O spektaklu Hekabe, debiucie reżyserskim Karoliny Labakhuy, wystawianym w Teatrze Polskim w Warszawie można by napisać jedno zdanie – Nie doznasz katharsis. Czyja to wina i czy tragiczna – nie mnie sądzić. Być może ktoś niedokładnie określił sytuację, nie dość świadomie dotknął Eurypidesa, błędnie ocenił sposób wystawienia dzieła, ale – mimo wszystko – absolutnej katastrofy na scenie nie było. Szkoda jednak, że w obydwu tego słowa znaczeniach. Należy mieć świadomość, że wyrwanie ze sztuki bez wyraźnego zakończenia, więcej – ze sztuki z dwiema kulminantami czegoś, co dla współczesnego widza będzie esencją Eurypidejskiej żądzy zemsty jest nie lada wyzwaniem. Tym bardziej, że Eurypides i Sofokles to odmiennie postrzegany tragizm i nieco inne ujęcie wartości. A przyzwyczajeni jesteśmy raczej do Sofoklesa, nie do Eurypidesa, który sofistyczną relatywizację poznania przenosi z filozofii na grunt poznania poetyckiego.
Hekabe to najrzadziej wystawiana sztuka Eurypidesa i aż zaskakujące, że ostatnimi czasy sięga po nią tak wielu twórców – przeważnie młodego pokolenia. W Polsce Hekabe wystawiana jest po raz drugi i to nie w sensu stricto klasycznej formie. Forma jednak dziwić chyba nie powinna, bo teatr – i nie tylko – zmienia się coraz intensywniej w instytucję tłumacza – z dawnego na dzisiejsze, wyjaśniania współczesności dawnym, poszukiwania uniwersalnych odpowiedzi na pytania zastanej rzeczywistości. Za to ganić nie wypada, o ile sztuka – po licznych i często odważnych zmianach – nie przeistoczy się w obraz niedoskonały i niedostępny. Na szczęście reżyserka nie stara się na siłę uwspółcześniać opowieści. Podjęła działanie ryzykowne, ale bezpieczniejsze – założyła, że każdy, kto pojawił się na widowni, wierzy w uniwersalne przesłanie Hekabe. Labakhua wyszła z założenia, że odtwarzanie jest utratą kontaktu z widzem i uwięzieniem w anachronizmach. Tekst został więc ułożony w taki sposób, by zmierzyć się z próbą przemycenia, że wybaczenie jest możliwe nawet w sytuacji ostatecznej. W moim odczuciu nie udało się to jednak do końca. Nie sposób dokonać tego zabiegu na przykładzie Hekabe, gdzie bez narastającej zemsty nie byłoby momentu kulminacji – odpłacenia się za wyrządzone krzywdy. W takim ujęciu dramat się kruszy, rozpada, traci nieco swój pierwotny sens. Możemy szukać usprawiedliwienia, czy może lepiej wytłumaczenia takiego zabiegu. Wydaje się, że reżyserka dokonała wyboru, który nie jest dostatecznie uzasadniony – wyrwała Hekabe maskę ducha zemsty, zostawiając ją jedynie z maską Mater Dolorosa.
1.
Dla późnych starożytnych, w czasach Bizancjum sztuka była „najtragiczniejszą tragedią poety”, niezmiennie pozostawała w kanonie. Jeszcze w okresie renesansu zajmowała istotne miejsce w świadomości ówczesnych, aby później zniknąć bez śladu – jako sztuka klasyczna, ale przecząca klasyczności, bo źle zbudowana – taka, która nie odpowiada Arystotelesowskim kanonom, zbyt drastyczna, wymykająca się z estetyzującym teoriom XVII i XIX wiecznym. Z Hekabe wywodzą się Bizancjum czy dramat chrześcijański O męce Chrystusowej pióra Grzegorza z Nazjanzu. Niewątpliwie ta antyczna Mater Dolorosa stała się figurą przewijającą się w kazaniach i tekstach wczesnochrześcijańskich pisarzy. Antyczna matka boleściwa nie poprzestaje jednak na przeżywaniu potęgowanej boleści i rezygnacji. Hekabe jest żywym „niech się stanie” – musi odpłacić za wyrządzone krzywdy, działać, uknuć intrygę, wydobyć z siebie pokłady niepohamowanego okrucieństwa. Niedołężna staruszka zyskuje duchową siłę potrzebną do dokonania tego, co wydaje się niemożliwe. Okazuje się, że zemsta steruje postępowaniem, a systematyczne pogrążanie się w bólu to wyznacznik wszelkich działań, bo wszystko inne jest nieważne. Antyczny patos miesza się w Hekabe z retoryką, która współczesnego widza raczej odepchnie, ale wykluczenie tych dwóch pierwiastków odsunie nasz wzrok od związku akcji z centralną postacią – matką stojącą przed zemstą. Bohater tragiczny Eurypidesa różni się w istotny sposób od bohaterów Sofoklesa czy Ajschylosa. To nie bóstwa kierują losem jednostki, to jednostka decyduje o swoim życiu i z pełną świadomością – co istotne – podejmuje decyzje dotyczące jej istnienia. Człowiek Eurypidesa posiada więc wolną wolę. W tym momencie świat przedstawiony przez reżyserkę sztuki zaczyna mijać się z sensem świata Eurypidejskiego, gdzie nie ma przebaczenia; światem, w którym podstawowym pojęciem jest amok.
2.
Rola Jadwigi Jankowskiej-Cieślak to główny atut tej sztuki – prawie pusta scena (morski brzeg) i ona – Hekabe. Ascetyczna dekoracja Marty Zając nie przeszkadzała – to raczej dobry krok w kierunku położenia nacisku na postać w jej pełnym obrazie. Prawa część sceny – spowita mrokiem kraina śmierci –przypomina wciąż o sile przenikania się dwóch światów. W Hekabe Jankowskiej-Cieślak brak posągowości bogini, boski wymiar przejawia się w niezłomności postaci, która trwa w amoku i na naszych oczach pokazuje, że ból, udręczenie, narastające cierpienie zmieniają życie w esej zemsty. Tekst Eurypidesa – tekst oryginalny, co trzeba zaznaczyć – jest w istocie esejem zemsty, który porusza podstawy istniejące w naszym kanonie moralnym i estetycznym. Zemsta u Eurypidesa jest czymś wyśrubowanym i tak trzeba to widzieć; nie ma narzędzia do zadania ciosu, cios formuje się sam. Kiedy Hekabe zaczyna wymierzać sprawiedliwość, staje się niezwykłym strategiem, ma się wrażenie, jakby coś na nią spływało, zyskuje nieprawdopodobną łatwość, wypływającą ze świadomości czynu. Rzeczona zemsta umyka w Hekabe Labakhuy. Reżyserka idzie ramię w ramię z Eurypidesem, przytakując na to, że przyczyną nieszczęść, jakie spadają na ludzi, nie jest ślepy los, ale nasze suwerenne decyzje. Dochodzi tu jednak do głosu nowożytna filozofia wybaczania, która każe „współczesnej” Hekabe kierować myśli ku rozważaniu potrzeby ukojenia bólu nie przez odwet, ale przez przebaczenie. I w tym momencie reżyserka od Eurypidesa odchodzi. Cały amok oddany przez Jankowską-Cieślak staje się nieważny, kiedy po dokonaniu ostatecznego czynu, Hekabe spogląda na swoje zakrwawione dłonie z obojętnością. Zbrodnia nie nasyca, nie daje satysfakcji, nie przynosi spełnienia ani nie wypełnia pustki. Hekabe nie widzi sensu swojego czynu, a przecież:
Jestem Hekabe
W sercu ciemności.
W słońcu tortur.
Do metropolii świata.
W imieniu ofiar.
Precz ze szczęściem pokory.
Niech żyje:
Nienawiść.
Pogarda.
Bunt.
Śmierć.
Hekabe jestem.
W cierpieniach moje okrzepły siły i duch się zaprawił.
W łonie będę szukać drogi do zemsty.
Nieznana potworność, przed którą wzdryga się niebo i ziemia, w myśli się pocznie – rany,
zgon i pogrzeb.
Dziś ból jest większy i okrutnej zemsty żąda kobieta.
Niech się szaleństwo razem z gniewem złączy.
Wszystko obalę i doszczętnie zniszczę.
Niech razem ze mną wszystko się zatraci.
Skoro założeniem Eurypidesa było ukazanie w osobach dramatis personae różnych obliczy człowieka, które nazwać należy maskami, a te stanowią egzemplifikację poszczególnych własności ludzkiej natury, to nie można bezkarnie odebrać Hekabe maski zemsty. Wtedy stracą bowiem sens: doskonale zagrany przez Jankowską-Cieślak amok, świadomość fobii, strachu przed kobietami, w którym żyli ateńczycy, element związany z Tracją, Dionizosem i cierpiącymi niewiastami, dążącymi do wywołania rebelii wynikającej z bólu i buntu, istnego szału dionizyjskiego, wreszcie – straci sens sama Hekabe. Zabieg opanowania nienawiści, zemsty, wprowadzenia racjonalnego wytłumaczenia nie jest potrzebny, bo tragedia jest esejem na temat niemożliwości racjonalnego zrozumienia ciemnej natury człowieka, który – co ważne – nie przebacza i poddaje się emocjom. Ważne, że w spektaklu wyraźnie przejawiła się struktura mitu w znaczeniu Jungowskiego archetypu oraz różnica między przeżywaniem śmierci córki i syna – Polikseny i Polidora. Śmierć mężczyzny jest ciosem ostatecznym.
3.
Ogromną zaletą i siłą spektaklu jest muzyka na żywo. Chór trzech kobiet nie jest sprowadzony do roli podrzędnej, ale staje się nośnikiem najważniejszych informacji. Całe szczęście, że młoda reżyserka nie zrezygnowała z formy oratorium i pamiętała, że antyczny dramat musi opierać się na muzyczności. O grze Jankowskiej-Cieślak wspominać już nie trzeba, bo dość zostało powiedziane, ale wypada zaznaczyć, że drugim aktorem tego przedstawienia jest bez wątpienia światło – najdoskonalszy chyba element nowej Hekabe.
Od początku spektaklu nie odczuwałam litości dla „współczesnej” Hekabe. Nie poczułam trwogi, bo być może nie odnalazłam w cierpiącej Mater Dolorosa części siebie. Czy to wina obojętności, w którą – być może – wrzuciła mnie współczesność albo brak wiary – nie wiem. Stawiając na koniec kilka plusów i minusów, pozostaje mi powtórzyć raz jeszcze myśl najważniejszą – Nie doznałam katharsis.
Patrycja Rogacz