Poznasz starzejącego się Allena

Woody Allen ma szczęście. Wszyscy go znają jako tego małego, przewrotnego nowojorczyka, który z wielkim uporem twierdzi, że jego ulubioną rozrywką jest oglądanie meczów w telewizji. Dzięki wyrachowanej nieporadności wykreował wizerunek uroczego safanduły. Dla swoich fanów przestał już być artystą, a stał się raczej symbolem pewnego stylu życia. Nie ma więc znaczenia, że od dawna nie nakręcił nic, co można by z czystym sumieniem nazwać świetnym. Został specjalistą od przeciętnych filmów, które ogląda się tak, jak wysłuchuje przy piwie nudnawych opowieści znajomych o ich życiu osobistym. Są one niezbyt ciekawe i nieco przydługie, ale mimo wszystko słuchasz, bo to historie opowiadane przez znajomych. Prawie usnąłem, ale mimo wszystko obejrzałem Poznasz przystojnego bruneta – w końcu to film Woody’ego Allena.

Nowojorski reżyser postanowił osadzić akcję swojego nowego filmu w Londynie. Allenowska w schemacie historia ma kilku głównych bohaterów. Sally (Naomi Watts) znajduje właśnie nową pracę w galerii sztuki, którą prowadzi Greg (Antonio Banderas). Swoją południową urodą wywiera on na nowej pracownicy piorunujące wrażenie, jednak sam zabiega o względy jej przyjaciółki artystki. Mąż Sally – Roy (Josh Brolin), jest sfrustrowanym pisarzem mającym na koncie tylko jedną porządną książkę. Wkurza go żona i jej matka (Gemma Jones), zbzikowana na punkcie przepowiedni wróżki. Rzuca się więc w wir romansu z piękną Dią (Freida Pinto). Jest jeszcze ojciec Sally (Anthony Hopkins), który po zakończeniu swojego wieloletniego małżeństwa  zaangażował się w związek z call girl o aparycji długonogiego nosorożca (czyżby późny kryzys wieku średniego?). W filmie jest mnóstwo zwrotów – bohaterowie zmieniają swoje życiowe przyzwyczajenia i co chwilę ponoszą to sukcesy, to porażki. Szkoda, że najzwyczajniej w świecie nie jest to ciekawe.

Artystyczne intencje Woody’ego Allena prawie zawsze są dla innych nieodgadnione. Gdyby go o to spytać, pewnie wykpiłby się jakąś przewrotną odpowiedzią, że „kręci dla takich ludzi jak on” albo po prostu „aby utrzymać siebie i rodzinę”. Poznasz przystojnego bruneta jest jednym z jego niejasnych obrazów – zlepkiem historii, które znamy z własnego doświadczenia (niespełniony pisarz, mężczyzna próbujący wskrzesić swoją młodość, małżeństwo, które się rozpada itp.). Wątkiem, który nakręca fabułę filmu, jest wiara starszej pani, matki Sally, w szarlatanerię uprawianą przez znajomą wróżkę. Być może celem Allena było wyśmianie wyżej wymienionych zjawisk, niemniej nie zostało to uczynione w sposób wyrazisty. Podobnie jak w Vicky Cristina Barcelona lub Co nas kręci, co nas podnieca, wszystkie (nawet pozornie poważne) tematy, takie jak śmierć czy miłość, są uładzone i zaserwowane w zdatnej do spożycia formie weekendowej historyjki dla mieszczucha. Niestety, niewiele w tym wszystkim wdzięku, znacznie więcej zaś zwykłej nieudolności.

Najbardziej szkoda mi grona wyśmienitych aktorów zgromadzonych przez Allena na planie. Ich możliwości pozostały niewykorzystane. Anthony Hopkins zagrał przyzwoicie, ale tylko przyzwoicie. „Gazeta Wyborcza” chyba słusznie określiła go mianem profesjonalisty, który przychodzi, gra na ustalonym poziomie, bierze pieniądze i tyle. Tylko tyle. Josh Brolin to świetny aktor – jeden z modelowych szwarccharakterów współczesnego kina. Co więc robi w roli wrażliwego, targanego sprzecznościami pisarza? Zdecydowanie najlepiej z całego towarzystwa zaprezentowała się Naomi Watts, która dość przekonująco odegrała niechcianą kobietę.

Nie będę kłamać, że spodziewałem się po Poznasz… fajerwerków. Fani Allena pewnie będą usatysfakcjonowani, gdyż główne zasady „kina Allenowskiego” zostały zachowane. W takim kierunku idzie starzejący się Woody Allen – dostarcza swoim wieloletnim fanom tego, czego żądają. Nie ma w tym nic złego, choć trochę żal, że nie będzie już kolejnego dzieła na miarę Annie Hall.

Piotr Woyke

Film obejrzeliśmy dzięki uprzejmości kina Femina.

3 Replies to “Poznasz starzejącego się Allena”

  1. Już pierwsze zdania Pańskiej „recenzji” zdradzają, że dobierze Pan argumenty do z góry założonej tezy. Zarzuca Pan Allenowi wyrachowaną nieporadność. Na jakiej podstawie? Niezależnie zresztą jak zakwalifikujemy i ocenimy wykreowany wizerunek Woody’ego Allena, cóż on ma do rzeczy? Dzieło mówi przecież samo za siebie; warte jest tyle i tylko tyle, ile zawiera w sobie treści. Medialny wizerunek reżysera tudzież inne tego rodzaju atrybuty to elementy pozamerytoryczne. Panu, jak sądzę, miesza się ocena filmu z osobistym stosunkiem do reżysera. Na koniec wstępu swojej recenzji z rozbrajającą szczerością przyznaje Pan, że niemal usnął. Cóż, nie wiem jak kogo, ale mnie ten argument bynajmniej nie przekonuje do potraktowania Pańskiego zdania poważnie.
    Dalsza część Pańskiej recenzji potwierdza wszystkie przypuszczenia, które nasuwają się po przeczytaniu pierwszego akapitu. Przede wszystkim dobitnie Pan tam udowadnia, że nic z filmu nie zrozumiał, i skłania do podejrzeń, że taką a nie inną recenzję miał Pan właściwie przygotowaną przed jego obejrzeniem – bo w końcu to film Woody’ego Allena, prawda?
    Na koniec pisze Pan: „Nie ma w tym nic złego, choć trochę żal, że nie będzie już kolejnego dzieła na miarę Annie Hall”. Przyznaję, że poczułem się zaintrygowany. Cóż tak wartościowego widzi Pan w filmie Annie Hall, czego nie ma, Pańskim zdaniem, w ostatnich filmach Allena? Może podświadomie działa na Pana magia Oscara? A może po prostu ulega Pan banalnemu stereotypowi, że modnie chwalić to, co stare i przykurzone?
    Tak czy inaczej rozbawił mnie Pan swoją recenzją – najlepszego, moim zdaniem, filmu Allena, który jest jak wino – im starszy, tym lepszy.

    Z poważaniem,
    Krzysztof Nowak.

  2. Pańska reakcja jest dowodem znacznej wrażliwości na punkcie treści publikowanych na serwisie tekstów, co można potraktować jako komplement dla twórców serwisu. Co do samej zawartości mojej „recenzji”, to wychodzę z założenia, iż „recenzent” (bo przecież nie recenzent) powinien analizować nie tylko sam przedmiot swojego artykułu, ale też kontekst jego powstania, osobę autora oraz działania promocyjne z nim związane. Uznając te elementy za pozamerytoryczne, powinniśmy wychwalać historyka, który pisze o bitwie bez wspomnienia z jakiego powodu ją stoczono, polonistę interpretującego „Kordiana” bez zaznaczenia wpływów romantycznych czy gastrologa, nie zwracającego uwagę na zależność pomiędzy tym co się je a procesem trawiennym.
    Jeśli nie zrozumiał Pan metafory z uśnięciem, to nie wiem czy uprzejme z mojej strony by było publiczne jej objaśnianie. Co do Annie Hall, to wydaje mi się, że obraz nowojorskiego, liberalnego intelektualisty, który spotyka swoje żeńskie alter ego, był w swoich czasach nieco ciekawszy niż średnio zabawna historia o znudzonej wyższej klasie średniej, która się rozwodzi, przechodzi kryzys wieku średniego i podporządkowuje zabobonom.
    Czytając Pana komentarz odniosłem wrażenie jakbym uderzył w jakiś czuły punkt. Wiem, że Allen potrafi uwodzić, a że nie lubię niszczyć głębokich relacji na linii artysta-odbiorca, przepraszam i pozdrawiam.

  3. > Pańska reakcja jest dowodem znacznej wrażliwości na punkcie treści publikowanych na serwisie tekstów,
    > co można potraktować jako komplement dla twórców serwisu.

    Cytując klasyka: Tu ma Pan stuprocentową trafność. Takie serwisy jak ten są brylantami w zalewie internetowego chłamu. Gdyby swoje przemyślenia napisał Pan na przykład na Filmwebie, nie chciałoby mi się nawet tego do końca czytać.

    Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *