Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Nie jesteśmy już w Kansas, nie jesteśmy już w Mysłowicach

Nie jesteśmy już w Kansas, nie jesteśmy już w Mysłowicach – OFF  Festival 2010
Katowice, 05-08.08

Kiedy kilka miesięcy temu ogłoszono, że Off Festival przenosi się z Mysłowic i od tego roku będzie się odbywał w katowickiej Dolinie Trzech Stawów, stali bywalcy imprezy byli co najmniej zaniepokojeni. Nikt nie mógł sobie wyobrazić festiwalu bez „światełek” na Słupnej, przechodzenia przez tory i ucieczek przed sokistami czy zakupów w pobliskiej Biedronce. Na początku sierpnia okazało się jednak, że nie takie Katowice straszne, jak je malują. Zamiast słynnych „światełek” mieliśmy więc odblaskowe kwiaty, przygody z sokistami z powodzeniem zostały zastąpione nieustannymi patrolami straży miejskiej i policji w pobliżu pola namiotowego, a Biedronkę zamieniliśmy na Real.

Oczywiście, można żalić się na obsługę pola namiotowego (pozdrawiam setki, a może tysiące osób, którym wylano alkohol), na drogie piwo, na to, że scena leśna nie stoi w lesie albo na absurdalny zakaz wynoszenia napojów (także bezalkoholowych) i jedzenia ze strefy gastronomicznej. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nowa lokalizacja festiwalu ma także wiele zalet: zdecydowanie krótszą drogę z kempingu na koncerty, znacznie lepiej zorganizowaną gastronomię i przede wszystkim o wiele większy teren imprezy, który – na co zwracają uwagę komentatorzy – jest warunkiem dalszego jej rozwoju. Zwiastuny oczekiwanego w przyszłości rozmachu dało się zauważyć już podczas tegorocznej edycji festiwalu – trzy pełnoprawne dni koncertów w miejsce wcześniejszych dwóch, ponad osiemdziesięciu artystów i rekordowa frekwencja mówią same za siebie.  (MS)

DZIEŃ ZEROWY – CZWARTEK, 5.08


Ecstatic Sunshine
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Ci, którym udało się kupić karnety czterodniowe lub dodatkowe bilety, rozpoczęli tegoroczny Off Festival dwoma koncertami w ramach projektu Inspired By Chopin. Odbyły się one w Górnośląskim Centrum Kultury w Katowicach. Jako pierwszy wystąpił Ecstatic Sunshine. Zespół funkcjonujący dawniej jako trio i duet był tym razem reprezentowany tylko przez lidera projektu – Matthew Papicha. Wydobywane przez niego z gitary dźwięki były zdecydowanie przyjemne dla ucha, ale niestety dosyć monotonne. W połączeniu z panującym na sali półmrokiem i wygodnymi fotelami okazały się zaś po prostu usypiające. Na uwagę zasługuje przede wszystkim końcowy fragment występu Papicha – blisko dziesięciominutowa, bardziej energetyczna niż reszta koncertu impresja, po której muzyk podziękował publiczności i opuścił scenę. (MS)

Matmos
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Matmos

Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się Matmos, który zaczął od raczej przewidywalnej interpretacji Rondo Opus 16 Chopina. Późniejsze kompozycje, wbrew założeniu koncertu, nie miały z polskim kompozytorem nic wspólnego (chyba, że coś przegapiłem, a Chopin wyprzedził Sufjana Stevensa i napisał serię utworów na temat poszczególnych stanów USA, zaczynając od zaprezentowanej przez Matmos Montany). I całe szczęście, bo dalsza część występu była istną eksplozją wszelkiego rodzaju dźwięków – od piszczałek i cymbałów po trąbki i syntezatory. Całości towarzyszyły psychodeliczne, hipnotyzujące wizualizacje, które wręcz wbijały w fotel. Wszystko to sprawiło, że godzinny występ duetu, zakończony bisem wykonanym wspólnie z Matthew Papichem, okazał się wydarzeniem bardzo udanym, a apetyty widzów przed nadchodzącymi trzema dniami koncertów zostały zaostrzone. (MS)

DZIEŃ PIERWSZY – PIĄTEK, 6.08

Toro Y Moi
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Toro Y Moi to pseudonim, pod którym ukrywa się Chazwick Bundick, tworzący niezwykle modną muzykę określaną najczęściej jako chillwave. Jakiś czas temu nie mogłem zrozumieć, dlaczego całkiem niezłej, ale przecież nie epokowej debiutanckiej płycie Toro Y Moi, Causers Of This, Borys Dejnarowicz przyznał na łamach serwisu porcys.com ocenę 9,7. Teraz natomiast nie pojmuję, czemu następne osoby używają takich słów, jak (cytuję) „zajebisty” czy „rozkurw” do opisu co najwyżej średniego koncertu Bundicka na Offie. Trzeba przyznać uczciwie, że Chaz się nie skompromitował i nie zmasakrował swoich utworów, czego się wcześniej obawiałem. Wszystkie albumowe „wymiatacze” (taka  Blessa na przykład) wydawały się jednak wyblakłe, jak kolorowe ubrania po wielokrotnym praniu w słabym proszku. A żywiołowe reakcje publiczności? Wydaje się, że wynikały raczej ze wcześniejszej znajomości poszczególnych piosenek i samonakręcania się, a nie z faktycznego zachwytu koncertem. Czyńmy więc po bożemu: chodźmy na spacery po plaży, obserwujmy zachody słońca i słuchajmy Toro Y Moi w wersji studyjnej. (MS)

The Horrors
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Ponad rok po zarówno komercyjnym, jak i artystycznym sukcesie płyty Primary Colours, ekscentryczni The Horrors zjawili się w Polsce. Wrażenia, które pozostawili, są raczej pozytywne, ale nie wynika to bynajmniej z faktu umiejscowienia ich koncertu na plenerowej scenie mBank. Repertuar grupy, szczególnie ten najnowszy, jest bowiem wprost stworzony do klubowej, dusznej sali z tłumem szalejących ludzi. Dlatego lepszym pomysłem byłoby ulokowanie zespołu na namiotowej scenie Trójka Offensywa. Raziła także wczesna pora występu. O godzinie dwudziestej wciąż jeszcze było jasno, co absolutnie nie pasowało to wykonywanej przez grupę muzyki. Fani wspomnianego już drugiego krążka mogli jednak poczuć się usatysfakcjonowani, ponieważ na dziewięć zagranych kawałków aż osiem – na czele z zapadającym w pamięć wykonaniem Who Can Say – pochodziło właśnie z Primary Colours. Szkoda tylko, że Brytyjczycy pozbyli się ze swojej setlisty utworów z debiutanckiego Strange House. (KK)

Lenny Valentino
Odwiedź stronę poświęconą zespołowi.

Tegoroczny Off upłynął między innymi pod znakiem powrotów scenicznych dwóch polskich grup – Something Like Elvis i Lenny Valentino. Ten drugi zespół reaktywował się specjalnie na festiwal, by zagrać w całości materiał ze swojej jedynej płyty Uwaga! Jedzie tramwaj, który wielu nie bez powodu uznaje za jeden z najważniejszych albumów w historii polskiej alternatywy. Grupa przygotowała prawdziwe widowisko ze wspaniałą grą świateł i dźwięków, podczas którego organizator festiwalu, a zarazem wokalista zespołu, Artur Rojek, hipnotyzował publiczność swoim poruszającym, pełnym emocji głosem. Widzowie stali wpatrzeni w niego niczym w boga, a wiele osób nie kryło wzruszenia. Najlepszymi momentami występu były chwytające za serce wykonania Trujących kwiatów Karuzele skutery rodeo. Brak mi słów, by wyrazić, jak idealny był to koncert. Ten, kto się na nim nie pojawił, po prostu przegrał życie. (KK)

Efterklang
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Efterklang

Mam ogromną słabość do rozbudowanych składów, partii chóralnych, różnorodnych instrumentów, kunsztownych kompozycji i charyzmatycznych wokalistów. Wszystko to dostałem na koncercie Duńczyków z Efterklang i gości, dzięki czemu podczas ich występu czułem się jak dziecko odpakowujące kolejne bożonarodzeniowe prezenty. Zaczęło się od fenomenalnego wykonania  Full Moon, po którym następowały w zasadzie same perełki. Jeśli miałbym wyróżnić jakieś utwory, to byłyby to: pełne energii wykonanie I Was Playing Drums, rozmarzona wersja Mirador i singlowa kompozycja Modern Drift, posiadająca jeden z najbardziej wzruszających wstępów, jakie w tym roku słyszałem. Występ Efterklang pozwolił mi przy okazji odkryć moją nową miłość – lidera zespołu, czyli obdarzonego niespożytą energią Caspara Clausena, ubranego w krótkie, bawarskie spodenki w kratkę i zielony cardigan. Jeśli dorzucimy do tego fantastyczną publiczność i autentyczną radość członków grupy, to otrzymujemy może nie „koncert życia”, ale na pewno jeden z najlepszych występów tegorocznego Offa. (MS)

A Place To Bury Strangers
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Występ A Place to Bury Strangers miał ogromne szanse stać się moim festiwalowym numerem jeden. Miał, ponieważ, jak się później okazało, były na Offie koncerty lepsze – głównie ze względu na nagłośnienie. Nie jestem zwolenniczką odgrywania repertuaru nuta w nutę jak na albumie, ale tym razem prawdopodobnie wyszłoby to na plus. Zawiódł wokal, który był zbyt wyciszony w stosunku do hałaśliwych przesterów gitarowych, przez co dopiero po kilkunastu sekundach danego utworu można było zorientować się, czym tym razem raczą nas Amerykanie. Ale nagłośnienie, zapewne celowo funkcjonujące w taki sposób, to jedyna rzecz, do której można się przyczepić. Grupa, która po raz drugi w tym roku zaprezentowała polskiej publiczności swój repertuar, wypełniła namiot po brzegi. Było tak, jak być powinno: hucznie, energetycznie, z pazurem i porywająco. Setlista jak najbardziej w porządku. Pojawiły się wszystkie najważniejsze kawałki z Exploding Head (chociażby Keep Slipping Away), a także perełki z debiutu, takie jak fenomenalne To Fix the Gash in Your Head czy wieńczące występ Ocean. To niepozorne na pierwszy rzut oka trio na scenie zmienia się w istny wulkan energii, będący w stanie porwać i przekonać do siebie nawet największych malkontentów. (KK)

DZIEŃ DRUGI – SOBOTA, 7.08

FM Belfast
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Koncert islandzkiego zespołu grającego niezobowiązujący electropop okazał się, całkowicie niespodziewanie, jedną z najlepszych tanecznych imprez na festiwalu. Wcześniej wydawało mi się, że formacja nie jest zbyt znana wśród polskich fanów muzyki. Jeżeli nawet miałem rację, to nie dało się tego odczuć w wypełnionym po brzegi festiwalowym namiocie. Tłum zgromadzony pod sceną szalał jak na dyskotece, a niektóre piosenki – jak Par Avion były wręcz wyśpiewywane wraz muzykami, wyraźnie zaskoczonymi tak gorącym przyjęciem. Członkowie grupy zachowali się zresztą bardzo sympatycznie po samym koncercie. Wyszli przed scenę, rozmawiali z publicznością i rozdawali autografy, a nawet pozwolili się całować w policzki pewnej uradowanej nastolatce. Ci Islandczycy to jednak są. (MS)

Hey
Odwiedź stronę internetową profil na myspace.

Hey

Osoby przyzwyczajone do muzyki, którą zespół Hey dotychczas serwował na różnego rodzaju dożynkach, juwenaliach i innych festynach, mogły być zaskoczone występem formacji na Off Festivalu. Kasia Nosowska i spółka zagrali bowiem w całości swój zeszłoroczny, różniący się znacznie od ich poprzednich dokonań album Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!. Oprócz niego na koncercie pojawiły się trzy starsze kawałki i cover piosenki PJ Harvey Angelene, ale stanowiły one tylko dodatek. Dlatego też na twarzach niektórych festiwalowiczów można było dostrzec zdziwienie, a czasem wręcz zniechęcenie. Ogromna większość widzów, w tym również ja, była jednak przygotowana na ten dosyć nietypowy koncert i przyjmowała kolejne utwory z ogromnym entuzjazmem. Świetnie dysponowana tego wieczoru Nosowska (której zarzucić można chyba tylko nieco denerwujące podziękowania po każdej piosence) prowadziła publiczność swoim pięknym, kruchym głosem po kolei przez wszystkie kompozycje z najnowszej płyty, aż do istnej kulminacji. Stanowiły ją cztery – moim zdaniem – najlepsze tekstowo i muzycznie utwory na wspomnianym albumie: Stygnę, Boję się o nas, Kto tam? Kto jest w środku?Nie więcej…. Ten wzruszający, klimatyczny i nowoczesny występ muszę zaliczyć do grona najlepszych koncertów, w jakich uczestniczyłem podczas tegorocznego Offa. (MS)

Dinosaur Jr.
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Żywa legenda, jeden z headlinerów festiwalu, przemiany w muzyce na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat skondensowane w jednym zespole – oto, co można powiedzieć o grupie Dinosaur Jr. Po reaktywacji w 2005 roku panowie są cały czas w trasie. Podczas ich koncertu na Offie można było poczynić kilka interesujących spostrzeżeń. Po pierwsze – brak dość powszechnego na tego rodzaju festiwalach ciśnienia na obleganie barierek. To był jeden z nielicznych występów, podczas którego udało mi się stanąć w pierwszym rzędzie już dobrych kilka minut po rozpoczęciu. Spostrzeżenie drugie – bardzo bogata setlista. Obok utworów z uznawanego za najlepszy w dorobku Dinosaura albumu You’re Living All Over Me i ostatniej płyty Farm, pojawiły się też największe przeboje zespołu, Little Fury ThingsFreak Scene, a także cover grupy The Cure –  Just like Heaven. Muzycy nieszczególnie zabiegali o kontakt z publicznością, ograniczając się do standardowych zaczepek. Sprawiali wrażenie skupionych raczej na tym, by odegrać solidny koncert, co im się udało, bo był to występ żywiołowy i  porywający. Szkoda tylko, że zespołu nie udało się wywołać na bis, z którym wiązałam duże nadzieje. No i lider zespołu, J Mascis… Tego człowieka naprawdę należało zobaczyć. Choćby po to, by na własne oczy przekonać się, że jego długie, siwe włosy mają zdrowszy wygląd niż fryzura niejednej dwudziestolatki. A do tego ten talent do gry na gitarze! (KK)

The Radio Dept.
Odwiedź profil na myspace.

Zarzutów wobec koncertu dreampopowej szwedzkiej formacji było wiele. Podobno zniszczyło go katastrofalne nagłośnienie wokalu. Podobno było nudno. Podobno to jedno z największych rozczarowań tegorocznej edycji Off Festivalu. Ja zapamiętałem ten występ nieco inaczej. Atmosfera była nieziemska, pełna skupienia i nieuchwytnej uroczystości, a rozmyty i odrealniony głos wokalisty tworzył spójną całość z głośniejszym brzmieniem instrumentów. Wystarczyło zamknąć oczy na Heaven’s On Fire czy This Time Around i można było poczuć się jak w samym środku sennego marzenia. Przyczepić mogę się chyba tylko do setlisty, na której – niestety – zabrakło wielu utworów ze świetnego albumu Pet Grief. (MS)

DZIEŃ TRZECI – NIEDZIELA, 8.08

The Tallest Man On Earth
Odwiedź profil na myspace.

Nie wiem, kto zadecydował o umieszczeniu The Tallest Man On Earth na Scenie Eksperymentalnej. Osoba ta najwyraźniej nie przewidziała, że występ uroczego Norwega zapragnie zobaczyć tak wiele osób, że będą się one wręcz wylewały z malutkiego białego namiociku, w którym mieściła się owa scena. Ja na szczęście jakoś się zmieściłem. Mogłem więc z ogromnym zadowoleniem obserwować, jak jeden z moich osobistych headlinerów tegorocznego Offa wyczynia istne cuda, używając do tego jedynie gitary akustycznej i swego fenomenalnego głosu. Najwyższy Mężczyzna Na Świecie zagrał wszystkie swoje najlepsze kawałki – od fantastycznego The Wild Hunt, przez chwytające za serce I Won’t Be Found po najnowszy singiel, King Of Spain. Między kolejnymi piosenkami zachowywał się wręcz ujmująco, a drobne problemy z gitarą, komentowane przez muzyka brawurowo i z humorem, tylko dodały występowi uroku. Nasuwa mi się jeden wniosek – ten koncert chyba nie mógł się nie spodobać. (MS)

Casiokids
Odwiedź profil na myspace.

Ci kolesie muszą mieć szczęście. Off to drugi festiwal, na którym ich widziałem, i drugi raz grali przy idealnej pogodzie. Było ciepło, ale nie gorąco, wiał lekki wietrzyk, świeciło słońce. Początkowo co prawda obawiałem się, że norweska grupa nie wypadnie za dobrze na znajdującej się pod gołym niebie Scenie Leśnej, ale już pierwsze dźwięki rozwiały moje wątpliwości. Było co prawda znacznie słabiej niż miesiąc wcześniej na Pohodzie, ale i tak wszyscy obecni na koncercie festiwalowicze zostali uraczeni solidną dawką dobrej zabawy, słońca i bezpretensjonalności. Szczególne pochwały należą się za wykonanie Fot I Hose, które wręcz zmuszało do wspólnego tańca i podskoków, a niektórych nawet do ćwiczeń fizycznych i zabawy w pociąg. (MS)

Shearwater
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Nie miałem jakichś szczególnych oczekiwań co do koncertu Shearwater i chyba właśnie dlatego występ tej grupy wydał mi się całkiem udany. Zespół zaprezentował przede wszystkim materiał ze swojego najnowszego albumu Golden Archipelago, racząc publiczność przyjemnymi, chociaż momentami nieco pompatycznymi, dźwiękami. Egzaltowany wokal mógł co prawda irytować, ale całość była naprawdę zjadliwa i stanowiła idealne muzyczne tło do leżenia na trawie i  wpatrywania się w niebo. Wiele osób ubolewało, że Shearwater nie występuje w późniejszej porze, ale wydaje mi się, że to właśnie późne popołudnie i zachodzące słońce najbardziej odpowiadają nastrojowej, jakby namalowanej pastelami muzyce grupy. (MS)

The Flaming Lips

The Flaming Lips
Odwiedź stronę internetowąprofil na myspace.

Wreszcie przybyli do Polski. Przywieźli ze sobą kolorowe baloniki, niezliczoną ilość confetti, wizualizacje i wielką, plastikową kulę, w której Wayne Coyne zwykł taczać się po głowach fanów na rozpoczęcie koncertu. Od kilkunastu lat nic się nie zmienia. The Flaming Lips trzymają się podczas swoich występów stałego schematu. Wydawać by się mogło, że cała ta otoczka jest przesadzona i lekko kiczowata w zestawieniu z niektórymi tekstami zespołu, ale – jak przyznał sam Coyne w jednym z ostatnich wywiadów – początkowo miało to na celu jedynie zwrócić uwagę publiczności i mediów na grupę. Nietrudno zauważyć, że takie zabiegi się opłaciły. Na koncert The Flaming Lips, który zamykał festiwalową sceną mBank, zawitały tłumy ludzi. Pomimo ogromnej przestrzeni trzeba było stać w niesamowitym ścisku. W końcu każdy chciał z bliska zobaczyć słynne przedstawienie, podczas którego doskonale dopracowana strona wizualna idealnie harmonizowała z muzyką. Najbardziej w pamięć zapadły mi I Can be a Frog z próbą zaangażowania publiczności w wydawanie onomatopeicznych odgłosów, za które na albumie odpowiadała Karen O, a także Yoshimi Battles the Pink Robots Pt.1, mój ulubiony utwór Flamingów. Apogeum bajkowości nastąpiło w czasie chóralnego wykonania Do you realize?, któremu towarzyszyło spadające z nieba morze serpentyn. Po dwunastu utworach The Flaming Lips spakowali swój kolorowy kram, by dalej ruszyć w świat i nieść radość niekonwencjonalnym, bajecznym widowiskiem. (KK)


Maciej Skowera i Katarzyna Kałaniuk

foto: wikipedia.org

Exit mobile version