Literatura, czyli nędza i śmierć

Osip Mandelsztam po aresztowaniu przez NKWD w 1934 r.

Wśród urywków czy też może zarysów wierszy, które zostały po Osipie Mandelsztamie, znajdują się między innymi takie dwie linijki:

Czarna noc, duszny barak,
tłuste wszy.

Datuje się je na koniec roku 1938. Mandelsztam przebywał wtedy w łagrze pod Władywostokiem. Niestety nie ma pewności co do autorstwa tego wiersza. Z rozmysłem piszę „wiersza”, bo uważam, że nie jest to żaden fragment, tylko cały, skończony a do tego doskonały tekst. Mówi się, że ktoś (o kim nic nie wiadomo, a kto był wtedy przy poecie) zanotował go, a następnie przewiózł do Moskwy. W każdym razie dystych ten umieszcza się wśród ułamków ze zniszczonych lub zagubionych wierszy Mandelsztama. I są to prawdopodobnie jego ostatnie poetyckie słowa.

* * *

Cofnijmy się jednak o parę lat. W listopadzie 1933 roku Osip Mandelsztam napisał utwór, który wszedł do historii literatury i historii w ogóle, a także zaważył na przyszłości poety. Warto zacytować go w całości (przekład Stanisława Barańczaka):

Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi,
Nie słychać i na dziesięć kroków, co szepczemy,

A w półsłówkach, półrozmówkach naszych
Cień górala kremlowskiego straszy.

Palce tłuste jak czerwie, w grubą pięść układa,
Słowo mu z ust pudowym ciężarem upada.

Śmieją się karalusze wąsiska
I cholewa jak słońce rozbłyska.

Wokół niego hałastra cienkoszyich wodzów:
Bawi go tych usłużnych półludzików mozół.

Jeden łka, drugi czka, trzeci skrzeczy,
A on sam szturcha ich i złorzeczy.

I ukaz za ukazem kuje jak podkowę –
Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę.

Miodem kapie każda nowa śmierć
Na szeroką osetyńską pierś.

Kremlowski góral o palcach tłustych jak czerwie i karaluszych wąsiskach, który szturcha i złorzeczy, to oczywiście Stalin. Nietrudno się domyślić, jaki los czeka kogoś, kto w ten sposób pisze o dyktatorze Związku Radzieckiego. W maju 1934 roku Mandelsztam został aresztowany, a po przesłuchaniu, w czasie którego przyznał się do autorstwa wiersza, zesłany na trzy lata do Czerdynia na Uralu. Tam, znękany fizycznie i psychicznie, próbował popełnić samobójstwo, skacząc z drugiego piętra. Został jednak odratowany. W dodatku postanowiono złagodzić wyrok – Mandelsztam mógł wybrać miejsce, w którym dokończy odbywanie kary. Wyjątkiem było dwanaście miast (m.in. Moskwa i Leningrad), w których zabroniono mu się osiedlać. Poeta wybrał Woroneż.

* * *

O głębi depresji, w którą popadł na zsyłce, najlepiej świadczą woroneskie wiersze. Pierwszy fragment w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka:

A ja na ziemi jęczę i złorzeczę,
Potknąwszy się o czyjś zgubiony chodak:
Niech ktoś przeczyta! doradzi! uleczy!
Niech choć zagadnie na kolczastych schodach!

A drugi w przekładzie Jarosława Marka Rymkiewicza:

Wypuść mnie już, oddaj mnie im, Woroneż,
Zabronisz mnie czy zwrócisz, czy zawronisz,
czy mnie uronisz, obrócisz w perz i kurz,
Woroneż – perz, Woroneż – wrona, nóż.

Jak czuł się Mandelsztam podczas pierwszego zesłania, dobrze wyraża również i ten dystych, w którym poeta próbuje jakoś opisać swój stan czy może raczej samopoczucie:

Jestem semaforem ze złamanym ramieniem
na woroneskim torowisku.

Na szczęście udało mu się przetrwać te trudne chwile i w maju 1937 roku, po otrzymaniu pozwolenia opuścił Woroneż. Wiosną 1938 roku doszło nawet do tego, że Fundusz Literatury przyznał poecie miejsce w domu wypoczynkowym „Samaticha” nieopodal Moskwy (w Moskwie wciąż nie mógł zamieszkać). Jednak już w maju tego samego roku Mandelsztam został ponownie aresztowany, pod zarzutem „agitacji antyradzieckiej”. Wyrok: 5 lat łagru. W swoją ostatnią, jak się okazało, drogę wyruszył w sierpniu. Dwa miesiące później dotarł do „obozu przejściowego” Wtoraja Rieczka (skąd więźniowie byli kierowani dalej, na północ). Tam też 27 grudnia 1938 roku zmarł na zawał serca.

Na kilka miesięcy przed śmiercią Mandelsztam był swoim własnym cieniem. Już wcześniej, w roku 1937 pisał o sobie: „widmo”. Przez cały 1938 rok nie stworzył nic oprócz dwóch linijek cytowanych na początku. Ale to właśnie te słowa są najbardziej dobitnym i wstrząsającym obrazem okrucieństwa, które stało się udziałem Mandelsztama. Oczywiście nie on jeden zapłacił taką cenę za niezgodę na życie w Związku Radzieckim, ale to właśnie on – ze względu na swój niezwykły talent – został zapamiętany na lata. Między innymi dlatego (między innymi, bo sprowadzenie poezji Mandelsztama tylko i wyłącznie do zapisu zmagań z systemem politycznym byłoby dużym uproszczeniem; Mandelsztam to przede wszystkim wybitny poeta kultury oraz eseista, znawca tradycji i jej kontynuator; to, że wybrałem akurat ten aspekt, wynika z zachwytu, jaki wywołał we mnie cytowany na początku dystych) zapamiętano Mandelsztama, że tak zachwycająco wnikliwie umiał opisać to, co się z nim działo; że w niewielkich cząstkach późnych wierszy zostawił aż nazbyt wyczerpujące świadectwo spustoszenia, jakie Stalinowski terror czynił w człowieku.

* * *

Na koniec wracam do cytowanego już fragmentu. Sześć słów, w których zamyka się wszystko. Sześć słów, które mówią więcej niż niejedna powieść. Trzy równoważniki zdań, chociaż to chyba za dużo powiedziane – trzy rzeczowniki określone epitetami, a ile w nich sensu. Interpretowanie tego ułamka może mu tylko zaszkodzić, bo każda próba interpretacji siłą rzeczy go zuboży. Trzeba jeszcze raz przeczytać te sześć słów i pomyśleć, co musiało się dziać w umyśle i duszy Mandelsztama, że je ułożył; przeczytać i zastanowić się, co znaczą:

Czarna noc, duszny barak,
tłuste wszy.

Paweł Kulpiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *