Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Jak powiedzieć, że się kogoś nie lubi

Louis-van-gaal2
Louis van Gaal

Był 3 czerwca 2012 roku. Około stu metrów na lewo od bramy głównej Uniwersytetu Warszawskiego, pod czujnym okiem Bolesława Prusa, Budyń wygłosił następujące słowa[1] (przytaczam wypowiedź na podstawie nagrania zrobionego własnoręcznie przy użyciu telefonu komórkowego, jest zatem dokładna):

Natomiast, co chciałem powiedzieć, i to jest bardzo ważne. Jeżeli znacie poetę, jakiegokolwiek, może być nawet… możecie nie uważać, że jest dobrym poetą (tak wybrnę, HA!) to go szanujcie, bo, naprawdę, to są strasznie ważni ludzie.

Nie sposób się z tym nie zgodzić, chociaż co do uznania wartości słabych poetów stanowiska są dwa, a zdania – podzielone. Z jednym ewidentnie strasznie ważnym człowiekiem mieliśmy okazję spotkać się 1 lutego w warszawskim Muzeum Literatury. Bohaterem „Jednowierszówki” – wydarzenia, na którym wraz z poetą omawia się jeden wybrany wcześniej wiersz z jego twórczości – był Edward Pasewicz. Nie mam zamiaru pisać tutaj ani o, powiedzmy, interesujących interpretacjach wiersza płynących z publiczności, ani o wykładni zaprezentowanej przez samego poetę, lecz o jednym zdaniu, które powiedział gdzieś mimochodem, wiedziony własną skłonnością do rozwlekłych przemówień. Bez żadnego zażenowania, otoczony przez około 30 – 60 osób (dokładnie nikt nie liczył, pytałem około 45 uczestników, każdy twierdził coś innego) wyznał bowiem (przywołuję tu jego twierdzenie z pamięci, dlatego mogę być nie całkiem precyzyjny), że czasami nie może znieść ludzi, których spotyka na swej drodze. Nie byłby jednak w stanie funkcjonować w społeczeństwie, pozostawiając swoją mizantropię samej sobie. Znajduje zatem w każdym człowieku wzbudzającym jego negatywne emocje jakiś szczegół, pozwalający mu go zaakceptować – element stroju, sposób poruszania się, cokolwiek, co spełnia taką właśnie funkcję. U kobiety, poszukującej karty kredytowej w swojej przepastnej torebce dopiero po podejściu do bankomatu, może być to na przykład zjawiskowa sukienka. U mówiącego od rzeczy profesora – głos idealny do przemawiania. Przypuszczam, że każdy spotkał się z taką irytującą sytuacją, i choć może nie próbował w żaden sposób załagodzić swojego zdenerwowania, to i tak domyśla się, co poeta miał na myśli. Ja na pewno.

Z pewnością wiedziałby to również cytowany wcześniej Budyń. Jego wypowiedź pojawiła się tu zresztą nieprzypadkowo, i to nie tylko dlatego, że pozwoliła na efektowne wprowadzenie postaci poety. Jak się okazuje, dzieli on z Pasewiczem wspólną idiosynkrazję[1] odnoszącą się do społeczeństwa, czemu dał wyraz w zdaniach następujących bezpośrednio po wyżej przytoczonych:

(…) naprawdę, to są strasznie ważni ludzie. Chociaż czasami w ogóle nie da się z nimi gadać. I śmierdzą. Co? Ważne, żeby się tego nie wstydzili.(…) Rzeczy niektóre śmierdzą. I czasami chcielibyśmy odwrócić się od nich, bo one śmierdzą, robimy tak [odwraca się]. Załóżmy, że ja się od państwa odwracam, bo państwo śmierdzą, a mimo wszystko chciałbym dla was zagrać koncert. Jak to wygląda? Posłuchajmy tego fragmentu. [odwraca się tyłem do mikrofonu i zaczyna śpiewać; prawie nic nie słychać; ponownie staje przodem do publiczności] Mam wrażenie, że to jest jakieś…do czterech liter chciałem powiedzieć. Coś w tym jest nie halo, prawda? A teraz załóżmy, że państwo śmierdzą, a ja się od państwa nie odwracam (…) Koncert jest możliwy.

Doświadczenie ukazane przez Budynia można odnieść znacznie szerzej, zwłaszcza że powtarzany przez niego czasownik bywa używany w metaforycznym, uogólnionym znaczeniu: „jest do niczego”. Wiadomo, każdy ma dobre i złe cechy, ujawniające się w kontaktach z drugim człowiekiem. Zetknięcie z cudzymi wadami może powodować irytację, złość, wstręt, nienawiść. Istnieją w tej sytuacji dwie drogi. Pierwsza z nich to droga wiodąca przez próbę zrozumienia i akceptacji cudzych mankamentów, zaprezentowana wyżej w wypowiedziach Pasewicza i Jacka „Budynia” Szymkiewicza. Druga zaś to droga akceptacji własnej antypatii, którą pozwolę sobie nazwać drogą Tomasza Wołka. Zapytany w swoim czasie o trenera piłkarskiego Louisa van Gaala dziennikarz, nie bawiąc się w kurtuazję wyraził wprost swoją nieprzychylną opinię na jego temat (Przytoczę tu słowa Wołka w całości, ale polecam obejrzeć nagranie; ja natrafiłem na nie przypadkiem podczas internetowej kwerendy, i od tego czasu często do niego wracam):

Ja go nie lubię. To jest kawał bufona. Nieprzyjemny typ. Myślę o nim z antypatią. Jego twarz zresztą – chamska, prymitywna, wyraża uczucia…Nie chcę mówić o tym człowieku. To nie jest najlepszy trener, nie tylko na tym turnieju, ale w ogóle.

Postawa ta budzi we mnie sprzeczne emocje: z jednej strony przykro, że ktoś mówi w ten sposób o drugim człowieku. Z drugiej, śmieszy mnie, że ktoś nadal używa takich argumentów dokonując czyjejś oceny. Z trzeciej – stuprocentowa uczciwość w wypowiadaniu własnych poglądów w pewnym stopniu budzi szacunek.

W pierwszym momencie można przypuszczać, że wypowiedź Wołka musiała być spowodowana jakimś nagłym przypływem emocji. Zaprzecza temu jednak kolejna część wywiadu, w której dziennikarz tłumaczy się ze swojej zaskakującej opinii. Chociaż przyznaje, że zbyt emocjonalnie podszedł do pytania o holenderskiego trenera, to nie wycofuje się z niczego, co wówczas powiedział. Uzbrajając się w nieco bardziej eufemistyczny język potwierdza wszystkie (może z wyjątkiem komentarza na temat twarzy van Gaala) swoje wcześniejsze słowa.

Ktoś mógłby oczekiwać, że w tym miejscu jednoznacznie potępię lub pochwalę którąś z zaprezentowanych postaw. Bo „w obecnych czasach szczególnie ważne jest, by sprzeciwiać się takim przejawom słownej agresji”. Bo „trzeba powstrzymywać rozprzestrzeniającą się mowę nienawiści”. Bo „tak mówić nie wolno”. Ja jednak nie zamierzam rozsądzać, która z przedstawionych dróg jest lepsza. Nie mogę bowiem wyzbyć się przekonania, że zarówno jedna, jak i druga jest w jakimś wymiarze potrzebna (nawet jeśli tylko po to, by dać uciechę nielicznym). Kto którą obierze – jego indywidualna sprawa[2]. Choć trzeba przyznać, że tylko przy jednej z nich „koncert jest możliwy”.

Mikas Waszkis

[1] Edward Pasewicz nota bene wygląda trochę jak 10 centymetrów niższy i 10 kilogramów starszy Budyń.

[2] Niekiedy nie jest to nawet kwestia świadomej decyzji. Sam Wołek na koniec swojej odpowiedzi z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie jest w stanie nic poradzić na „swoje sympatie i antypatie”.

[1] Nie zwariowałem. Czasami mówię do jedzenia, ale ono mi jeszcze nigdy nie odpowiedziało. Pod pseudonimem Budyń występuje Jacek Szymkiewicz.

Zobacz także:

Exit mobile version