„We are not amused”. Krytyka manifestów humanistycznych

arturek tekst

Trudno nie zgodzić się ze znaną diagnozą Rorty’ego: wygrywa ten, kto narzuci drugiemu swój język. Żyjemy w czasach perswadowania. Już na nikim nie robi wrażenia niezbity dowód logiczny. Odżegnujemy się od pisania monografii, stronimy od syntez i przekrojowych ujęć. Wolimy przekonywać, zachęcać, inspirować.

To nierzadko przybiera formę fałszywej skromności: bierzesz do ręki najnowszą publikację z serii, dajmy na to, „Horyzonty Nowoczesności”, książka ma sześćset stron, ambicję dokonania kolejnego zwrotu w humanistyce, tytuł ogólny, zakres szeroki, krótko mówiąc, z daleka pachnie monografizmem – a we wstępie czytasz: „moja praca nie została pomyślana jako monografia”, „nie mam zamiaru przedstawiać tutaj encyklopedycznego przeglądu szkół i stanowisk”, etc. (cytaty z jednej z ostatnich publikacji ze wspomnianej serii). Jest to oczywiście forma samoubezpieczenia. Właściwie to piszemy przekrojowo (wszak zapowiadamy nadejście nowego zwrotu!), ale wolimy zadeklarować, że tego nie robimy, żeby nie narażać się na oczywiste zarzuty ze strony recenzentów. W ten prosty sposób zjedzone ciasteczko zostaje nam w ręku. Sam tak – żeby daleko nie szukać – nieraz robię.

Ale chciałem zwrócić uwagę na coś innego. Owszem, zgadzamy się z Rorty’m, że nie istnieje jedna prawda, że nastąpił pluralizm i że nie pozostaje nam nic innego, tylko przekonywać się nawzajem. Ale czym tak właściwie jest perswazja? Albo inaczej: czym może być perswazja? Jeśli spojrzeć na aktualny rynek humanistyczny, wyraźnie widać, że przejawia się ona głównie w pisaniu manifestów. Jeden z ciekawszych ostatnio numerów „Tekstów Drugich” (1/2014) tak się wręcz nazywa: „Afektywne manifesty”. Odnajdziemy tam nawoływania do dokonania zwrotu afektywnego w polskiej humanistyce. Przeczytajmy Schulza i Gombrowicza jeszcze raz – z perspektywy krytyki afektywnej. Fredric Jameson określił to jako postmodernistyczną skłonność do prze-pisywania wszystkiego wokół. Wpływamy na teraźniejszość poprzez reinterpretację przeszłości. To trochę tak jak z pisaniem CV: przed jednym pracodawcą ukryjemy to, przed innym wyeksponujemy tamto. Reinterpretujemy swój życiorys. A potem sami w tę nową wersję trochę wierzymy.

Nie chcę być źle zrozumiany: nie mam nic do krytyki afektywnej. Uważam, że może być fascynująca. Ale właśnie w tym rzecz: może być. W gruncie rzeczy nie wiadomo, jaka by była. Znamy ją głównie z manifestu. Chętnie podzielę się niedawnym odkryciem. „Twórczość”, rok 1956, kwiecień. Pośród marksistowskich esejów znajduje się tu nieoczekiwana perełka. Rzecz nazywa się Sapho słowieńska, a jej autorami są Michał Głowiński i Janusz Sławiński; twórcy Słownika terminów literackich, ojcowie polskiego strukturalizmu. Ich artykuł to analiza i interpretacja poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej przeprowadzona w duchu strukturalistycznym. Tu dwa słowa dopowiedzenia. Po pierwsze, ci pomnikowi badacze mieli w kwietniu ’56 roku dwadzieścia jeden (Głowiński) i dwadzieścia dwa lata (Sławiński). W takim wieku zdaje się egzamin z GHJP i nie ma się jeszcze pomysłu na magisterkę. Po drugie, „Twórczość” w latach pięćdziesiątych nie miała wiele wspólnego (przy całej sympatii) z „Twórczością” współczesną. Była wtedy niekwestionowanym liderem, jeśli brać pod uwagę zasięg i oddziaływanie na umysły inteligenckich mas. To w „Twórczości” swoje pierwsze poważne rozprawy publikowali Maria Janion i Henryk Markiewicz, to tutaj słynne eseje – które ustanowiły polski etos inteligencki na dobre kilkadziesiąt lat – ogłaszał Leszek Kołakowski (Kapłan i błazen, Pochwała niekonsekwencji), tu zaczynali Bauman, Woźniakowski, Błoński i wielu innych. Publikacja w „Twórczości” (nie licząc niechlubnego okresu stalinowskiego) stanowiła wyróżnienie o niebo większe niż dzisiejsza publikacja w „Tekstach Drugich” czy „Pamiętniku Literackim”. Oprócz prestiżu zapewniała coś, czego tak bardzo brakuje nam dzisiaj – było się rzeczywiście czytanym, komentowanym, krytykowanym…

Mówię to wszystko, by uzmysłowić, co tak naprawdę wydarzyło się w kwietniu 1956 roku. To naprawdę historyczny moment: Ważyk już opublikował swój słynny Poemat dla dorosłych, ale odwilż październikowa jeszcze nie nadeszła. Raczej wiedziano, że socrealizm się skompromitował, ale nie było jeszcze jasne, co przyjdzie w zamian. I wtedy właśnie dwaj zdolni uczniowie Kazimierza Budzyka, Michał i Janusz, nawiązując do żywotnej w międzywojniu metodologii formalistycznej, wyszli ze swoją propozycją. Nie napisali manifestu. Nie ogłaszali programu. Na to przyjdzie jeszcze czas. Manifesty powstają później, kiedy potrzebna jest teoretyczna podbudowa do zaświadczonej żywcem praktyki. Na razie konieczny był konkret, żywe metodologiczne mięso. Głowiński & Sławiński na ten popyt odpowiedzieli. I dlatego nie będzie wielką przesadą stwierdzenie, że w kwietniu ’56 roku zaczął się w powojennej Polsce strukturalizm.

Jeśli ktoś naprawdę wierzy w słuszność swojego punktu widzenia – tu będę sentencjonalny – to nie traci czasu na zachęcanie innych do niego. W łacinie przymiotnik manifestus oznacza 'jawny, oczywisty’. A to, co oczywiste, nie wymaga przecież dowodu (manifestum non eget probatione, mówili Rzymianie). Co manifestuje się w artykule Sapho słowieńska? Metodologia strukturalistyczna. A co manifestuje się w, tak popularnych dziś, projektach krytyki, zapowiedziach programowych czy, właśnie, metodologicznych manifestach? Chęć dokonania zwrotu w humanistyce. Niby to samo, ale jednak nie to samo.

Chcę powiedzieć, że w pisaniu manifestów dostrzegam coś tautologicznego, jeśli nie oksymoronicznego. Przekonujemy do czegoś, co rzekomo jest jasne. To taka – za przeproszeniem – perswazja rodem z bazaru („Niezwykła okazja! nie można nie skorzystać!”). „We are not amused”, jak mawiała królowa Wiktoria, kiedy coś jej się bardzo nie podobało. A przecież figura przekonywania ma również inne, szlachetniejsze oblicze. Jak je nazwać? Może zamiast narzucania swojego słownika przytoczę tutaj życiową dewizę mojego dobrego kolegi. Brzmi ona: nie należy nikogo do niczego przekonywać. Nie będę dodawał, że to najlepszy sposób, by kogoś do czegoś przekonać.

Artur Hellich

Zobacz także:

One Reply to “„We are not amused”. Krytyka manifestów humanistycznych”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *