Site icon Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Słowacki – dandys

„Otóż teraz z rana jestem literatem – poprawiam korekty, piszę, przepisuję, a wieczorem od godziny pół do dziesiątej staję się un Dandy, angielski petit-maître – i przyznam się Wam, że to lubię” – pisał Słowacki w liście do matki z 7 marca 1832. Ta deklaracja czyni go pierwszym reprezentantem dandyzmu wśród Polaków. Reprezentantem świadomym i przez długi czas, jeśli nie do dnia dzisiejszego, jedynym znanym szerszej publiczności, mającej w pamięci liczne anegdoty biograficzne dotyczące przesadnej wręcz dbałości, z jaką podchodził Słowacki do swojej garderoby – szczegółowe opisy ekstrawaganckich strojów, drwiny z niedbałego ubioru Mickiewicza, ogromny sentyment do żółtawobladych rękawiczek, wreszcie słynny, rozsławiony pod jego nazwiskiem „odłożony kołnierz”. Wszystko to stawiało Słowackiego w dość nieciekawym świetle, postrzegano go jako człowieka próżnego, nadmiernie skoncentrowanego na swojej powierzchowności i „pozowaniu”, przywiązującego zbytnią wagę do nieistotnych szczegółów w tych trudnych, polistopadowych czasach.

Tak też, zgodnie zresztą ze znaczeniem użytego przez Słowackiego określenia petit-maître (o zabarwieniu zdecydowanie pejoratywnym, oznaczającego w Polsce eleganta o pretensjonalnym, afektowanym sposobie bycia, dosłownie „małego pana”, „panka”), odbierano w Polsce dandyzm jako zjawisko i w latach późniejszych. Była to jednak interpretacja złośliwa i bardzo spłaszczona, dandyzm bowiem to coś więcej niż nadmierne zainteresowanie wyglądem i afektacja. W swej szczytowej formie to filozofia życiowa, zaskakująco konsekwentna i głęboka, przez Camusa uważana wręcz za najwyższe wcielenie romantycznego buntu, choć oczywiście nie brakowało w Polsce i w Europie młodzieńców, którzy swoją postawą sprowadzali dandyzm jedynie do rozmiłowania w pretensjonalnej pstrokaciźnie. Głównym celem niniejszego artykułu będzie więc przede wszystkim próba uplasowania Słowackiego na tej „osi dandyzmu”, wiodącej od pozy do postawy, od małostkowego, modnego młodzieńca do walczącego o wolność i nieskrępowany indywidualizm buntownika, „żywego dzieła sztuki”, istoty mitycznej.

Na samym początku warto jednak spróbować wyjaśnić, czym tak właściwie był i co oznaczał dandyzm, od razu jednak czyniąc uwagę, że o ile opisywanie dandysa jest zadaniem stosunkowo łatwym, o tyle próba zdefiniowania dandyzmu – bardzo trudnym, gdyż dandyzm to przede wszystkim indywidualizm, chęć bycia postrzeganym jako niepowtarzalna jednostka, wymykająca się wszelkim klasyfikacjom. Można tylko próbować, jak czyni to w Małej historii dandyzmu Radosław Okulicz-Kozaryn, zestawiając mity kolejnych dandysów, wyciągnąć z nich jakieś cechy wspólne. Taką nadrzędną cechą jest według Okulicza-Kozaryna zamiłowanie do modnego stroju, które łączy wszystkich dandysów bez wyjątku, choć część z nich na tym jedynie się zatrzymuje, a część  modę przekracza: dla jednych szokowanie strojem jest celem samym w sobie, dla innych –  tylko przewrotnym manifestem. Prawdziwy dandys to nie modniś, ale buntownik i kontestator, który neguje zastany porządek, buntuje się przeciwko prawom moralnym i boskim, stwarza świat od nowa, tyle że na opak, odwracając wartości, przekształcając modę w duchowość. Dandys to człowiek ogarnięty potrzebą nieograniczonej wolności, zdolny respektować jedynie te prawa i zasady, które sam utworzy, pragnący „nieustannie zadziwiać, samemu nigdy nie będąc zdziwionym” – jak to poetycko określa Baudelaire, szokować i wzbudzać emocje, ale nigdy nie dać się wzruszyć, stać się żywym dziełem sztuki. W tym sensie dandys nigdy nie zdejmuje maski, nieustannie kreuje swoją legendę, a bez publiczności – nie istnieje. „Być samemu dla dandysa znaczy być niczym”, gdyż dandys tworzy samego siebie przez kontrast i negację społeczeństwa, powszechnie przyjętych norm itd. Dandys ma pieniądze – choć gardzi pracą, niezwykłą wiedzę – choć nie pobiera nauk, jego jedynym zajęciem jest próżnowanie, cierpi na spleen.

Stosunek dandyzmu do romantyzmu jest niejasny. Dandyzm to zjawisko kojarzone tradycyjnie z modernizmem i fin de siècle, wtedy rodzą się najsłynniejsi dandysi papierowi – lord Henry z Portretu Doriana Graya, diuk des Esseintes z Na wspak. Wtedy na scenę wstępują Robert de Montesquiou, Oscar Wilde, Max Beerbohm. Źródła dandyzmu sięgają jednak XVIII stulecia, wywodzi się on z tych samych zjawisk, które ukształtowały romantyzm – rewolucji przemysłowej, przewrotów demokratycznych, dążeń do usamodzielnienia jednostki. Wielu badaczy, w tym przytaczany już przeze mnie Camus, uważa więc dandyzm za pochodną postawy romantycznej. Taki pogląd wzmacniany jest dodatkowo przez dość powszechne skojarzenie z dandyzmem osoby George’a Byrona i bajronizmu, którego to dandyzm miał być specyficznym podtypem.

Na ile trafne jest to skojarzenie, trudno jednoznacznie stwierdzić. Faktem jest, że Byron za młodu znał i cenił George’a Brummela (angielskiego hrabiego uznawanego za ojca dandyzmu w ogóle, będącego skądinąd niezwykle ciekawą postacią, która już za życia przeszła do legendy), imponowały mu brummelowska elegancka bezczelność i umiejętność zachowywania całkowitej kontroli nad sobą i otoczeniem. Żywiołowy temperament nie pozwolił jednak poecie wytrwać w dandysowskiej regule, wymagającej chłodnego opanowania. Można też myśleć o Byronie w kategoriach dandyzmu, dzięki silnemu wpływowi, jaki wywarła na literaturę nie tyle jego twórczość, ile sama osobowość, biografia, co dość dobrze wpisuje się w postulat dandysowskiego kreowania własnej legendy za życia, przekształcania samego siebie w istotę mityczną. Jeśli zaś chodzi o sam bajronizm, to pomimo pewnych zbieżności są to zjawiska właściwie wzajemnie się wykluczające – podczas gdy kreacja na bohatera bajronicznego wymaga żywości, zmienności, twarzy wykrzywionej grymasem jakichś ukrytych przewin i cierpień, nieustannej manifestacji dramatu, rozgrywającego się w środku, dandyzm narzuca chłód, dystans i konieczność zachowywania niewzruszonego wyrazu twarzy. Skojarzenie dandyzmu z Byronem było jednak powszechne i objęło również polskie środowisko emigracyjne – jak się wkrótce przekonamy, potępiając w korespondencji „dandysowstwo” Słowackiego, wymieniano je jednym tchem z „ponurym bajronizmem” właśnie.

Wróćmy jednak do związków dandyzmu z romantyzmem – i tutaj, niestety, trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Według Camusa dandys to podtyp romantycznego buntownika, który kontestuje świat – dość przewrotnie – przez zachowanie pozorów. Według Piwińskiej dandysem staje się tylko buntownik niekonsekwentny, który „spontaniczność buntu zamienia w styl”. Dochodzimy tu chyba do sedna sprawy – prawdziwy bunt jest spontaniczny, a spontaniczność to cecha obca dandysowi, dandys nie jest zmienny, lecz stały, nie pozwala porwać się żadnej idei, gdyż wszelkie idee go nudzą, dandyzm neguje okazywanie emocji, jest ruchem czysto intelektualnym, operującym wyszukanym paradoksem, bon-motem, a nie żywą frazą. Tak rozumiany nie tylko nie jest podtypem romantycznym, lecz także zdaje się wręcz zjawiskiem całkowicie wobec romantyzmu opozycyjnym. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze wpisuje się w życiorys tak popularnych poetów jak Byron czy Słowacki, kojarzonych jednocześnie i z romantyzmem, i z dandyzmem. W przypadku tego ostatniego często wręcz trudno jednoznacznie rozgraniczyć fakty z jego biografii, określić je jako „wyłącznie dandysowskie” bądź „wyłącznie romantyczne”. Także w tym przypadku dandyzm wymyka się  więc jednoznacznej klasyfikacji.

Zastanówmy się teraz, jak na tym, z konieczności bardzo skrótowym i ogólnikowym, tle (nie można zapominać, że różnych wizji dandyzmu było tyle, ilu było dandysów!) prezentuje się Słowacki. Zacznijmy od najpopularniejszego elementu w charakterystyce dandysa, czyli stroju. W liście do matki z 30 lipca 1832 Słowacki opisuje jak to, zainspirowany Pelhamem (czyli wpisującą się w nurt dandysowski, napisaną przez Bulwera tzw. „powieścią modną”), przeszedł „z zamyślenia oswaldowskiego do dandyzmu” i pierwszy raz samym strojem udało mu się zwrócić uwagę dam, a był wtedy ubrany w „białe szarawarki, kamizelkę białą kaszmirową, w ogromne różnokolorowe kwiaty, tak jak dawne suknie damskie, i kołnierz od koszuli odłożony – do tego dodajcie laseczkę z pozłacaną główką i glansowane rękawiczki i będziecie mieli Julka”. Strój ten miał, według relacji Juliusza, wywołać aprobatę pań i zaszokować stojących nieopodal kompanów Ludwików Platerów. W tym samym liście wyraża również zniesmaczenie niedbałym strojem Mickiewicza, którego „do domu gry nie wpuszczano –  bo go służący wzięli za lokaja”, swoją zaś dbałość o strój motywuje chęcią obalenia stereotypu polskiego emigranta jako „opuszczonego i niedbałego”.

Z tej krótkiej wypowiedzi wysnuć można kilka wniosków. Po pierwsze, mimo inspiracji postacią Pelhama, a więc czarującego, eleganckiego dandysa-dżentelmena, pochodzącego raczej od brummelowskiego niż byronowskiego wzorca, wybór stroju zbliża Słowackiego do tej drugiej grupy, malowniczo określanej przez Okulicza-Kozaryna „dzikim szczepem”. Zamiast postulowanej przez Brummela maksymalnej prostoty stawiał na ekscentryczność, jaskrawość barw, szokowanie odbiorcy raczej nadmiarem niż umiarem. Taką właśnie wizję dandyzmu, wywodzącą się od Byrona i jego umiłowania wschodnich szat, przejął Słowacki najpewniej za pośrednictwem paryskich artystów z kręgu  Théophile’a Gautiera, którzy swoim znakiem rozpoznawczym uczynili czerwoną kamizelkę. Kamizelkę, która miała przetrwać ich wiersze, książki, artykuły i odróżnić ich od współczesnych, których dzieła nie były więcej warte, ale którzy nosili ciemne kamizelki. W latach trzydziestych, a więc w okresie, w którym Słowacki zetknął się z dandyzmem po raz pierwszy i w jednego z dandysów się przedzierzgnął, słowem dandy określano kogoś pomiędzy dżentelmenem a „modnisiem” i nie wymagało ono już całkowitej wyłączności – można było, a nawet wypadało, być dandysem tylko przez chwilę, najlepiej między 20. a 25. rokiem życia. Ten sposób rozumienia dandyzmu jest w liście Słowackiego widoczny – poeta staje się dandysem pod wpływem inspiracji. To kolejna po Oswaldowskiej poza, którą przybiera, kojarzy ją zaś, jak się możemy domyślać, z ekstrawaganckim strojem i nieco ekscentrycznym zachowaniem, ale chyba niczym więcej. Można pokusić się również o stwierdzenie, że zarówno w tym, jak i w cytowanym poprzednio liście, przebija pewna doza niepokoju, czy matka zaakceptuje tego typu wizerunek – stąd też usprawiedliwienie dbałości o strój chęcią obalenia stereotypu dotyczącego Polaków.

Najwięcej wzmianek o dandyzmie Słowackiego pochodzi z okresu Genewskiego. Znajdujemy je głównie w relacjach dotyczących dość dziwacznego romansu Juliusza z Marią Wodzińską i w poświęconym opisowi wycieczki w Alpy liście do matki. Cichą bohaterką wszystkich tych wzmianek jest najprawdopodobniej najbardziej popularna po „odłożonym kołnierzu” część garderoby Słowackiego, czyli „płócienna blousa, haftowana zielonym jedwabiem”, a do tego „pas czarny, skórzany, białe szarawary, kapelusz ze słomy białej i czarnej pleciony (…), do tego na grubej podeszwie trzewiki i kij wyższy ode mnie, biały z żelaznym kolcem”. Wszystko to składało się na „fantastyczny ubior”, który Słowacki z wyraźnym ukontentowaniem opisuje matce. Ubiór zaiste musiał być ekstrawagancki, pojawia się on bowiem we wszystkich trzech relacjach przytoczonych przez Starnawskiego w książce Słowacki we wspomnieniach współczesnych, opisujących znajomość Juliusza i Marii Wodzińskiej, wszystkich autorstwa jej bratanka Antoniego. Są to wspomnienia bardzo istotne z punktu widzenia niniejszej pracy, pokazują one bowiem po pierwsze, jak silne było skojarzenie dandyzmu z bajronizmem, a po drugie, jak odbierano dandyzm Słowackiego „w towarzystwie”. A odbierano go zdecydowanie negatywnie. Z relacji Wodzińskiego wyłania się obraz poety jako człowieka niesympatycznego, narcystycznego i nienaturalnego w zachowaniu, który „dbały o wszelkie zewnętrzne formy i pozory, w postawie, w ruchach, ubiorze starał się naśladować strojnisiów i dandysów ówczesnej doby” i który pozował także jeśli chodzi o stany psychiczne. „Zachowywał całą kapryśną porywczość zmiennej marcowej pogody. Jego smutek modnym owiany byronizmem, jego tęsknota podrobiona na wzorach werterowskiego Weltschmerzu, jego miłości i bóle zwracane przeważnie ku sobie” – takim zapamiętała Słowackiego Maria Wodzińska. Nie była jednak w tej opinii odosobniona – „sztuczność”, „nieswojskość”, zbytnie hołdowanie znanym z literatury modnym, europejskim wzorcom zarzucano Słowackiemu bardzo często.

Wszystkie te relacje pozwalają wnioskować, że młodemu Juliuszowi bliżej było niestety do „dandysa jarmarcznego” niż do wyszukanej elegancji Brummela. Pstrokaty w stroju, zmienny i afektowany w zachowaniu, Słowacki przybierał pozę dandysa tylko jako jedną z wielu możliwości. Ta zresztą, miast zjednywać mu sympatyków zachwyconych „żywym dziełem sztuki”, przynosiła skutek wprost przeciwny, sprawiała, że w opinii towarzystwa stawał się „nieznośnym” i „śmiesznym”. W jakiejś części jest to pewnie wina błędów autokreacji popełnianych przez niedoświadczonego jeszcze poetę, należy jednak przyznać, że po klęsce listopadowej dandyzm w ogóle miał małe szanse, by zaistnieć w polskim towarzystwie w taki sposób, w jaki funkcjonował w Anglii czy Francji. Wrócimy jeszcze do tego, zastanawiając się, jak dandyzm Słowackiego wpłynął na jego relacje z opinią publiczną i recepcję konfliktu z Mickiewiczem.

W większości prac biograficznych poświęconych Słowackiemu opis jego relacji z dandyzmem kończy się właśnie w tym momencie, po wycieczce w Alpy, tym samym traktuje się dandyzm u Słowackiego jako zjawisko powierzchniowe, dotyczące tylko ubioru, mały i niezbyt chlubny epizod w życiu wielkiego poety, nielicujący z wizerunkiem wieszcza. Innego zdania jest Ewa Łubieniewska –  według niej dandyzm w tym momencie dopiero się zaczyna, staje się w jego życiu, a raczej w sposobie kreowania własnej postaci, dominującą tendencją, osiągającą swoją kulminację w latach 1840-1842, a więc w okresie publikacji Beniowskiego i słynnego pojedynku z Ropelewskim, wygaszoną dopiero po przewrocie genezyjskim. Szokujące niegdyś, ekscentryczne stroje stają się przez ten czas nieco bardziej stonowane, wzór gautierowski zastąpiony zostaje szlachetną czernią Pelhama. W liście do matki z 16 maja 1842 roku poeta pisze: „ubieram się zawsze z dosyć wielką elegancją (…) zawsze biorę dobrego krawca, [co] mi oszczędza niepotrzebnych wydatków – najczęściej chodzę na czarno, z małymi wyjątkami w szarawarkach lub kamizelce (…) mam także jedną oryginalność, to jest, że zawsze noszę żółtawo-blade białe rękawiczki – to jest mój luks, a nie bardzo kosztowny (…) zawsze tak staram się być ubrany, abym bez przebierania się mógł pójść wszędzie – a nigdy tak, aby widziano, żem się wystroił umyślnie… Taka jest moja polityka co do ubioru”. Zawsze wyglądać idealnie, ale zarazem tak, jakby strój dobrany został od niechcenia, spędzać kilka godzin na tym, by ułożyć krawat tak, jakby zawiązano go niedbale, na chwilę przed wyjściem – oto kolejna zasada dandysa, jakże daleka od „polityki co do ubioru” wyznawanej przez Juliusza na początku lat trzydziestych!

Wraz ze strojem zmienia się również sposób kreacji zachowania – już od 1834 roku próżno szukać w korespondencji z matką prostolinijnego, szczerego i otwartego charakteru zwierzeń. Ich miejsce zajmuje dystans wobec samego siebie, hamowanie gwałtownych uczuć, konsekwentne przemilczenia dotyczące spraw dla poety najboleśniejszych i stylizowanie własnej postaci jako otoczonej aurą wzniosłego, fatalistycznie zabarwionego smutku. Zaznawane wzruszenia, jak pisze Ewa Łubieniewska, przybierają w listach niekiedy kształt uroczyście odprawianego obrzędu. Nieprzypadkowo chyba zaznacza się w tym wszystkim rys dandyzmu z Kozarynowskiego „szlachetnego szczepu”, cechujący się zarówno upodobaniem do czerni, jak i dystansem, skłonnością do powściągania gwałtownych emocji i – znaną z późniejszego o pięćdziesiąt lat, lecz dogłębnie dandysowskiego w treści dzieła Huysmansa Na wspak – wzniosłą celebracją melancholii. Tak rozumiany dandyzm u Słowackiego wcale nie zanika, lecz ewoluuje, staje się głębszy i bardziej świadomy swej siły.

Z dandyzmu można zresztą wywieść samą skłonność do kreowania swojego wizerunku w zgodzie z jakąś postawą, opisywania przeżyć i wydarzeń w duchu wybranej konwencji lub przybierania różnych póz w zależności od adresata. Skłonność tak charakterystyczną dla Słowackiego, choć nieobcą również Krasińskiemu (który przez niektórych bywa zresztą również nazywany polskim dandysem). „Teatralność – pisze Ewa Łubieniewska – stanowi dla Słowackiego wystudiowaną formę komunikowania swoich przeżyć i przemyśleń nie bezpośrednio, ale poprzez rolę, maskę, medium (…) Wybór przebrania to dla uczestnika gry wybór wzorca identyfikacji, znak wyznawanych wartości” i dalej: „kartka papieru pełni rolę przestrzeni teatralnej, w której autor odgrywa siebie samego przed oczami adresatów i własnymi”. Nawet w korespondencji z matką, najbardziej osobistej, najintymniejszej, ani na chwilę nie zdejmuje maski. Przedstawiając samego siebie jako afektowanego młodzieńca, wybucha co i rusz nowym uczuciem, opisując podróż do Ziemi Świętej, wchodzi w rolę samotnego podróżnika, wciąż sprawia jednak wrażenie, jakby odgrywał swoją postać na scenie przed niewidzialną publicznością, komponując kolejne epizody tak, by wzajemnie się równoważyły w tej quasi-dokumentalnej relacji. Skłonność do odgrywania kolejnych ról w korespondencji nie opuszcza go właściwie nawet w okresie genezyjskim. I chociaż dandyzm jako konwencja występuje u Słowackiego tylko w niewielkiej części listów, to jednak dandyzm jako styl życia, polegający na nieustannym kreowaniu i odgrywaniu samego siebie, na kierowaniu uwagą odbiorcy i pragnieniu „uformowania go” w zależności od potrzeb, uczynienia z niego pokornego widza, w milczeniu podziwiającego zachwycające dzieło sztuki zamiast równorzędnego partnera konwersacji – wszystko to jest w korespondencji Słowackiego widoczne i sugeruje, że jego związek z prawdziwym, niepowierzchniowym dandyzmem może być głębszy, niż uważa większość badaczy.

W kategoriach kreowania mitu dandysa można również interpretować „epizod z Abisynką”, opisywany w liście do matki z października 1837 roku   – „żałowałem trochę, że nie jestem dobrze złotem nadziany, bo mi przychodziła myśl romansowa – kupić na rynku kairskim ładną Abisynkę, przebrać ją za Pazia i być nowym Larą z nową Gulnarą”. Taki egzotyczny związek wpisywałby się dobrze w schemat związków uczuciowych dandyzmu, opartych oczywiście na skandalu, sprzeciwiających się normom społecznym. Były to więc związki kazirodcze, homoseksualne, mezaliansy. Związek uczuciowy zawsze był jednak dla dandysa tylko kolejnym elementem konsekwentnie budowanego wizerunku. Przeważającą część dandysów stanowili zresztą mizogini i trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że u Słowackiego również z tym było podobnie, że ważniejsza od bycia kochanym była możliwość kreowania siebie jako kochającego czy jako porzuconego, wybranki serca pełniły więc rolę służebną wobec romantycznego wizerunku poety.   Dandys, będąc istotą do głębi narcystyczną, traktował otoczenie instrumentalnie, jako „publiczność” lub jako dekorację. Był właściwie aseksualny, uwielbiał być adorowany i podziwiany, dlatego chętnie wchodził w rolę uwodziciela, zawsze jednak utrzymując swoją ofiarę na bezpieczny dystans, niezdolny, zdaniem Carassusa, do głębokiego przeżywania związku i okazywania jakichkolwiek prawdziwych emocji. Nie da się i w tym przypadku nie zauważyć zbieżności między charakterystyką dandysa a postępowaniem Słowackiego wobec kobiet – od pierwszej wizyty w Paryżu i opisów gry prowadzonej z Korą Pinard począwszy, przez opisy „szarlanterii, której używał czasem” w odniesieniu do księżnej Survilliers, po wyszukane gry z towarzystwem w salonach Florencji i Paryża pod koniec lat trzydziestych.

W związku z epizodem z piękną abisyńską niewolnicą warto także wspomnieć o typowej dla dandyzmu, i chyba również nieobcej Słowackiemu, fascynacji androgynizmem, ujawniającej się tutaj w pomyśle przebrania niewolnicy za pazia. Podobnych bohaterów, paziów stojących gdzieś na granicy płci, spotykamy zresztą również we wczesnej literackiej twórczości poety (np. LambrzeMarii Stuart).

Do dandyzmu można również odnieść jeszcze jeden epizod z życia poety, czyli poranek przed wyznaczonym pojedynkiem z Ropelewskim – akt celebracji własnej śmierci, stanowiący ważny estetyczny sakrament dla każdego dandysa. Również śmierć, na tyle, na ile to możliwe, staje się w interpretacji dandysa jedynie pięknym przedstawieniem. W taki też sposób próbuje w liście do matki z 10 listopada 1841 roku przedstawić swoje przygotowania Słowacki. Po pierwsze  zwróćmy uwagę na sygnalizowaną w liście maskę chłodu i dandysowskiej nonszalancji, jaką poeta zakłada w swych domniemanie ostatnich dniach – „ja przez pięć dni bawiąc się jak zwykle z kolegami w cerklu naszym, tak dobrze pokryłem do ostatniego momentu pięciodniową niespokojność, że potem, gdy się dowiedziano, każdy się dziwił, iż ze mnie tego bynajmniej nie spostrzegł”. I później, już po negocjacjach z sekundantami (których poeta niestety „złajał”, gdyż „nie stało mu zimnej krwi”, co zdaje się mówić z wyraźnym rozczarowaniem), „na takie słowa uśmiechnąłem się tylko (…) i zapaliwszy cygaro porzucałem ich wszystkich z wielką wzgardą”. Po drugie zauważmy, że droga Słowackiego na miejsce wyznaczonego pojedynku rysuje się w liście bardzo teatralnie i symbolicznie – szklanka starego wina, spacer piechotą, zakup róży, wizyta w kościele, sam poeta pisze, że „rzecz ta miała dla mnie powab jakiś rycerski – i piękność”. Ostatni spacer przybiera więc znamiona wysmakowanego estetycznie rytuału, odprawianego w nastroju wzniosłym, zabarwionym melancholią, ale bez lęku, którego miejsce zajmuje wyniosła nonszalancja.

Wspominałam już wcześniej, że zdaniem Ewy Łubieniewskiej dandyzm u Słowackiego osiąga swoje apogeum w latach 1840-1842, co może być umotywowane faktem, że dopiero w tym okresie zyskuje Słowacki szerszą publiczność, która po uczcie u Januszkiewicza, publikacji Beniowskiego i pojedynku z Ropelewskim przyznaje mu immunitet odrębności towarzyskiej i literackiej, choć, trzeba dodać, wciąż z dużymi oporami i pozostając poecie raczej nieżyczliwą. Chciałabym powrócić na chwilę jeszcze do wspomnień o Słowackim z okresu genewskiego i zastanowić się jeszcze raz, jak dandyzm Słowackiego wpływał na jego relacje ze środowiskiem emigracyjnym.

Jak pisałam wcześniej, dandys potrzebuje publiczności, gdyż może istnieć tylko w opozycji, samotny dandys jest niczym, ponosi klęskę. Wiemy, że Słowacki już od najmłodszych lat starał się tę publiczność (nie tylko literacką!) pozyskać, że już w Genewie odgrywał swoje przedstawienie, próbując kreować się na natchnionego, ekstrawaganckiego poetę targanego namiętnościami. Niestety, jego wysiłki spotykały się z tragicznym niezrozumieniem i zamiast przysparzać zwolenników czyniły go niesympatycznym i śmiesznym. Owo „pozowanie” zaś wartościowano jednoznacznie negatywnie i Słowacki całe życie musiał się borykać z zarzutami, że jest sztuczny, pyszny, złośliwy, w konsekwencji „nieswojski”, „niepatriotyczny”; zarzutami, które  zresztą przenoszono również na jego twórczość. Zwłaszcza Antoni Edward Odyniec w swoich Wspomnieniach z przeszłości przedstawia Juliusza w bardzo niekorzystnym świetle, jako sarkastycznego, niesympatycznego chłopca, wykazującego się już od najmłodszych lat złośliwością, w którym były dodatkowo „zimna, egoistyczna pycha i ciągłe bajroniczne pozowanie na efekt”. Ten niezwykle negatywny obraz „małego diablątka” zestawiony zostaje we wspomnieniach Odyńca z wartościowanym pozytywnie wizerunkiem Adama Mickiewicza, który „by pewnie okiem nie mrugnął, żeby sobie kogokolwiek zhołdować: i nic go tak nie nudzi jak hołdy”. Przypomnijmy sobie również przytaczane już wcześniej opinie Wodzińskiego o „smutku modnym owianym byronizmem”, o „świadomości geniuszu występującej w jaskrawych wyrazach, a także zarozumiałości już czysto światowej”, które „nie zjednywały mu ani serca, ani nawet należnego uznania”.

Zauważano więc pozy i prowokacje Słowackiego (takimi, rozumianymi w duchu dandysowskim – jako bunt przeciwko zastanemu porządkowi – prowokacjami mogły być również agresywne próby zmierzenia się z Mickiewiczem), chybiały one jednak celu. W porewolucyjnych społeczeństwach Anglii i Francji nonszalanckie gesty dandysa stanowiły policzek wymierzany kształtującej się nowej, mieszczańskiej arystokracji pieniądza, ale w polskim środowisku, zajętym zgoła innymi sprawami, trafiały w próżnię. Subtelne, tylko pozornie chłodne zachowania poety, mające w istocie skłaniać publiczność do zainteresowania się nim, i próby „zgłębienia tajemnic duszy”, odczytywane były opacznie, jako niekomunikatywne i dwulicowe, co w wyczulonym na wszelkie przejawy podwójności zachowań środowisku odbierano bardzo źle. Słowackiemu dodatkowo nie pomagał fakt, że stronił od wszelkich popularnych wśród emigrantów wybuchów „zbiorowej, powierzchownej egzaltacji”, odpowiadając na to, jak na dandysa i wiecznego indywidualistę przystało, demonstracyjną powściągliwością, dystansem, kpiną. Społeczność emigracyjna organizowała się wokół wspólnych programów politycznych, wokół Mickiewicza o „gołębim sercu”, epatującego polskością i słowiańskością. Słowacki, niechętny wspólnotom, podkreślający na każdym kroku swój indywidualizm, nieproponujący żadnych prostych i jasnych rozwiązań, musiał tę społeczność irytować. Jego postawa, nazbyt chyba europejska w duchu, rozmijała się z polskimi oczekiwaniami wobec romantycznego poety. Dla dandysów w Polsce po prostu nie było miejsca, był to ruch zbyt wysublimowany, intelektualny i przewrotny dla rozbitych wewnętrznie Polaków, oczekujących konsolidacji, jasnych rozwiązań, których dandys nie mógł i nie chciał oferować, i czynu, którego nie miał ochoty się podejmować. W ten sposób Słowacki jako dandys skonfrontowany z publicznością poniósł klęskę.

Te same zarzuty przenoszono również w krytyce na twórczość literacką Słowackiego, bombardując ją negatywnymi opiniami za jej nadmierny estetyzm, fantastyczność, hołdowanie europejskim wzorcom rodem z Szekspira, Byrona, Calderona. A jednak, mimo że literatura uprawiania przez dandysów polegała przede wszystkim na zapożyczaniu i twórczej eksploatacji znanych już motywów, mimo że Słowacki również w poetyce przywiązywał wielką wagę do doboru odpowiednich efektów, kompozycji, kontrapunktów, mimo że jego poezja była wreszcie z pewnością dużo bardziej intelektualna niż słowianofilska, prostsza w odbiorze twórczość Mickiewicza, nie można mówić o Słowackim jako o literacie-dandysie. Chociaż wielu dandysów było równocześnie artystami, twórczość – tak jak związki – stanowiła w ich życiu jedynie wątek poboczny, dopełnienie dopracowanego wizerunku, Słowacki był zaś przede wszystkim artystą. Brak w jego dziełach typowych dla dandyzmu wątków czy bohaterów (z wyjątkiem może hrabiego Dafnickiego, przedstawionego jednakże w bardzo niekorzystnym świetle), można co najwyżej wskazać, jak chciałby Radosław Okulicz-Kozaryn, dandyzm jako jedno z wielu źródeł inspiracji poety, widoczne przede wszystkim w BeniowskimFantazym, najosobliwiej traktujących literackie schematy, nazywanie ich jednak „dziełami dandysa” byłoby dużym uproszczeniem. O dandyzmie można więc mówić u Słowackiego jedynie w odniesieniu do biografii.

Związki poety z dandyzmem kończą się w jego życiu i korespondencji ostatecznie po spotkaniu z Towiańskim. W dość popularnym fragmencie listu do matki z 2 sierpnia 1842, pierwszym dokumencie przemiany, Słowacki pisze: „Już nie wyrzekam, ale ufam (…) Rozumiesz więc, droga moja, że świat glansowanych rękawiczek i woskowanych podłóg zupełnie zniknął z oczu moich –  bo cóż z niego można wydobyć… Jest to próżny teatr dla igrających myśli, dla słów ulotnych – a mnie trzeba dziś być wewnętrznie człowiekiem ile można doskonałym i dobrym”. Dbałość o zewnętrzny wizerunek, o starannie układaną kompozycję stroju – czarną „z wyjątkiem w szarawarkach lub kamizelce”, o rękawiczki, całą tę dokładnie opracowywaną, dandysowską zewnętrzność, opartą na dbałości stroju i „słowach ulotnych”, wypiera ideał pracy nad własnym wnętrzem. Tak skoncentrowany do tej pory na dbałości o formę Słowacki zwraca się ku niej teraz z całą nienawistną żarliwością neofity, a kostium, owe metaforyczne lakierowane buty i glansowane rękawiczki, zaczyna stopniowo nabierać w pismach metaforycznego sensu. Staje się symbolem formy, ludzkiej kondycji, zrzucenie go oznaczać zaczyna zrzucenie cielesności, a wreszcie człowieczeństwa –  przeanielenie. Poza miłością do stroju potępiona zostaje również kolejna, charakterystyczna dla dandysa cecha, czyli próżnowanie, lenistwo, nieobce młodemu Słowackiemu, również przez niego wartościowane pozytywnie („ja lenistwa do grzechów śmiertelnych nie liczę” pisał do matki w listopadzie 1834 roku) – w systemie genezyjskim staje się  ono najcięższym z grzechów ewoluujących istot. Można zaryzykować stwierdzenie, że powstające w umyśle Słowackiego zalążki myśli genezyjskiej oznaczają nie tyle porzucenie dandyzmu, co jego całkowite zaprzeczenie – koncentracja wyłącznie na formie i próżniactwo to przecież podstawowe zasady dandysa właśnie, zasady z powodzeniem wcielane w życie i włączane do kreowanego przez poetę wizerunku przez ostatnie dziesięć lat.

Mając w pamięci ten fakt, jako dzieło zawierające krytykę dandysowskiego podejścia do świata można interpretować Fantazego, a jego głównego bohatera hrabiego Dafnickiego uznać za dandysa przedstawionego w „krzywym zwierciadle”. Jest to oczywiście tylko jedna z możliwych interpretacji, z konieczności bardzo skrótowa, ograniczona właściwie tylko do wysnutych z lektury najogólniejszych wniosków, odcinająca się całkowicie od licznych problemów  interpretacyjnych narosłych przez lata wokół tego dzieła. Chciałabym jedynie zasygnalizować, jak można odczytywać niektóre zachowania hrabiego Dafnickiego i jak wiele wspólnego mają one z postawą, której urokowi przez długi czas poddawał się sam Słowacki.

Fantazy Dafnicki został więc wyposażony przez Słowackiego we wszystkie cechy zewnętrzne, które każdy prawdziwy dandys mieć powinien –  jest bogatym, zaprawionym w bojach salonowych arystokratą i podróżnikiem, jest niezwykle oczytany, pozuje na artystę, cierpi na spleen, poszukuje czegoś, co choć na chwilę wyrwać by go mogło ze znudzenia. Nadrzędną cechą, która łączy go z  dandysami, jest świadome i konsekwentne „odgrywanie siebie”, zmienianie prawdziwego życia w teatr. Zwraca również uwagę przedmiotowy stosunek Fantazego do kobiet, w tym zwłaszcza plan popełnienia wspólnego samobójstwa z Idalią. Plan egoistyczny i niemoralny, zakładający (zresztą całkiem słusznie), że Idalia jest w stanie poświęcić własne życie po to tylko właściwie, by dopełnić zaplanowaną przez Fantazego scenerię, stać się kolejnym elementem dekoracji. Samobójstwo to najwyższy sakrament dandyzmu. Taka „śmierć dla niczego”, jaką planuje Fantazy, w oczach dandysa stanowi najwyższy wyraz buntu wobec „metafizycznych podstaw bytu-nicości”, jest bezsensowna, ale piękna. To też kolejna ważna zbieżność łącząca hrabiego Dafnickiego z dandysami – stawianie estetyki nad etyką, przekonanie, że gorsze od tego, co niemoralne, jest to, co nie jest piękne. Chociaż Fantazy do pewnego momentu świadomie planuje kolejne etapy odgrywanej przez siebie komedii, stylizując następujące epizody w duchu awanturniczego romansu, wielkie uniesienia są w istocie świadomie fałszywe, z czego zresztą hrabia zdaje sprawę już na samym początku dramatu, gdy mowa o „zrzuceniu lakieru bajrońskiego szatana”. Fantazy jest wewnętrznie emocjonalnie pusty – „jeżeli było w Fantazym kiedykolwiek serce – mówi Kleiner – to zabiła je sprzymierzona z egoizmem wyobraźnia”. Właściwy dandysowi jest również brak zainteresowania rzeczywistym światem (dandys woli uciekać w świat kultury i sztuki, oddawać się kontemplacji dzieł literatury, malarstwa), a co za tym idzie – brak chęci działania. Przytoczmy jeszcze raz słowa Kleinera: „jeżeli człowiek ten (…) miał kiedykolwiek w sobie zaród wielkości, to zniszczał on skutkiem braku woli. Energia duchowa zużyła się na wędrówki błędnego rycerza w krainy fantazji –  i na szukanie pięknych słów i gestów efektownych”. Fantazy popełnia więc dwa ściśle związane z dandyzmem i tak potępiane przez Słowackiego w późniejszych pismach grzechy –  grzech przywiązania do formy i grzech „zaleniwienia”.

Postawie Fantazego, zbieżnej w niektórych punktach z filozofią życiową wyznawaną w latach trzydziestych przez Słowackiego (nawet Kleiner, skoncentrowany raczej na rozszyfrowaniu w postaci hrabiego konkretnych cech Zygmunta Krasińskiego, zauważa, iż poeta „włożył w bohatera także niemało z duszy własnej”), przeciwstawione zostaje bezinteresowne poświęcenie Majora. Burzliwe dzieje związków hrabiego z Idalią ośmiesza konfrontacja z prostą miłością Diany i Jana. Tym samym wyśmiana zostaje reprezentowana przez Fantazego, mająca wiele cech zbieżnych z dandyzmem postawa, a świat „glansowanych rękawiczek”, świat formy wartościowany jest w pismach Słowackiego od tej pory wyłącznie negatywnie. Na tym też kończy się historia związków Juliusza Słowackiego z dandyzmem.

Pozostaje już tylko odpowiedzieć na pytanie – jakim dandysem był Słowacki? Czy bliższy był wyśmiewanym w Polsce afektowanym młodzieńcom, którzy sens życia sprowadzali do nauki idealnego wiązania krawata, czy owej wspaniałej, przesyconej duchem oporu istocie, która jest  „zachodzącym słońcem, spadającą gwiazdą, bez żaru, pełną melancholii”, opiewaną przez Baudelaire’a w Szkicach krytycznych? Jak zwykle, kiedy mowa o dandyzmie – trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Słowo dandy pojawia się w listach Słowackiego tylko raz – w przytoczonym na samym początku fragmencie i w 1832 roku interpretowane jest przez niego tak, jak rozumiano je w Paryżu lat trzydziestych. Bycie dandysem oznacza pewną ekscentryczność słowa i zachowania, ale chyba nic więcej. Tak rozumiany dandyzm u Słowackiego byłby nieistotnym epizodem, pozą występującą pospołu z oswaldyzmem, bajronizmem, werteryzmem itd., zanikającą całkowicie po 1834 roku.

Jeśli jednak spojrzymy na dandyzm tak, jak interpretują go Baudelaire czy Camus, tak, jak  go opisuje prof. Okulicz-Kozaryn, zauważymy, że także w późniejszych latach życia Słowackiego w jego korespondencji i relacjach o nim uwidaczniają się pewne cechy właściwe dandysom: estetyzm, intelektualizm, wielka dbałość o formę, staranne komponowanie własnej biografii, widoczne nawet w najintymniejszych listach do matki, agresywne kontestowanie licznych wyznawanych przez polskie środowisko emigracyjne wartości, indywidualizm, zachowywanie dystansu, nonszalancja, wzgarda, częstokroć okazywany chłód emocjonalny, egocentryzm… Taka zbieżność nie może być chyba dziełem przypadku, choć otwarte pozostaje pytanie, na ile sam Słowacki zdawał sobie z niej sprawę, czy była to świadoma inspiracja którymś ze wzorów, czy też postawa wykreowana od początku przez poetę albo może wynikająca po prostu z jego konstrukcji psychicznej. Nie można wszakże powiedzieć, że Słowacki przestrzegał wszystkich zasad dandysowskiej reguły –  gdyby był zresztą konsekwentnym, całkowitym dandysem, nie mógłby pozostać romantykiem. Pamiętając jednak o tym, że „dandyzmów było tyle, ilu było dandysów”, że wszystko zależało właściwie od indywidualnej wizji konkretnej jednostki, obrania jakiegoś wzorca i twórczego jego przekształcenia (nie mógłby się nazywać dandysem ten, kto ślepo podążał za jakimś wzorem, nie przekraczając go), śmiało możemy ogłosić Słowackiego prawdziwym – choć romantycznym – dandysem europejskim i największym dandysem spośród polskich romantyków.

Matylda Skubikowska

 

Dokładna bibliografia oraz przypisy dostępne są pod adresem mailowym autorki: skubikowska@gmail.com

Exit mobile version