Niewinni Czarodzieje. Magazyn

O tym Mickiewiczu czy nim mówić

Wwprowadzeniu do dyskusji o Dziadach Adama Mickiewicza wymieniłam kilka zagadnień, spośród których zwłaszcza jedno wydaje się mieć szczególny potencjał. Pytanie o zasadność „mówienia Dziadami” oceniam jako niezwykle ważne, ponieważ pokusa objaśniania Mickiewicza stała się w ostatnim czasie szczególnie silna. Czy mówić dzisiaj do młodych Dziadami, a więc: nawiązywać do dramatu w tekstach niehistorycznoliterackich, używać go jako symbolu, czytać przez współczesne konteksty? Jeśli odpowiemy twierdząco, nie tylko uznamy, że znaki składające się na Mickiewiczowski arcydramat są czytelne i nośne, lecz także przyjmiemy założenie, że dzieło można potraktować jako opakowanie dla nowych treści. Jeśli uznamy, że nie powinno się mówić do młodych ludzi językiem Dziadów, będziemy postulować unieważnienie wszelkich narosłych wokół tekstu mitów i propozycji aktualizujących odczytań, wykluczenie tego wszystkiego, co jest związane z Dziadami, z symbolicznego kodu, którego przecież nie jesteśmy w stanie radykalnie przeformułować (jak pisał kiedyś Kołakowski, nawet bunt wobec określonego systemu znaczeń odbywa się zawsze w ramach tego systemu).

Pytanie o to, co myślimy o „używaniu”  Dziadów mieści znacznie więcej problemów niż postmodernistyczne pytanie o granice lektury, dlatego trudno udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Ponowne narodziny w kontekście są w przypadku Dziadów fenomenem przekraczającym granice rozumu,  nie tylko „Wallenrod stał się bowiem Belwederem”, także Dziady wychodziły poza granice literatury wielokrotnie, chociażby w 1968 czy 2010 roku.

Dramat Mickiewicza splata się z historią Polski w sposób niewiarygodnie efektowny. Być może właśnie dlatego tak często retorycznie wyzyskiwane nawiązania do Dziadów goszczą na ustach przedstawicieli rozmaitych środowisk politycznych i religijnych. Projekcja osobistego postrzegania polskości na odczytywanie i, co znacznie groźniejsze, objaśnianie Mickiewicza, pobrzmiewa chyba również dalekim echem przekonania, że autor Pana Tadeusza jest tożsamy z głównym bohaterem swojego najgłośniejszego dramatu. Jeśli założymy, że Mickiewicz jest Konradem, a Konrad i ojczyzna to jedno, i zastosujemy wobec tych twierdzeń prostą formułę: „a=b ∧ b=c → a=c”, musimy nieuchronnie dojść do wniosku, że ojczyzna jest Mickiewiczem. A stąd już całkiem niedaleko do opresyjnego narzucania innym własnego rozumienia dzieł poety przy okazji nawracania nieoświeconych na każdą z jedynych słusznych wizji narodu.

W kontekście popularności imperatywu określania siebie jako Polaka przez interpretację Mickiewicza tym bardziej wydaje mi się godnym zachwytu, że Dziady wychodzą z ogniowych prób czyste i piękne jak feniks. Nie odwracamy się przecież mimo wszystko od arcydramatu, gdy po raz kolejny okazuje się on źródłem cytatu w najnowszym felietonie lewicującego redaktora X czy ksenofobicznym kazaniu księdza Z, a od czasu do czasu przypominamy sobie również o tym, co w Dziadach najistotniejsze, bo ponadczasowe. Mickiewiczowski dramat traktuje przecież nie tylko o procesie filomatów, represjach Nowosilcowa, rosyjskim okrucieństwie i polskim męczeństwie. Dziady to także (być może: przede wszystkim?) opowieść o tym, jak przekraczać siebie: w ludowym rytuale, w poetyckiej improwizacji. W miłości silniejszej niż rozłączenie.

Dorota Siwicka w rewelacyjnej książce Zapytaj Mickiewicza stawia hipotezę:

Dziady drezdeńskie oparte są na takim ujęciu historii, które wywodzi się z wzniosłego jej odczuwania i do takiego odczuwania się odwołuje.

„My zaś – dzisiaj (…)” – uważa Siwicka – „nie odczuwamy historii w kategoriach wzniosłości”. I odwrotnie: ci, którzy doszukują się w historii górnolotnego sensu, którzy walczą o przywrócenie takiego rozumienia procesów dziejowych, chętnie odwołują się do Mickiewicza – dowód stanowi prasowa relacja o obchodach rocznicy katastrofy smoleńskiej. W „Gazecie Stołecznej” z 11 kwietnia 2011 roku znalazłam dwa nawiązania do – prawdziwych lub nieistniejących – dzieł autora Pana Tadeusza.

Skrajnie odmienny stosunek nie tylko do historii, lecz także do szeroko rozumianej wzniosłości mamy my, młodzi. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że cechą naszego pokolenia jest swego rodzaju alergia na wzniosłość czy może raczej fobia przed tą kategorią estetyczną, którą coraz częściej chyba identyfikujemy z patosem. Z tym, co wzniosłe, najczęściej radzimy sobie dziś za pomocą kpiny i dekonstrukcji. Czy to dobrze, czy nie miał racji Jung, gdy pisał, że archetypy przemawiają w sposób patetyczny, a nawet nadęty? „A wzniosłość III części Dziadów?” – spytajmy za Siwicką:

Czy słuchając Dziadów, czujemy dreszcze, czy otwieramy szerzej oczy, czy nabieramy powietrza w płuca, jakbyśmy chcieli wzlecieć, czy sięgamy po szablę? A nasi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie? Czy czuli to?

Chyba czuli. Leszek Kolankiewicz pisze o Dziadach Dejmka, że już próbom do spektaklu „towarzyszył duch niezwykłości i – jakiejś niemożliwej do zdefiniowania – wzniosłości”. Autor Dziadów. Teatru święta zmarłych dodaje, że ta atmosfera w pełni ujawniła się na premierze, „kiedy wykonawcy energię płynącą z widowni wyczuli jako pulsację czegoś niezwykłego”, i przytacza wspomnienie Holoubka:

Poczułem się jak uniesiony na skrzydłach czegoś niewidzialnego. Czułem się nieomal fizycznie oderwany od podłogi! (…) Nigdy przedtem, nigdy potem nie czułem tak mocno jak wtedy, że znika granica teatru – granica między sceną a widownią.

Marzy mi się dzisiaj taka transgresyjna adaptacja, czytelna, współczesna formalnie, która nie wiązałaby się z odrzuceniem tego, co w Dziadach górnolotne i tajemnicze, ale nie jest mi ona potrzebna, by z powodu Dziadów poczuć dreszcze, otworzyć szerzej oczy, chcieć wzlecieć − wystarcza lektura dramatu. Te wszystkie fizyczno-metafizyczne doznania nie wpływają jednak w żadnym stopniu na to, że Dziady nie są dla mnie żadnym odniesieniem w poszukiwaniach religijnych czy politycznych. Nie traktuję ich jako płaszczyzny komunikacji. Nie zgadzam się z większością prób uwspółcześnienia wymowy tekstu.

Wydaje mi się, że do nas, młodych, należy dzisiaj nie tyle mówić Dziadami, co o Dziadach, a dokładniej: o swoich z Dziadami przygodach i doświadczeniach. Opracowywanie, omawianie, objaśnianie dramatu sprowadza się bowiem najczęściej do tego, co w nim powierzchowne. Jedyną sensowną formą obcowania z arcydziełem wydaje się więc jego czułe, samotne podsłuchiwanie.

Czy głos Dziadów jest wciąż mocny, czy umiemy go dosłyszeć przez narosłe wokół tekstu mity? To, co w arcydramacie uniwersalne: mickiewiczowska eksploracja granic między indywidualizmem i współistnieniem, życiem i śmiercią, procesem twórczym i szamańskim transem, pokornym odosobnieniem i transcendencją, cierpieniem i oczyszczeniem, zestarzeć się nie może. Choćby ukrzyżowana wciąż – zdaniem niektórych – Polska zmartwychwstała w fajerwerkach nadprogramowych miejsc pracy i rozmaitych przejawów widomej dominacji nad Rosją, zapis Adamowej wędrówki po strefach specjalnych pozostanie aktualny, bo bardziej niż o filomacie, poecie, więźniu, Litwinie, mężczyźnie czy Polaku mówi o człowieku, a jak silnie i pięknie mówi – to już wie każdy, kogo Dziady uwiodły.

Katarzyna Kaczmarek

_______________________

„Gazeta Stołeczna”, dodatek do „Gazety Wyborczej” z dn. 11 kwietnia 2011 r.

Kolankiewicz L., Zmarli śpieszą, gdzie ich guślarz woła, [w:] tegoż, Dziady. Teatr święta zmarłych, Gdańsk 1999.

Kołakowski L., Obecność mitu, Warszawa 2005.

Siwicka D., Zapytaj Mickiewicza, Gdańsk 2007.

 

ilustracja: plakat reklamujący projekt Młodzi o „Dziadach” autorstwa Tomka Gocławskiego.

Exit mobile version