Powieść o życiu warszawskich polonistów. „Nepos” Tomasza Jędrzejewskiego (2016)

indeks

Źródło: POLONA

Stanisławowi Lemowi

Legenda wydziału jest legendą budynku. Nigdy nie odwiedziłem polonistyki w Krakowie, ale nie raz słyszałem mityczną nazwę „Gołębnik”. Warszawska polonistyka nie mieści się w legendarnym budynku (chyba). Być może zmieni się to za sprawą powieści Nepos. Z życia polonu Tomasza Jędrzejewskiego.

Zacznę od wyznania. Jędrzejewski dość wiernie i bez żenady sportretował środowisko osób, które znam i z którymi widuję się na co dzień – jako doktorant w Instytucie Literatury Polskiej. Pośród bohaterów licznie reprezentowani są na przykład staropolanie: Radosław Rusnak, Roman Krzywy czy wreszcie Jacek Głażewski („Kapłan polskiej humanistyki”). Książka jest wyraźnie osadzona w rzeczywistości akademickiej, dość powiedzieć, że w Neposie „występuje” m.in. aktualny kanclerz UW, mgr inż. Jerzy Pieszczurykow. W spisie bohaterów odnajdą swoje nazwiska również ci wykładowcy i pracownicy wydziału, którzy się tego nie spodziewają, bo Jędrzejewskiego wcale nie znają.

Powieść środowiskowa? Raczej próba stworzenia mitu Wydziału. Ile pięter liczy budynek polonistyki? Bystrzacy powiedzą, że pięć (czyli tyle, ile obsługuje winda). Nieprawda, bo pięter jest siedem – śmieje się Jędrzejewski. Szóste od biedy dałoby się wskazać, mam tu na myśli niedostępne dla studentów poddasze. Ale siódme? Na tym nie koniec. Zdumiewające, że umyka powszechnej uwadze ten osobliwy fakt: otóż na warszawskim polonie nie istnieje sala numer 5. Kto nie wierzy, niech sprawdzi, jakie sale sąsiadują ze słynną „czwórką”. Ale czy na pewno „piątka” nie istnieje? Do tej wątpliwości dorzućmy jeszcze jedną: gdzie składowane są najcenniejsze cymelia Biblioteki im. Wacława Borowego? „Na polonie – pisze Jędrzejewski – tuż po wojnie zawiązały się tajne struktury. Trzydzieści, czterdzieści osób. Rodzaj kulturalnej konspiracji. To trwa do dziś. Żyjemy poza oficjalnym nauczaniem. Tajne komplety. Teatr. Konspiracyjna sekcja biblioteki pod opieką pana Marcina: książki dla wybranych”.

Nietrudno rozstrzygnąć, ile fantazji, a ile prawdy znajduje się w Neposie. Jędrzejewski niewątpliwie próbuje stworzyć atmosferę tajemniczości wokół budynku polonistyki. Faktem jest, że pod budynkiem mieści się bunkier z okresu tużpowojennego. To żaden sekret – zadaszenie tego bunkru znajduje się na tyłach wydziału. Podczas Dni Polonistyki studenci używają niewysokiego murku w charakterze ławki. Łatwo też wytłumaczyć, dlaczego bunkier mieści się akurat pod polonistyką – oczywiście nie z troski o sól tej ziemi. Po prostu polonistyka ma szczęście sąsiadować z rektoratem. Ze studenckich doświadczeń wiem też o istnieniu korytarza na poddaszu (można się do niego dostać bodaj na jeden sposób, tj. przez drzwi znajdujące się w sali 50). Ale mowa tu rzecz jasna o zakamarkach, jakich pełno w każdym takim budynku.

Nepos jest zbiorem scen rodzajowych, które jednak układają się w spójną opowieść. Grupa studentów tworzy konspiracyjne stowarzyszenie w jednej z sal na poziomie -2, nazywanej „tajną sekcją” Biblioteki im. Wacława Borowego. „Wszystkie sygnatury poprzedzone dwiema gwiazdkami – czytamy – odsyłają do tej sekcji biblioteki. Zwykły student, który wypisze taką sygnaturę, dostaje informację, że książka jest niedostępna”. Młodzi chłopcy i dziewczęta wypełniają czas żywiołowymi wymianami poglądów, wystawianiem tajnych sztuk teatralnych oraz cyklicznymi zabawami. Ich początkowy entuzjazm topnieje, gdy wytwarza się podział na frakcje „promienistych” oraz „nepotów”. Z czasem antagonizm obu grup narasta. W dodatku o działalności wywrotowców dowiaduje się kanclerz Uniwersytetu, który chciałby jednym gestem zasypać studenckie podziemie. Członkowie obu zrzeszeń podejmują heroiczną próbę ocalenia tego, co dotychczas udało im się stworzyć.

Fantazja filologa? Gombrowiczowski kryminał? Zapewne i jedno, i drugie. Aluzje historycznoliterackie są czytelne. „Promieniści” to nazwa związku studentów założonego przez Tomasza Zana w 1820 roku. Ich działalność sprowadzała się do wspólnych biesiad na otwartym powietrzu, czytania literatury i organizacji zawodów sportowych. Jędrzejewski obchodzi się z tym odniesieniem raczej frywolnie. Jego „promieniści” marzą o przeprowadzeniu „rewolucji z wysokiego szczytu”, w przeciwieństwie do „nepotów”, którzy zadowalają się ruchem dośrodkowym, „przyjaźnią, a nie dominacją”. „Promieniści” głośno krzyczą i chcą wychodzić do ludu, podczas gdy „nepoci” tworzą tajne struktury i wzajemnie myją sobie ręce.

Dociekliwsi dopatrzą się tu sporu ideowego, przeniesionego zresztą żywcem z pierwszej połowy XIX wieku. Nepota Jan Barański, opisany z wyraźną czułością, reprezentuje opcję reakcyjną. Nie wychylać nosa poza struktury, które samemu się stworzyło i które zna się jak własną kieszeń. Być panem we własnym domu. Barański jest po trosze kantystą. Po drugiej stronie barykady pręży się panna P., gotowa zawierzyć mrocznym siłom, które porwą ją nie wiadomo gdzie. Rewolucja, przewrót, zmiana świata… – w końcu „ostatni raz w życiu mam dwadzieścia dwa lata”. Konflikt Barańskiego i panny P. to konflikt starości z młodością.

O wymowie ideowej decyduje również tytuł: Nepos. Wbrew pozorom Jędrzejewskiemu nie jest bliżej do „nepotów” niż „promienistych”. Znajduje się raczej poza tym sporem. Zwraca uwagę kontaminacja słów „epos” i „nepotyzm”, zagrywka raczej czytelna. Uwaga odbiorcy eposu ogniskuje się na dziejach bohatera, zwykle tylko jednego. Ale Jędrzejewski pisze nepos, a nie epos: bohaterami są u niego wszyscy – kreśli się tu dzieje koleżków, którzy wespół tworzą wspólnotę heroiczną. Nepos to epos à rebours, swoisty n(ie)epos.

Wszystko to rzecz jasna z przymrużeniem oka. Głos wszechwiedzącego narratora jest wyciszony i subtelny, kiedy jednak trzeba – wyraźnie zaakcentowany. Ironia, jak u Prusa, zawiera dużą dozę czułości, miejscami to czułość dyktuje Jędrzejewskiemu zdania. Niczym w urokliwym fragmencie, którego nie waham się pokazać w całości:

„Gdybym mógł wcisnąć rewind w starym magnetofonie albo lepiej – na odtwarzaczu VHS, który znają wszyscy pamiętający lata dziewięćdziesiąte, zrobiłbym to. Wtedy ludzie siedzący teraz przy jednym stoliku znaleźliby się w Radomiu, Suwałkach, Nałęczowie, Radzikowie, Gródku i w innych miastach lub wioskach. Dobrze byłoby wyjść za nimi z mieszkania po siódmej rano (22 listopada 2003: Warszawa – jedenaście stopni, Lublin – dziesięć stopni, Suwałki – siedem stopni), śledzić ich, kiedy idą do szkoły, do sklepu, do domu, na boisko. Nie daje spokoju myśl, że jedno wspólne zainteresowanie, które te dzieci przejawiały na przykład w 2003 albo 2005 roku, sprawiło, że teraz siedzą przy kawie wokół jednego stolika. Trudno uwierzyć w ten stolik jako punkt w kosmosie”.

Takich passusów nie ma w Neposie wiele, ale dzięki temu łatwiej je docenić.

Całość wieńczy indeks osobowy, mocny punkt książki. Nie trzeba być znawcą powieści oświeceniowej, by dostrzec inspiracje tradycją rokoka. Jędrzejewski bawi się (tylko z pozoru) sztywną formą indeksu: w spisie pojawiają się postacie przypadkowe, tworzące wspólnotę tak absurdalną, że aż zabawną: Bogusław Linda („Ur. 1952. Aktor”) występuje obok Hezjoda („Ur. w IX albo VIII wieku pne. Najstarsza z postaci występująca w neposie”) oraz Tadeusza Komendanta („Wykładowca, literaturoznawca, ciekawy człowiek i krytyk. Obrażony na teatr”). Lekkość, frywolność, figlarność – oto są ideały, które przyświecały autorowi „Indeksu”.

Jędrzejewski nie ukrywa, do jakich tradycji nawiązuje. Była już mowa (co nie powinno dziwić[1]) o micie filomackim. Duchy Zana, Mickiewicza, Czeczota i innych studentów wileńskiego uniwersytetu są w tej książce obecne. Ale trudno mówić o epigonizmie czy tym bardziej uzurpacji. Trawestując Tołstoja: wszystkie zrzeszenia studenckie są podobne, każde rozpada się na swój niepowtarzalny sposób. Kiedy czytałem Nepos, na myśl przychodzili mi formaliści rosyjscy. Jak charakteryzuje ich Danuta Ulicka (również sportretowana w Neposie), „zamierzony styl bycia [formalistów – AH] utrwalały okoliczności zewnętrzne: prowadzenie wykładów półprywatnych, biesiadno-domowych lub <<perypatetycznych>> oraz swego rodzaju spiskowość spotkań”[2]. To samo robią bohaterowie Jędrzejewskiego: widują się w Fabularnej, na imprezach w prywatnych domach czy w sali numer 5. A widują się po to, by oczywiście gadać, bo gadanie jest istotą studenckości; gadają o dziadku, który znalazł truflę, o papieżu Klemensie VI, o Sejmie Czteroletnim i o tym, że nie mogą w nocy spać. Głoszą idee, by za chwilę je porzucić, a także planują, kombinują, spiskują… „Jedno nam światło twarze zalewa – pisał kiedyś Jastrun – I w krokach wszystkich jest krok każdego”[3].

Nepos to kronika chwili (roku? miesiąca?), próba odmalowania nastroju, który panował na Wydziale Polonistyki, zanim członkowie tajnego zrzeszenia rozeszli się na wszystkie strony świata. Kopie maszynopisu krążą od jakiegoś czasu wśród wydziałowych znajomych Tomasza Jędrzejewskiego. Być może książka będzie wkrótce wydana. Różne są losy powieści sztubackich – nie wszystkie zasługują na publikację. Nepos jest chlubnym wyjątkiem.

Artur Hellich

Zobacz także:

 

[1] Tomasz Jędrzejewski jest historykiem literatury romantyzmu.

[2] Danuta Ulicka, Granice literatury i pogranicza literaturoznawstwa. Fenomenologia Romana Ingardena w świetle filozofii lingwistycznej, Warszawa 1999, s. 348.

[3] Gdzie o tym pisał, lepiej nie wspominajmy.

4 Replies to “Powieść o życiu warszawskich polonistów. „Nepos” Tomasza Jędrzejewskiego (2016)”

  1. Bardzo nie chcę tego pisać, ale polonistyka UW jest mi w jakiś sposób bliska. Nie zamierzam z tego powodu wygłaszać enkomionów stychicznych ku jej glorii, ale chcę stanąć w jej obronie i powiedzieć: wstydzę się za autora tego tekstu i współtwórców „mitu polonistyki”.

    Pochwała polega na tym, że ktoś chwali nas z zewnątrz, a jeszcze lepiej jak krytykuje, bo to znaczy, że wynik trudu włożony w edycję czy interpretację tekstu jest na tyle ważny i owocny, że można go jeszcze udoskonalić; albo na tyle w przekonaniu recenzenta szkodliwy, że należy wskazać jego błędy. Dlatego wahałam się, czy pisać ten komentarz, bo to zakładałoby jedną z dwóch powyższych sytuacji. W rzeczywistości wygląda to tak, że mamy tu do czynienia z gettoizacją środowiskową polegająca na podbijaniu sobie wzajemnie bębenków, co bynajmniej nie dodaje splendoru grajkom, a raczej zmusza przechodniów do włożenia stoperów w uszy.

    Mit, mam wrażenie, także domaga się w tym wypadku komentarza. Zachłyśnięcie się nim bowiem dobija w tym wypadku już do metapoziomu: piszemy o mitycznych środowiskach polonistycznych; odcinamy się od innych środowisk polonistycznych, które podskórnie uważamy za legendarne; małpujemy działania „mitycznych” zgromadzeń akademickich czy literackich; ale pisanie o własnej legendzie i brak jakichkolwiek argumentów poza sztampą „legendarności” i wzajemnym docenieniem, nie wywinduje nas do poziomu tego, co uznajemy za mityczne. Pojawiający się w tekście Wydział Polonistyki UJ, jeśli nawet zasłużył na swą, jak chce autor, „mityczność”, nie zrobił tego na drodze żenującego (jak każde) samochwalstwa, lecz jedynie dlatego, że ktoś z zewnątrz docenił pracę osób związanych z tym miejscem.

    Ja wiem, że tekst miał być niby zabawny i z przymrużeniem oka, ale zza tego przymrużenia powiek niestety dosyć jasno przebija (faktycznie już legendarny) błysk karmiący się samozadowoleniem. Żeby zadośćuczynić rubasznej konwencji mogę dodać, że także dedykuję mój komentarz Stanisławowi Lemowi, autorowi recenzji nieistniejących książek, wyrażając jednocześnie nadzieję, że ta książka faktycznie nie powstaje. Żeby te nasze zabawy tutaj nie były tylko przyjemne, ale i pożyteczne, proszę, zamiast pisać o legendzie rzekomo już nastałej, przyczyńcie się do jej rzeczywistej odbudowy czy powstania poprzez realne działanie: labora et labora!

    Uniżona sługa.

    1. Alicjo, potraktowałaś tekst poważnie, więc również odpowiem poważnie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie marzy mi się stworzenie mitu Wydziału. Masz racje, moja recenzja jest wyrazem takiego pragnienia. Nie masz racji, kiedy sugerujesz, że na rzecz naszej polonistyki nie robię nic więcej. Mógłbym powiedzieć, że Twoja opinia jest po prostu niesprawiedliwa i krzywdząca, ale z czasem wyrobiłem sobie pancerz. Do uwag dotyczących mnie i mojego poczucia humoru nie będę się odnosił, skupię się na meritum.

      W komentarzu zawarłaś sugestię, że istnieje właściwa ścieżka postępowania: pracować i jeszcze raz pracować. Jeśli mamy przynieść chlubę Wydziałowi, to dlatego, że ktoś doceni naszą pracę i powiąże nasz dorobek z miejscem, w którym byliśmy zatrudnieni. Napiszmy genialny artykuł naukowy albo zorganizujmy słynną konferencję – oto są „argumenty” na rzecz legendarności. I zgoda, kibicuję, sam też tak się staram. Tylko że nie o tym napisałem tekst. „Nepos”, podobnie jak moja recenzja, traktuje o pewnym środowisku i o budynku, w którym to środowisko w jakimś czasie się zjednoczyło.

      Tego ostatniego w ogóle w swoim komentarzu nie uwzględniasz, a to stanowi trzon mojego tekstu. Pisałem o tym, co decyduje o specyfice budynku (konkretnego, stojącego na prawo od rektoratu) i jak można określić panującą w nim atmosferę. Książka Tomka, która jest mi z wielu względów bliska, to wyraz autentycznego przywiązania czy wręcz miłości do „małej ojczyzny”, która rozciąga się pomiędzy Pałacem Kazimierzowskim a stołówką uniwersytecką; miejsca, do którego przychodzi się dzień w dzień i które ceni się tak jak własny dom. W swojej recenzji wyraźnie napisałem, że istnienie „tajnego” zrzeszenia studenckiego należy traktować z przymrużeniem oka – w rzeczywistości żadnych elitarnych struktur, na wzór anglosaski, nie było i raczej nie będzie. Kpina zawarta choćby w opisie systemu wypożyczania książek w Bibliotece im. Borowego („książki dla wybranych”) jest czytelna, podobnie z istnieniem podziemnej sali numer 5. Fakt, że napisałem recenzję książki kolegi, który napisał tę książkę m.in. o mnie również jest elementem żartu, który oczywiście nie musi Cię śmieszyć. Tylko że zarzucanie mi w związku z tym „gettoizacji środowiskowej polegającej na podbijaniu sobie wzajemnie bębenków” to parodia krytyki zaangażowanej.

      Wracając jeszcze do początku. Samodoskonalenie i rozwój własnej kariery naukowej są na pewno ważnym elementem pracy na rzecz Wydziału – ale nie jedynym. Wydział jest nie tylko akademią, lecz także jednostką organizacyjną, którą trzeba utrzymywać w ryzach i o nią dbać. Można to robić poprzez działanie w komisjach, reprezentowanie i promowanie Wydziału na targach, redagowanie portali studenckich, opiekę nad kołami naukowymi czy udział w organizacji świąt i obchodów wydziałowych. Wszystko to jest pracę na rzecz wspólnoty, a przez wspólnotę również należy rozumieć słowo „Wydział”. Powyższa recenzja ma z tą pracą tyle wspólnego, ile bielik zwyczajny z orłem (trochę ma, ale nie powinno się mylić).

      Serdecznie
      Artur

  2. Alicjo, nie do końca rozumiem Twoją główną pretensję. Nie sądzę, żebyś potraktowała recenzję Artura zupełnie serio. A tylko jeśli przeczyta się ją zupełnie serio, można zarzucać komuś wzajemne podbijanie sobie bębenka. Przykładów kolesiowskich układów między autorami i recenzentami nie brakuje. Ale przecież to, co zrobił Artur, jest ironiczne i humorystyczne – już choćby przez to, że to recenzja z książki o wymownym tytule. Zdawałaś sobie sprawę, że to tekst z przymrużeniem oka, ale jednak chyba poważnie zarzucasz nam samochwalstwo.

    Nie sądzę też, żebyś w ogóle sprzeciwiała się powieściom środowiskowym. Wolno mi chyba napisać powieść środowiskową. Oczywiście masz prawo nie lubić tego czy innego środowiska. Odnoszę wrażenie, że każde środowisko studentów, pisarzy, naukowców można oskarżyć o gettoizację, ponieważ nie obejmuje wszystkich studentów, pisarzy i naukowców. Co innego jeśli środowisko celowo izoluje się od reszty, żeby ugrać coś jej kosztem. Ale to chyba nie ten przypadek.

    Nie wiem, w kogo dokładnie chcesz uderzyć swoją krytyką. Na pewno w Artura i we mnie, więc w obronę biorę nas dwóch (w przeciwieństwie do Ciebie, która stajesz w obronie Wydziału Polonistyki). Nasza aktywność w środowisku polonistycznym nie sprowadza się do wzajemnych pochwał i humorystycznych tekstów. Od wielu lat dużo czasu i wysiłku wkładamy w inicjatywy dodatkowe, spotkania i projekty, za które nikt nam nie dziękuje – i bardzo dobrze, bo nie robimy tego dla dziękczynienia. Są to rzeczy, które nie przekładają się na stypendia, rankingi i punktacje, krótko mówiąc: są bezinteresowne. Albo też interesowne tylko w tym sensie, że zależy nam na robieniu czegoś poza zakresem obowiązków i poza karierą, ale co może zainspirować innych do nowych wyzwań i pobudzić nowe zainteresowania. Nie potrafiłbym zliczyć godzin, które spędziłem na redagowaniu tekstów, dyskusjach i spotkaniach. „Nepos” dotyczy pewnej podróży, którą mam za sobą i która wiązała się ze środowiskiem polonistycznym.

    Piszesz, że legendę tworzy się ciężką pracą. Zgadzam się, naturalnie. Ale „Neposu” nie napisałem zamiast czegoś w nadziei, że na tym ufunduje się legenda. Napisałem obok wszystkich swoich zadań i zajęć. Twój imperatyw ciężkiej pracy biorę sobie do serca, choć mam wrażenie, że
    był już tam przed pouczeniem z Twojej strony. Jak pisałem, to zresztą myśli o żadnej legendzie nie miałem.

    Zależy mi na dobru Wydziału na pewno nie mniej niż Tobie. Nikt nie przypuścił na niego szarży pochlebstwa i samozadowolenia. O pochlebstwie nie można mówić w tej humorystycznej recenzji. Może Cię ten humor w ogóle nie śmieszyć, ale do tego nie trzeba aż takiej filipiki. O samozadowoleniu nie powinnaś chyba mówić, ja Twoich emocji nie nazywam i proszę o to samo.

    Recenzja Artura Cię nie śmieszy, ale to nie powód, żeby pisać tak bezceremonialny komentarz, który dotyka mnie osobiście. Powieści nie czytałaś i masz nadzieję, że nie powstaje. Masz swoje zdanie na jej temat – a nawet wstydzisz się ze mnie – choć nie wiesz, czy jest wartościowa czy nie. Przypuszczam, że za wstydem za mnie kryje się duma z własnej postawy, bo inaczej nie dałoby się opublikować takiego tekstu.

  3. Tomku, podziwiam Twoją cierpliwość.
    Alicjo, twórz własną opowieść, Polska, Warszawa, polonistyka i ja czekamy na to.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *