Pierwszy krok w chmurach a Instagram

Ilustracja: Łucja Stachurska

Centrum miasta w letnią sobotę 2019 roku nie różni się zbytnio od tego z roku 1956, opisanego przez Marka Hłaskę w opowiadaniu Pierwszy krok w chmurach. Wygląda ono niemal tak, jak w każdy inny dzień tygodnia. Pisarz słusznie zauważa, że w sobotę można po prostu dostrzec więcej pijanych ludzi. Wprawdzie ja nie czuję tak wyraziście zapachu przetrawionego alkoholu (w przeciwieństwie do narratora tekstu), ale przyznaję mu rację, a szczególnie przychylam się do zdania: „W sobotę miasto traci swoją pracowitą twarz – w sobotę miasto ma pijaną mordę”.

Narrator podkreśla też, że w centrum miasta w sobotę nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie, brakuje obiektywnych podglądaczy. Nikt się nie włóczy, nie przesiaduje godzinami w parku, nie rozmyśla. Życie toczy się gdzie indziej. A gdzie? Prawdopodobnie w knajpach, choć tym razem to nie knajpy interesują Hłaskę, ale przedmieścia. Właśnie tam niejaki pan Gienek ubolewa nad życiową pustką i bezmyślnie patrzy na ulicę, spluwając i co raz oblizując spieczone wargi. Poczucie pustki i nudy u pana Gienka wynika oczywiście z tego, że tej soboty zupełnie nic się na przedmieściu nie dzieje. Nikt nie złamał ręki, nikt nikogo nie pobił. Żadnych ekscesów, żadnych rozrywek, żadnych ciekawych obiektów obserwacji. Pan Gienek ma prawo być rozdrażniony – na jego miejscu każdy czułby irytację. „Na szczęście” z pomocą przychodzi Maliszewski i proponuje, by wreszcie przeżyć coś prawdziwego i podejrzeć młodą parę, wyznającą sobie właśnie miłość gdzieś w zaciszach ogródków działkowych. Idą, patrzą, ujawniają się i psują ważny moment. Czytelnicy Hłaski dobrze pamiętają, że podglądanie kończy się awanturą, która odbiera młodym urok „pierwszego razu” (czyli tytułowego „pierwszego kroku w chmurach”), a miłość staje się symbolem rozczarowania, nieszczęścia, poniżenia i smutku.

Podglądanie jest zdrowe

Freud twierdził, że podglądanie jest sprawą naturalną, a nawet wskazaną, bo wpływa na rozwój osobowości człowieka, pobudza go artystycznie i edukacyjnie. Istnieją też teorie, zgodnie z którymi gdyby nie było podglądania, na świecie nie istniałyby kobiety – w końcu Ewa została stworzona dlatego, że Bóg podpatrywał w raju Adama i zrobiło mu się przykro, że jest on samotny. Wielkie malarstwo także nie mogłoby się obejść bez tego zjawiska (choć może i mogłoby, ale świat dużo by na tym stracił). Sama nie potrafię sobie wyobrazić życia bez podglądania chociażby bohaterów książkowych. Gdyby nie to, nie mogłabym opowiadać o panu Gienku, Maliszewskim i Heńku (ten dołącza do ekipy jako ostatni), przerywającym młodej parze ważną chwilę tylko dlatego, że ich własne życie stało się jałowe. W takiej sytuacji trudno nie wartościować i nie zauważyć, że istnieją różne rodzaje podglądania – dobre i złe.

Kinsey Wolanski

W sobotę 1 czerwca 2019 roku miasto również miało „pijaną mordę”. Tego dnia nikt by raczej nie spotkał pana Gienka czy Maliszewskiego, nikt by nie patrzył nieprzytomnie na ulicę, bo właśnie odbywał się finał piłkarskiej Ligi Mistrzów i życie skupiło się głównie w pubach. Nie chcę oczywiście uogólniać – finału LM nie śledzi cała Polska, jednak jest to wydarzenie niewytłumaczalnie ważne dla sporej części Polaków, dlatego mam podstawy sądzić, że pan Gienek i Maliszewski byliby zainteresowani transmisją. I w taki sposób mogliby w sobotni wieczór zaspokoić naturalne potrzeby podglądactwa w sposób dozwolony, zdrowy i bezpieczny – przez ekran telewizora i nikomu przy tym krzywdy nie robiąc.

Znani mi fani piłki kopanej twierdzą, że (biorąc pod uwagę względy czysto sportowe) starcie Liverpoolu z Tottenhamem było jednym z najnudniejszych finałów Ligi Mistrzów, jakie oglądali w życiu. Ale wydarzyła się jednak rzecz, która wstrząsnęła światem futbolu (i nie tylko): w pierwszej połowie meczu na boisko wtargnęła amerykańska modelka-instagramerka w stroju raczej plażowym i na dłuższą chwilę przyciągnęła uwagę widzów i samych piłkarzy, którzy – rzecz jasna – grę musieli na moment przerwać. Po meczu pojawiło się mnóstwo komentarzy; warto w tym miejscu przytoczyć jeden zamieszczony na pewnym znanym portalu:

Kinsey Wolanski wtargnęła na murawę w finale Ligi Mistrzów, w którym Liverpool pokonał Tottenham Hotspur 2:0. O kobiecie błyskawicznie zrobiło się głośno, a wszystko za sprawą jej skąpego stroju, który odsłaniał bardzo dużo ciała. Teraz modelka robi furorę w mediach społecznościowych, a jej popularność na Instagramie rośnie z minuty na minutę. Obecnie obserwuje ją ponad półtora mln osób.

Interesujące jest, że autorzy wpisu uznali, że najistotniejsze nie było to, że kobieta wbiegła na boisko w finale Ligi Mistrzów, zakłócając prestiżowe  widowisko sportowe, ale to, że miała na sobie „skąpy strój”. To on przyciągnął uwagę. Jak się okazało, modelce chodziło o to, by zdobyć popularność i zareklamować youtubowy kanał swojego chłopaka. Dzięki tej akcji jej konto na Instagramie zyskało ponad dwa miliony nowych fanów.

Gigant podglądactwa

Instagram, z którego korzysta ponad miliard ludzi na świecie, to najbardziej wyrazisty przykład podglądactwa, jaki mogę przytoczyć. Profesor Roch Sulima, antropolog kultury, mógłby się nie zgodzić na taką definicję, ponieważ według niego podglądactwo, w którym osoba podglądana jest tego w pełni świadoma, nie jest już wcale podglądactwem, a – po prostu – oglądactwem. Joanna Wieczorek w swoim artykule na temat wojeryzmu (Okiem podglądacza, czyli zjawisko wojeryzmu w polskich mediach i polityce) zauważa natomiast, że wraz z pojawieniem się telewizji i internetu nastąpiła ewolucja pojęcia wojeryzmu, dlatego dzisiaj należy odróżniać wszechobecny wojeryzm medialny od wojeryzmu psychoanalitycznego

Wojeryzm/ekshibicjonizm

W wojeryzmie medialnym istotna staje się postawa osoby podglądanej, która właśnie oczekuje bycia oglądaną (czy podglądaną), dlatego chętnie dzieli się swoją prywatnością. Tym samym przyczynia się do współtworzenia plagi smartfonowej iluzji, w której żyjemy my, podglądacze, użytkownicy Instagrama. Nam również, tak samo jak Kinsey Wolanski, zarzucić można ekshibicjonizm, gdy szukamy popularności, dzielimy się zdjęciami naszych wyretuszowanych twarzy, naszych posiłków (jeśli tylko prezentują się lepiej niż jajko sadzone z kartoflami), pięknych przestrzeni, nie będących naszymi brudnymi pokojami, naszych imprez, na których mamy wokół siebie znajomych, jesteśmy dobrze ubrani, czyli wtedy, gdy zależy nam na tym, by zademonstrować światu, jak bardzo udane życie wiedziemy. Chcemy lajków, ponieważ od ich liczby zależy nasz nastrój. Chcemy followersów, żeby czuć się popularnymi i ważnymi. A młoda para z opowiadania Hłaski chciała zachować wszystko dla siebie. „Mówię wam, oni się kochają” – wygłasza sentencjonalnie Maliszewski chwilę po tym, jak razem z kolegami bije chłopaka, a dziewczynę nazywa „kurwą”.

Pierwszy krok w chmurach jest związany wyłącznie z wojeryzmem psychoanalitycznym, ale motywacje ludzi wikłających się w obie formy zjawiska mogą być podobne. Od 2017 roku mnożą się artykuły na temat instagramowego podglądactwa i bycia podglądanym. Co istotne, badacze dochodzą w nich do jednakowych wniosków: działania osób prywatnych w mediach społecznościowych często powodowane są wewnętrzną pustką, próbą radzenia sobie z nudą, chęcią zaznania nowych przygód, ciekawością, której nie da się zaspokoić – bo nienasycona wciąż chce więcej i nieustannie potrzebuje nowych bodźców.

Na koniec moja osobista refleksja. Oglądanie instagramowych treści w gorsze dni może wprawiać w kompleksy i wzbudzać zazdrość, zwłaszcza gdy – przypuśćmy – siedzę w starych szortach i rozczochranych włosach na niepościelonym łóżku, podczas gdy moi znajomi jedzą właśnie uroczystą kolację na Zakhyntos. Uczucia nieco podobne do uczuć Gienka.

Kinga Sabak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *