Niewinni Czarodzieje. Magazyn

List w sprawie polskiej muzyki rozrywkowej (1): Zacznijmy od Maryli

4-Maryla-arch
Foto. Universal Music Polska

Drogi Przyjacielu,

chcę, żebyś potraktował ten list jako interwencję kogoś, kto nie może dłużej znieść Twojej ignorancji w kwestii niesłychanie ważnej – chodzi o polską muzykę popularną drugiej połowy XX wieku. Już zbyt długo tolerowałam Twoje nonszalanckie wypowiedzi, od których włos się jeży na głowie. Aż dziw bierze, że ziemia się pod Tobą nie rozstępuje, gdy tak po niej chodzisz i głosisz dyrdymały w stylu: „Maryla Rodowicz reprezentuje najgorszego sortu polską przaśność”.

Już na samym początku wiedziałam, że skierowane do Ciebie muzyczne seminaria to nie będą wczasy w Juracie. Zrozumiałam bowiem, że bez jaskrawych opozycji „przaśność : wartość” Twoje uszy nigdy nie poradzą sobie z ciężkim zadaniem oddzielania ziarna od plew. Postanowiłam więc stworzyć dla Ciebie małe zestawienie, w którym Twoje muzyczne stereotypy zostaną zweryfikowane i (mam nadzieję!) obalone dzięki miażdżącym przykładom tego, co w istocie jest słabizną. Postaram się również spojrzeć na moje ukochane nazwiska Twoim wzrokiem – odpowiednio je skojarzyć i wywołać w sobie negatywne odczucia – aby zrozumieć Twoje uprzedzenia. Wszystko po to, by ostatecznie obalić przywoływane przez Ciebie argumenty maszerujące sobie bezczelnie na glinianych nogach.

***

Zacznijmy od Maryli Rodowicz. Nie da się ukryć, że jej obecny wizerunek artystyczny ukształtował się i utrwalił w momencie niekorzystnym, czyli w okolicach lat dziewięćdziesiątych. Pstrokacizna, kicz, country w najgorszym wydaniu, biesiada, nadwaga – oto cechy reprezentatywne stylu piosenkarki. Z niektórymi stara się ona walczyć, w inne wpada z łoskotem, a efekt końcowy nie raz podziwialiśmy – patrz: Marysia biesiadna.

Okropne, fuj. To denerwujące amerykańskie jodłowanie, żaden dźwięk nie jest uderzony w punkt,  a według standardów rodem z Nashville wokalistka musi do niego charakterystycznie „podjechać” aż go podkręci w śmiercionośny świder. Do tego typowo country’owe wstawki lap steela, na siłę komediowe partie chórków, zmarnowana szansa świeżej aranżacji starych szlagierów i piosenek ludowych – rak murowany.

Ale przecież nie zawsze tak było. Mam ambiwalentny stosunek do Agnieszki Osieckiej, ale Maryla w większości przypadków skorzystała na współpracy z nią, podobnie z Katarzyną Gärtner (chociaż osobiście wolę, żeby to trio nie spotykało się w jednym utworze, ich duety są o wiele lepsze). Przejrzyj choćby utwory o tematyce marinistycznej, na początek: Gdzie to siódme morze (muzyka K. Gärtner):

Posłuchaj, daj się ponieść temu klimatowi. Łagodny akustyczny początek i nagle głos Maryli jak lawina w górach (a właściwie jak głos syreny wabiącej marynarzy na skały, ale Maryla zawsze kojarzyła mi się z twardą góralką, chyba nieprzypadkowo). Rytmiczne zwrotki, przy których nóżka sama chodzi i cudowne chórki Pro Contry w połączeniu dają utwór epicki, choć pozbawiony ciężkiego patosu. Dusza z ciała uleciała.

Żeglujże, żeglarzu (muzyka J.K. Pawluśkiewicz) pewnie znasz, bo nie raz to puszczałam. Do tej piosenki każdy pogański metalowiec tańczy gdzieś w lesie wokół ogniska i przygrywa na flecie. Wszystko jest tu doskonałe, kompozycja szantowa idealnie dopełnia spolszczony XVII-wieczny tekst ludowej piosenki kaszubskiej[1]. Nie widzę tutaj nic nieszczerego, żadnego taniego przerabiania piosenek ludowych na lekkostrawną popkulturę, tylko przepełnioną szacunkiem do tradycji współczesną aranżację. Mocny głos Maryli wzbogaca utwór o szeroką przestrzeń morza. Wyraźnie słychać to w zwrotkach, tak dużo tam oddechu.

Niektórym nie wyda się to niezwykłe, ale mnie nadal dziwi, że również Osieckiej trafiły się perełki: Bossa nova do poduszki z 1976 roku to jeden z najcieplejszych utworów, które znam. Głos Maryli jest tu łagodniejszy – normalnie krzyknęłabym stanowcze „nie!”, bo przecież drapieżny rokowy pazur to największa zaleta piosenek Maryli, tłumienie tej ekspresji to zawsze jakaś strata. Prawie zawsze, bo w tym przypadku ten niemal szept otula Cię niczym mięciuchny mikrofibrowy pled, gdy kładziesz się do łóżka z jakąś bosą nową i czujesz taką błogość, że zbiera Ci się na marzenia i bajania. Ale trzeba lubić bossa novę, ja też się długo do tego przekonywałam.

Prawie zapomniałam o regule, którą przyjęłam na wstępie – pora na kolejną opozycję. Kojarzysz zapewne znany szlagier pt. Kolorowe jarmarki? Wiem, boli, już cichaj. Może nie wiesz o tym, że ten kawałek po raz pierwszy zabrzmiał na festiwalu w Opolu (1977) w wykonaniu… Janusza Laskowskiego! Nigdy nie zrozumiem fenomenu popularności tego pana o najmniej zaangażowanym głosie, co nie znaczy, że teraz nie przywołam tej niesławnej wersji, bo właśnie to robię. Dodam jeszcze, że piosenka otrzymała nagrodę publiczności, chociaż jeden z jurorów ocenił to wykonanie na 0 punktów, co tylko udowadnia, jaki mamy koszmarny gust jako nacja. Chcę wierzyć, że wszystkim spodobał się tekst, który w istocie jest dobry.

A tutaj ta sama piosenka w dobrze znanej wersji Marylki. Niby też dożynki, ale jednak brawurowe. Spróbuj przymknąć oko na strój cyrkowej małpeczki-dobosza i ocenić samą jakość wykonania. Następnie porównaj z Januszem Laskowskim i wyciągnij wnioski.

Przykro mi, że na zakończenie tego listu wrzucam negatywne odniesienie do najnowszej twórczości Maryli, ale wydarzenia ostatnich dni poniekąd mnie do tego zmusiły. Być może tym ciężkim działem zabiję cały pozytywny obraz artystki, który usiłowałam Ci rozrysować na niniejszych kartach. A nuż obrócę w gruzy Twoje absurdalne stwierdzenie, że wszystko, co dobre w muzyce, wydarzyło się po roku 1990. Spójrz, co takiego wydał na świat Twój „złoty wiek” – oto Pełnia. Szkoda słów. Jedyny zabawny fragment tego klipu to małe cameo Krzysia Ibisza jako wampira na samym początku. Polecam rzetelne przesłuchanie – na uwagę zasługują zwłaszcza hiperdokładne rymy w refrenie („wypada” – „wypada”) i sposób, w jaki Maryla artykułuje wers „głośniki ledwo wytrzymują tłusty bit”.

Widzisz, przyjacielu, nie warto tak kategorycznie odcinać się od przeszłości. W perspektywie wieczności i tak będziemy pamiętać tylko to, co dobre. Cytując znanych klasyków (o których jeszcze będzie mowa!): „Szanujmy wspomnienia, bo warto coś mieć, gdy zbliży się nasz Fin de siècle”.

Agata Styczeń

Zobacz także:

 


[1]Link do tekstu: http://bibliotekapiosenki.pl/Hej_zeglujze#ps2

Exit mobile version