Kaspar Hauser na końcu (naszego) świata
Żeby wiedzieć, trzeba przekroczyć próg ślepoty. Wtedy wszystko staje się jasne.
„To było naprawdę dziwne” – w tym stwierdzeniu można zawrzeć większość wrażeń po obejrzeniu filmu Legenda Kaspara Hausera. Reinterpretacja powszechnie znanej historii została zaprezentowana polskiemu widzowi rok temu na dwunastej edycji festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Teraz, 4 października, nadeszła długo oczekiwana oficjalna premiera debiutu reżyserskiego Davide’a Manuliego. Prób rozwikłania tajemnicy domniemanego krewnego Wielkiego Księcia Badenii było już wiele – w dziedzinie filmu podjął ją Werner Herzog w Tajemnicy Kaspara Hausera. Jednak w najnowszej wersji tej opowieści to widz jest wprowadzony do świata, którego nie rozumie i w którym to on staje się Kasparem Hauserem. Chciałoby się wręcz powiedzieć – niezła gratka dla postmodernistów. Dla technomaniaków również.
Kto ty jesteś?
Zanim dowiemy się, dlaczego wszyscy jesteśmy Kasparami Hauserami, dla porządku (którego na pewno nie respektowano w tym filmie) powinniśmy zadać pytanie – kim był Kaspar Hauser? To wciąż bardzo tajemnicza i intrygująca postać chłopca, który pojawił się w Norymberdze w 1828 roku właściwie znikąd. Jakub Wassermann pisze o nim w swojej powieści:
Był to młodzieniec wieku lat około siedemnastu. Nikt nie wiedział, skąd przybył. On sam nie mógł udzielić żadnej informacji, ponieważ nie mówił lepiej niż dwuletnie dziecko. Umiał wypowiedzieć wyraźnie tylko kilka słów, a i te powtarzał bełkotliwie (…), tak jakby nie było w nich żadnego sensu (…). Także i jego chód podobny był do chodu dziecka (…): nie dotykał najpierw piętą ziemi, lecz stąpał powoli i ostrożnie całą stopą. Nie słyszał o nikim poza sobą samym, nic jednak o sobie nie wiedząc, nie zdając sobie sprawy ze swej samotności.
Kaspar z filmu Manuliego mógłby zostać opisany w dokładnie ten sam sposób. Główny bohater przybywa ze świata nieznanego nawet sobie do miejsca, które jest mu równie obce jak poprzednie, zna jedynie swoje imię i nazwisko. Zamiast Norymbergii mamy wyspę „X” nad morzem „Y”, a zamiast 1828 roku – futurystyczną wizję świata współczesnego roku „0”. Manuli wrzuca Kaspara w świat, który nie będzie dla niego różnił się niczym od miasta południowych Niemiec i gdzie będzie zachowywał się w gruncie rzeczy tak samo. W filmie powtarza on wciąż te same zdania co w powieści (np. „Jestem Kaspar Hauser” albo „Chcę zostać jeźdźcem jak mój ojciec!”), również pije tylko wodę i je chleb I choć zmienia się estetyka i forma przedstawienia całej historii, problem Kaspara pozostaje taki sam.
Próba nawiązania dialogu
Dlaczego Kaspar został opowiedziany jeszcze raz? Czyżby jego tajemnica została rozwikłana? Skądże znowu. To właśnie niemożliwość rozwiązania zagadki stała się tematem filmu. Z tą różnicą, że najnowsza ekranizacja historii Kaspara Hausera jest w mniejszym lub większym stopniu aktualizacją szczęśliwego zakończenia losów Sieroty Europy. Davide Manuli odpowiada swoim dziełem na modlitwę Kaspara z wiersza Paula Verlaine’a:
(…)
Za późny dzień mój, czy za wczesny?
Co ja tu robię na tym świecie?
Wy wszyscy, co mój ból pojmiecie,
Módlcie się za mnie – jam nieszczęsny.
Tematem dzieła jest różnie pojmowany kryzys. Sam bohater jest w końcu ucieleśnieniem kryzysu tożsamości – to wciąż Kaspar Hauser, który nie wie kim jest, skąd pochodzi i co właściwie robi w tym dziwnym świecie. Jedyną jasną informacją jest dla niego imię i nazwisko wypisane na jego klatce piersiowej. W wersji Wassermanna to Kaspar zapisał koślawymi literami swoje imię i nazwisko. Choć robił to samodzielnie, nie rozumiał tej czynności – nazwa ta przylgnęła do niego, stając się bardziej informacją dla innych ludzi niż dla samego Kaspara, dla którego nie miała żadnego znaczenia. Jedyne, czego tak naprawdę pragnął, to wyzwolić się z tego, co go ograniczało, czyli niemożliwości porozumienia się z innymi ludźmi i nieumiejętności wyrażenia swojej woli – język nie był do tego właściwym narzędziem. Z kryzysem tożsamości wiązał się zatem kryzys komunikacji, tak bardzo widoczny w czasach nam współczesnych.
Czy można prosić Pana/Panią do tańca?
To muzyka, która towarzyszy młodemu przybyszowi, jest jedynym bodźcem, który choć na chwilę daje mu poczucie wolności. Poprzez taniec jest w stanie komunikować się ze swoim opiekunem (Szeryfem – w tej roli doskonały Vincent Gallo) i ostatecznie zasymilować się ze światem. Ślad takiego zachowania pojawia się również u Wassermanna: „Kiedy jeden z żołnierzy zapalił światło, stało się coś osobliwego. Chłopiec zaczął wykonywać górną częścią ciała skaczące ruchy, jak tańczący niedźwiedź, i chwytał rękami płomień świecy”.
Muzyka (tutaj w wykonaniu DJ Vitalica) na pewno w większym stopniu niż ludzka mowa oddziałuje na zmysły człowieka, lepiej dociera do jego sfery sensorycznej i pobudza do ruchu. W tańcu (szczególnie do tak specyficznej muzyki) nie trzeba, wręcz nie powinno się myśleć. Można poczuć szczęście pod wpływem każdego dźwięku, które przenika ciało i w ten sposób wyzwolić się z ograniczeń narzuconych przez świadomość czy intelekt. Główny bohater jest postacią religijną, w przeciwieństwie do Księdza, który stara się rozwiązać zagadkę przybysza za pomocą ludzkich narzędzi. Na pytanie: „kim jesteś?”, Kaspar odpowiada już nie samo „Jestem Kaspar Hauser”, ale dodaje „um, umc, umc”. Reżyser obdarowuje postać nie tylko samoświadomością owego „io sono”, ale nadaje sens jego istnieniu.
Kaspar jest hermafrodytą (rolę gra kobieta Silvia Calderoni), więc nawet ze względu na niedookreśloną płeć nie jest w stanie utożsamić się z żadnym mieszkańcem wyspy „X” i zasymilować się z lokalną społecznością. Choć może to również nie ma znaczenia – Kaspar nie musi być ani kobietą, ani mężczyzną. Podobny problem został poruszony u Wassermanna:
– Tak nie wygląda żaden chłop – mówił [Strażnik] i pokazywał na falujące, jasnobrązowe włosy swego więźnia, które miały w sobie coś nie do opisania nieskalanego i błyszczały jak sierść zwierząt przyzwyczajonych do życia w ciemności. – I te subtelne białe ręce, i ta miękka jak aksamit skóra, i te delikatne skronie, wyraźnie błękitne żyły po obu stronach szyi, dalibóg, on jest podobny raczej do panienki ze szlachty niż do chłopa.
Momentalnie nasuwa się w tym przypadku motyw zastosowany w Casanovie Federico Felliniego, w którym hermafrodyta był traktowany jako obiekt kultu całej społeczności. Młody bóg był obdarzany czcią, podobnie jak w kulturze chrześcijańskiej Ciało Chrystusa. Zachowywano się wobec niego bardzo delikatnie, ponieważ jakakolwiek anomalia mogłaby go zbezcześcić i w konsekwencji zabić. Wspomnienie tego wątku mogłoby wydawać się bezsensowne, gdyby nie fakt, że Szeryf upatruje w Kasparze Hauserze Mesjasza. Rzeczywiście, czasami naprawdę trudno uwierzyć, że tytułowy bohater jest człowiekiem. Sam wstęp filmu sugeruje, że Kaspar jest przybyszem z innej planety…
Like my Father!
Skoro już mowa o postaci ojca, kluczową dla całego filmu jest niepowtarzalna rola Vincenta Gallo, który nawet w naszym świecie wydaje się postacią nierzeczywistą. Występuje tu w podwójnej roli. Jedną z nich jest postać ojca-wychowawcy Kaspara, Szeryfa, który jest jednocześnie DJ’em i chce, by jego podopieczny poszedł w jego ślady. Drugą postacią graną przez skandalistę lat 90. jest Pusher, antagonista (alter ego?) i konfrontator męskości reprezentowanej przez archetypiczną postać kowboja. Walka pomiędzy braćmi jest pokazaniem starcia dwóch kultur – amerykańskiego westernu i futurystycznego przedawkowania rzeczywistości.
„Prawdziwy” Kaspar powtarzał słowa „Chciałbym być takim jeźdźcem jak mój ojciec” – i to pragnienie tkwi w nim nadal.. Kowboj spełnia je i obdarowuje go mułem, na którym chłopiec może zwiedzać wyspę. Co ciekawe, zachowanie Kaspara w ogóle go nie dziwi – naturalną potrzebą Szeryfa, tkwiącą w nim od dawna, jest opieka nad przybyszem i bycie jego przyjacielem.
***
Nie wiem, ilu teoretyków literatury zaczęłoby analizować takie przedstawienie świata, w którym nic do niczego nie przystaje, a jednak ma znaczenie. Razem z rozpadem języka rozpada się nasz światopogląd, tracimy nasze poczucie bezpieczeństwa i zdolność odpowiedzi na pytanie: „Czym to właściwie jest?”. Jeśli jednak odsuniemy od siebie te iście polonistyczne pytania, dostrzeżemy film, który hipnotyzuje, choć zapewne niejeden widz pójdzie w zaparte i wyjdzie z sali z niesmakiem. Tak czy inaczej, Legenda… bardzo silnie oddziałuje na widza i nie pozwala mu pozostać obojętnym. Tym efektem Manuli oddala twierdzenie Księdza: „Wszyscy zapomnieli jak smakuje życie. Więc nie ma już ono smaku”.
Dla dynamiki filmu szczególnie ważna wydaje się muzyka DJ Vitalica, który jest sławą na arenie międzynarodowej (tak przynajmniej jest o nim napisane na stronie Nowych Horyzontów). Dzięki otępiającym rytmom techno i obrazom w slow motion widz popada w niemal narkotyczny trans (w filmie pojawia się zdanie: „Nie mamy papieża. Mamy heoinę”!). Zdecydowanie ułatwia to wczucie się w klimat świata, którego zrozumienie przestaje mieć znaczenie. Tak jak Kaspar Hauser może słuchać muzyki ze słuchawek niepodpiętych do niczego (proszę nie starać się zrozumieć – to nie o to chodzi!), tak widz może zaakceptować przedstawioną rzeczywistość bez „podpinania” do czegokolwiek swojego intelektu czy zdrowego rozsądku. Nie każdy musi nawet przecież próbować zrozumieć przekaz – kto wie, może go tak naprawdę nie ma? Sam reżyser w wywiadzie dla ICA przyznaje: „Film ma wiele poziomów odbiorczych, i jak z każdego innego dzieła każdy powinien otrzymać to, co powinien. Nie może istnieć jedna interpretacja tego filmu, każdy może stworzyć własną. Nie zapominajmy, że jest to również film o wolności indywidualnej”.
Ciekawe, że to właśnie trans i brak jasnego przekazu stają się płaszczyzną komunikacji, nie tylko bohaterów, lecz także widza i samego filmu. Powraca twierdzenie, że to my jesteśmy Kasparami Hauserami, przybyszami znikąd, próbującymi zrozumieć świat zupełnie nam obcy. Jest to ostatecznie jakiś sposób pokazania kryzysu komunikacji w XXI wieku, do czego chórem pewnie dołączyli się badacze literatury i antropolodzy.
Obcy są wśród nas…
Legenda… w żadnym stopniu nie koresponduje z Tajemnicą… Herzoga, choć może być traktowana jako jej druga część (Kaspar u Manuliego jest już prawie dorosły). Sam Manuli wspomniał jednak w wywiadzie((http://blog.ica.org.uk/the-legend-of-kaspar-hauser-an-interview-with-surrealist-filmmaker-davide-manuli/ [tłum. Anna Mik])) o innym filmie: Inaczej niż w Raju Jima Jarmuscha, od którego czerpał inspiracje. Rzecz dzieje się w Stanach. Rolę „obcego” odgrywa tutaj Eva, Węgierka, która odwiedza swojego kuzyna Williego (również Węgra), mieszkającego w Stanach na tyle długo, że nie potrafi znaleźć z nią nici porozumienia. Powoli stara się oswoić ją z inną rzeczywistością, jednak wspólne oddziaływanie na siebie bohaterów wywołuje odmienny skutek. Eva „resocjalizuje” kuzyna, sprawia, że ten zaczyna tęsknić za rodzinnymi stronami i za nią samą. Z kolei Williemu udaje się zafascynować Evę nową kulturą, do której się coraz bardziej przekonuje. I choć nie ma happy endu, temat obu filmów jest taki sam – poszukiwanie wspólnej płaszczyzny komunikacji postaci z dwóch zupełnie innych światów.
Pomiędzy dwoma filmami można dostrzec dużo podobieństw technicznych: są czarno-białe, występują długie i statyczne ujęcia, pojawia się w nich współczesna (względem okresu tworzenia filmów) muzyka… Czasami nie można było oprzeć się wrażeniu, że pojedyncze sceny z Legendy… były zaczerpnięte żywcem z dzieła Jarmuscha, choćby otwarcie fabuły przez obraz postaci stojącej tyłem do widza i obserwującej lądujący samolot. Podobnie jak Kaspar, Eva natyka się na problem asymilacji, potrzebuje kogoś, kto weźmie ją za rękę i pokaże, jak przetrwać w nowych warunkach. Obie postacie są bezbronne i uległe, skazane na cudzą łaskę i pozbawione możliwości wyboru.
***
– Jasne jest – powiedziano na końcu – że mamy tu do czynienia z człowiekiem, który nic nie mówi jak inni, nie je, nie pije, nie czuje, nie mówi jak inni, nie ma poczucia czasu ani świadomości samego siebie.
Choć interpretacja Legendy… może pójść w różne strony (i całe szczęście), wniosek pokrywa się z pierwszym wrażeniem – jest to film dziwny, ale intrygujący, jak to lubią mówić niektórzy asekuranci – specyficzny. Być może jednak właśnie takich nowych-starych historii potrzebuje dzisiejszy Europejczyk i by mógł odczuć cokolwiek, powinno mu się dostarczyć jak najwięcej wrażeń naraz – tak jak biednemu Kasparowi. Na Festiwalu NH Legenda Kaspara Hausera pojawiła się w bloku tematycznym: „The Happy Endings”. Kasparowi Manuliego udało się odnaleźć swoje miejsce na ziemi – wszystko dzięki muzyce techno. Być może gdyby DJ Vitalic wsiadł do spodka UFO i wylądował w XIX wieku w Norymberdze, uratowałby również i oryginalnego Kaspara.
Anna Mik