uległość

Wszyscy po trochu sądzimy, że żyjemy w czasach ostatnich. Nawet jeśli nie doczekamy się w następnych latach konfliktu zbrojnego na skalę światową, to nie należy wykluczyć, że prędzej czy później codzienność, którą znamy, rozpadnie się. Tej uporczywej myśli nie sposób zignorować lub zagadać. Można za to, z lepszym lub gorszym skutkiem, wpisywać ją w powieści, eseje, wiersze i dramaty – tak jak robi to Michel Houellebecq w Uległości.

Dobrze się stało, że książka ukazała się u nas osiem miesięcy po premierze we Francji, tragicznie sprzęgniętej z zamachem na redakcję „Charlie Hebdo”. Zbyt wczesne wejście Uległości do naszej kultury zamieniłoby tę powieść w felietonowy straszak, którym publicyści z prawa i z lewa mogliby wymachiwać wedle uznania[1]. Teraz, gdy – stwierdzam to nie bez goryczy – media praktycznie zapomniały o wydarzeniach z 7 stycznia, możemy czytać powieść Houellebecqa inaczej, w szerszym kontekście. Z jeszcze większym niepokojem[2].

I

François, główny bohater Uległości, przypomina wszystkich bohaterów poprzednich powieści Houellebecqa. To samotny, zblazowany homo postpoliticus, „równie upolityczniony jak ręcznik kąpielowy”, ograniczający swoją działalność życiową do picia alkoholu, czytania książek, jedzenia oraz okazjonalnego seksu (z kobietami lub z samym sobą). Od przedstawicieli salariatu i profesjoników[3], na których francuski pisarz skupiał się w Platformie, Możliwościach wyspy oraz w Mapie i terytorium, François odróżnia się tym, że należy do grupy o niskiej pozycji w społeczeństwie – absolwentów kierunków humanistycznych. Jak mówi na jednej z pierwszych stron, „w gruncie rzeczy (na uniwersytetach) mamy do czynienia z rozkosznym systemem, którego jedynym celem jest odtwarzanie samego siebie ze wskaźnikiem odpadków powyżej dziewięćdziesięciu pięciu procent”. Entuzjastyczne recenzje z doktoratu poświęconego Huysmansowi co prawda zapewniają mu stanowisko adiunkta na Sorbonie Paris IV, jednak François nie robi niczego więcej ponad wypełnianie uniwersyteckiego pensum. Czuje, że dla niego „jakiekolwiek wyzwania przestały już istnieć”, że po nim choćby potop. Egzystencjalne niskie obroty bohatera przekładają się na to, jak postrzega on rzeczywistość polityczną Francji roku 2022 – w demokracji dostrzega jedynie powtarzalny mechanizm wymiany elit nieprzekładający się na żadną realną zmianę. Nie jest zresztą w tej obserwacji osamotniony. Jego koleżanka z uniwersytetu mówi przed wyborami prezydenckimi: „Przecież świetnie wiesz, że wszystko już pozamiatane. Będzie jak w dwa tysiące siedemnastym”. Tak jak i ona, François nie obawia się obecności skrajnej prawicy w debacie publicznej, według niego faszyzm dodaje jedynie „zapomnianego dreszczyku”. Scena polityczna Francji wydaje mu się zagospodarowana w całości przez centroprawicę i centrolewicę, więc czegóż się bać?

Pierwsze dwie części Uległości to chyba najlepsze jakie dotąd czytałem literackie przedstawienie atmosfery, w której żyjemy wszyscy od kilku lat. Polityczne zobojętnienie i cynizm, przeświadczenie, że nic nie może się zmienić (ani na lepsze, ani na gorsze) łączy się w niej z potrzebą angażowania się w – partyjne, niepartyjne – ruchy polityczne i ze strachem przed następnymi dniami, tygodniami, miesiącami. Strachem, który w pierwszych dwóch częściach powieści jest jak najbardziej realny. Houellebecq mistrzowsko stopniuje napięcie: François najpierw obserwuje narastające niepokoje społeczne w telewizji, potem na gardenparty „z bardzo daleka i bardzo niewyraźnie” słyszy odgłos „przypominający eksplozję” zignorowany przez popijających szampana gości, po którym następuje niemożliwa do zbagatelizowania „dłuższa seria wybuchów”. Nerwowe poszukiwanie informacji w smartfonach ­– relacje na żywo z nawet najgorszych wydarzeń gwarantują, że świat się kręci – nic nie daje. Do końca nie wiadomo, kto strzela do kogo, bo media dbają o to, żeby nie wywoływać paniki, która przysporzyłaby głosów ultraprawicowemu Frontowi Narodowemu. W efekcie wszyscy przeczuwają, że „idzie nowe/ Całe we krwi”, ale nikt nie wie, z której strony nadchodzi. François, który uwierzył w koniec historii, zaczyna przeczuwać, że potop może bez trudu nastąpić przed jego śmiercią.

II

Niespodziewane zwycięstwo faszyzującego Frontu Narodowego w pierwszej turze wyborów sprawia, że Partia Socjalistyczna oraz kilka innych ugrupowań w ramach “szerokiego frontu republikańskiego” przed drugą turą „oddają” swoje głosy kandydatowi Bractwa Muzułmańskiego. Francja, kolebka europejskiego sekularyzmu, z dnia na dzień staje się państwem wyznaniowym. Dla Françoisa oznacza to przede wszystkim zwolnienie z Sorbony – pracować tam mogą wyłącznie wykładowcy-wyznawcy islamu.

Nic nie da płaszczyk politycznej poprawności i wiary w wieloznaczność tekstu literackiego, rozmywającej to, co w utworze jest jak najbardziej oczywiste – główny wątek Uległości, czyli islamizacja Francji, nie jest alegorią radykalizmu polityczno-religijnego w ogóle. Jak napisał Piotr Kieżun, „Houellebecq trafił w swój czas”. Ta powieść mogła powstać tylko w 2015 roku, w klimacie przerażenia islamskim radykalizmem porównywalnym tylko do klimatu po 11 września 2001 roku. Rezygnacja z charakterystycznego dla powieści Francuza sztafażu science-fiction, znanego chociażby z Cząstek elementarnychMożliwości wyspy, także wzmacnia efekt aktualności opisywanego świata.

Gdyby jednak Houellebecq napisał przerażający moralitet, w którym szariat oznacza dla Francuzów życie w wiecznym strachu przed śmiercią i pogwałcenie świętej trójcy rewolucji 1789 roku, nie byłoby o czym pisać. Autor idzie jednak inną, znacznie bardziej pesymistyczną drogą, a klucz do jej zrozumienia kryje się w wieloznaczności tytułu.

Oto przyszły prezydent Francji Mohammed Ben Abbes na swojej powyborczej konferencji prasowej okazuje się bronić ideałów republikańskiej „merytokracji”, a koncepcję państwa religijnego przeformułowuje tak, aby wpisywała się w zasadę egalitaryzmu: islamskie szkoły oznaczają dofinansowanie szkolnictwa przez arabskich szejków, a co za tym idzie poprawienie jakości edukacji. Wystąpienie jest „łagodne i miłe dla ucha”, a zatem „nie ma powodu do niepokoju, bo nie dzieje się nic nowego”. Bractwo Muzułmańskie z Uległości to nie radykałowie, którzy zrywają ze standardami zachodniej polityki, lecz radykałowie do cna nimi przesiąknięci, znający je od podszewki. Jego działacze w pełni akceptują gospodarkę wolnorynkową i umiejętnie przenoszą ją na teren „rynku idei” – chcą przedstawić „islam jako najwyższą formę nowego humanizmu” zdolną do zjednoczenia wszystkich trzech religii monoteistycznych, czego nie udało się dokonać „mumiom ideologii postępowej”, jak określa pogrobowców ‘68 roku jeden z bohaterów. Szczerość wiary muzułmanów z Bractwa nie łączy się jednocześnie z żarliwością, która drażniłaby ateistyczne gusta części Francuzów. W porównaniu z Frontem Narodowym oraz bojówkami identytarystów dążącymi do wojny domowej, propozycja Ben Abbesa jest jak najbardziej zdroworozsądkowa.

Paradoksalnie – w ogóle nie o islam w Uległości chodzi, chociaż chodzi w niej o islam cały czas. Od trzeciej części powieści Houellebecq drwi przede wszystkim z bezideowego („Kocham Francję”, bo „kocham francuskie sery”, wykrzykuje jedna z bohaterek), „pragmatycznego” podejścia do polityki, które sprawia, że każdy pogląd można przedstawić w formie akceptowalnej dla ogółu społeczeństwa. Na drugim miejscu pod względem drwin plasuje się przeorana przez koncepcję rynku idei zachodnia kultura, niezdolna do sformułowania czegoś, co przełamałoby „przyprawiającą o mdłości atmosferę” XXI wieku. Oba kierunki houellebecqowskiej krytyki jak w soczewce skupia w sobie François.

Początkowo, w momentach przeczuwanego przesilenia politycznego, wydaje się, że podchodzi on nieufnie do nowego ładu proponowanego przez Bractwo Muzułmańskie. Nie cierpi jednak specjalnie po zwolnieniu z Sorbony, nowe władze zapewniają mu bowiem emeryturę równą tej, którą otrzymałby po zakończeniu kariery na uniwersytecie. François tęskni do jakiejś formy stabilności uczuciowej i duchowej. Odzywające się w nim resztki religijności stara się pobudzić przez powtórzenie gestu Huysmansa, czyli zamieszkanie w klasztorze, jednak okazuje się, że ascetyczne chrześcijaństwo nie jest już w stanie w jakikolwiek sposób do niego przemówić. W tym miejscu pojawia się szansa, jaką jest tytułowa uległość, stanowiąca punkt dojścia czegoś, co można nazwać dialektyką powojennej Europy.

III

Cezary Michalski w eseju napisanym krótko po francuskiej premierze powieści zauważył, że oryginalny tytuł, Soumission – będący francuskim odpowiednikiem arabskiego słowa islam – można by przełożyć jako „podporządkowanie”, „podległość” czy „posłuszeństwo”[4]. Tłumaczka, Beata Geppert, dokonała trafnego wyboru przy przekładzie tytułu, bo to właśnie słowo „uległość” ma w sobie tę miękką, delikatną, w gruncie rzeczy nic nie znaczącą przemoc nowego porządku Ben Abbesa. Przejście na religię Allaha wiąże się bowiem z szeregiem przywilejów dla indyferentnych w sprawach wiary humanistów z Sorbony: gigantycznymi pensjami, a przede wszystkim usankcjonowaniem romansowania ze studentkami poprzez poligamiczne małżeństwa. Islam (czyli „uległość”) staje się towarem o niskiej cenie, gwarantującym w zamian dostęp do innych towarów, nieporównywalnie droższych. Dla François konwersja jest o tyle kusząca, że zapewnia mu ona przeżycie reszty swojego życia w sposób przyjemniejszy i łagodniejszy niż się tego spodziewał. Homo postpoliticus dochodzi do momentu, w którym dążenie do wolności i równości przemieniło się u niego w zgodę na bezwzględną uległość gwarantującą określonej grupie społecznej, po prostu, dostęp do dobrego jedzenia, seksu i pieniędzy[5].

Złośliwa ironia houellebecqowskiego paradoksu polega na tym, że w momencie, gdy Francja   – w imię obrony emancypacyjnych ideałów rewolucji francuskiej – zgodziła się na przemianę w państwo wyznaniowe, to zamiast terroru i radykalnej, niszczącej zmiany, nowy porządek przynosi powrót tego samego, „tradycyjnych wartości ze szczyptą egzotyki”, jak powiada jeden z bohaterów. Powraca patriarchat, powraca „dworska” funkcja intelektualistów, powraca wreszcie koncepcja imperium. Islamska Francja, która po heglowsku zniosła chrześcijańsko-świecki Zachód, zachowuje w sobie to, co – jak naiwnie sądziliśmy – nigdy już nie powinno powrócić.

IV

Prawie niewidoczna przemiana Francji w państwo wyznaniowe zostaje przez Houellebecqa opisana tak, jak gdyby odbywała się bez rozlewu krwi, bez przemocy innej niż aksamitna uległość. Obszary rzeczywistości, o które nawet nie ociera się François, zostają przez narratora po prostu pominięte. Zastosowanie takiej strategii narracyjnej może zostać skrytykowane z punktu widzenia feminizmu czy queer studies – oto biały, heteroseksualny autor z zachodu Europy wpisuje w swoją najnowszą powieść tylko to, co mieści się w jego horyzoncie.

Takie spojrzenie na Uległość jest według mnie chybione z jednego, prostego powodu – wyparta z fabuły powieści strona rządów Bractwa Muzułmańskiego jest sugerowana przez detale, pojedyncze sceny oraz dojmujące luki w świecie przedstawionym. Co działo się w Paryżu w czasie wyjazdu François, kiedy to prawdopodobnie dojść mogło do regularnych walk między prawicowymi bojówkami a fundamentalistami islamskimi? Jaki los spotkał tych francuskich Żydów, którzy w przeciwieństwie do kochanki głównego bohatera nie zdołali wyjechać z Francji? Jak wyglądać będzie życie kobiet niezgadzających się na sprowadzenie ich do pozycji seksualnych zabawek? Co z niemuzułmańską biedotą, której konwersja na islam nie jest w żaden sposób przydatna dla Bractwa Muzułmańskiego? Co z prawami mniejszości seksualnych?

Odpowiedzenie na te pytania uczyniłoby z najnowszej powieści Houellebecqa realistyczny fresk, ale, jak już zostało powiedziane, pierwszoosobowa narracja Uległości pomija te kwestie. Dlaczego? Otóż dlatego, że w momencie, w którym François zaczyna przekonywać się do islamu, tak naprawdę przestaje go obchodzić to, co dzieje się z całą resztą mniej uprzywilejowanej Francji. Konsekwencja, z jaką Houellebecq opisuje to zniknięcie jakichkolwiek wartości poza „w miarę łagodnym” przeżyciem, czyni z Uległości jedną z najbardziej brutalnych diagnoz sytuacji, w której się znaleźliśmy.

Łukasz Żurek

[1] Zakładam optymistycznie, że publicyści z prawa w ogóle sięgnęliby po Uległość. Ci z lewa raczej Houellebecqa czytają, ale albo nie umieją o nim mówić, albo mówią o nim banały (apologetyczne lub krytyczne).

[2] Tekst powstał przed serią zamachów w Paryżu z 13 listopada 2015 roku [przyp. autora].

[3] Korzystam z zaproponowanego przez Guya Standinga opisu struktury klasowej społeczeństw Europy i Ameryki Północnej od lat 80. XX wieku (G. Standing, Karta prekariatu, tłum. P. Juskowiak, Warszawa 2015, s. 18–20). Salariat to ludzie zatrudnieni na długoterminowe umowy i posiadający wszystkie formy bezpieczeństwa, profesjonicy – specjaliści i technicy, mobilni przedsiębiorcy samych siebie przemykający od projektu do projektu (tu mieściliby się, mimo swojego związku ze sztuką, Daniel z Możliwości… oraz Jed z Mapy…).

[4] Soumission to również francuski odpowiednik arabskiego słowa islam, co zgrabnie podsumowuje wątek „przekonwertowania się”, zeuropeizowania Braci Muzułmańskich.

[5] Co ciekawe – w Uległości więcej jest jedzenia niż seksu.

Zobacz także:

2 Comments

  1. „Zastosowanie takiej strategii narracyjnej może zostać skrytykowane z punktu widzenia feminizmu czy queer studies”.

    A kogo to k..rwa obchodzi? „Uległość” można krytykować z miliona różnych perspektyw – i niech to robią ich przedstawiciele. Przewidywanie, co być może powiedziałyby feministki, jest gestem żałosnego koniunkturalizmu.

    1. Hm hm, nie widzę w ogóle problemu w przyjmowaniu – w granicach jednego zdania – perspektyw teoretycznych, które mogłyby doczepić się do „Uległości” właśnie w tym punkcie. Nie przewiduję „co być może powiedziałyby feministki”, tylko „co być może powiedziano by o tej powieści z perspektywy krytyki feministycznej/queerowej”. Nie są to moje ulubione perspektywy czytelnicze, ale w ramach zakończenia tekstu wydało mi się niezbędne ich przywołanie.

      Gdzie w tym „gest żałosnego koniunkturalizmu” – nie wiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *