Gesamtkunstwerk – o Elisabeth Schwarzkopf w stulecie urodzin

712+FQhTPlL._SL1500_
Foto. materiały prasowe Warner Classics

„Elisabeth Schwarzkopf zajmuje pośród wielkich gwiazd światowej wokalistyki wyjątkowe, jedyne miejsce. Jeśli myśli się o głosie, który można by określić jako ideał szlachetności i czystości, jej śpiew nasuwa się jako pierwszy przykład”. Tak o jednej z najwybitniejszych (i jednocześnie budzących skrajne opinie) śpiewaczek drugiej połowy dwudziestego wieku pisał przed laty znawca i wielbiciel jej twórczości Janusz Łętowski.

Warto przyjrzeć się artystce, zwłaszcza że okazja po temu wydaje się wyjątkowa: 9 grudnia przypada setna rocznica urodzin Schwarzkopf. Na rynku ukazała się także wspaniała kolekcja (trzydzieści jeden płyt!) jej recitali nagranych w latach 1952–1974. Co takiego było (i jest) w artystce, że wśród muzykologów, operomaniaków, koneserów śpiewu wciąż wywołuje gorące, nierzadko przeciwstawne sobie uczucia. Jedni uważają ją za największą śpiewaczkę świata i znakomitego pedagoga; inni twierdzą, że jej interpretacje rażą sztucznością i są trudne do zniesienia, a wieloletnie lekcje śpiewu niejedną studentkę i niejednego studenta doprowadziły do poważnej depresji.

Curriculum vitae: od Jarocina do Schruns

Elisabeth Schwarzkopf urodziła się w 1915 roku w Jarocinie (wówczas miasto leżało na terenie Provinz Posen – Prowincji Poznań – w Królestwie Prus). Ojciec Elisabeth – filolog klasyczny – był nauczycielem gimnazjalnym. Matka śpiewaczki prowadziła dom z niezwykłą dbałością i pruskim perfekcjonizmem. W tej tradycyjnej mieszczańskiej rodzinie wspólnie czytano ambitną literaturę, uczono się języków obcych, a wieczorami muzykowano i rozmawiano na ważkie tematy. To przede wszystkim właśnie matka rozbudziła w Elisabeth zamiłowanie do śpiewu. Ziarno trafiło na podatny grunt: już od wczesnych lat dziewczynka była posłuszna, skrupulatna i zdyscyplinowana. Wychowanie w rodzinnym domu z pewnością wpłynęło na jej widzenie i rozumienie świata. Przyszła śpiewaczka w wieku siedmiu lat rozpoczęła naukę gry na fortepianie, a trzy lata później grała także na altówce i organach. Jako siedemnastolatka natomiast rozpoczęła naukę śpiewu; podjęła studia w Hochschule fuer Musik w Berlinie – najpierw u Luli Mysz-Gmeiner, a następnie – co okazało się zbawienne – u cenionej sopranistki Marii Ivoguen i jej męża, znakomitego pianisty akompaniatora Michaela Raucheisena. To właśnie Ivoguen ukształtowała głos Schwarzkopf – początkowo o brzmieniu altowym – w sopran liryczny, który stał się jej znakiem rozpoznawczym.

W roku 1938 młoda śpiewaczka po raz pierwszy pojawiła się na wielkiej scenie: w berlińskiej operze wykonywała rolę Dziewczęcia-Kwiatu w Parsifalu Richarda Wagnera. Z tym okresem działalności artystycznej Schwarzkopf wiąże się też wątek, który – zwłaszcza dla amerykańskich i brytyjskich krytyków – jest niezwykle istotny na jej drodze życiowej: otóż w 1939 roku początkująca artystka miała wstąpić do młodzieżówki NSDAP. „To było w owym czasie naturalne, jak wejście do jakiejś unii. Po to, aby mieć pracę. Mój ojciec sam padł ofiarą procedur nazistowskich – odmówił wstąpienia do partii i w konsekwencji stracił posadę dyrektora w gimnazjum w Cottbus. On zmusił mnie do zapisania się” – tak Schwarzkopf mówiła po latach w rozmowie z amerykańskim dziennikarzem. Sprawa była o tyle istotna, że rodzina znajdowała się wówczas w trudnej sytuacji materialnej, a młoda Elisabeth – usilnie zachęcana przez matkę – miała zarabiać na lekcje śpiewu, gramofon i wizyty w operze. W latach 1943–1944, z powodu poważnej choroby płuc, przeszła rekonwalescencję w Tatrach (prawdopodobnie także w Zakopanem). Krótko potem zadebiutowała w Wiener Staatsoper, wcielając się w Zerbinettę w Ariadnie na Naxos Richarda Straussa.

W pierwszych latach wojny Schwarzkopf występowała z recitalami solowymi i z zespołem Staedtische Oper Berlin w wielu miastach Rzeszy Niemieckiej. W kwietniu 1941 roku śpiewała w Lublinie, Warszawie i Krakowie (do którego powróciła jeszcze w sierpniu 1944).

Po wojnie poddano ją procesowi denazyfikacji, a w 1947 roku po raz pierwszy wystąpiła w Royal Opera House Covent Garden w Londynie (jako Donna Anna w Don Giovannim Mozarta). Następnie przyszły kolejne role i triumfy na scenach operowych Europy i Ameryki. Pojawiała się w przedstawieniach operowych i recitalach na słynnym festiwalu w Salzburgu (1947–1964), także w Bayreuth (1951), w mediolańskiej La Scali (1948–1963), Teatro La Fenice w Wenecji, San Francisco Opera Theater. Wreszcie, w połowie lat sześćdziesiątych, podpisała kontrakt z Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Występy na scenie operowej Schwarzkopf zakończyła – w pełni sił wokalnych – 31 grudnia 1971 roku. Na scenie Theatre de la Monnaie w Brukseli po raz ostatni odegrała jedną ze swoich najwybitniejszych ról: Marszałkowej w Kawalerze srebrnej róży Richarda Straussa.

W następnych latach poświęciła się recitalom pieśniarskim, które wszędzie przyciągały ogromną publiczność i były zazwyczaj entuzjastycznie oceniane przez krytyków. Podczas tych recitali towarzyszyli Schwarzkopf znakomici pianiści, wśród nich niezapomniani Gerald Moore i Goeffrey Parsons. W grudniu 1977 roku śpiewaczka wystąpiła w Warszawie i Poznaniu, a we wrześniu 1978 dała recital podczas festiwalu Wratislavia Cantans. „Witając ją, oddawaliśmy jej taki ukłon, jaki należy się królowej”, pisał Łętowski.

Swój ostatni recital artystka miała w Zurychu, 19 marca 1979. Było to pożegnanie ze sceną, na której występowała ponad czterdzieści lat, a także – co nie mniej istotne – z mężem, Walterem Legge, jednym z największych i najbardziej wpływowych w dziejach fonografii producentów muzycznych, dyrektorem artystycznym wytwórni EMI i twórcą słynnej londyńskiej Philharmonia Orchestra. Przez blisko trzydzieści lat Schwarzkopf i Legge tworzyli udany związek, prywatny i zawodowy.

Od tej pory Schwarzkopf zaangażowała się w działalność pedagogiczną. Również na tym polu wiele od siebie wymagała. Zamiłowanie do ciężkiej pracy i systematyczność wpajała swoim uczniom. W ocenach często bywała ostra, nieprzejednana, kategoryczna i impulsywna. Wielu się poddawało, ale ci, którzy wytrwali, zawsze mówili o swej nauczycielce-mistrzyni z wielkim szacunkiem. Do najbardziej znanych podopiecznych należą Rene Fleming, Thomas Hampson, Christian Gerhaher czy Matthias Goerne.

Profesor doktor Elisabeth Schwarzkopf – laureatka wielu nagród i wyróżnień na całym świecie, Dama Imperium Brytyjskiego i Kammersaengerin, pracowała do ostatnich dni swego życia. Zmarła w austriackim Schruns 3 sierpnia 2006 roku.

Her Masters Voice: głos zapisany na płytach

Musi być coś szczególnego w śpiewaczce, jeśli u szczytu kariery koncentruje się zaledwie na pięciu, sześciu rolach scenicznych. U Schwarzkopf były to trzy postacie w operach Mozarta, dwie u Richarda Straussa, a sporadycznie jedna rola verdiowska. Słuchacze jej płyt mogą nie zdawać sobie sprawy z tego radykalnego ograniczenia: w studiu nagraniowym repertuar Schwarzkopf był zdecydowanie bogatszy i bardziej różnorodny; także w pierwszych latach swojej kariery scenicznej spektrum ról miała niezwykle szerokie. Była to mieszanka perfekcjonizmu i samowiedzy. Schwarzkopf, pytana o swoje długie, aktywne i znakomite trwanie na scenie operowej i estradzie koncertowej (debiutowała w połowie lat trzydziestych XX wieku, a działalność koncertową zakończyła u schyłku lat siedemdziesiątych), podkreślała, że śpiewała zawsze poniżej swoich faktycznych możliwości, nigdy nie forsując głosu. Z takim samym zaangażowaniem podchodziła zarówno do występów na żywo w przedstawieniach operowych czy podczas recitali, jak i nagrań płytowych. Janusz Łętowski pisał o

sztuce wysublimowanej, pełnej wewnętrznej równowagi, pastelowych kolorów i półcieni, ale także niewolnej od spontaniczności, nawet jeśli ta ostatnia miała zawsze kontrolowany (…) charakter. (…) Jej muzyczny świat składał się zawsze z kilku tylko pól – ale poruszała się po nich z niezachwianą pewnością i spokojem.

Schwarzkopf od zawsze umiała z rozmysłem planować swoją karierę. Tę systematyczność i twarde dążenie do celu wyniosła z domu rodzinnego. W tym kontekście jej domniemane członkostwo w NSDAP należałoby jednak rozumieć jako możliwość otwarcia kolejnych drzwi w karierze. Natomiast spotkanie legendarnego producenta muzycznego Waltera Legge było na pewno szczęśliwym zbiegiem okoliczności. To także dzięki jego pozycji, kontaktom, znajomości rynku (i, oczywiście, świetnej znajomości muzyki) udało się osiągnąć śpiewaczce bardzo wysoką pozycję i ogromną popularność. Jednak nie wolno zapominać, że Schwarzkopf nie zdobyłaby tak wiele bez zapału, ambicji i wielkiego talentu.

Imponująca jest dyskograficzna spuścizna artystki (zwłaszcza ta część, którą wydano na jubileusz stulecia jej urodzin). Dzięki pozycji i zaradności męża, ale i dążeniu Schwarzkopf do wykonawczej perfekcji, dysponujemy dziś doskonałymi nagraniami, trwale zapisanymi w historii muzyki. Te nagrania są niczym wzorzec metra z Sevres, nierzadko wciąż – po kilkudziesięciu latach od powstania – niedościgłe. Słuchamy lśniącego, srebrzystego głosu, brzmiącego tak, jak gdybyśmy siedzieli w pierwszym rzędzie sali koncertowej o najlepszej akustyce. Interpretacje Elisabeth Schwarzkopf są dopracowane do tego stopnia, że możemy usłyszeć najdrobniejsze niuanse: zmiany nastroju, cieniowanie fraz; możemy wyczytać z głosu wyraz twarzy i złożoność charakteru przedstawianej postaci, identyfikowanie się z nią w najwyższym stopniu. Jej śpiew to niezwykła gra barw i odcieni. Zaznacza się to zarówno w ariach z oper, wykonywanych z orkiestrą, jak i – w szczególności – w pieśniach Franza Schuberta, Hugona Wolfa czy Richarda Straussa, w których artystce towarzyszy wyłącznie fortepian. Tu – jak sama Schwarzkopf często mówiła w wywiadach – można banalną na pozór piosneczkę o niczym zamienić we wzruszający poemat, przenoszący słuchacza do innego świata. I jeśli to się uda, śpiewak czy śpiewaczka mogą uznać swój obowiązek za spełniony: obowiązek przekazania ludziom piękna poezji i muzyki.

To „pilnowanie” doskonałości – by tak rzec – może być atutem, ale także ograniczeniem i niebezpieczeństwem, a dla antagonistów Schwarzkopf – obiektem krytyki, czasem niepozbawionej racji. Pieśniarka wielokrotnie podkreślała, że na pierwszym miejscu stoi muzyka, to, co zapisane w nutach przez kompozytora. Niektórzy twierdzą jednak, że poprzez swoją nad wyraz sugestywną, wręcz manieryczną interpretację, akrybiczne wyśpiewywanie każdej samogłoski muzyka jest przyćmiona, odsunięta na dalszy plan. Wielbiciel talentu śpiewaczki z kolei przywołać może w tym miejscu, np. jej niezapomniane nagrania wiedeńskich operetek. Schwarzkopf jako Hanna Glavari z Wesołej wdówki Franza Lehara czy jako Rozalinda w Zemście nietoperza Johanna Straussa objawia się jako cudowna dama, kokieteryjna arystokratka, która w wyrafinowany sposób potrafi zawładnąć sercem niejednego mężczyzny, a dialog z admiratorem, który prowadzi z uwodzicielskim akcentem, nie ma sobie równych w historii muzyki.

Na zakończenie przytoczmy raz jeszcze słowa Łętowskiego: „Naprawdę wielką sztuką jest tylko ta, której poddajemy się z radością, ponieważ spotkanie z nią oznacza bogactwo wzruszeń i odpoczynek. Sztuka Elisabeth Schwarzkopf przemawiała zawsze do najlepszych stron ludzkiej natury; dlatego też przyjmowano ją wszędzie z zachwytem i wdzięcznością”.

Marcin Dąbrowski

Podczas pracy nad artykułem korzystałem z artykułów i książek:

  1. J. Chodorowski, Wokalny diament bez skazy. O śpiewie Elisabeth Schwarzkopf,     „Arcana” 2006, nr 3, s. 205–214.
  2. P. O’Connor, The Perfect Prima Donna, „Gramophone” Oct. 2006, s. 38–45.
  3. A. Jefferson, Elisabeth Schwarzkopf. Die Biographie, Muenchen 1996.
  4. J. Kański, Mistrzowie sceny operowej, Kraków 1998.
  5. E. Łętowska, J. Łętowski, Muza wiecznie kwitnąca czyli znów o operze, Warszawa 1995.
  6. J. Łętowski, Galeria portretów muzycznych, Kraków 1987.
  7. The Schwarzkopf File. D.P. Stearns questions Dame Elisabeth, „Opera News”, Dec. 9th1995, s. 28–30.
  8. D. Vetten, Die Schoene und die Toene, „Orpheus. Das MusikTheatermagazin” Nov./Dez. 2015, s. 10–15.

Zobacz także:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *