Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Carlos Santana – „Guitar Heaven”

Na pierwszy rzut oka, Carlos Santana poszedł na ogromną łatwiznę nagrywając swój najnowszy album, zatytułowany Guitar Heaven. Podtytuł The Greatest Guitar Classics Of All Time wyjaśnia wszystko. Król latynoskiej rockowej gitary postanowił po prostu wziąć na warsztat piosenki znane każdemu i nagrać je na nowo, zatrudniając przy tym do współpracy producenta Clive’a Davisa (człowieka współodpowiedzialnego za multiplatynowy album Santany Supernatural z 1999 roku – tak, to ten zawierający hity takie jak  Smooth, Corazon Espinado czy Maria Maria). Oprócz tego, w każdym kawałku na płycie wokalnie udziela się jakiś znamienity gość, co automatycznie zwiększa szanse na komercyjny sukces przedsięwzięcia.

Cały mój niesmak związany z tym domniemanym „skokiem na kasę” minął, gdy albumu posłuchałem. To jest po prostu bardzo miłe dla ucha. Z jednej strony, magia takich zespołów jak Led Zeppelin, Cream czy The Doors sprawia, że żaden cover nie będzie równał się z oryginałami (choć niektórzy twierdzą, że jestem po prostu staroświeckim, rockowym konserwatystą) – z drugiej, miło usłyszeć te klasyki zebrane na jednym krążku i ubrane w nowe, świeże brzmienie. Głównie brzmienie, ponieważ pod względem konstrukcji czy gitarowych zagrywek wersje z Guitar Heaven są na ogół dość bliskie pierwowzorom, co najwyżej brzmią nieco cieplej (klasyczny, „santanowski” dźwięk gitary) i – jak przystało na główną gwiazdę projektu – bardziej latynosko (między innymi różne bębenki i tym podobne przeszkadzajki w tle). Choć aby nie było zbyt zachowawczo, gitarzysta pokusił się o kilka bardziej odważnych eksperymentów – w Back In Black (oryg. AC/DC) swojego głosu użyczył raper NAS, Santana dość znacznie ożywił też Riders On The Storm z repertuaru The Doors.

Najlepsze momenty na płycie to te, w których muzycy sięgają po klasyki lat 60-tych i 70-tych. Być może świadczy to tylko o tym, że właśnie to były najlepsze czasy gitarowej muzyki – choć oprócz samych bezbłędnych riffów czy solówek, akurat w tych wypadkach świetnie wypadły te nieco odświeżone aranżacje i głosy poszczególnych wokalistów. Najjaśniejsze punkty to otwierające krążek Whole Lotta Love, ze znakomitym pokazem wokalnych umiejętności Chrisa Cornella (który najwyraźniej stara się mocno zaznaczyć fakt, że jego projekt z Timbalandem był tylko jednorazowym wybrykiem); Sunshine Of Your Love (nie od dziś w końcu wiadomo, że Santana i Rob Thomas to wybuchowa mieszanka) czy bluesowe, coverowane już zapewne przez około milion innych wykonawców I Ain’t Superstitious. Nie można też zapominać o balladach: piękne, nastrojowe While My Guitar Gently Weeps z repertuaru The Beatles, gdzie oprócz wokalnego udziału India.Arie słyszymy też wiolonczelę Yo-Yo Ma,  może konkurować w swojej kategorii „wagowej” choćby z Little Wing, zaśpiewanym przez Joe Cockera.

Pisząc powyższe słowa, i mam tu na myśli te wszystkie znane nazwiska, nazwy zespołów czy tytuły poszczególnych piosenek, zastanawiam się jak taka płyta mogłaby nie być udana. Guitar Heaven jest wydawnictwem wartym uwagi – zarówno dla fanów klasycznego, gitarowego grania, którzy wiele już w swoim życiu słyszeli, jak i dla młodzieży chcącej dopiero zagłębić się w to, co naprawdę dobre w muzyce ostatnich dziesięcioleci. I już w ogóle nie przeszkadza mi fakt, że płyta to taki marketingowy pewniak. Ja sam zapewne kupię kilka egzemplarzy, obdarowując nimi przy najbliższych okazjach czy to ojca, który od dawna wie co dobre, czy to młodszych kuzynów, którzy dzięki Santanie będą mogli zapoznać się z historią rocka w pigułce.

Maciej Tkaczyk

Exit mobile version