Niewinni Czarodzieje. Magazyn

„Wrogowie publiczni” Michela Houellebecqa i Bernarda-Henri Lévy’ego

Francuskość. Wstęp.

1966 – Ukazują się Słowa i rzeczy (…)

Sukces czytelniczy, książka do poduszki i na plażę.

Tadeusz Komendant, Kalendarium [życia Michela Foucaulta]

 Renata Lis w przedostatnim eseju z Ręki Flauberta przedstawia swój pogląd na kulturę francuską, który sprowadza się do dość zabawnej formuły „Flaubert był wybitnym pisarzem, ale nie jadł hreczki (czyli kaszy gryczanej)”. Autorka uwielbia jego styl, dystans do nowoczesności, koncepcję literatury, stałą pamięć o zmarłych, ale odczuwa między sobą (wschodnią duszą) a nim (duszą zachodnią) poważną różnicę – on nie znał hreczki. Hreczka, wsparta autorytetem Ryszarda Przybylskiego, urasta do rangi symbolu odrębności kulturowo-etnicznej Wschodu, zawiera w sobie pamięć o tych wszystkich doświadczeniach, które czynią – zdaniem Lis – Słowianina Słowianinem. I jakkolwiek nadal uznaję esej o hreczce za najsłabszy fragment Ręki Flauberta, a moja identyfikacja ze słowiańskością utknęła w martwym punkcie po obejrzeniu Starej Baśni, to z całą pewnością autorka powiedziała w nim coś bardzo ważnego – pewne francuskie zjawiska kulturowe (jak Słowa i rzeczy czytane na plaży) będą dla nas zawsze niezrozumiałe. Nie ma tutaj oczywiście mowy o szoku poznawczym, jakim jest dla Europejczyka kontakt z kulturą Japonii, chodzi raczej o cienki, ale nieredukowalny dystans. Lektura Wrogów publicznych tylko mnie w tym utwierdziła. Dlaczego?

Dlaczego nie „korespondencja”, a raczej „gra”, i jak łatwo w niej przegrać

Wiemy od samego początku, że wiadomości pisane były z zamiarem wydania; brak tutaj listów, które miały za zadanie np. doraźne poinformowanie kogoś o czymś. Houellebecq i Lévy zwracają się zatem w kolejnych mailach do przynajmniej dwóch czytelników: adresata maila i do swojego stałego (często znienawidzonego) odbiorcy, czytającego dyskusję w formie książkowej. Dalej – początkowa tematyka („Dlaczego tyle nienawiści?”) jest wyraźnie zaznaczona, a sądząc po tym, że w ostatnich mailach autor Cząstek elementarnych pisze o rychłym końcu dyskusji, pisarze narzucili sobie również ograniczenie czasowe (luty-lipiec 2008 roku). Nie wiemy, w jakiej formie wiadomości zostały wysłane oryginalnie (z racji ich cyfrowego charakteru), a zatem, czy nie zostały poddane odpowiedniemu montażowi przed wydaniem.

Sztuczność tej sytuacji komunikacyjnej nie jest jednak wadą Wrogów publicznych, wręcz przeciwnie – dodaje pikanterii lekturze kolejnych, dość długich wiadomości. Wiedząc o tym, że piszą do siebie i przede wszystkim do „innych”, Houellebecq i BHL mogą dowolnie modelować swoje wizerunki, poświęcać kolejne strony refleksji o (auto)kreacji pisarza we współczesnej kulturze, innymi słowy – prowadzić grę ze sobą nawzajem i z czytelnikami. Tym, który najwięcej zajmuje się tematem mistyfikacji jest Lévy – to on posługuje się metaforą partii szachów albo gry jako aktorstwa, mistyfikacji, aby opisać zarówno swój kontakt z mediami (dialektyka „ja głębokie / ja społeczne”, której poświęcone są początkowe wiadomości), jak i strategię pisarską. Przykład: tak pisze o swojej książce Comédie – parodii tego, jak jest on przedstawiany w mediach:

(…) wszystko, naprawdę wszystko ułożyłem tak, włącznie z wyreżyserowaniem Wielkiego Wyznania, aby tego wyznania było jak najmniej, aby się ukryć, sprawiając wrażenie odsłaniania, aby oczywiście nie ulec owemu złudzeniu przejrzystości, obnażonej duszy itd. (…) toteż były to wyznania fałszywe…

Za jednym zamachem BHL mówi tutaj o swoim pisarstwie i wizerunku publicznym, który świadomie kształtuje, przedstawia siebie jako aktora stale zmieniającego maski[1] i falsyfikującego własne wypowiedzi. Lévy’ego bawiło, jak dziennikarze gubią się w kolejnych odbiciach skonstruowanych przez niego samego – momentami opisywana przez niego gra wydaje się tylko kłamstwem narcyza, którym BHL niewątpliwie jest (i do czego sam się przyznaje). Ułuda absolutnej kontroli autora American Vertigo nad swoim „ja publicznym” najmocniej daje o sobie znać w absurdalnych zabezpieczeniach, którymi (jak twierdzi) uchronił przed pośmiertnym wydaniem swoje dzienniki. Być może dlatego część retorycznych wywodów Lévy’ego brzmi po prostu fałszywie, błazen ubierający maskę działacza społecznego jest jednak mało przekonujący.

Klawiatura co jakiś czas ponosi obu pisarzy i wtedy możemy zobaczyć ich jakby prawdziwiej. Na przykład – Houellebecq obsesyjnie powraca do tematu dziennikarza Demonpiona, który napisał jego nieautoryzowaną biografię, pełną smaczków rodem z prasy bulwarowej. To w Demonpionie skupia się cała mizantropia pisarza („Należałoby zadać sobie pytanie (…), czy ludzkość jest doświadczeniem zasługującym na to, by o nie zabiegać”), z którą BHL zdaje się, przy wszystkich zastrzeżeniach, zgadzać. Po przeczytaniu listów Houellebecqa nie mam wątpliwości, że autor często użycza swojego głosu postaciom, które tworzy. Jednak najlepsze fragmenty listów autora Platformy to te, w których widać rys zawiedzionego, melancholijnego romantyka. To te momenty, gdzie schopenhauerowiec Houellebecq bez zażenowania pisze o mocy literatury, poezji, o sprawczej sile, którą odczuwa, tworząc powieść:

(…) pisarz może niepokoić, bo w istocie ma ową moc, zazwyczaj zarezerwowaną dla Boga, moc nadawania życia. Lord Jim żyje.

Gdy mówi o tym, że nie wyklucza pożegnania z rozumem, z ateizmem („Być może nie ma wielkiego znaczenia, czy pożegnanie to ogłoszę w stylu Pascala, czy też Hölderlina. Pod warunkiem, że uniknę stylu Nervala czy też Kleista”). To wtedy widzimy Houellebecqa, którego nie znamy, wolnego od zimna swojej prozy, wahającego się co do słuszności swoich sądów. Lévy z kolei brzmi najlepiej (i najszczerzej), gdy mówi o swojej miłości do literatury, i wydaje się, że prócz egotycznej maniery, która (jak zauważył celnie Cezary Michalski) pozwala im w ogóle ze sobą dyskutować[2], to właśnie namiętność czytelnicza i pisarska łączy najbardziej obu mężczyzn, to jej zawdzięczamy najciekawsze fragmenty Wrogów publicznych.

Dla autora American Vertigo gra toczy się dla samej gry lub dla egotycznej satysfakcji z ukrycia siebie przed motłochem. Houellebecq, który o szachach i boksie najczęściej milczy, prowadzi grę zgoła innego typu – subtelniejszą i na pewno nie tak widoczną. Pisząc świetnie skomponowane zdania, w których kolejne myśli są dawkowane z mistrzowską precyzją tak, aby aforystyczne podsumowanie trafiało na koniec akapitu, czy pokazując swoje nieznane oblicze, pisarz chce uwieść nas, czytelników, jak czyni to w swoich ostatnich powieściach. Podobne zadanie przyświeca zapewne Lévy’emu i w pewnych momentach zdobywa nad Houellebekiem przewagę (ręka do góry, komu nie spodobała się końcówka listu dot. Lukrecjusza). Problem polega jednak na tym, że jest on zbyt skoncentrowany na bawieniu dyskusją samego siebie, by zauważyć katastrofalny w skutkach, drobny błąd. Używanie Céline’owskiego zabiegu literackiego, czyli irytujących wielokropków, często zamienia jego długie, retoryczne wywody w parodie samych siebie. Prawdziwy talent od grafomanii oddziela czasem cienka granica, w przypadku BHL i Céline’a jest to granica trzech kropek.

Francuskość. Zakończenie.

Powróćmy do pytania postawionego pod koniec wstępu. Dlaczego Wrogowie publiczni to dla mnie symbol mojego niezrozumienia pewnych aspektów kultury francuskiej?

W Polsce nie ma podobnego do Lévy’ego typu osoby publicznej, który wykształciła Francja: medialnego intelektualisty-pisarza, mylonego czasem z filozofem. Oczywiście, zależnie od gustów, moglibyśmy wskazać jako polskie odpowiedniki ostatnio często obecnych w mediach Zbigniewa Mikołejko i Magdalenę Środę (w przypływie humoru – Janusza L. Wiśniewskiego), ale żadna z tych osób nie uzyskała statusu gwiazdy mediów, obecnej zarówno na okładkach opiniotwórczych magazynów, jak i na pierwszych stronach szmatławych tabloidów. Nie wykształciliśmy po prostu w naszej kulturze celebryty-intelektualisty, którym bez wątpienia jest Bernard-Henri Lévy: kogoś, kto balansuje na granicy opiniotwórczości, ustawiania tonu w dyskusji i pustego „bycia intelektualistą z racji bycia intelektualistą”. Podobnie może dziwić postać Michela Houellebecqa. Spójrzmy na autora, który mimo wszelkich różnic mógłby mieć u nas porównywalną do niego siłę rażenia – na Krzysztofa Vargę. Kto oburzył się na Trociny na łamach prasy popularnej? Andrzej Horubała wykazał co prawda (bezdyskusyjnie), dlaczego „pupilek salonu” swoją obrzydliwą książką „ponosi klęskę”. Nie jest to jednak polemika, która wychodzi poza ogródek idiosynkrazji polskiej prawicy. Nikt nie chce dobierać się do życia prywatnego Vargi (i bardzo dobrze), liczyć jego kochanek, szukać niezabliźnionych konfliktów rodzinnych, jednym słowem – nawet napisanie najbardziej obrazoburczej książki nie sprawi, że pisarz w Polsce stanie się tak popularny jak gwiazdka jednego serialu (i bardzo dobrze). We Francji jest to możliwe.

Mój dystans wynika jednak ostatecznie z czegoś innego. We Francji jest bowiem możliwe to, by wydać książkę taką jak Wrogowie publiczni, w której dwóch opisywanych wyżej pisarzy toczy ze sobą dość długą, erudycyjną dyskusję na tematy literatury, filozofii, wiary, seksu, stanu współczesnej cywilizacji, demokracji w Rosji (lub jej braku), współczesnych mediów i złych matek, wzbudzającą jednocześnie zachwyt i mocną irytację. Znajdują się w niej zarówno świetne fragmenty, które chciałoby się cytować, zapisywać i używać jako punktów wyjścia dla esejów, jak i miejsca pretensjonalne, denerwujące patosem, bufonadą bądź nieporadnością. Krzysztof Varga opisał Wrogów publicznych jako książkę „irytującą i diabelnie ciekawą” – to właśnie ten paradoks, łączący geniusz i talent literacki ze zwykłym intelektualnym kabotyństwem i głupotą, jest tym, wobec czego we francuskiej kulturze jestem bezradny. Sartre, dla którego bycie marksistą i kpienie z niedouczenia Camusa nie jest niczym sprzecznym. Houellebecq krytykujący zabójczą antyseptyczność Zachodu i zachwycający się „żywiołowym” konsumpcjonizmem w Rosji. Lévy jako zawsze wyglądający modnie dziennikarz, który traci zainteresowanie konfliktami w Sarajewie, Kambodży czy Afganistanie, gdy te znikną z pierwszych stron gazet.

Przykłady można by mnożyć. Pocieszam się tym, że podobne zaskoczenie znajduję u niekwestionowanego autorytetu intelektualnego w dziedzinie kultury francuskiej, jakim jest Tony Judt. W tekście Paryż był wczoraj opisuje on swoje spotkanie ze studentem z École Normale Supérieure:

(…) poważny młodzieniec przypominający młodego Trockiego pochylił się do mnie i spytał po francusku: „Gdzie robiłeś khâgne?” (intensywny policealny kurs przygotowawczy). Wyjaśniłem, że nie robiłem khâgne, że przyjechałem prosto z angielskiego uniwersytetu. „Aha, więc robiłeś khâgne w Anglii”. „Nie”, wyjaśniłem jeszcze raz, dodając: „My nie mamy khâgne – przyjechałem tu prosto z angielskiego uniwersytetu”.

Rozmówca spojrzał na mnie z bezbrzeżną pogardą. „Nie można – wyjaśnił – dostać się do École Normale bez khâgne. A skoro tu jesteś, to musiałeś robić khâgne”. Po tej błyskotliwej kartezjańskiej konkluzji odwrócił się ku bardziej interesującym rozmówcom.

Wrogowie publiczni to takie właśnie spotkanie z osobami, które są niezwykle inteligentne i oczytane, onieśmielają erudycją, zdolnością sypania cytatami i nawet przekonują do swoich racji, tyle że chwilami widać u nich płaskość poglądów i ocen, zwykłe pozerstwo, głupotę. Może coś jest w tej złotej myśli Franka Zappy: „Piekła nie ma. Jest tylko Francja”? Byłbym w stanie się z nią zgodzić, o ile mógłbym dodać jej zakończenie: „Piekła nie ma. Jest tylko Francja. I dlatego jest tak diabelnie ciekawa”. Bo jednak zapis irytującej i świetnej dyskusji między Houellebekiem i Lévym połknąłem z dziką czytelniczą satysfakcją.

Łukasz Żurek

Michel Houellebecq, Bernard-Henri Lévy, Wrogowie publiczni, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2012. 


[1] Tony Judt w tekście The Public Intellectual Past His Prime pisze o tym tak: „At various times, this man has been Albert Camus, Jean-Paul Sartre, André Malraux (…) and Jean Renoir”. Tekst dostępny na: [http://www.theglobalist.com/storyid.aspx?StoryId=5272].

[2][ http://www.dwutygodnik.com/artykul/3976-jak-daleko-siega-wspolczucie.html].

Exit mobile version