Ilustracja: Łucja Stachurska

 „te okna mówią wiele”

Pezet, Mantra

Pezet to raper w okularach. Powtórzmy to jeszcze raz: r a p e r  w  o k u l a r a c h. Dziś, gdy rap zdemokratyzował się i zróżnicował klasowo, gdy rapują księża i nauczyciele, tego rodzaju szczegół nie ma specjalnego znaczenia. Na ursynowskim blokowisku końca lat dziewięćdziesiątych, na którym Pezet wychowywał się i zaczynał swoją przygodę z muzyką (jego pierwszy zespół Płomień 81 powstał w 1998 roku), okulary były ostatnią rzeczą, jaka mogła ułatwić start młodemu raperowi. Ale raper w okularach, z pozoru skazany na porażkę, dowód słabości obrócił w znak siły i nie tylko nie dał się zepchnąć ze sceny, ale też przemycił na nią właściwy mu sposób widzenia rzeczywistości.

Jak widzi raper w okularach? Odpowiedź na to pytanie jest paradoksalna: raper w okularach widzi jednocześnie wyraźniej i mniej wyraźnie niż inni. Z jednej strony spojrzenie Pezeta jest osobliwie wyostrzone, a pamięć wzrokowa nienaturalnie wyraźna, długotrwała i pojemna: „pamiętam to jak dziś, dziś to wszystko wraca, pamiętam każdy melanż jak ostatni koncert” (Gubisz ostrość). Z drugiej strony Pezet widzi nieostro, jakby patrzył przez źle dobrane lub zaparowane szkła, a pamięć, wcześniej utrwalająca wszystko z mechaniczną dokładnością, teraz podsuwa jedynie zmącone obrazy: „gubisz ostrość, wspomnień kalejdoskop” (Gubisz ostrość). Można w tym dostrzec przewrotną, a nawet okrutną regułę. Budzące grozę obrazy, od których Pezet chciałby się uwolnić, wciąż stają mu przed oczami w upiornej wyrazistości: „widziałem zbyt wiele może, i nie chcę widzieć więcej, a mam widzieć więcej, Boże” (Dziś). Natomiast widoki, które pragnąłby utrwalić w pełnym blasku, zacierają się jak na starej taśmie: „gdy patrzę w przeszłość tamte stare czasy jakby retro” (Retro 3), „kiedyś twarze były jasne, jarzysz? (…) lecz to się nigdy już nie zdarzy” (Gubisz ostrość).

Nienaturalnie wyostrzony wzrok bądź przeradza się w podejrzliwość wobec interesownych dziewczyn i fałszywych przyjaciół (Retro 1: „ja ich nie trawię, jara je w mojej szafie Sean John”, „chcą zabrać na kielona mnie, bo chcą wiedzieć, jak renoma żre”), bądź mnoży i wyolbrzymia trapiące Pezeta objawy chorobowe, co diagnozuje sam raper: „Pezet – paranoik, hipochondryk, szczerze? Szczerze mam po prostu tego, kurwa, dosyć” (W branży).

Jak natomiast nazwać to zmącone i mgliste spojrzenie stojące w opozycji do nadmiernie ostrego widzenia hipochondryka i paranoika? Pezet mówi: „mam depresję z braku światła” (W branży), ale depresja wynikająca z braku światła przekłada się na czarnowidztwo, u Pezeta dochodzi natomiast do mniej spektakularnego, lecz nieuchronnego zacierania się konturów. Zaskakująco najbardziej adekwatnym tu określeniem wydaje się melancholia.

W eseju Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty – wydanym w 1998 roku, a więc wtedy, gdy Pezet zakładał swój pierwszy zespół – Marek Bieńczyk pisze: „melancholijne spojrzenie jest najczęściej jak nieostry film, jak zła fotografia”. Wzrok Pezeta zatrzymuje się właśnie na starych zdjęciach: „oglądam zdjęcia poupychane gdzieś po szafkach” (Re-fleksje), „zła” czarno-biała fotografia, którą znaczą żółte przebarwienia, znajduje się na okładce płyty Muzyka poważna, a frazę „gubisz ostrość” raper świadomie czyni swoim znakiem firmowym. Słowa „gubisz ostrość, wspomnień kalejdoskop” zostały wykorzystane przez Pezeta już w gościnnym występie u grupy Grammatik (Nie ma czasu pomyśleć z płyty Światła miasta z 2000 roku). Na wydanym cztery lata później własnym albumie (Muzyka poważna) stały się one refrenem utworu Gubisz ostrość, a sam zapis tytułu – trzynastego (!) – został wyróżniony graficznie przez rozmywający się druk. Trudno o większy paradoks. Polski hip-hop początku lat dwutysięcznych najbardziej cenił sobie brutalny realizm, a Pezet za swój artystyczny podpis, i tym samym za najbardziej wyrazistą cechę, przyjmuje nieostre spojrzenie na rzeczywistość.

Według Bieńczyka „każde przedstawienie melancholii musi coś począć z twarzą; coś, co by ją prowadziło na (…) skraj zaprzeczenia, gdzie by się rozmywała”. Melancholijne spojrzenie Pezeta kieruje się ku temu, co najbliższe raperowi: ku własnej twarzy. W świecie, w którym tożsamość określają „samochody, ciuchy marki Armani”, ktoś, kto tych dóbr nie posiada, może czuć się „człowiekiem bez twarzy”: „czy rzeczywiście to wszystko dla nich, a ja tylko bez twarzy tak?” (Bez twarzy). Obrana przez rapera strategia przetrwania przypomina dziecięcą zabawę w znikanie: Pezet sam ukrywa się pod maską („mam maskę tak jak Ipkiss”), a jego hip-hop to rodzaj czapki-niewidki: „soundblaster, bity, ten świat to science fiction (…), my tu znikamy, a z nami każdy problem”. Opisując trudy życia „w branży”, raper przedstawia się jako wampir („często przekrwione, podkrążone oczy, śpię w dzień, więc pracuję w nocy”), a ten, jak wiadomo, nie widzi swojego odbicia w lustrze. Pezetowi nieobcy jest też stan głębokiego zamyślenia, w którym przestaje się istnieć dla świata. „Im bardziej myśli (…) tym bardziej jest go mniej” – pisze Bieńczyk o melancholiku. Utwór Dziś, stanowiący rodzaj monologu wewnętrznego pełnego rozterek, przywołuje rozmowę między kobietą i mężczyzną: „Coś mówiłeś? – A nic, nic, nic, po prostu…. siedzę… – Ale coś Ci jest?”. Pezetowe „topię się w refleksjach” (Re-fleksje) można sparafrazować jako: „myślę, więc nie jestem”. Nagromadzenie motywów znikania, maski, człowieka bez twarzy, wskazuje na coś więcej niż na frustrację rapera, który nie może zaistnieć. Przysłonięty daszkiem i okularami Pezet jest na bakier z życiem i stale porusza się na granicy istnienia: „przed życiem trema” (Mantra), „nie szukaj mnie, bo nie chcę dalej żyć (…), od małego już się bałem żyć” (Dziś).

Swoiste poczucie niebycia ma wpływ na kontakty Pezeta z innymi. Raper często opowiada o toksycznych związkach i zwodzących go kobietach. Jego przygody to powtarzający się scenariusz baśni o chłopcu oszukanym przez rusałkę. Gdy tylko bohater próbuje zatrzymać wabiący go kształt, dziewczyna rozpływa się w powietrzu: „gdzieś zniknęła moja nimfa” (Re-fleksje). Dlaczego dziewczyny się rozpływają ? W utworze Nie jestem dawno Pezet zdobywa się na niewygodną dla siebie odpowiedź. Problem nie polega na zwodniczości kobiet, lecz tkwi w samym bohaterze. Poczuciem nieistnienia Pezet zaraża – niczym wampir – nawet najbliższą osobę: „Spod nóg mi znika świat, patrz, jak znika (….). Czasem myślę: «Wiesz, kochanie, może ty ze mną razem znikniesz?»”.  Raper  jawi się jako superbohater, którego nadnaturalna moc zmienia się w przekleństwo. Nie przypomina on jednak Spidermana, o którym wspomina w Mantrze, lecz obdarzonego promieniotwórczym spojrzeniem Clarka Kenta. Klątwa Pezeta mogłaby więc brzmieć tak: „gdy zdejmę okulary i spojrzę na ciebie, znikniesz”.

Według Bieńczyka melancholię diagnozowano jako „obłęd zaprzeczenia”, który z czasem obejmuje cały „świat zewnętrzny”. Pod spojrzeniem Pezeta nie tylko zanika jego własna twarz („ja człowiek bez twarzy”) i rozmywa się obraz najbliższej mu osoby („kochanie, może ty ze mną razem znikniesz”), lecz także przestaje istnieć całe otoczenie: „już znikło wszystko” (Bez twarzy), „spod nóg mi znika świat, patrz, jak znika” (Nie jestem dawno). W jego tekstach znika także miasto. To paradoks, bo w hip-hopie miasto odmieniane przez wszystkie przypadki pozostaje ostoją realności. Ale u Pezeta dzieje się inaczej: „miasto ściera wartość własną” (Re-fleksje) – jest jak zużyta moneta z niemal całkowicie zatartym nominałem: już „zaraz znikną drogi, znikną perspektywy” (Nie jestem dawno). Postacie, które „krążą po Warszawie, błądzą”, zdają się poruszać po mieście zasnutym mgłą (w zbłąkanym orszaku znajduje się też dawna znajoma rapera – „już w welonach prawie”). Innym razem miasto to oślepiający świat pozorów, w którym można się zgubić niczym w labiryncie: „To świat miasta świateł, człowiek zdobi szatę, to te drogi, place, te bloki, te stacje, te kombinacje” (Mantra). W Mantrze atmosfera staje się tak nieprzejrzysta, że trudno ją opisać słowami: „Spójrz na ulice w dymie (…), to miasto słynie z braku słów (z tych braków kurz)”. W finale utworu pojawia się wyobrażenie miasta rozwiewającego się jak fatamorgana: „To światła miasta jak spacer po ruchomych piaskach”.

Pezet deklaruje, że dostarcza słuchaczom „codziennych realiów z życia Polaków” (Szósty zmysł) i uważa się za kronikarza życia ulicy (zgodnie z konwencją rapu jako osiedlowego reportażu). W praktyce jednak często oscyluje między dwoma przeciwnymi biegunami reportażowej adekwatności. W okularach rapera wizja świata staje się więc albo nadmiernie wyostrzona, albo dziwnie nieostra. Jednym okiem spogląda „Pezet – paranoik, hipochondryk”, drugim – Pezet melancholik. Utwory – swoiste zdjęcia „codziennych realiów” – często wychodzą raperowi źle. Ale właśnie wtedy są najlepsze. A dobrego twórcę można poznać po tym, że swój punkt widzenia potrafi narzucić innym. Tak jak to robi Pezet.

Albumy Muzyka klasyczna (2002) i Muzyka poważna (2004), z których pochodzą wszystkie przywołane utwory (z wyjątkiem wcześniejszego od nich Nie ma czasu pomyśleć i późniejszego Co mam powiedzieć), stały się niekwestionowaną klasyką gatunku. Z dzisiejszej perspektywy może zaskakiwać łatwość, z jaką Pezetowe spojrzenie melancholika i nadwrażliwca przyjęło się w osiedlowym rapie z początku lat dwutysięcznych. Burzliwa dyskusja na temat hip-hopowego etosu wybuchła później, wraz z muzyczną i wizerunkową ewolucją Pezeta. Dawni fani pytali wtedy retorycznie, czy wolno chodzić w rurkach i flirtować z dub-stepem. Ciekawe, czy zdawali sobie sprawę, że atakując rapera w rurkach, stają równocześnie w obronie rapera w okularach ?

Łukasz Józefowicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *