Pułapki przekładu – Ważyk kontra Tuwim

tuwim

Przypadkowo wpadł mi ostatnio w ręce tekst Waltera Benjamina Zadanie tłumacza. I odkąd wpadł, z jakiegoś powodu nie dawał spokoju. Benjamin koncentruje się w nim na problemie przekładu, by na tej właśnie refleksji osadzić swą koncepcję lingwistyczną, która w pełni wybrzmi w Źródle dramatu żałobnego w Niemczech. Dla Benjamina tłumacz odgrywa niemalże rolę Mesjasza, z kolei przekład – a raczej siatka różnojęzycznych tłumaczeń – umożliwia rekonstrukcję języka czystego, prawdziwego. Taka jest rola Benjaminowskiego tłumacza, kim jednak jest tłumacz dla nas? Albo inaczej: czy translatologia znalazła remedium na pułapki, o których pisał niemiecki teoretyk?

Zagadnienie przekładu jest nierozerwalnie związane z filozofią języka. Istotna wydaje się nie tylko relacja referencji, ważne okazuje się także pewne nacechowanie wyrazów, niekiedy nieprzekładalne na inny język. Podobna trudność spotkała Antoniego Liberę, autora przekładu poezji Hölderlina. W twórczości niemieckiego poety wyróżnić można bowiem dwa rodzaje tonacji – alcejską (szybką, jasną) i asklepiadejską (mroczą, przerwaną). Libera wyjaśnia, że w języku polskim trudno znaleźć ekwiwalent dla tego rodzaju strof.

Kolejna kwestia poruszona przez Benjamina to specyficzne nastawienie na czytelnika, które nie dotyczy utworu oryginalnego, ale stanowi fundament wszelkich tłumaczeń. To właśnie ukierunkowanie wyjaśniałoby praktykę Karla Dedeciusa w przekładzie Z nieodbytej przeprawy w Himalaje Szymborskiej, kiedy zamienia „Półtwardowskiego” na „Półfausta” (Halbfaust).

Warto tu przywołać historię pewnego sporu. Niebagatelnego, bo dotyczącego właśnie przekładu. Sporu, który oscyluje wprawdzie wokół konkretnych postaci, lecz wydobywa – jak sądzę – dwie uniwersalne drogi dla tłumacza. W 1902 roku Leo Belmont (właśc. Leopold Blumenthal) dokonał pierwszego pełnego tłumaczenia Eugeniusza Oniegina. Przez długi czas przekład uchodził za wzorcowy, jednak na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych Adam Ważyk i Julian Tuwim postanowili zmierzyć się z poematem Puszkina. Co ciekawe – prace nad tłumaczeniami powstawały równolegle i w pełni niezależnie, choć błyskawicznie okazało się, że autorzy natknęli się na podobne translatorskie przeszkody.

Co stało się przyczyną polemiki autorów? Otóż Ważyk skarży się na łamach „Kuźnicy”, że wersyfikacja poezji rosyjskiej jest wręcz nieprzekładalna. Jabłkiem niezgody okazała się specyfika onieginowskiej strofy, która podzielona jest na cztery sekwencje składające się z czternastu wersów. Aż osiem wersów kończy się rymem męskim, a ten – jak wiadomo – jest dla polszczyzny nietypowy. Ważyk decyduje się zatem porzucić tok jambiczny, gdyż rymy męskie tworzą de facto gromady monosylab, które dają według niego „ostrzejszy wydźwięk” niż w języku rosyjskim.

Tuwim, który tłumaczeniem Jeźdźca miedzianego otworzył nowy rozdział w polskiej recepcji Puszkina, konsekwentnie podąża swą ścieżką. W ślad za Belmontem zachowuje czterostopowiec jambiczny i rymy męskie. Niejednokrotnie staje jednak przed poważnym kłopotem – jak zachować wierność semantyczną, podczas gdy polszczyzna oferuje tak niewiele wyrazów o akcencie oksytonicznym? Może właśnie dlatego to Ważykowi udało się przetłumaczyć całość poematu, a Tuwim – choć skrzętny – utknął na trzech rozdziałach.

Pewnie odmienne podejście do Oniegina poszłoby w niepamięć, gdyby nie słynne posiedzenie Związku Literatów z 1953 roku. Tutaj bowiem rozpoczyna się dyskusja o nowo wydanym przekładzie Ważyka, a spór – który wcześniej wybrzmiewał tylko na marginesach czasopism – przeradza się w bezpośrednie starcie. Po stronie Tuwima stają Gomulicki i Jastrun. Obóz zarzuca Ważykowi zwolnienie rytmu wiersza, Tuwim – nieco bardziej radykalny – wytyka błędy językowe, archaizację, a przede wszystkim „brak wyobraźni tłumacza”. Mentorski ton nikogo specjalnie nie dziwi, w końcu to Tuwima uważa się za mistrza przekładów z języka rosyjskiego.

Odpowiedź na takie zarzuty pojawia się dosyć szybko. Na łamach „Nowej Kultury” ukazuje się artykuł Ważyka Arytmetyka i styl poetycki, w którym odpowiada on na krytykę i zarzuca przeciwnikowi brak dbałości o realia historyczne, obyczajowe oraz folklorystyczne. Polemika, dotycząca dotąd jedynie sfery stylistycznej, weszła na grunt ideologiczny. Tuwim stwierdza, że Ważyk nie tylko sprzeniewierzył się Puszkinowskiemu realizmowi, lecz także przez zniekształcenie cech artystycznych pozbawił utwór jakiejkolwiek wierności ideologicznej. Tutaj dochodzimy do dwóch fundamentalnych kwestii: podejścia do tradycji oraz postawy politycznej Ważyka.

W latach powojennych Ważyk staje się jednym z najgłośniejszych propagatorów socrealizmu, a to z kolei przekłada się na jego eklektyzm. W tym czasie jedne prądy są mile widziane, inne – deprecjonowane. Szczególnie neguje się leksykę młodopolską, co również wytyka Tuwimowi Ważyk. Sam stwierdza, że w swym przekładzie unika licencji młodopolskich, które nadal uchodzą za naganne. Tuwim nie pozostaje dłużny – wymienia liczne kolokwializmy i zwroty gwarowe, użyte przez oponenta. Te niejako sprzyjają tezie, że Ważyk chciał uczynić z Oniegina poemat „dla ludu”, czyli takiego czytelnika, jakiego wyobrażali sobie teoretycy socrealizmu.

W całej polemice znamienne wydaje się jedno – odmienność w podejściu do pracy tłumacza. Ważyk zarzuca Tuwimowi formalizm, Tuwim wytyka Ważykowi… brak formalizmu. Jednak czy spór nie narodził się tak naprawdę z jednej prostej przyczyny – innej perspektywy, innego punktu wyjścia? Tuwim występuje w roli tłumacza. Tłumacza, który w dodatku uchodzi za mistrza i znawcę twórczości Puszkina. Ważyk jest zarówno tłumaczem, jak i teoretykiem socrealizmu, osobą zaangażowaną politycznie. Te dwa odmienne światy przełożyły się na dwie metody translatorskie.

Kto zwyciężył w sporze o Oniegina? W ogólnym rozrachunku to jednak Ważyk przełożył całość i jego tłumaczenie wydano w serii Biblioteki Narodowej. Tuwim poległ wskutek własnej precyzji, niemniej to jego praca najmocniej wpłynęła na kolejne przekłady i stała się ich podstawą. Historii translatologicznych sporów jest więcej, jednak sedno tkwi właśnie w tych drobnych pułapkach, które napotyka tłumacz. Niewątpliwie z polemiki tej wyłaniają się dwie sprzeczne postawy. Tłumacz może podążać wiernie za tekstem, by wydobyć sedno – niekiedy kosztem zmian stylistycznych. Może też – w ślad za Tuwimem – zostać formalistą, ale ze świadomością piętrzących się komplikacji i potencjalnej deformacji sensu. Może zatem intuicja Benjamina jest kluczowa. Innymi słowy, może dopiero kolacjonowanie przekładów zbliży nas do Puszkinowskiego oryginału. Ale najbezpieczniej będzie zapewne nauczyć się rosyjskiego.

Kinga Słowik

Zobacz także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *