
Scenka z warszawskiego życia: Jadę sobie autobusem w kierunku Dworca Wileńskiego. Jest taka miła pora dnia, kiedy wszystkie miejsca siedzące są zajęte, ale nie ma tłoku i da się nawet oddychać. Udało mi się zająć ulubione miejsce koło okna tuż obok przegubu, tyłem do kierunku jazdy, więc przed sobą mam kawałek ścianki, za którą mogę się schować i nie być na widoku. Obok mnie usiadł młody chłopak, zajęty rozmową przez telefon.
Jedziemy tak sobie zgodnie w odwrotnym kierunku niż ułożone są nasze ciała, a ja z każdą sekundą mam coraz większą ochotę wyrwać mojemu sąsiadowi komórkę i zatkać mu nią usta. W ręku trzymam otwarty egzemplarz Gry w klasy Cortazara i od dobrych kilku minut usiłuję przeczytać ten sam akapit.
Moja irytacja rośnie z każdą chwilą, bo przeszkadza mi już nie tylko rozgadany sąsiad z przyklejonym do ucha telefonem, ale również siedzące za mną rozchichotane gimnazjalistki, otwierające i zamykające się ze zgrzytem drzwi, głos oznajmiający jaki będzie następny przystanek i łupanka dochodząca z czyjegoś odtwarzacza.
Uparcie próbuję czytać. A nie jest to proste i z tego względu, że Cortazar sam w sobie łatwy do czytania nie jest. Mózg gubi się w gąszczu filozoficznych stwierdzeń, przepełnionych intelektualnym ładunkiem dialogów, literackich i muzycznych aluzji, pięknie skonstruowanych, ale skomplikowanych zdań. To trzeba nie tylko przeczytać, ale też przemyśleć, ustosunkować się, odczuć wszystkie stopnie zachwytu, pokiwać głową z szacunkiem, pozazdrościć, że samemu się tak nie umie. Ta gra nie jest prosta ani w formie ani w treści. Ale wciąga.
Tymczasem obok toczy się życie i nachalnie narusza moją starannie wypracowaną przestrzeń sam na sam z książką. I zmusza, żeby się nim zainteresować. Sama do końca nie wiem, kiedy zaczynam przysłuchiwać się toczącym się wokół mnie rozmowom, a przede wszystkim kiedy przestają mnie one drażnić, a zaczynają interesować.
Dowiaduję się, że siedzący obok mnie chłopak niedawno rozstał się z dziewczyną i że teraz to mu właściwie lepiej, ale trochę się martwi z kim pójdzie na sylwestra, bo może nikogo do tego czasu nie poznać. Siedzące za mną gimnazjalistki omawiają problem kolegi z klasy, który to na ostatniej imprezie upił się i zachowywał beznadziejnie i one to już właściwie nie wiedzą, ale chyba usuną go ze znajomych na facebooku.
Na kolanach spoczywa Gra w klasy i Cortazar zaprasza mnie do swojego świata, z tak pięknie opisanymi zaułkami Paryża, z pouczającymi metafizycznymi dyskusjami, z bohaterem, którego trochę się lubi, a trochę nie lubi, trochę się rozumie, a trochę nie rozumie. A obok jest świat, który też niespodziewanie zaczyna mnie kusić. Chciałabym wiedzieć, jak skończy się rozmowa siedzącego obok mnie chłopaka, czemu stojąca przy przegubie dziewczyna jest taka smutna i co jeszcze, zawstydzając mimowolnego słuchacza, powiedzą dwie gimnazjalistki.
Jest wybór. Czy wsłuchać się w szelest kartek, schować twarz za twardą okładką książki i podjąć tę grę, którą również dla mnie ( jeśli tylko będę chciała) misternie skonstruował Cortazar? Czy wsłuchać się w to życie, dołączyć do tej gry spojrzeń, które wymieniają pasażerowie, zastanawiający się kim są ci obcy ludzie, siedzący tak blisko, jadący w tym samym kierunku i przypadkiem dzielący się swoimi intymnymi sprawami.
Scenka kończy się tak szybko, że nie udaje mi się dokonać wyboru. Autobus dojeżdża na mój przystanek, więc szybko zamykam Grę w klasy, wrzucam ją do torby i wychodzę. Autobus odjeżdża razem z toczącym się w nim życiem i zaczyna mi się robić trochę wstyd, że w ogóle miałam jakikolwiek dylemat. Może wynikało to z jakiejś małej tęsknoty za niepapierowym światem, może na chwilę znudził mi się ten bezpieczny dystans, który stwarza czytanie książki wśród ludzi? Idę w swoją stronę zawstydzona i bez odpowiedzi.
Minęło trochę czasu i jak na razie nie dowiedziałam się, skąd wzięło się tamto niezdecydowanie, ponieważ ta scenka nie powtórzyła się, przynajmniej jak do tej pory. Ale obiecałam sobie, że do autobusów i tramwajów będę zabierała łatwiejsze książki niż Gra w klasy. Jeżeli znowu stanę przed podobnym wyborem, to przynajmniej nie będę się potem wstydzić, że brałam pod uwagę odłożenie Cortazara na rzecz obserwowania wycinków z życia całkiem obcych ludzi.
Asia Dobosiewicz
Cortazar w książce „Egzamin” zawiera scenę, kiedy jeden z bohaterów odmawia czytania w autobusie, ponieważ nie chce bezcześcić literatury. I od dziesięciu minut próbuję tu jeszcze coś dopisać, ale chyba aż słów mi zabrakło.
Czytałam „Egzamin” w autobusach. Cortazara w ogóle da się czytać tylko w autobusach.
Zgadzam się z Magdą. Cortazara da się czytać w autobusie czy tramwaju. Przećwiczyłam to właśnie na ,,Grze w klasy”.
A z drugiej strony, zauważam, że coraz rzadziej czytam w autobusie.
Bo też obserwowanie ludzi i wyobrażanie sobie ich życia, sytuacji, na podstawie strzępów rozmów, wyrazu twarzy czy koloru szalika – jest równie ciekawym i zajmującym zajęciem.