Porywy serca versus kontrola uczuć. O tym, co się dzieje w duszy dotkniętej przez miłosny zawód

Otwieram oczy, rozglądam się i uświadamiam sobie, że świat stał się bezbarwny. Nie ma w nim już drogiej miłości. Nie ma w nim tego, który komplikował mi życie. Niebo nigdy wcześniej nie przybierało tak beznadziejnie szarego odcienia. Ostatni listek bluszczu opada.

Od teraz będę ubierać się na czarno i słuchać muzyki, która rozrywa duszę, a przy tym trafia w sam środek serca pogrążonego w rozpaczy. W moim wnętrzu – również mrok. Czuję się jak Antioch wzdychający do Stratonike, pogrążony w miłosnej chorobie, bliski dokonania żywota z miłości. Wychodzę z domu i jestem wściekła na śpiewające ptaki. Dlaczego wszyscy dookoła się uśmiechają? Zakładam słuchawki. Słucham ulubionego hymnu zbolałych serc – The End of the World Skeeter Davies i śpiewam razem z nią. Dlaczego słońce nadal świeci? Czemu morze wciąż obija się o brzeg? Czy nie wiedzą, że świat się kończy? Przecież Ty już mnie nie kochasz…[1]. Wypominam sobie: Dlaczego nie byłam ostrożniejsza?! Dlaczego zgodziłam się jechać z nim do Paryża dwa dni po tym, gdy pierwszy raz spojrzałam mu w oczy? Gdybym choć trochę kierowała się zdrowym rozsądkiem, teraz bym nie cierpiała. A ja? Cóż, chciałam być romantyczna. To emocje, a nie tchórzostwo i żałosna rozwaga (którymi gardzę!), kierowały moim postępowaniem. W życiu nie przeszłyby mi przez gardło słowa, które wypowiadała tytułowa Rozważna z powieści Jane Austen. Nie chciałam mówić, że mam o moim wybranku wysokie mniemanie, że go ogromnie cenię, że go lubię…[2]. Chciałam z pełną mocą mówić: kocham.

Ach! Kto z nas choć raz – w obliczu zawodu miłosnego – nie próbował dokonać wyboru między rozwagą a romantycznością? No kto?! Mnie ten odwieczny dylemat niezmiernie irytuje. Trzymać się z boku i nie ufać absolutnie nikomu czy rzucać się w wir miłości, nie zważając na możliwe cierpienia i sygnały ostrzegawcze? Rozum podpowiada, że powinnam wybrać to pierwsze. Ale może znajdę coś pomiędzy? Jednak co leży w połowie drogi od podporządkowania całego swojego świata drugiej osobie i od kompletnego braku zaangażowania? Już wiem! Przyjęcie pozy.

Stworzę wokół siebie aurę niedostępności i stanę się uosobieniem kobiety zagadki. Zaraz… przypominam sobie, że taka postawa jest szkodliwa. Nie… nie chcę być stereotypową femme fatale. Wprawdzie wejście w rolę kobiety chodzącej z pasją, mówiącej tak, jakby doskonale sobie radziła[3], potrafiącej zakręcić sobie wokół palca absolutnie wszystkich (którą opisuje Nelly Furtado w kultowej piosence Maneater), jest niezwykle kuszące, jednak nie będę mścić się na niewinnych. W ten sposób skrzywdzę wszystkich podatnych na ślepe zakochanie – a przecież jeszcze niedawno sama byłam na ich miejscu! Owszem – podziwiam te bezwzględne, tajemnicze postaci uwodzicielek. Są groźne, wykreowane do rangi bóstwa, wykraczające poza sferę ziemską (jak mityczne syreny zwodzące swym śpiewem czy tytułowa Wampir z utworu Reymonta). Niezwykłe wydają mi się też żyjące w uniwersum komedii romantycznych, nierealnie ekscentryczne manic pixie dream girls (jak na przykład Summer z filmu 500 Days of Summer). One stały się femmes fatales zupełnie nieświadomie. Przedstawicielki tego schematycznego typu postaci filmowej manifestują swoją niezależność. Epatują innością, niedostępnością, szaleństwem. Dzięki swojej naturalnej spontaniczności rozkochują w sobie skrzywdzonych, pogrążonych w życiowej apatii mężczyzn, którzy następnie cierpią w wyniku idealizacji swoich wybranek. Może być jak one? Ale one przecież nie istnieją. Nie będę ich udawać. Zakładając maskę i uciekając od swojej prawdziwej postaci, zraniłabym też siebie. Nie chcę krzywdzić innych na siłę. Stałabym się sobie obca! I zostałabym znienawidzona! Gdy tylko w głowie pojawia się myśl o byciu femme fatale, przypominam sobie, jak bardzo żal było mi Wokulskiego – zniszczonego przez bezwzględną Łęcką. Decyduję, że nie stanę się jak wykluczana (przez wielu czytelników Lalki) z grona szanowanych postaci literackich, wyzyskująca wrażliwych, wyrachowana arystokratka.

Więc znowu skłaniam się ku prawdziwej romantyczności. Zastanawiam się, czy powinnam biegać w deszczu, wąchać polne kwiaty czy recytować wiersze. Jak przystało na jednostkę czującą – chcę połączyć się z tym, co pierwotne, niewytłumaczalne, nieosiągalne dla rozumu. Choć niewykluczone, że taki schemat myślenia jest jedynie niepotrzebną egzaltacją. Może, gdy żyję zgodnie z takim światopoglądem, trwam w świecie fantazji. Zakochuję się tylko w wizji drugiej osoby. W sytuacji, w atmosferze. W różowym niebie, jasnym księżycu i błękitnych oczach. Nie chcę być fałszywie zakochana, wpatrzona wyłącznie w wyobrażenie miłości. Będę silniejsza, będę ponad to. Będę cierpliwie bronić miłosnych sekretów i powściągliwie kryć się z wyznaniami. Chociaż… czy wyjdzie mi to na dobre? Za wszelką cenę próbuję uniknąć powtórnego bólu. Jaką strategię obrać? Nie chcę wcielać się w postaci, które tłumiły swoje emocje i zrezygnowały z miłości. Nie chcę, jak Wiktor Ruben czy Julcia z Iwaszkiewiczowskich Panien z Wilka, w przyszłości gorzko wspominać niewykorzystanej młodości, nierozwiniętych miłości, niewyznanych uczuć. Przecież w ten sposób życie z czasem przeobraża się w jedną wielką bańkę frustracji! Przecież tkwienie w bezbarwnej brei i trzymanie swoich uczuć na wodzy sprawiają, że cierpimy jeszcze bardziej. Ale nie mogę też skończyć jak te wszystkie wiecznie cierpiące kobiety, które swoją wrażliwość zawdzięczają lekturze romansów i oddały serce swoim wybrankom, a potem zostały z niczym. Ach… co zrobić?!

(Tak właśnie brzmią dylematy osoby Beznadziejnie Zakochanej – nazwijmy tę osobę B.Z.).

  1. WYCOFANIE SIĘ, CIERPIENIE

Złamane serce. Po pierwszej fali spazmów przychodzi moment zdezorientowania. B.Z. razem z Marią Pawlikowską-Jasnorzewską krzyczy: Przecież mnie kochasz nad życie? (…) Przecież ja jestem niebem i światem? Sam mówiłeś…[4]. Na pierwszym etapie próby rozwiązania odwiecznego dylematu B.Z. wydaje się, że gdyby z większą rezerwą podszedł/podeszła do słów swojego obiektu westchnień, uniknąłby/uniknęłaby zawodu. Teraz należy być rozważnym, nie ufać nikomu i wejść w rolę łamacza serc. Należy żyć w samotności, nie dopuszczać do siebie nikogo. Nie wyznawać uczuć, tylko dusić je w sobie. Zapomnieć, nie angażować się. Być jak przyjaciółka Elinor Dashwood – pionierka rozwagi i wzór chłodu oraz zachowawczości. W szale nieznośnych emocji B.Z. zaczyna szukać siebie właśnie w papierowych, przerysowanych postaciach. Mimowolnie romantyzuje swój ból, rozgrzebuje rany. Utożsamia się z dylematami, z którymi zmagają się fikcyjni ludzie. Kłócą się w niej/nim dwie postawy leżące po przeciwległych biegunach szerokiego spektrum możliwych podejść do kwestii zaufania (w) miłości. Zraniona jednostka myśli, zastanawia się; nieznośne refleksje hałasują jej w głowie, aż w końcu dochodzi do wniosku, że będzie cierpieć. Tak czy inaczej. Więc co za różnica – czy z frustracji związanej ze stłumieniem instynktów, usilnym trzymaniem się w ryzach, czy z zawodu wynikającego z tego, że miłość nie spełniła oczekiwań i w rzeczywistości nie była tak żarliwa jak nastawienie do niej?

  1. UKOJENIE W KULTURZE?

I B.Z. tworzy w myślach katalog innych cierpiących idiotek. Koi ją/go świadomość, że jej/jego prawdziwymi przyjaciółkami mogą być pisarki czy postaci, które także przeżywają ból związany z dawaniem sobie szansy na miłość. Są idiotkami, czyli osobami, które były skłonne robić głupstwa dla miłości, które miały odwagę głupio się zakochać, a teraz umieją się z tego śmiać (według definicji Joanny Okuniewskiej, autorki kultowego podcastu Moje przyjaciółki idiotki – swoistego remedium dla tych, którzy pragną poczuć się częścią wspólnoty łączącej wszystkich śmiesznie zakochanych). Potrafiły po prostu przyznać się do swoich uczuć. Przetrawić ból po zawodzie miłosnym. Opisać go. Motywować innych do dzielenia się swoją historią. Pocieszyć zgubionego B.Z.

  1. CHĘĆ ZAPOMNIENIA

B.Z. za wszelką cenę pragnie wydostać się z rozpaczy. W akcie desperacji włącza radio, po czym powtarza za wokalistą Jeden Osiem L: ach, naprawdę tyle dałbym by zapomnieć Cię, wszystkie chwile te, które są na nie![5] Żeby zapomnieć, ponownie zanurza się w oceanie kultury. W końcu piękno koi – nic nie pociesza tak jak dostrzeżenie własnej rozpaczy w literaturze, filmach, muzyce. Zbolałe serce oddycha z ulgą, gdy widzi, że serca innych przechodziły przez to samo. Czyta więc, ogląda, słucha, szuka kogoś podobnego do siebie. Kogoś, kto cierpiał, kto stale zastanawiał się, czy powinien kochać, czy może tylko lubić. B.Z. chce poczuć, że jeszcze nie oszalał(a), że jakieś inne serce też kiedyś zostało złamane. Zakochana jednostka sama już nie wie, czy powinna pozwalać sobie na wyrzeczenia, czy jest to absolutne szaleństwo. Nie potrafi rozstrzygnąć, czy powinna być jak rozedrgana Bella (kultowa bohaterka sagi Zmierzch), która pragnie zostać wampirem, by po sam kres świata móc trwać u boku nieśmiertelnego ukochanego. Czy może raczej – jak Róża Żabczyńska, która w wyniku miłosnego rozczarowania zraziła się do afektu – obiecać sobie, że nigdy więcej nikogo nie pokocha? Ale to przecież i tak nie ma znaczenia. I tak – myśli B.Z. – niezależnie od tego, jakiego wyboru dokonam, na pewno znowu skończę źle. Tak jak wszystkie moje fikcyjne siostry i wszyscy moi fikcyjni bracia.

  1. EMANOWANIE BÓLEM

By wyleczyć złamane serce, B.Z. naturalnie sięga po tomiki poezji czy biografie inspirujących postaci. Szuka ukojenia w wyznaniach kobiet niestabilnych emocjonalnie – romantycznych, oscylujących między ziemią a sferą niewidzialną. Szuka schronienia w ich bólu, co w efekcie często prowadzi do romantyzowania cierpienia. Ale przecież to nieszkodliwe. W końcu łatwiej jest oceniać błędy innych, drwić z ich romantycznych uniesień, udawać, że cierpi się bardziej niż w rzeczywistości. Łatwo jest zapomnieć o swoim dylemacie i oceniać życie papierowych ludzi, tym samym – paradoksalnie – zmuszając się do smutku. B.Z. próbuje wcisnąć się w formę wiecznie rozedrganych i cierpiących. Myśli: „Ból jest potrzebny! Na przekór całemu światu chcę ze smutkiem gapić się w okno i głośno śpiewać don’t they know it’s the end of the world, cause you don’t love me anymore!”. Pomimo niebezpieczeństw, z jakimi wiążę się takie oderwanie od rzeczywistości i wieczne trwanie w beznadziei, cierpienie oczywiście jest potrzebne i być może właśnie w nim wyraża się siła wrażliwej jednostki. W tym, że potrafi przyjąć swój ból, przyznać się przed sobą, że cierpi, a następnie przerodzić ten ból w coś pięknego. Coś tak pięknego jak – na przykład – twórczość Sylvii Plath.

Trwając w cierpieniu (jako B.Z., w którego rolę na pewnym etapie swojego życia wchodzi każdy z nas), sięgam po pamiętniki zanurzonej w złudzeniach, starganej przez ból poetki, która w pewnym momencie życia wierzyła w jedyną, duchową, głęboką miłość. Popadała w stany maniakalne. Gdy kochała, kochała nad życie. Była zdecydowanie nierozważna. Czytam entuzjastyczne wiersze pogrążonej w bólu kobiety z zapartym tchem. Część mnie wie, że to nierozsądne i nie powinnam się z nią utożsamiać, ale wiem też, że ta cierpiętnicza lektura mi pomoże. Zgodnie z moją mentorką Sylvią „uważam, że należy nauczyć się kontrolować i manipulować doświadczeniami i uczuciami, niezależnie od tego, jak bolesne by one nie były”[6]. Przeistaczam więc swój ból w motywację do czytania i absorbowania historii czujących, połączonych z mistyczną sferą świata kobiet. Wiem, że Sylvia skończyła źle. Wiem też, że jej ból nie był egzaltowany. Nie bała się czuć całą sobą pomimo bycia silną, pomimo podkreślania niesprawiedliwego położenie kobiet w świecie i głoszenia konieczności walki. Jej ból, jej rozedrganie nie były związane jedynie z miłością. Jej ból pulsował na głębszych płaszczyznach. Była romantyczna i odważna. Podziwiam ją za to. Czytam tragiczną biografię Sylvii i myślę czyż wielka miłość nie istnieje, tylko tkliwość?[7]. Skoro Plath wątpiła w miłość, to jak ja mam w nią nie wątpić? Moje serce napełnia się goryczą. Powoli daję upust emocjom i wyzwalam się z największego bólu. Jestem gotowa przejść do czytania o mojej najlepszej przyjaciółce idiotce, poetce najbliższej mojemu biednemu sercu.

  1. ROMANTYCZNE UNIESIENIE

Przechodzę do wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, która była stale zakochana, a swoje gorycze wlewała w kolejne tomiki poezji. Widziała piękno w każdym aspekcie świata. Zachwycała się wschodami słońca, porami roku, gwiaździstymi duchami rzeczywistości. Dostrzegała magię w świecie. Żyła, czując więcej niż przeciętny człowiek. Według niektórych była poetką całuśną. Opisywała miłosne wzniesienia i upadki, świadoma tego, że miłość jest bólem. Być może nawet nadmiernie romantyzowała miłosne straty. Wertuję tomiki pięknej poetki i natykam się na Trzy rubayaty o miłości. Moja przyjaciółka Maria twierdzi, że najgorszą, najbardziej bolesną z miłości jest ta najgorętsza, najgłębiej przeżywana. Dostrzega więc paradoks tego, że im więcej czujemy, tym bardziej cierpimy. Pawlikowska podkreśla, że warto tak kochać. Że tylko głęboka miłość jest coś warta. Zaczynam wierzyć jej słowom i tak jak ona czuję, że świat mnie skrzywdził. Autorka głosi konieczność emanowania bólem, nieuciekania od niego.

Czytając Nie wrócę więcej, mam wrażenie, że smutek rzeczywistości powinien mnie też absolutnie zmiażdżyć, i teraz – tak jak ona – mam ochotę znaleźć się w innej sferze, żyć między gwiazdami, gdzie smutek i nadzieje o powrocie miłości mnie już nie dosięgną. W tym wierszu jedynie nadzieja o powrocie uczucia trzyma przy życiu podmiot liryczny, który nawet w obliczu miłosnego zawodu żył złudzeniami. Jakie to romantyczne i nierozważne! Więc można tak żyć. Można żyć pełnią uczuć. Wprawdzie jest to szkodliwa narracja – myśląc w ten sposób, nigdy nie wydostaniemy się z objęć bólu. Pociesza mnie, że ktoś taki jak Maria Pawlikowska-Jasnorzewska faktycznie istniał, i w chwilach słabości, gdy emocje mnie rozrywają, sięgam po jej tomiki i pocieszam się jej pełnym uniesień i deluzji gadaniem. Jednak – za żadne skarby – nie chcę zamienić się w kobietę, która czeka[8]. Muszę próbować wyrwać się z tej smutnej egzaltacji!

  1. CZERPANIE SIŁY Z BÓLU – ROZWIĄZANIE DYLEMATU?

Pozwoliłam sobie na zanurzenie się w bólu, na terapię romantyczną literaturą. Gdy już odnajdę siebie w prawdziwie czujących kobietach, jestem gotowa na dalszą walkę. Chcę rozwiązać ten dylemat, więc bez zawahania sięgam po absolutny klasyk. Rozważna i romantyczna. Pełna nadziei czytam arcydzieło Jane Austen. Oglądam nawet film! I co? Być jak Marianne czy może jak jej siostra? Elinor, według swojej spontanicznej i wylewnej siostry, nie czuje nic i to właśnie przez swoją roztropność w uczuciach blokuje sobie drogę do szczęścia. Ale to przecież Marianne cierpi po tym, jak ufnie dała ponieść się uczuciom. To ona była romantyczna – zupełnie jak dawna ukochana pułkownika Christophera Brandona. Obie kobiety w pewnym momencie cierpiały przez bezmyślny brak rozwagi.

Znów zmieniam podejście, znów myślę – może jednak rozwaga i dystans w stosunku do ukochanych pozwolą mi uniknąć bólu? Może powinnam być tak chłodna jak Eliza Orzeszkowa, która rozwiodła się ze swoim mężem po tym, jak został zesłany na Syberię? A może jak Róża Żabczyńska, która wprawdzie czuła bardzo wiele, jednak tłumiła emocje po zawodzie miłosnym. Ale przecież to ją zabiło! Przecież długo trwała w nicości – w żałosnym znieczuleniu, które zniszczyło życie jej i jej bliskich. Nie, nie będę taka. Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później romantyczność dopadnie większość z nas. Tak jak główną bohaterkę serialu Crazy Ex-Girlfriend, która tłumiła swoją miłość do występowania w teatrze na rzecz bycia prawniczką w pozbawionej duszy firmie. I nagle zdecydowała się przeprowadzić do Kalifornii, żeby zbliżyć się do ukochanego z dzieciństwa. Żeby ponownie odnaleźć harmonię. Tylko szaleńcy są w stanie podejmować podobne decyzje. Mimo to prawdziwi romantycy i tak dostrzegliby piękno zachowania podporządkowanemu gwałtownym emocjom.

  1. AKCEPTACJA BEZNADZIEJNEGO LOSU

Wiem, że z racjonalnego punktu widzenia rewolucjonizowanie swojego życia na rzecz uczucia jest szaleństwem. Jednak po lekturze i obejrzeniu wszystkich możliwych rzeczy, które mogłyby mnie skłonić do bycia nieokrzesaną i romantyczną, znowu pragnę popaść w egzaltację. Chociaż wiem, że na pewno nie doprowadzi mnie to do szczęścia. Po prostu nie chcę być tchórzem. Nie mogę pozwolić na to, by lęki i wątpliwości, takie jak Ostrożność czy Rozwaga, pozbawiły mnie siły sprawczej i sprawiły, że stanę się strachliwa. Przecież – jak bohater Podróży Sentymentalnejprzeważnie kieruję się pierwszym impulsem, a zatem rzadko słucham owych intryg, które, o ile mi wiadomo, nie służą żadnemu celowi prócz tego, że otaczają serce twardym pancerzem[9]. Zupełnie tak jak tytułowy Pajac z opowiadania Tomasza Manna wciąż chcę żyć inaczej, wydobywać silne uczucia z głębi mojego serca. Pomimo świadomości, że mam marne szanse na szczęśliwą miłość – chcę próbować, podchodzić do osób nieosiągalnych. To irracjonalne, ale coś zawsze będzie mnie ku temu ciągnąć. Chociaż sama już nie wiem…

Powoli rozumiem, że dylematu nie da się rozstrzygnąć. Już wiem, że niepotrzebnie się zastanawiam. Nie da się wybrać jednej opcji – albo rozwagi, albo romantyczności. Rozwiązanie dylematu polega na tym, że nie da się go rozwiązać. Jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jak lepiej podchodzić do miłości – z sercem czy z rozsądkiem – nie istnieje. Wiem tylko, że chcemy żyć prawdziwie. Aby tak żyć, najczęściej wciąż wybieramy romantyczność (mimo ewentualnego bólu). Wciąż słuchamy głosu serca. Po przepłakanych godzinach wciąż biegniemy za miłością, wciąż się dla niej poświęcamy. Być może robimy tak dlatego, że romantyczne gesty są w rzeczywistości jedynie próbą odnalezienia szczęścia? Niektórzy w tym pościgu nie zrażają się możliwością cierpienia. Dalej marzą o życiu w szczęściu oraz prawdzie. I właśnie to jest najpiękniejsze. Brak rozwagi, szczerość, jawność – pomimo perspektywy bólu, który może się pojawić.

Po zaliczeniu wszystkich etapów drogi ku ukojeniu, B.Z., której/którego świat wcześniej spowił mrok, wreszcie wygrzebał(a) się z bólu. Doświadczył(a) cierpienia, zdezorientowania, poczucia chęci zapomnienia, a później czerpał(a) nawet siłę ze swoich przeżyć. Jednak na końcu, po osiągnięciu długo oczekiwanego poczucia ulgi, koło ponownie się zatacza. Krąg zakochania wygląda następująco: ufamy, zostajemy zranieni, odbudowujemy poczucie siły, ranimy kogoś innego, jesteśmy sami, ponownie znajdujemy miłość. I od nowa. W pewnym momencie znów jesteśmy gotowi się zakochać. I nie ma w tym nic złego. Słuchając cichego głosu, który szepce: nigdy więcej, jedynie blokujemy samych siebie i ranimy się. Dlatego przestańmy uważać na każdy krok, wyzwólmy swoje emocje, przestańmy słuchać ostrzeżeń! Może znów będziemy gotowi manifestować swoją miłość, dokonywać wielkich gestów, poświęcać się dla ukochanych. Z pełną wiarą wykrzykniemy: jesteś moją religią, jesteś moim stylem życia… Gdy wszyscy moi przyjaciele mówią, by dać sobie spokój… Cóż, nie mogę sobie tego wyobrazić, nawet na chwilę[10]. Czy da się wyjaśnić chęć rzucenia się w miłość pomimo ostrzeżeń? Nie. Dlatego rozważania dotyczące tego dylematu przypominają właśnie egzaltowaną miłość – nie da się wysnuć z nich konkretnych wniosków, rządzą się własnymi prawami, są spontaniczne, snują się i rozwijają samodzielnie. Nie mają żadnego konkretnego celu czy sensu, jednak podczas ich prowadzenia, pełni zdezorientowania, rozwijamy swoją wrażliwość bez wątpliwości.

Należy wspomnieć, że człowiek prawdopodobnie nigdy nie odkryje w pełni tajemnic sfery uczuciowości i nie dotrze do sedna tego, co leży poza logiką. A przecież to, co niezrozumiałe, od zawsze wydawało się śmieszne wyznawcom rozumu. Taki racjonalista rękami i nogami strzeże się przed byciem obiektem drwin. Nie chce być śmieszny. Woli hamować swoje uczucia i żyć powierzchownie, bez wnikania w sferę pierwotnych uniesień. Nie wykluczam, że możliwość bycia uznanym za śmiesznego wyjaśnia, dlaczego tak wiele osób wybiera rozwagę. Jednak myślę, że jeśli tylko mamy ochotę i wierzymy, że rzucanie się w miłość jest zgodne z naszym sercem, powinniśmy być śmieszni. Powinniśmy starać się zaufać, dawać z siebie wszystko, jednocześnie mając świadomość, że kiedyś możemy się zawieść. W ten sposób jesteśmy idiotkami, pajacami, zupełnie świadomie i bezkarnie. I może kiedyś ktoś pozna naszą historię i przeniesie ją na papier. Dzieło przejdzie do klasyki literatury. W przyszłości będziemy mogli być przyjaciółką idiotką dla kogoś, kto (tak jak my wcześniej) waha się i próbuje wydostać z koszmaru, jakim jest sklejanie złamanego serca. I sprawimy, że ktoś dostrzeże siebie w naszej historii, uśmiechnie się i pomyśli „nie jestem sam(a)!”. W ten sposób stworzymy małą społeczność. Społeczność kochających się, wspierających, ufających sobie, nierozważnych, pięknych, kwitnących, wrażliwych i szczerych idiotek.

Agata Tomaszewska

 

[1] Skeeter Davis, The end of the world.

[2] J. Austen, Rozważna i romantyczna.

[3] Nelly Furtado, Maneater.

[4] M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Miłość [w:] tejże, Poezje, oprac. M. Józefacka, Lublin 1986, s. 157.

[5] Jeden Osiem L, Jak zapomnieć.

[6] https://dzieje.pl/kultura-i-sztuka/54-lata-temu-zmarla-poetka-sylvia-plath [dostęp: 18.01.2022].

[7] S. Plath, Mistyczka.

[8] M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Kobieta, która czeka [w:]dz. cyt., s. 352.

[9] L. Sterne, Podróż sentymentalna, oprac. Z. Sinko, BN II 147, Wrocław 2009, s. 66.

[10] Lana Del Rey, Religion.

2 Comments

  1. Pozwolę sobie zacytować tekst piosenki pani Osieckiej, którą nucę sobie, gdy pełna wątpliwości jeżdżę tramwajami:

    Nie kupujmy marzeń
    jak mebli,
    nie bądźmy zanadto
    przebiegli,
    nie wstydźmy się
    własnej nagości,
    tylko dajmy, dajmy, dajmy się
    zaskoczyć miłości.
    Nie paktujmy
    z panem Bogiem,
    z panem diabłem,
    nie mówmy, że jest głupie,
    to co nagłe,
    zamknijmy stare życie
    na klucz, na dwa,
    wystarczy spuścić ze smyczy
    to słowo „ja”, „ja”, „ja”…

    Nie kupujmy nieba
    na kredyt,
    nie planujmy szczęścia
    ni biedy,
    nie grajmy w dwa życia
    jak w kości,
    tylko dajmy, dajmy, dajmy się
    zaskoczyć miłości.

    Niech przyjdzie zbyt nagle
    zdyszana,
    niech nie da dotrwać
    do rana,
    niech przyjdzie nie na czas,
    nie w porę,
    niech krzyknie:
    „Gore… gore…, gore, gore…”

    a my dajmy zaskoczyć się miłości…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *