Przez wiktoriańskich krytyków podsumowana jako szalona, bezładna, chaotyczna, wulgarna, jednym słowem – „niemiła książka”, w której bohaterowie to „dzikusy prymitywniejsze od ludzi żyjących w czasach Homera”. Przez współczesnych literaturoznawców nazywana „metafizycznym romansem”. W filmie wykorzystana jako materiał na melodramat, w którym skupiano się na tragicznym uczuciu głównych bohaterów, lecz jakby z przestrachu łagodzono wymowę całości. Wichrowe wzgórza „siostry Szekspira” – Emily Brontë. Obok tego pierwsza inscenizacja teatralna tej powieści w Polsce. Teatr Studio zmierzył się z legendą, a twórcy przedstawienia, Kuba Kowalski i Julia Holewińska, postanowili na nowo odczytać XIX-wieczny utwór. Czy powstała z tego Szatańska miłość albo Obmierzłe wzgórza?

Wichrowe wzgórza jedna z najpiękniejszych powieści o miłości, ponieważ kończy się klęską i buntem –to znaczy śmiercią bez nadziei. Główną postacią jest diabeł. Taką miłość może podtrzymywać tylko klęska ostateczna, którą jest śmierć. I trwać dalej – tylko w piekle.

Albert Camus, Notatniki 1935-1959

Pierwsze polskie wydanie Wichrowych wzgórz Emily Jane Brontë nosiło tytuł Szatańska miłość. Obmierzłe wzgórza to propozycja nazwania utworu podrzucona przez zgorszonych krytyków niedługo po publikacji powieści. Tym razem mamy rok 2012 i warszawską scenę.

Teatr Studio nie postawił na klasyczną adaptację romansu. Właściwym zabiegiem okazało się przełożenie romantycznej powieści na współczesny język, z pominięciem całego wiktoriańskiego sztafażu. Tutaj wspomina się Marlona Brando, pije znanej marki herbatę (lokowanie produktu, sic!) i pijacko zawodzi przyśpiewkę kibiców piłkarskich. Nowoczesność nie razi, ale też nie wydaje się za każdym razem konieczna. Konieczne były za to emocje, których w kilku naprawdę dobrych scenach nie zabrakło.

Wielokrotnie ekranizowane, za to po raz pierwszy wystawiane na scenie. Autorzy przedstawienia, przenosząc akcję na deski teatru, musieli zrezygnować z naturalnej scenerii ponurych wrzosowisk, a te choćby w ostatniej ekranizacji Arnold stanowiły niepodważalny atut. Weryzm pejzażu to jeden z najbardziej efektownych elementów samej powieści. W Teatrze Studio mała scena Malarnia została podzielona na pół, prezentując odrębne światy dwóch rodzin. Drozdowe Gniazdo Lintonów, czyli luksusowa rezydencja z kamienną, błyszczącą posadzką, plastikowym stolikiem i krzesełkami, po drugiej stronie – drewniany stół z taboretami, pod nogami torf, który wzbijał tumany kurzu. Scenografia Katarzyny Stochalskiej to głęboko przemyślany projekt inscenizacyjny. Wyraźny dualizm realizacji przestrzennej okazał się kluczem do całego przedstawienia bazującego na dychotomii. Z jednej strony uczucia, namiętności, rozbuchana seksualność, zło, z drugiej – uporządkowane, idealne życie oparte na konwenansach i rytuałach. Reżyser Kuba Kowalski i Julia Holewińska (dramaturgia) postanowili zderzyć ze sobą naturę i kulturę. Edgar Linton powtarza kwestię o tym, jak w jego świecie wszystko ma nazwę, kolejność i uzasadnienie. Z kolei Izabela ubrana jest w cukierkową, niemal dziecięcą sukieneczkę, bawi się pieskiem na smyczy. Z pamięci recytuje zasady odpowiedniego trzymania partnerki w tańcu, sama ćwiczy balet przy ścianie. Niewolnicy zasad zamknięci w swoim pałacu. Po drugiej stronie Wichrowe Wzgórza, przekleństwa, tłuczone ziemniaki, alkohol. Tarzanie się w ziemi, brud.

Już od pierwszych scen zbudowany został portret młodości, pryzmat, poprzez który należy odczytywać bohaterów. Jest to bardzo specyficzny obraz dzieciństwa. Zabawa rozpoczyna się od gry w zgadywankę i robienia sobie żartów z publiczności. Aktorzy wskazują coś palcem, szepczą sobie na ucho i wybuchają śmiechem. Dzieciństwo nie jest niewinne, lecz już od samego początku naznaczone brutalnością, potrzebą dominacji, okrucieństwem. Rozrywka miesza się z upodobaniem do zła i tego, co mroczne.

Następuje jedna z lepszych scen całego przedstawienia. Heathcliff łapie zająca i razem z Katarzyną wyjmuje jego wnętrzności. Aktorzy zlizują sobie z dłoni krew, z dziką fascynacją badają martwe zwierzę, jak za chwilę będą poznawać własną cielesność. Brat-przyjaciel staje się kochankiem i nauczycielem, siostra – obiektem pożądania i uczennicą. Pierwsza część spektaklu będzie naznaczona drapieżną oscylacją między uczuciami braterskimi a zmysłowym pożądaniem.

Na tak emocjonalny związek uczuciowy zapracowała przede wszystkim Anna Smołowik, grająca Katarzynę. Przy tak niezwykle złożonej i wiodącej prym postaci nawet Heathcliff zbladł, chociaż pozostał obecny na scenie przez całe przedstawienie. Wydaje się, że Wojciechowi Solarzowi zabrakło charyzmy, diaboliczny charakter został uczłowieczony. W porównaniu z pozostałymi rolami, z których naprawdę każda zasługuje na uznanie, Solarz delikatnie rozczarował. Rozczarował, choć nie zawiódł ostatecznie. Po przerwie przeszliśmy do drugiej części spektaklu, a tę trzeba wyróżnić za kilka scen o potężnym ładunku emocjonalnym. W jednej z nich Heathcliff znęca się psychicznie nad swoim synem, którego zmusza do imitowania stosunku z dmuchaną lalką. Nie da się ukryć, że bardziej delikatni i pruderyjni widzowie poczuli obrzydzenie. Choć Solarz ze sceny mówi, że „współczesny teatr potrafi być jeszcze wulgarniejszy i brutalniejszy”, efekt został osiągnięty. Trudno orzec, czy był godny oburzenia jakie wywołała powieść Brontë w jej czasach, tym niemniej – nie szokowano jedynie dla wzbudzenia kontrowersji. Lekko zabawnymi wydają się jednak momenty, w których zadbano o skrzętne ukrycie cielesności. Kiedy pokazano kobiece piersi, to były one ukryte pod długimi włosami aktorki. Spektakl dla dorosłych? Bardziej dla młodzieży.

O sile tego przedstawienia w znacznym stopniu decydowali sami aktorzy i świetnie poprowadzone role. Katarzyna grana przez Annę Smołowik była rozkapryszoną, dziką, perwersyjną, szaleńczą młodą kobietą, która równie dobrze biegała boso po piachu, co zakładała obcasy i śliczną sukienkę. Marcin Januszkiewicz w roli Edgara Lintona kolejny raz (po paralitycznym tańcu w Annie Kareninie) pokazuje, że dobrze sprawdza się w rolach wymagających od niego przesadnej, karykaturalnej gry. Budzi śmiech, współczucie, irytację. Jest tragiczno-komiczny. Deklamowanie kolejnych kwestii opiera się na ostentacyjnym akcentowaniu, specyficznej intonacji i przesadnej dbałości. Fascynujące są metamorfozy Izabeli Linton (Monika Obara). W pierwszej części wydaje się małą dziewczynką, efekt wizualny potęgują świetnie dobrane stroje, które optycznie zmniejszają aktorów (podobnie Natalię Rybicką jako córkę Katarzyny). Po przerwie pojawia się zupełnie inna kobieta, tym razem już zdemoralizowana przez Heathcliffa. Z panienki z dobrego domu staje się, nie przebierajmy w słowach – dziwką, gotową na każde upokorzenie. Na uwagę zasługują także Wojciech Żołądkiewicz –  wydawał się wręcz idealny do odegrania odstręczającego pijaka, awanturnika Hindleya, i Krzysztof Koła, który doskonale wcielił się w rolę Haretona. Wszyscy aktorzy osiągnęli jedno: napięcie wyczuwalne nie tylko w nich samych, lecz także w relacjach. Intensywnych, brutalnych i sprzecznych.

Teatr Studio zaproponował odczytanie Wichrowych wzgórz jako swoistej „encyklopedii miłości”. W założeniu miała pojawić się miłość w każdym wcieleniu, zaczynając od uczuć bratersko-siostrzanych, poprzez miłość rodzicielską i synowską, kończąc oczywiście na związku kochanków. Reżyser spektaklu sugerował, że będzie to próba spojrzenia na utopijny związek funkcjonujący poza jakimkolwiek kontekstem kulturowym. Jaka więc była miłość w tym spektaklu? Raczej nie odmieniona przez wszystkie przypadki. Przede wszystkim diaboliczna, niszczycielska, „delikatnie” sadomasochistyczna. Każdy związek uczuciowy naznaczony jest tam czymś niezdrowym, by nie powiedzieć – patologicznym. Stereotyp melodramatu lub powieści pensjonarskiej został złamany.

I po tak emocjonalnym przedstawieniu spodziewałabym się mocnego zakończenia. Tymczasem Hymn do miłości św. Pawła i zbiorowo wypowiadane przesłanie o potędze uczucia wypadły groteskowo. Nie było wymienionej przez Camusa klęski i buntu. Piekło zostało zastąpione wizją przebaczenia. Zamiast potężnej wichury uczuć mogliśmy raczej szukać wiatru w polu.

Izabela Osiadacz

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *