Notatki kołobrzeskie

1415010_573268606076055_1266969620_o

Foto. „Kolberg odkryty na nowo”, https://www.facebook.com/kolbergodkryty?fref=ts

Kołobrzeska podstawówka, do której chodziłem, nosiła imię Bohaterów 1. Armii Wojska Polskiego. Patron był równocześnie sponsorem tej szkoły „tysiąclatki”, gdyż zbudowano ją ze składek kombatantów. Za szkołą i boiskiem do palanta wyłożonym płytami chodnikowymi rozciągał się niewielki park, można by rzec wręcz, że w stylu angielskim, zarośnięty drzewami i krzewami, z asfaltowym boiskiem do piłki ręcznej pośrodku – miejsce rozlicznych zabaw, gonitw, meczów.

Skojarzenie z ogrodem angielskim wynika nie tylko z na wpół dzikiego charakteru tego miejsca[1]. W porządnym ogrodzie angielskim musiały znajdować się (najczęściej specjalnie zaprojektowane dla danego założenia ogrodowego) sentymentalne ruiny, przy których czułe damy i czuli kawalerowie mogli oddawać się tęsknotom i wzruszeniom. W środku szkolnego parku znajdowało się coś, co przykuwało uwagę, zadziwiało, prowokowało pytania. Pomiędzy drzewami na wysokość kilku centymetrów wyrastał z ziemi blaszany odpływ rynny. Nic więcej. Pani powiedziała, że w tym miejscu kiedyś, przed wojną, stał dom.

Nie umiem dokładnie opisać tego zagadkowego obiektu. Gdybym był wówczas wnikliwym czytelnikiem Hannemana Stefana Chwina, pewnie zapamiętałbym więcej szczegółów, może jakiś napis w języku niemieckim wybity niewyraźnym gotyckim pismem. Ale zamiast czytać ówczesne literackie nowości, wolałem biegać z kolegami między drzewami. Na swoje usprawiedliwienie mam chyba tylko to, że miałem wówczas osiem lat.

***

W poruszającej problematykę kołobrzeskiej pamięci powieści Jerzego Sosnowskiego Tak to ten możemy znaleźć fragment bloga jednej z bohaterek. W jednym z wpisów autorka żali się z problemów, jakie stawia przed rodzicem szkoła.

11 kwietnia, wtorek

Citek wrócił ze szkoły z wiadomością, że jego klasa będzie przygotowywać przedstawienie i on ma być biskupem. Z czego wynika, że mam mu uszyć odpowiedni strój. Jezus Maria, jak się szyje strój biskupa? Kiedyś dzieci przebierały się za zajączki, liski czy królewny. No dobrze, w marcu poradziłam sobie jakoś ze strojem czołgisty. Ale biskup? Czy oni wszyscy poszaleli[2]?

W przywołanym fragmencie nie chodzi o punktowanie absurdalnych wymagań szkolnych. Ktoś, kto – podobnie jak Citek – chodził do kołobrzeskiej podstawówki, dostrzeże w pomyśle przebierania dziecka za czołgistę i biskupa wymiar polityki pamięci. Postacie te wpisane są w historię Kołobrzegu, w kluczowe dla pewnej narracji o historii tego miasta wydarzenia. Marcowy czołgista odnosi się do pamięci o bitwie 1. Armii Wojska Polskiego o Kołobrzeg w marcu 1945, natomiast biskup – do założonego w 1000 roku w Kołobrzegu przez Bolesława Chrobrego i cesarza Ottona III biskupstwa[3]. W tej opowieści oba momenty historyczne jawią się jako założycielskie, ukazują podwójne potwierdzenie polskich praw do miasta, pierwsze dokonane decyzją wielkiego władcy, drugie – przez krwawy wysiłek zbrojny. Ta narracja jednak niewiele wyjaśnia w sprawie rynny na szkolnym podwórku. Budując pamięciową klamrę między dziesięcioma wiekami historii, ujawnia jednocześnie tysiącletnie puste miejsce, białą plamę w historii. Prezentuje czasy od Bolesława po żołnierza polskiego jako swoiste wieki ciemne, czas wyzuty z historii, wielkie nic.

Ów element dziesięciowiekowej pustki obecny jest w kołobrzeskich pomnikach, powstałych w jakże różnych okolicznościach historycznych i jakże różne wydarzenia upamiętniających. Najpierw nadmorski pomnik zaślubin Polski z morzem, zbudowany w 1963 roku według projektu Wiktora Tołkina. Betonowa konstrukcja kształtem przypominająca literę „h” symbolizować ma powiewającą flagę. Na ścianie obelisku widzimy zaś przedstawienie trudnej historii Pomorza. Jak pisze Magdalena Howorus-Czajka:

Program ikonograficzny pomnika odkrywa przed odbiorcą nowe aluzyjne znaczenia treściowe związane z historią i opiera się o dwa zasadnicze wątki: średniowieczny i współczesny. Pierwszy z nich opowiada o osadnictwie Słowian i polskim władaniu na tych terenach w średniowieczu. Odczytujemy ten przekaz poprzez wykonane przez przyjaciela Tołkina, Władysława Jackiewicza, ryty wypełnione mozaiką z kolorowych kamieni[4].

Widzimy więc nawiązujące do malowideł naskalnych wizerunki średniowiecznych rycerzy zmierzających konno – jeśli dostrzeżemy w ikonografii pomnika mapę – na północ, ku morzu. Na szczycie obelisku widnieje orzeł piastowski. Napis „Stulecia minęły i znów nad twoim brzegiem stoimy, byliśmy tu i będziemy” potwierdza widoczny już wcześniej ideologiczny sens pomnika: odwieczne prawo Polski do Pomorza Zachodniego. Wieńczący narrację orzeł nadaje jej strukturę teleologiczną: oto całe dzieje zmierzały do punktu, w którym jesteśmy – przynależności Pomorza do Polski. Chaotyczna kompozycja z kresek i strzałek znajdująca się poniżej orła daje się odczytać jako symboliczne przedstawienie niewypowiadalności tych dziejów, wyrzucenia poza porządek symboliczny tego, co działo się na tych ziemiach przed marcem 1945 roku.

Drugi pomnik, pomnik millenijny zbudowany przy konkatedrze pw. Wniebowzięcia NMP w 2000 roku według projektu Wiktora Szostały, przedstawia rozdarty metalowy krzyż, który u szczytu złączony jest przez figurę gołębia niosącego w dziobie gałązkę oliwną. W pustej przestrzeni w środku krzyża sterczą fragmenty zbrojeń, co przez nawiązanie do wojny uwydatnia gwałtowność rozdarcia. U stóp krzyża znajdują się figury Bolesława Chrobrego i Ottona III oraz napis „Gniezno 2000”. Pomnik ma symbolizować trudną historię relacji polsko-niemieckich i obecne pojednanie między sąsiednimi narodami. W 2008 roku pomnik uzupełniony został o figury Jana Pawła II i Benedykta XVI, co w zamierzeniu miało wzmocnić koncyliacyjną wymowę rzeźby.

Oba pomniki, powstałe w różnych czasach, upamiętniające różne wydarzenia i wpisujące je w inne konteksty polityczne, łączy podobny sposób opowiadania historii Kołobrzegu. Historia ta jest zawieszona między piastowskim momentem założycielskim sprzed 1000 lat a współczesnością. To, co działo się pomiędzy, pozostaje w sferze nieprzedstawialności, ukazane jest za pomocą figur pustki lub chaotycznej nieprzejrzystości. Te 1000 lat dzielące nas od czasów piastowskich, to czas, którego nie ma.

***

Wydana w 2006 roku powieść Tak to ten nie stała się przedmiotem ożywionej debaty, a jej nieznajomość – powodem do wstydu u każdego, kto nazywa się intelektualistą. Dlatego refleksję nad tym utworem, stanowiącym próbę zmierzenia się z opisywaną wcześniej pustką, muszę poprzedzić przybliżeniem jego treści, choć ze względu na wielowątkową, w skomplikowany sposób powiązaną fabułę, jest to niezwykle trudne. Sosnowski umieszcza bowiem Tak to ten w tradycji literackiej „powieści-worka”, rozpoczynającej się od Pałuby Irzykowskiego, a ciągnącej się dalej przez Nietotę Tadeusza Micińskiego, powieści Witkacego, Ferdydurke Gombrowicza aż po Miazgę Jerzego Andrzejewskiego[5]. Skupię się więc tylko na wątkach związanych z historią Kołobrzegu.

Główny wątek powieści wiąże się z postacią Grzegorza Jodłowskiego, dziennikarza radiowego, który porzuciwszy pracę w znanej ogólnopolskiej rozgłośni, osiadł w Kołobrzegu i prowadzi w lokalnej Radiooberży nocną audycję zatytułowaną „Nocne pogaduchy”. Pewnej nocy słyszy na tle szumu niedalekiego morza rozmowę w języku niemieckim (która okazuje się dialogiem z kręconego w 1944 na tej plaży monumentalnego propagandowego filmu Veita Harlana Kolberg). Dzieli się tym spostrzeżeniem ze słuchaczami, uruchamiając tym samym strumień wspomnień, stereotypów i teorii spiskowych dotyczących wojennych i powojennych losów miasta. W pewnym momencie z Jodłowskim kontaktuje się Hubert Radwan – starszy człowiek spędzający całe dnie na wpatrywaniu się w cienie przechodniów z innych czasów na nadmorskie promenadzie. Znajomość z Hubertem doprowadzi do tego, że i Grzegorz zacznie obserwować cienie przeszłości, a podjęta przez niego wycieczka do prastarych dębów w okolicznym lesie skończy się szaleństwem, wpadnięciem w inną warstwę czasu.

Inny wątek wiąże się z postacią Mirelli i jej dziadka Stefana Toczyłły. Toczyłło, uczestnik walk o Kołobrzeg z 1945 roku, poddaje w wątpliwość oficjalną historię Kołobrzegu. Na podstawie własnych wspomnień, a przede wszystkim zdjęcia rzekomo pochodzącego z marca ‘45, na którym wyraźnie widać na drzewach liście, mężczyzna dochodzi do wniosku, że miasto nie zostało zniszczone w czasie działań wojennych, lecz z jakichś niezrozumiałych powodów – już po zakończeniu walk. W efekcie ogłoszenia tych rewelacji mężczyznę spotyka ostracyzm w środowisku kombatanckim, a Toczyłło otrzymuje anonimy, których lektura przyprawia go o śmiertelny atak serca. Wnuczka Toczyłły, Mirella (zwana Mimo), postanawia dokończyć prywatne śledztwo dziadka. Dziewczyna zdobywa informacje o działalności Domu Higieny Rasowej „Jutrzenka Rzeszy”, w którym w czasach hitlerowskich prowadzono w Kołobrzegu badania eugeniczne. To właśnie zatarcie śladów po działalności „Jutrzenki” miało być przyczyną zniszczenia zajętego miasta. Dziewczyna nie decyduje się jednak ogłosić swych rewelacji wywracających na nice pamięć o historii II wojny światowej.

Historię ukrytej prawdy o zniszczeniu Kołobrzegu, zdemaskowanej przez Toczyłłę, proponuję czytać jako alegorię mechanizmów pamięci kulturowej o tzw. Ziemiach Odzyskanych. Toczyłło pyta: „Kto i dlaczego kontynuował bitwę o Kołobrzeg? Kto tak naprawdę odpowiada za zrównanie miasta z ziemią?” (TTT 133). Druga bitwa o Kołobrzeg, owo „zrównanie miasta z ziemią”, jest de facto bitwą o pamięć. Jej celem było uprawomocnienie obecności polskiej na tych terenach. Bitwa o pamięć polegała na zacieraniu wszelkich związków Kołobrzegu z jego niemiecką przeszłością, przekreśleniu więzi między niemieckim Kolbergiem i polskim Kołobrzegiem. Próbę ujawnienia prawdy o końcu Kolbergu odczytać można szerzej jako próbę odzyskania pewnej zapomnianej, wypartej treści z historii tych ziem. Tego, że ich historia to nie historia rekonkwisty, a udziałem ich powojennych mieszkańców jest nie tylko los eksula (z terenów, które po Jałcie znalazły się pod władzą ZSRR), ale i tego, kto zajmuje miejsce tych, którzy je opuścili. Ukrycie faktu o powojennym zniszczeniu miasta jest też aluzją do losów wielu miast położonych na Ziemiach Odzyskanych, które z wojennej zawieruchy wyszły bez szwanku, a zniszczone zostały dopiero po „wyzwoleniu” przez plądrujących czerwonoarmistów. W okresie PRL-u te epizody z dziejów miast były niewypowiadalne, a zniszczenie tkanki miejskiej było wyjaśniane konsekwencjami działań wojennych.

***

Elżbieta Rybicka wskazuje, że pole bitwy jest jedną z trzech metafor (obok palimpsestu i śladu) opisujących relacje między miastem a pamięcią kulturową. Badaczka wyprowadza tę koncepcję z pochodzącego z dyskursu socjologicznego terminu memoryscape – krajobrazu pamięci.

„krajobraz pamięci” nie jest w tym ujęciu tylko terytorium wytwarzania tożsamości, ale w równym stopniu polem walki o władzę symboliczną, krajobrazy mogą bowiem zawierać wiele spornych pamięci. Można zatem potraktować miejski memoryscape jako pole ścierania się rozmaitych sił – władzy lokalnej, jej polityki pamięci i strategii zarządzania przeszłością, a jednocześnie inicjatyw oddolnych, podejmowanych przez mieszkańców, obok tego praktyk artystycznych i literackich, komercjalizacji pamięci i jej implantowania, a wreszcie pamięci ludzkiej i nie-ludzkiej, rzeczy i drzew, czy w końcu teorii i doxy. W konsekwencji miasto jako pole walki nie jest nieruchomym obiektem, statyczną przestrzenią, ale dynamicznym członem relacji, ujmowanym perspektywicznie w procesach i praktykach zapominania, wypierania, upamiętniania, a więc zderzania się rozmaitych konfliktowych strategii[6].

Sosnowski ukazał ścieranie się rozmaitych pamięci o losach Kołobrzegu poprzez wprowadzenie do tekstu powieści dwóch, wyodrębnionych także typograficznie, przewodnikowych narracji o historii Kołobrzegu. Pierwsza z nich (nazwę ją narracją piastowską) podkreśla odwiecznie polski, słowiański charakter miasta, podkreśla rolę Bolesławów – Chrobrego i Krzywoustego – w historii miasta, sprowadza ją do długoletnich, zakończonych ostatecznie w 1945 roku walk o jego polskość. W narracji piastowskiej akcentuje się heroiczną odbudowę kurortu przez polskich inżynierów i obecność polskich kuracjuszy, wspomina się też „polskie” zabytki: kamienicę Śliwoszów i pałac Brunszwickich.

Druga narracja (nazwę ją hanzeatycką) już w informacji onomastycznej (Kołobrzeg – dawniej Kolberg) informuje o skomplikowanych dziejach miasta. Podkreślona zostaje przynależność miasta do Hanzy oraz rola kolonizacji na prawie niemieckim. Pojawia się piastowski epizod historii Kołobrzegu, podkreślony zostaje jednak łupieżczy charakter obecności Bolesławów: to, że ryb, o których mowa w słynnej zanotowanej przez Galla Anonima pieśni, Bolesław Krzywousty ani nie kupił, ani nie dostał w prezencie, lecz objął w posiadanie jako zdobycz wojenną. Inaczej nazywają się wymienione też w poprzedniej narracji zabytki: kamienica średniowieczna należy do Schlieffenów, a XIX-wieczny pałacyk do Braunschweigów. Wspomina się, że ratusz zaprojektował wybitny niemiecki architekt Karl Friedrich Schinkel, przypomniani zostają też wybitni niemieccy obywatele miasta – ogrodnik miejski Martens i zasłużony dla rozwoju uzdrowiska dr Hirschfeld. Obok współczesnych nazw ulic pojawiają się ich przedwojenne niemieckie nazwy. Wieloletnia odbudowa miasta określona zostaje jako kontrowersyjna (pomysł postawienia blokowiska w miejsce średniowiecznego centrum), zaakcentowana zostaje obecność turystów z zagranicy.

O ile pierwsza narracja reprezentuje punkt widzenia będący efektem wspomnianej bitwy o pamięć, o tyle druga – próbuje odzyskać przemilczane przez pierwszą zerwanie ciągłości dziejów miasta, przypomnieć jego przedwojenną świetność, zrezygnować z anachronicznych klisz z Piastami w tle. Zamiast wpisywać dzieje miasta w kontekst odwiecznego antagonizmu polsko-niemieckiego umieszcza je w kontekście myślenia o relacjach polsko-niemieckich w kategoriach wspólnych europejskich dziejów

***

Bohaterom powieści Sosnowskiego często śni się „mężczyzna w płaszczu Burberry”, który na głównym placu miasta odgrywa niezapomniany spektakl:

Widzowie stali wokół z otwartymi gębami, bo rozwiewały się już ostatnie wątpliwości, że to nie iluzjonista, jakiś otoczony maszynerią David Copperfield, ale prawdziwy cudotwórca. Zwłaszcza kiedy za kolejnym machnięciem ręki z powietrza zaczęły się kształtować zburzone kamienice, które po chwili wahania traciły przezroczystość i zabarwiały się jak rumieńcem kolorami, a dom przy ulicy Armii Krajowej, postawiony po wojnie, z przychodnią dentystyczną na parterze, przeobraził się na chwilę w Hotel Keisera [!] (TTT, 145-146).

W przestrzeni snu dokonuje się przywrócenie materialności tego nieobecnego, przedwojennego, niemieckiego miasta, którego widmową obecnością naznaczone jest miasto współczesne. Sosnowski dotyka tu fenomenu, który pojawił się w początkowym fragmencie niniejszego eseju – pragnienia obecności miasta, którego nie ma, restytucji jego materialnych śladów.

W wyniku działań wojennych tkanka miejska Kołobrzegu została zniszczona w 90 procentach. Kiedy dziś spoglądamy na miasto, widzimy budynki reprezentujące wszystkie możliwe style i mody architektoniczne drugiej połowy XX wieku i pomiędzy nimi pojedyncze secesyjne i modernistyczne kamienice. Jeszcze bardziej było to widoczne w latach 60. i 70., kiedy centrum miasta zostało już odgruzowane, ale jeszcze nie rozpoczęto jego zabudowy. Pojedyncze ocalałe budowle oddzielone były potężnymi pustymi przestrzeniami, co można zobaczyć na zdjęciach. Przestrzeń miejska przypominała więc szczękę z powybijanymi zębami lub – jak pisze Magdalena Saryusz-Wolska w odniesieniu do Moguncji – ciasto z rodzynkami.

Pozwolę sobie na drobną dygresję. Pisząc te słowa, siedzę na balkonie stosunkowo nowego domu mieszkalnego w Moguncji. Miasto (mam na myśli samo miejsce, a nie mieszkańców), w którym jestem, nie należy do najbardziej zniszczonych przez działania zbrojne. Wojna dała mu się poważnie we znaki tylko raz, 27 lutego 1945 roku, podczas alianckich bombardowań. Data ta jest czytelna w jego przestrzeni. Odnajdziemy ją na kilku budynkach, które po wojnie odbudowano, a fakt zniszczenia odnotowano na tablicach pamiątkowych. Tamta historia jest do dziś doskonale czytelna w zurbanizowanej przestrzeni Moguncji, co dokładnie widać ze wspomnianego balkonu. Spomiędzy licznych powojennych gmachów (zapewne funkcjonalnych, choć zdecydowanie niepięknych) tu i ówdzie wyłaniają się leciwe budynki. Niektóre inskrypcje nad drzwiami wskazują na ich kilkusetletnią historię. Owe wystające jak rodzynki w cieście pojedyncze kamienice obudowane nowszymi domami mieszkalnymi to oczywiście blizna po tym jednym dniu, najbardziej bolesnym doświadczeniu wojennym tego miasta, które podzieliło jego historię na przedtem i potem. Moguncja nie stanowi tu szczególnego przykładu. Jest pod tym względem taka sama, jak dziesiątki innych niemieckich miast, które dzieliły to samo doświadczenie zimą 1945 roku[7].

Tak postrzegana tkanka miejska ujawnia swą niespójność, swe kalectwo. Jednocześnie ślady przeszłego miasta są na tyle widoczne, że wzbudzają pragnienie zobaczenia dawnej przestrzeni, pragnienie komparatystyki miejskiej.

Począwszy od lat 90. można zauważyć wzrost zainteresowania dawną przestrzenią miejską, przestrzenią sprzed historycznego zerwania. Pierwszym głośnym wydawnictwem przywołującym utraconą przestrzeń był album Był sobie Gdańsk Donalda Tuska, Wojciecha Dudy i Grzegorza Fortuny. Po nim zaczęły pojawiać się podobne publikacje dotyczące innych miast, przedstawiające archiwalne zdjęcia, na których utrwalono wygląd tych miejsc sprzed historycznej katastrofy. W przypadku Kołobrzegu trzeba tu wymienić prace Jerzego Patana przedstawiające cały udokumentowany fotograficznie okres dziejów miasta oraz dwujęzyczną książkę Hieronima Kroczyńskiego Dawny Kołobrzeg. Z dziejów kołobrzeskiego uzdrowiska do I wojny światowej/ Das alte Kolberg. Aus der Geschichte des Ostseebades Kolberg bis zum 1. Weltkrieg. Wraz z rozwojem Internetu nostalgiczna fascynacja wizualnością dawnej przestrzeni miejskiej znalazła swój wyraz w sieci. Niemal każde miasto ma poświęconą swej przeszłości stronę na popularnym portalu społecznościowym na literę F. Bardzo interesująca jest strona Kolberg odkryty na nowo, której autor tworzy fotomontaże zestawiając fotografie przedwojennego miasta ze współczesnymi ujęciami tych samych miejsc. Konstruuje w ten sposób wizualną historię alternatywną, konterfekt miasta takiego, jakie by było, gdyby nie uległo zniszczeniu.

Jak zinterpretować ten fenomen? Czemu służy i co mówi o nas, którzy mu podlegamy? Gdy przyjmiemy perspektywę tożsamościową, fascynacja materialnością, przestrzenią przedwojennego miasta stanowi próbę przywrócenia ciągłości dziejów Ziem Zachodnich. Tej ciągłości, która została przerwana przez historyczną katastrofę roku 1945 i wyrzucona poza dyskurs za sprawą piastowskiego mitu Ziem Odzyskanych. W zainteresowaniu przedwojenną przeszłością można by zatem dostrzec pragnienie zakorzenienia i przezwyciężenia traumy przesiedleń pojałtańskich i doświadczenia bycia-nie-stąd tudzież doświadczenia wyrastania w społeczności będącej nie-stąd.

Przyjęcie optyki podejrzeń każe zapytać, czy w fascynacji materialnym wymiarem przedwojennego miasta nie kryje się jakieś wyparcie. Zainteresowanie wyglądem dawnych ulic i budynków wiąże się bowiem z brakiem zainteresowania dla historii ludzi zamieszkujących to miasto wówczas, gdy wyglądało tak, jak na tych fascynujących fotografiach. W wariancie krytycznym można by powiedzieć, że fascynacja materialnością zakrywa wyparty fakt zamieszkiwania w mieście, którego poprzedni mieszkańcy zostali wypędzeni. Ale być może trafniejsza byłaby tu perspektywa etyczna: zainteresowanie przestrzenią miasta stanowi erzac zainteresowania losami jego mieszkańców, gdyż niemożliwe jest opowiedzenie historii Innego.

Wydaje mi się, że bardziej właściwa byłaby nie perspektywa tożsamościowa, lecz estetyczna. Zwrot ku przedwojennej przestrzeni, ku materialności dawnego miasta skierowany jest przeciw brzydocie miasta PRL-owskiego, toporności i anonimowości jego rozwiązań architektonicznych i urbanistycznych. Ów kontrast dawnego (pięknego) i współczesnego (wstrętnego) znakomicie widać na jednym ze zdjęć ze strony Kolberg odkryty na nowo, na którym przedstawiono najbardziej reprezentacyjną kołobrzeską kamienicę mieszczańską – tzw. Dom pod Merkurym – na tle stojącego dziś w tym miejscu bloku z wielkiej płyty. Efekt estetyczny związany z grą nieobecności dawnego i obecności współczesnego ujawnia zasadniczą cechę estetyki nostalgicznej, jaką jest – zdaniem Marka Zaleskiego – zmącenie: “to piękno, które rodzi melancholię, przyjemność, która sprawia ból”[8].

Marcin Romanowski

Zobacz także:

[1]Dziś już go zresztą nie ma, drzewa przycięto, krzaki wycięto, a w miejscu asfaltowego boiska lśni nowością „orlik” z tworzywa sztucznego.

[2] J. Sosnowski, Tak to ten, Kraków 2006, s. 215. Dalej cytuję, oznaczając skrótem TTT i numerem strony.

[3]    Biskupstwo, co prawda, przetrwało tylko kilkanaście lat, zanim Pomorzanie nie przepędzili biskupa na cztery wiatry, ale to za sprawą stolicy biskupiej Kołobrzeg zaznaczył swą obecność w polskiej historii.

[4]    M. Howorus-Czajka, Hołd dla śmierci i życia w pomnikach martyrologicznych Wiktora Tołkina [w:] Wiktor Tołkin. Ślady. Ocalałeś nie po to, żeby żyć. Trzeba dać świadectwo, red. M. Howorus-Czajka, Gdańsk 2014, s. 13.

[5]    http://www.jerzysosnowski.pl/?p=60 [dostęp 7.02.2013]

[6]    E. Rybicka, Pamięć i miasto. Palimpsest vs. pole walki, „Teksty Drugie” 2011, nr 5, s. 203.

[7] M. Saryusz-Wolska, Spotkania czasu z miejscem. Studia o pamięci i miastach, fotografie J. Hohmuth, Warszawa 2011, s. 204–205.

[8] M. Zaleski, Formy pamięci. O przedstawianiu przeszłości w polskiej literaturze współczesnej, Warszawa 1996, s. 13.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *