Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Niepokolenie: opis projektu

Dyskusje pokoleniowe są równie interesujące, co niebezpieczne. Potrzeba przynależności pokoleniowej i chęć zdefiniowania się są naturalne i zrozumiałe, ale często – gdy nie powściąga ich wnikliwy namysł nad tematem – mogą doprowadzić do przesady lub, groteskowej w gruncie rzeczy, sytuacji, w której, jak pisze w Alei Niepodległości Krzysztof Varga, „w ciągu dziesięciu lat (…) powołano do życia siedemnaście pokoleń”.

Varga oczywiście z właściwą sobie ironiczną złośliwością hiperbolizuje – nikt w ciągu dekady nie powołuje do życia kilkunastu pokoleń, niemniej jednak zdarza się, że w ferworze dyskusji pokoleniowych próba efektownego zdefiniowania danej generacji przesłania bolesną niekiedy prawdę, że rozmowa o pokoleniu jest bardzo trudna, a pokolenie to temat ciekawy, choć śliski. Bardzo łatwo stracić kontrolę nad dyskusją i, z powodu odczuwania potrzeby odnalezienia tożsamości, potrzeby włączenia się do grupy (pokoleniowej) lub jej stworzenia, zacząć budować definicje nijak nieprzystające do rzeczywistości – budować je po to tyko, żeby były, a nie po to, by uchwyciły stan faktyczny.

Nietrudno o przykład.

29 stycznia 2009 roku w „Dzienniku” (dziś jest to „Dziennik Gazeta Prawna”) ukazał się artykuł (manifest?) Anny Gumowskiej, który dotyczył tak zwanego „Pokolenia ’89”. Ówczesna dwudziestolatka w swoim tekście wypowiadała się na temat stosunku do polityki,  studiowania za granicą, mówiła też nieco o wolności i o wyścigu szczurów. Na końcu pożaliła się, że jej pokolenie jest pokoleniem niemającym żadnych ideałów.

Od tamtej pory redakcja „Dziennika” była zasypywana e-mailami młodych ludzi, którzy bądź polemizowali z Gumowską, bądź po prostu opowiadali o „Pokoleniu ’89” z własnej perspektywy. Podczas przeglądania archiwum „Dziennika” można odnieść wrażenie, że wnioski z prowadzonej przez dłuższy czas dyskusji zadowalają tylko połowicznie. Pojawiały się wprawdzie hasła w rodzaju: „Pokolenie optymistów”, „Pokolenie porządnych mieszczan” czy też „Pokolenie egoistów”, ale żadne z tych haseł nie zapewniło nawet pozornego konsensusu.

Skoro mamy na uwadze doświadczenia płynące z nieukończonych debat pokoleniowych, a także wnioski płynące z polemiki prowadzonej w „Gazecie wyborczej”, będziemy się wystrzegać zarzucenia dyskusji czy chociażby wypuszczenia jej z rąk. Wierzymy, że rozważania na temat pokolenia rodzą się z potrzeby osadzenia się w kontekście czytelnym dla samego siebie. To próba zdefiniowania siebie, odpowiedzi na pytania: „Dlaczego jestem taki, jaki jestem? Co mnie ukształtowało i co miało na mnie największy wpływ? Z czego się składam? Co jest mi bliskie, a co zupełnie obce?”.

Dziś nie ma zbyt wielu prób odpowiedzi na tak postawione pytania. Pełno mamy diagnoz, a niewiele analiz. Przyczyna jest prosta: ludzi urodzonych w okolicach 1989 roku nie łączy żadne wspólne doświadczenie natury politycznej. Trudno znaleźć wspólny mianownik i nie do końca wiadomo, do czego się ustosunkować.

Jeśli zatem chcemy w ogóle rozmawiać o czymś takim jak pokolenie, to musimy najpierw odpowiedzieć na pytanie, co pozwala nam siebie zdefiniować. Czy w ogóle jest coś takiego? Według jednego z naszych wykładowców my, od najmłodszych lat funkcjonujący w świecie kultury masowej, jesteśmy niczym „lekko oświeceni barbarzyńcy”. Jak można to rozumieć i czy jest to określenie trafne?

* * *

Oddajemy głos wszystkim, którzy mają coś do powiedzenia na temat pokolenia ludzi urodzonych w roku 1989 – zarówno jego członkom, jak i osobom postronnym, które rówieśników wolnej Polski obserwują z boku; tym wszystkim, którzy wierzą w jego istnienie, jak i tym, którzy w nie wątpią; tym, którzy dyskusje pokoleniowe popierają i ich potrzebują, oraz tym, którzy widzą w nich jedynie próżny trud – oddajemy głos wszystkim Czytelnikom. Postaramy się uważnie, ostrożnie, z namysłem i wytrwale szukać w tych wszystkich głosach tego, co pomoże nam zbudować tożsamość pokoleniową, o ile coś takiego w ogóle istnieje.

Artur Hellich

Exit mobile version