Film Będzie głośno (oryg. It Might Get Loud) był wyświetlany w kinach pod koniec minionej zimy, jednak z okazji premiery na DVD chciałbym napisać o nim kilka słów, ponieważ jest to prawdopodobnie jeden z najciekawszych dokumentów o muzyce rockowej.
Co tak naprawdę Davis Guggenheim portretuje w swoim dziele? Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to muzyka rockowa pokazana przez pryzmat gitary elektrycznej. I gitara, ukazana z perspektywy trzech niezwykle ciekawych muzyków, których różni wiek oraz podejście do swojego instrumentu. Są to Jimmy Page (m.in. The Yardbirds i przede wszystkim Led Zeppelin), reprezentujący przełom lat 60. i 70., The Edge (U2) – przełom lat 80. i 90., oraz Jack White (The White Stripes, The Racounters, The Dead Weather), czyli jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy współczesnej sceny rockowej. Reżyser wyraźnie chciał pokazać kontrasty pomiędzy tymi postaciami. Jacka White’a poznajemy na farmie w południowych Stanach Zjednoczonych, The Edge’a w dublińskiej szkole, gdzie odbywały się pierwsze próby U2, a Jimmy’ego Page’a w starej angielskiej willi, w której Led Zeppelin nagrał swoje klasyczne kompozycje. Zupełnie różne są także ich historie z okresu dojrzewania – Page wspomina czasy, w których rock’n’roll był często traktowany jako coś niewłaściwego, podczas gdy The Edge podkreśla, jak niebezpiecznym i niespokojnym miejscem była osłabiona kryzysem stolica Irlandii. White z kolei dorastał w Detroit, w dzielnicy zamieszkanej niemal wyłącznie przez ludność meksykańską i afroamerykańską, gdzie słuchano głównie rapu, a granie na instrumencie traktowano jako największy obciach.
Film może rozczarować widzów oczekujących mocnych wrażeń i pikantnych historii zza kulis. Nie usłyszymy tutaj o szalonych fankach ani bieliźnie rzucanej na scenę. Przedstawieni artyści to dla wielu fanów wręcz bogowie – otoczeni kultem i obrośli mitami – jednak w filmie są pokazani jako skromni faceci, zwykli ludzie, którzy po prostu lubią grać na gitarze. W dalszych scenach opowiadają o inspiracjach, wenie twórczej, podejściu do instrumentu. Także tutaj obserwujemy wspomniane wcześniej kontrasty – najpierw The Edge wydobywa z gitary dziesiątki efektów dźwiękowych zmieniających jej brzmienie – bardzo je lubi, ponieważ są dla niego formą ekspresji oraz czynią jego grę i piosenki U2 tak charakterystycznymi. Po chwili słuchamy wypowiedzi Jacka White’a, który – wychowany na bluesie z lat 30. – uważa, że liczą się piosenki, a praca nad brzmieniem wcale nie oznacza kreatywności. On sam używa plastikowych, tanich instrumentów, które podłącza do starych, zakurzonych wzmacniaczy. I choć jako gitarzysta amator podzielam jego zdanie, uważam, że to mocna i kontrowersyjna wypowiedź. Nawiasem mówiąc, można tutaj zauważyć, że tak naprawdę The Edge odstaje od pozostałych muzyków, podczas gdy Jack White pod wieloma względami przypomina Page’a (wystarczy posłuchać jego muzyki – to w końcu blues rock, brzmiący dla mnie tak, jak mógłby brzmieć współczesny Led Zeppelin).
Kulminacyjnym momentem dokumentu jest spotkanie muzyków. Po wypowiedziach, takich jak powyższa White’a, można by przypuszczać, że dojdzie do bójki (zresztą on sam spodziewa się tego na początku filmu). Ostatecznie jednak wszystko wygląda jak spotkanie w piwnicy trzech młodych, zakręconych na punkcie gitary kumpli. Tyle że nad tym trio unosi się duch historii rock’n’rolla. Rozmawiają o swoich ulubionych instrumentach, strunach, gadżetach, sprawach technicznych, by wreszcie zacząć grać. Uśmiecham się do siebie gdy widzę, jak White i The Edge z podziwem patrzą na Jimmy’ego Page’a wykonującego riff ze słynnego Whole Lotta Love. Takich elementów jest więcej – Page nie może uwierzyć w to, że gitarzysta U2 wziął akord C-dur w jednym z jammowanych na planie utworów irlandzkiej grupy, podczas gdy White zaprezentował pozostałym jeden ze swoich ulubionych klasyków bluesowych. Robi się duszno od rock’n’rollowych fluidów, kiedy wszyscy trzej grają razem utwór In My Time of Dying z repertuaru Led Zeppelin. A wszystko jest przeplatane ciekawymi materiałami archiwalnymi, głównie z koncertów macierzystych zespołów, do których zainteresowani należą lub należeli.
Nie zamierzam oszukiwać – Będzie głośno nie musi spodobać się każdemu. Z pewnością w pierwszej kolejności film pokochają młodsi i starsi, bardziej lub mniej doświadczeni gitarzyści. Dzieło Guggenheima może zaciekawić również melomanów, fanów rocka, a także wielbicieli gitarzystów czy zespołów występujących w filmie. Pozostali mogą spróbować, choć zastanawiam się, czy nie zanudzą ich anegdoty o tym, jak Jimmy Page, poszukując właściwego brzmienia, zakładał do gitary strunę od „banjo czy innej mandoliny”.
Maciej Tkaczyk