Site icon Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Nosferatu. Oswajanie strachu

Tekst zawiera spoilery z filmu Nosferatu reż. Robert Eggers 

 

Doświadczyliście kiedyś paraliżu sennego? Ja tak. Czuję wtedy, że spadam. Wyciągam się jedynie resztką świadomości. Przyśpieszam oddech i liczę, że w ten sposób zdołam wybudzić ciało z bezwładu. O dziwo nigdy nie spotkały mnie halucynacje wzrokowe lub dźwiękowe. Wielu ludzi widzi wówczas twory, które tylko potęgują strach. Inni doznają ściskania klatki piersiowej. Ja tylko spadam. Ale właśnie tego boję się najbardziej. Nie tyle samego spadania co tego, że nie wiem, co mnie czeka, gdybym pozwolił sobie spaść. 

Dochodzę ostatnio do wniosku, że nie boję się tego co straszne, ale tego o czym nic nie wiem. Stawiam tezę, że podobna myśl towarzyszyła Robertowi Eggersowi w procesie tworzenia nowej adaptacji powieści Stokera.

Hrabiego Orloka poznajemy w scenie bardzo ciepłej. Siedzi w gotyckiej komnacie, wypełnionej obficie światłem wielkiego ogniska. Po wcześniejszych kadrach ukazujących pogrążony w mroku zamek drakuli, scena spotkania Thomasa z Orlokiem zapowiada się niemal przyjaźnie. Obecność dużej ilości światła daje mi poczucie spokoju, jego brak działa odwrotnie. Niepokój zaczynał we mnie wzrastać, gdy wampir stanął w jednej osi z paleniskiem, powodując przesłonięcie wydobywającego się światła. W tym momencie widać już tylko czarny obrys postaci, bez żadnych znaków szczególnych. Ta czarna plama w kadrze może być wszystkim i niczym zarazem. I to właśnie podsyca strach, ponieważ nie wiem czym jest to, co widzę. Oczywiście mogę się domyślać, znam ogólną tradycję motywu wampirycznego i jestem w stanie przewidzieć jakie będą cechy tej postaci. Ale przez sam fakt, że nie mam tej pewności, czuję niepokój, bo nie wiem co mnie czeka. Obserwowana figura ma właściwie nieskończony potencjał. Brak określonej formy sprawia, że umysł sam wypełni tę lukę na swój sposób. Podsunie najbardziej absurdalną, a często straszną treść, byleby poradzić sobie z brakiem informacji. To tak jak ten dziwny dźwięk u sąsiada w środku nocy. Niby wiem, że sąsiad nie figuruje w żadnym bestiariuszu, ale jednak niepokój pozostaje. 

Po wspomnianym kadrze następuje kolejny. Długie ujęcie na twarz Thomasa, coraz bardziej wykrzywioną przerażeniem. W ogóle takich ujęć jest w filmie bardzo dużo. Nie widzimy bezpośrednio obiektu strachu, ale reakcję innych bohaterów z nim obcujących. I tak też obserwowany Thomas wytrzeszcza oczy, intensywnie się poci, zgrzyta zębami, czyli robi to wszystko, co najmocniej kojarzy nam się z uczuciem strachu. Więc i my się boimy, mimo że nie widzimy tego, co straszne. Zaczynają działać neurony lustrzane. A może właśnie dlatego, że nie widzimy to, odczuwamy jeszcze większy strach? Sam złapałem się na tym, że w trakcie tej sceny chciałem niemal zakrzyknąć do kamerzysty „zmień w końcu ten kadr, pokaż mi drugą stronę, pokaż nam wampira!”. Wiem, że wolałbym zobaczyć nawet najpotworniejszą twarz, zamiast trwać w przedłużającym się napięciu. 

W początkowej fazie filmu nie jest nam dane zobaczyć Nosferatu w pełnej okazałości. Jest albo w cieniu, albo rozmyty, albo widzimy tylko jakąś część ciała – przegniłą dłoń, zarys twarzy. Eggers przedstawia nam wampira stopniowo. Jakby składał go z poszczególnych części. To powolne „odsłanianie” jest zarazem oswajaniem nas z Nosferatu. Im więcej go poznajemy, im wyraźniej widzimy jego ciało i im częściej go słyszymy – tym mniej się boimy, bo z każdą chwilą odpada kolejna cząstka nieznanego. 

Sądzę, że oswajaniu najbardziej służy głos, którym wampir posługuje się całkiem często. Jest on wprawdzie zdeformowany i czasami niemal komicznie obniżony, ale im jest go więcej, tym bardziej ludzki się staje. Orlok rozmawia z Thomasem, Ellen i innymi postaciami, przez co sam staje się już nie potężnym demonem, ale kolejnym z bohaterów. Wyobrażam sobie, że w wielu scenach milczenie wampira byłoby stokroć bardziej niepokojące niż jego wynaturzony głos. To właśnie cisza, niepewność co się za chwilę zdarzy, jest w takich produkcjach źródłem strachu. Długie napięcie w kompletnej ciszy, a potem bum! W tym zresztą lubują się twórcy horrorów, wplatając w swoje dzieła czasem nieznośną liczbę jumpscare’ów, co osobiście uważam za popis twórczego lenistwa. Nosferatu Eggersa wprawdzie też posługuje się tą techniką, ale ich siła rażenia jest osłabiona przez powtarzające się wampirze ględzenie. Pomijam też fakt, że dla polskiego odbiorcy hrabia Orlok wygląda jak powstały z grobu Pan Podbipięta, co jeszcze obniża rejestr grozy. 

Wraz z nastaniem świtu w finałowej scenie po raz pierwszy widzimy nagie ciało wampira. To właśnie poranne słońce unicestwia Nosferatu, który, jak wiadomo, musi chować się na dzień w trumnie. To moment, w którym przestajemy się bać. Jesteśmy pewni, że zło zostaje pokonane, ale też możemy to zło zobaczyć takim, jakim jest. Nosferatu jest nagi dosłownie i metaforycznie. Teraz wiemy dokładnie jak wygląda i widzimy, że w istocie bliżej mu do pokraki. Bez towarzyszącego mu instrumentarium grozy, sam w sobie jest słaby. Moment, w którym wampir zostaje wyeksponowany jest chwilą rozpadu źródła strachu. Oświetlające dokładnie jego ciało promienie słońca dają pewność czym jest. Wcześniej, z racji na obecność czynnika nieznanego w naszym umyśle, wampir był wypadkową tego, co o nim już wiemy, a czego nie. Ale w końcowej scenie nieznane znika. Możemy oczywiście dalej czuć obrzydzenie do jego ciała, a więc formy, ale przynajmniej mamy co do tej formy pewność. Nasz mózg jest dokarmiony. Nie musi się domyślać, nie musi sam tej formy wypełniać. Może przyjąć, że jest ona taka, ale na pewno nie będzie inna, a to już daje bardzo dużo spokoju.  

Ilustracja: Wiktoria Mogielnik

Exit mobile version