Pamiętam, że w dzieciństwie nic mnie tak nie wyprowadzało z równowagi jak upomnienia starszych ludzi, żebym doceniała to, co mam, bo oni tego nie mieli. Mój dziecięcy mózg nie potrafił pojąć, jak miałam doceniać coś, co jest, skoro nie wiedziałam jak to jest, kiedy tego nie ma. A takie uwagi słyszałam wszędzie: w domu od rodziców, na podwórku od sąsiadów, w przedszkolu, a potem w szkole od nauczycieli, w sklepie od pań sprzedawczyń, na rodzinnych spotkaniach od wujków i cioć.
Umiałam postawić się w sytuacji dziecka, które nie miało cukierka, a bardzo chciało, i podzielić się z nim swoimi słodyczami. Znałam problem braku cukierka. Ale zrozumieć, o co chodzi wszystkim dorosłym, którzy mówili o tym, czego oni nie mieli, nie potrafiłam. Bo czym miałam się z nimi podzielić? Czego dokładnie nie mieli, a ja owszem? Czy ja byłam temu winna?
Z rozmów, które przeprowadzałam z koleżankami i kolegami, wynikało, że mieli oni podobne doświadczenia. Podczas oglądania świątecznych prezentów prawie każdemu towarzyszyły komentarze rodziców na temat tego, jak to jako dzieci dostawali pod choinkę tylko torby z pomarańczami, jeżeli w ogóle. Słyszałam o wielu domowych awanturach o kiepskie wyniki w nauce – no bo jak można mieć słabe stopnie, kiedy dzieciom są dane takie niesamowite możliwości: encyklopedie, komputery, Internet, a rodzice to czasem nawet książek nie mieli i lepiej się uczyli.
Kiedyś ojciec któregoś z moich kolegów powiedział, że oni są pokoleniem straconych nadziei, ale przynajmniej stworzyli nam lepszy świat, tylko my nie umiemy tego docenić.
Więc my – dzieci ludzi z pokolenia straconych nadziei, których młodość upłynęła pod znakiem PRL-u, powinniśmy wiedzieć, że żyjemy w lepszym świecie, niż żyli nasi rodzice, powinniśmy być wdzięczni za to, co mamy, a czego oni nie mieli.
Myślę więc, że z wielu czynników, które ukształtowały nasze pokolenie, jednym z najbardziej charakterystycznych jest życie w cieniu tych niespełnionych nadziei naszych rodziców. Jesteśmy więc pokoleniem dodatkowego angielskiego, bo „teraz to bez języka ani rusz”. Jesteśmy pokoleniem płatnych, dodatkowych zajęć w nadmiarze, bo „za moich czasów takich rzeczy nie było”. Jesteśmy pokoleniem konieczności pójścia na studia, bo „teraz z maturą to można sobie ulice zamiatać”.
Jesteśmy też pokoleniem bardzo niewdzięcznym, bo wcale nam się ten nasz lepszy świat nie podoba. O dziwo, naszym rodzicom też już się chyba przejadł. Im jestem starsza, tym słyszę coraz mniej pouczeń o docenianiu, a coraz więcej narzekań, jakie to okropne i trudne czasy nastały. Coraz częściej widzę nutkę tęsknoty w oczach rodziców, kiedy opowiadają o tych zmarnowanych latach młodości.
I tak sobie myślę, że nasi rodzice przynajmniej mogą się jakoś określić – niech będzie, że pokoleniem straconych nadziei. A jak mamy nazwać się my, dzieci, które nie mają o co walczyć, bo dzisiaj nawet wartości można dostosować do własnych potrzeb, dzieci, którym świat skurczono do rozmiaru komputerowego monitora i podano na tacy, dzieci, którym kazano tylko być wdzięcznymi, mimo że nigdy do końca nie zrozumieją za co?
Niektórzy mówią nawet, że coś takiego jak „nasze pokolenie” nie istnieje, bo tak jesteśmy różni i nierówni. A ciężko żyć bez poczucia przynależności, przejawiającej się chociażby w nazwie. Musimy więc wymyślić sobie jakąś tożsamość, bo pokoleniem wdzięcznych za lepszy świat raczej nie jesteśmy.
Asia Dobosiewicz
foto: Stephanie Kilgast / flickr.com
Mało, mało! Odnoszę wrażenie, że tekst stanowi jedynie szkic obszerniejszej myśli. Ciężko się odbić od tych kilku cienko postawionych kresek.
„Więc my – dzieci ludzi z pokolenia straconych nadziei, których młodość upłynęła pod znakiem PRL-u, powinniśmy wiedzieć, że żyjemy w lepszym świecie, niż żyli nasi rodzice, powinniśmy być wdzięczni za to, co mamy, a czego oni nie mieli.”
– brzmi kaznodziejsko. Kierując się tą logiką powinnam oddawać pokłony Edisonowi za żarówkę, a Sobieskiemu za ziemniaki. Nie można żyć w wiecznym obowiązku, jak to nazwałaś dość niefortunnie – bycia wdzięcznym.
Nie chcę, żeby ktoś mi mówił, że to jak kształtuje się sobiebycie naszego pokolenia jest wynikiem świątecznych, przystołowych reminiscencji rodziców, ciotek, babć na temat pomarańczy. Jestem zdania, że nie ma to na nas absolutnie żadnego wpływu.
Hum czy przypadkiem tekst nie minął się z tematem? Czy nie jest o tym jakim pokoleniem mamy być, zamiast jakim jesteśmy?
I co to za pomysł „A jak mamy nazwać się my, dzieci, które nie mają o co walczyć,” – mam stanąć na barykadach i rzucać mołotowem, żeby ktoś ochrzcił mnie „pokoleniem poskramiaczy .. zła! „? Musimy wywrócić świat do góry nogami, bo inaczej zostaniemy zdefiniowani jako bezproduktywna flegma?
Czekam tylko na określenie – pokolenie przejściowe – a wbiję sobie nóż w głowę, o ten co to mi się w kieszeni otwiera.
Nie czuję się pokoleniem dodatkowego ang, studiów na gwałt etc. – ktoś od kilku dobrych lat usiłuje nam zaaplikować pogląd, że tak właśnie jest. Non stop słyszymy, że jesteśmy wyzuci z empatii, rozpieszczeni, mało ambitni, niewdzięczni ple ple, no dobra słyszymy, ale czy SŁUCHAMY, bo dla mnie to frazesy powtarzane jak mantra, ani to o nas, ani to o „nich”. Ja chcę wiedzieć jak MY widzimy SIEBIE, teraz, w tej chwili.
Ciekawe, ciekawe…
Pozdrawiam.
ja nie mam pojęcia, skąd autorka czy jej znajomi się wywodzą, ale najwidoczniej rodzice i te „napominające” pokolenia musiały mieć wyjątkowe traumatyczne dzieciństwo. mojego nastoletniego taty nocowanie w kolejce po kiełbasę nie bolało na tyle, by paręnaście lat później nade mną stać i oczekiwać podniosłych peanów za kiełbasę w ogóle. moja babcia z rozrzewnieniem wspomina swoje skromne, rodzinne okupacyjne święta i jest przeszczęśliwa, że teraz mogą być już nie tak skromne, choć wciąż bardzo rodzinne. języki? nauka? „uczysz się dla siebie”. poważnie, ani ode mnie, ani od znajomych mi rówieśników nikt nie wymagał wdzięczności za coś, co tak naprawdę należy się każdemu. te pokolenia przed nami po prostu miały pecha.
Nie jestem kolegą Asi z dzieciństwa, ale i ja przypominam sobie podobne sytuacje. Szczególnie zapadło mi w pamięć jakieś wyjście do sklepu (była to wczesna podstawówka): tata włożył do koszyka grapefruity. Ja powiedziałem że ich nie lubię, na co tata odpowiedział (mniej więcej): „No tak, kiedyś cytrusy to były tylko na święta, a teraz wszystkiego im mało.” Oczywiście wtedy nie rozumiałem, o co chodzi. Czy mnie to w jakiś sposób ukształtowało? Pewnie nie za bardzo. Ale faktem jest, że miałem jeszcze kilka tego typu doświadczeń. Może coś w tym jednak jest?
„Więc my – dzieci ludzi z pokolenia straconych nadziei, których młodość upłynęła pod znakiem PRL-u, powinniśmy wiedzieć, że żyjemy w lepszym świecie, niż żyli nasi rodzice, powinniśmy być wdzięczni za to, co mamy, a czego oni nie mieli.”
– brzmi kaznodziejsko. Kierując się tą logiką powinnam oddawać pokłony Edisonowi za żarówkę, a Sobieskiemu za ziemniaki. Nie można żyć w wiecznym obowiązku, jak to nazwałaś dość niefortunnie – bycia wdzięcznym. – wydaje mi się, że zamierzeniem autorki było pokazanie, że takiej postawy oczekują ud nas rodzice. A to, czy faktycznie w ten sposób postępujemy, to całkiem inna sprawa.
Poza tym wydaje mi się, że nie do końca zrozumiałaś przesłanie tego tekstu. Autorka nie określa w nim, jakim pokoleniem jesteśmy. I raczej nie było to jej zamierzeniem. Polecam jeszcze raz skupić się na dwóch ostatnich akapitach.
Aniako, ja również nie do końca zgadzam się z Twoim komentarzem. Moim zdaniem Autorka pokazuje w mocno zdystansowany sposób, jak nasze pokolenie jest postrzegane przez pokolenia starsze. Całkowicie zgadzam się z uwagami nkg i dodam jeszcze, że moim zdaniem głównym celem tego tekstu było ukazanie nieco zakłóconych relacji pomiędzy pokoleniem potransformacyjnym i pokoleniami przedtransformacyjnymi.
Co do postu Zuzanny – w moim najbliższym, rodzinnym otoczeniu też nie wymagano ode mnie tego rodzaju „wdzięczności”, ale nie znaczy to, że nie spotkałem się z sytuacjami, które opisuje Maciej, przeciwnie, spotykałem się z tym i w szkole, i na ulicy i jeszcze w wielu innych miejscach i uważam, że to obarczenie nas wdzięcznością jest dość ważną sprawą, gdy podejmujemy rozmowy o naszym pokoleniu.
Pozdrawiam
W mojej ocenie tekst stanowi telegraficzny dobrze opracowany skrót tego co można na ten temat napisać i powiedzieć. Niewątpliwie jest to temat rzeka. Twierdzenie o wdzięczności za rodzico wydaje się być zgrabnie nacechowane ironią, próbą zaczepienia i zachęty do zastanowienia się z tym. Co jak widać na załączonym obrazku jej się udało. W znakomitej większości utożsamiam się z tezami, które przedstawia Joanna. Zazdroszcze Zuzannie i Aniace, że nie spotkali się z podobnymi sytuacjami. Moi rodzicie owszem wspominali o przysłowiowych pomarańczach, ale bez próby zakorzenienia we mnie wdzięczności. Być może stwierdzili, że jak dojrzeje to zrozumiem. Wątek owych „nieco zakłóconych relacji pomiędzy pokoleniem potransformacyjnym i pokoleniami przedtransformacyjnymi” cytując Artura jest bardzo ciekawy. Każde pokolenie rządzi się swoimi prawami, lecz nie widzę powodu dla którego miałbym być traktowany gorzej jako człowiek, który urodził się na przełomie. Powstaje pytanie: Kto miał lepiej? „Oni” bo mieli jedyną słyszną linie? Łatwiej tworzyć, bo uktrywane między wierszami przesłanie stanowi cenny kamień milowy w naszej historii. Moim zdaniem to pokolenie urodzone po 89 ma trudniej ponieważ nam jest znacznie ciężej znależć wartości, którymi się należy kierować w życiu. Nam jest trudniej znależć powód dla którego chcemy studiować etc., a nie mówić „bo mama kazała”. Jestem strasznie wpieniony, gdy słyszę od ludzi, którzy mają po 30, 40 lat, że dzisiejsza młodzież nie rozumie nic. Komentując ostatnie dwa akapity to „walka” jest być może jeszcze bardziej potrzebna niż wcześniej, aby spuścizna nie uleciała z biegem czasu. Barykady? Mołotow? Aniaka w Koreii Północnej masz szanse na dużą kariere.
true!
Zgadzam sie z aniaka jedynie w tym, ze tekst wydaje sie szkicem. Zawiera on jednak trafne, skondensowane mysli. Zdecydowanie utozsamiam sie z autorka. Niegdys rodzice powtarzali mi, ze powinnam doceniac to, co mam, a czego oni nie miali, a teraz slucham czesciej ich komentarzy, ze swiat schodzi na psy. Zarowno pierwsze, jak i drugie ich uwagi z pewnoscia uksztaltowaly moje myslenie na temat naszego pokolenia. Rowniez moglabym przytoczyc wiele historyjek, typu: tata kazal mi zjesc cala puszke szprotek, bo on tego nie mial.
Otóż i ja muszę przyznać, że wiele razy przydarzały mi się sytuacje opisane przez Asię.
Zwłaszcza w okolicach świąt, kiedy to często przydarzały się babci czy rodziców przytyki, że ,,teraz to się nie czuje prawdziwych świąt, bo mandarynki i szynka to są na co dzień”. Na przykład.
Także chyba coś w tym jest.
aniako! Ja jestem wdzieczny Sobieskiemu za ziemniaki. Mój dziadek chodował je przy torach kolejowych stacji Warszawa- Jeziorki. Musiałem mu pomagac w tej działalnosci i zbierac stonke w letnie upały. To nauczyło mnie szacunku do pracy fizycznej i pracy w ogole. Były to czasy komuny. Po transformacji zabrano dziadkowi jego poletko( to był teren miasta) i od tej pory nie ma tam nic prócz błota. Ja jestem wdzieczny za ziemniaka, za stonke i za kazdy dzień w ogole. Bo nic nam ( ludziom) sie nie nalezy.Postawa roszczeniowa jest postawa dziecka. Postawa dziecka jest teraz bardzo popularna. A my chcemy własnie dorosnac , stonki chcemy, stonka chcemy dorosnac i ziemniakiem nabrac charakteru. Na pola!