„Rzeczy budzą uczucia. Wybrane narracje z kolekcji CSW Zamek Ujazdowski” to wystawa totalna. Nie tylko ze względu na imponujące rozmiary (9 sal tematycznych, 94 artystów, wśród których pojawiają się postaci takie jak — nie sposób uchronić się tu od wyliczenia nazwisk — Althamer, Bałka, Dwurnik, Golding, Libera, Sasnal czy Żmijewski), ale i z uwagi na przekaz, który podpowiada.
A brzmi on mniej więcej tak: zbyt długo analizowano dzieła sztuki z wnętrza agresywnych dyskursów. Pora na odwrót od tego, co Sontag określała jako „ciągłe i nigdy nie zaspokojone dążenie do i n t e r p r e t a c j i”[1] — teraz będziemy patrzeć na sztukę bezrefleksyjnie i świeżo. Postulat ten w teorii brzmi doskonale. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak ktoś — czy to kurator, czy artysta, czy w końcu odbiorca — realizuje go w praktyce. I mimo że ostatecznie spełnienie omawianego celu nigdy chyba nie okaże się możliwe, ekspozycja „Rzeczy budzą uczucia” stanowi w mojej opinii ważny punkt na drodze od interpretacji.
Za emblemat wystawy uznano dwa neony Martina Creeda z 2004 r.: Pracę nr 325: RZECZY / Work no. 325: THINGS i Pracę nr 326: UCZUCIA / Work no. 326: FEELINGS. Związek między nimi jest dwutorowy — „rzeczy” i „uczucia” w nazwie wystawy łączy czasownik „budzą”, co prowadzi do klasycznej amfibolii. To, co w semiotyce określa się mianem chwiejnej pozycji syntaktycznej obu członów sprawia, że równoprawne i sensowne stają się dwa odczytania nazwy: uczucia równie dobrze mogą być wywoływane przez rzeczy, jak i rzeczy — tworzone przez uczucia. Nie są to, oczywiście, wykluczające się rozpoznania — wprost przeciwnie, wydaje się, że obydwa wzajemnie się naświetlają. Dostrzeżenie silnej więzi pomiędzy tymi fenomenami uznać trzeba za nowatorskie — rzadko kiedy uczuciową relację między „pracami, oglądającym a sytuacją wystawową” uznaje się za konstytutywną dla recepcji dzieła sztuki. Niewątpliwie, taka konstrukcja wystawy stanowi także sprawdzian kompetencji odbiorcy, który musi dokonać gestu radykalnego: wyzwolić się od teorii i dopuścić do głosu sferę emocji. Aby zatem spełnić życzenie kuratorów, postanowiłem zrezygnować z interpretacji, wybrać „prostszą” drogę i lapidarnie wspomnieć tylko o dziełach, które szczególnie zapadły mi w pamięć.
A najbardziej zapamiętałem noże. W dwóch pracach wykorzystano ten rekwizyt bezpośrednio, w innej zrobiono to w sposób pośredni. W pierwszej grupie znajdują się Ostre przedmioty[2] Jarosława Kozłowskiego, czyli pokój wypełniony banalnymi meblami, których nie wyróżnia nic szczególnego (wszystkie są czarne, wszystkie można znaleźć w wyposażeniu przeciętnego mieszkania) prócz tego, że przebite są one maczetami. Nie wiadomo, do czego nawiązuje tytuł tej instalacji — czy do tego, czym przebite są meble, czy może do nich samych, bo przecież
patrząc na nie, nie odbieramy ich w kategoriach ofiar, sprawiają raczej wrażenie uzbrojonych wojowników, strzegących swojej niezależności. Fotel nie pozwala, aby ktoś się na nim rozsiadł, telewizor wzbrania się przed przekazywaniem ogłupiającej papki informacyjnej i taniej rozrywki, maszyna do pisania zbuntowała się przeciw wykorzystywaniu alfabetu[3].
Maczety, które wyrastają z eksponatów, zyskiwałyby w powyższym rozumieniu status ich nieodłącznego komponentu — byłyby tym samym, co nogi dla krzeseł i stołów, materac dla łózka czy ekran dla telewizora[4].
W nieco inny sposób wykorzystano noże w kolejnej instalacji: Świętym Sebastianie Marka Kijewskiego. Autor Freda Flinstone’a z Knossos kazał neonowemu człowieczkowi wykręcić ręce i nogi, by uniknąć trafienia jednym z czerwonych noży, które wbijają się w ścianę jak w starych westernach. Wziąwszy pod uwagę tytuł, dzieło Kijewskiego wpisuje się po części w cykl popularnych reprezentacji współczesnych, które ukazują świętego Sebastiana jako homoseksualistę przebitego strzałami, symbolizującymi fallusy. Analiza fotografii i obrazów traktujących świętego Sebastiana jako ikonę „gejowskiej mitologii” może natomiast stać się punktem wyjścia do dyskusji o granicach reinterpretacji sakralnych przedstawień przez XX- i XXI-wiecznych twórców kultury popularnej. I co najważniejsze: inspiracją do namysłu, czy na takie pytania da się w ogóle odpowiedzieć — z jakichkolwiek pozycji.
Po noże sięgnięto jeszcze — w pewnym sensie — w słynnej i wielokrotnie nagradzanej serii zdjęć Oko za oko Artura Żmijewskiego. Autor fotografii przedstawił na nich „dziwne, wielonożne i wielogłowe twory”[5], złożone ze „pełnych” i kalekich, pociętych ciał, ułożonych w różnych układach. Wprowadzenie swoich bohaterów w skrajnie niekomfortową sytuację, wynikającą z kłopotliwego, bardzo bliskiego kontaktu zdrowego z chorym, każe nam m.in. odpowiedzieć sobie na pytanie o możliwości ograniczenia ingerencji artysty-reżysera w zachowania innych[6]. Ale przede wszystkim — szokuje. Ogromem cierpienia, brakiem istotnych różnic między poszczególnymi ciałami (z wyłączeniem kalectwa), totalną symbiozą bohaterów przypominających mutanty[7], czy nieprzekraczalnością fizycznych ograniczeń (nawet mimo posiadania „ludzkich protez”), nazywaną niekiedy „zakleszczeniem w zdezelowanym ciele”[8]. Fotografii Żmijewskiego nie trzeba dzięki temu nikomu objaśniać. Atak, który przypuszcza artysta, rozdziera oglądającego na strzępy. Jak komentuje Anna Markowska:
Moc tych wczesnych prac Artura Żmijewskiego przypomina siłę, z jaką działa Pogrzeb z Ornans Courbeta w Musée d’Orsay — gdy po obejrzeniu wizerunków nimf, bogiń i bohaterów na akademickich XIX-wiecznych płótnach stajemy nagle przed zwykłymi, nieupiększonymi twarzami zwykłych ludzi. Oglądamy zwykłych ludzi, jakbyśmy zobaczyli kosmitów![9]
Protekcjonalne podejście Artura Żmijewskiego do swoich aktorów pozwala na dostrzeżenie głębokiego związku pomiędzy fotografiami z cyklu Oko za oko a inną pracą z wystawy „Rzeczy budzą uczucia”: Skórką za wyprawkę Oskara Dawickiego. Skórka… to film utrzymany w konwencji spotu TV Mango, którego zadaniem jest reklama dzieła przyjaciela artysty, Rafała Bujnowskiego. Obraz przedstawiający skórę zająca z wielu względów ma nadawać się do polskiego domu: nie jest ani za duży, ani za mały, wygrywa w cuglach z prawdziwą zajęczą skórką, którą trzeba przecież oczyszczać z kurzu, a do tego kosztuje jedynie 8500 euro (w zestawie z filmem za 2500 euro). Gdyby film wziąć na serio, narzucający się komunikat brzmiałby mniej więcej tak: W pewnym sensie jesteśmy dziwkami. Dla pieniędzy zrobimy wszystko. Etyka zupełnie się dla nas nie liczy — wykorzystamy każdy, nawet najobrzydliwszy moralnie środek (co oczywiste, nie tylko z zakresu manipulatorskiej poetyki reklamy), by osiągnąć swój cel.
A celem tym nie jest przecież, jak na pozór mogłoby się wydawać, idealistyczna chęć „naprawienia” ciał. Nie potrafię zgodzić się z opinią Natalii Pamuły, zgodnie z którą Oko za oko jest „jedyną konstruktywną, niosącą nadzieję propozycją spośród prezentowanych na wystawie [„After Nature” w nowojorskim New Museum]. W drugim człowieku, we wspólnocie z drugim człowiekiem można znaleźć ocalenie”[10], czy Ewy Bieńczyckiej, która w analizie omawianej pracy akcentowała „symbiozę zlepku użyczeń i wsparcia Drugiego”[11]. Bohaterowie cyklu nie wyglądają na szczęśliwych. Jeśli już, to — rzadko — na zmuszonych do szczęścia. Nie uczestniczą też w terapii, jak sugeruje Żmijewski. Po prostu powtarzają traumę.
Wystawa „Rzeczy budzą uczucia” w CSW trwa od 22 czerwca do 6 grudnia w starej aranżacji, a od 17 grudnia do 30 stycznia 2011 r. – w nowej. Jej kuratorzy to Grzegorz Borkowski i Marcin Krasny. Tytuł tekstu pochodzi z filmu Normana Leto (sic!) pt. Buttes Monteaux I, który moim zdaniem jest zdecydowanie najlepszym eksponowanym na niej dziełem.
Daniel Brzeszcz
_________
PRZYPISY:
1. S. Sontag, Przeciw interpretacji, „Literatura na Świecie” 1979, nr 9, s. 294.
2. Niedostępne w Internecie.
3. E. Gorządek, Jarosław Kozłowski [http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_kozlowski_jaroslaw, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
4. Zob. też R. Sobieszczański, Przyjacielowi przerażonemu stabilizacją, [w:] R. Kapuściński, Lapidaria, Warszawa 2007, s. 98-99.
5. K. Sienkiewicz, Artur Żmijewski [http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_zmijewski_artur, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
6. O innych przykładach, które mogą wzbudzać poważne wątpliwości etyczne, zob. A. Markowska, Artur Żmijewski — zagubiony rewolwerowiec [http://odra.okis.pl/article.php/985, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
7. Zob. I. Kowalczyk, Co się dzieje na scenie współczesnej sztuki w Polsce?, „Magazyn Sztuki” 2001, nr 26 [http://www.dsw.muzeum.koszalin.pl/magazynsztuki/archiwum/nr_26/archiwum_nr26_tekst_5, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
8. Por. H. Kowalik, Anegdotczycy, czy artyści [http://www.reportaz-tygodnia.trop-reportera.pl/anegdotczycy,_cz y_artysci/anegdotczycy,_czy_artysci/anegdotczycy,_czy_artysci.html, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
9. A Markowska, op. cit.
10. N. Pamuła, Natura i trauma [http://www.polskieradio.pl/24/290/Artykul/169513,Natura-i-trauma, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
11. E. Bieńczycka, Przegląd śląskich galerii: luty 2007 [http://www.zpapgliwice.pl/prasa_07.html, data dostępu: 25 grudnia 2010 r.].
No! To jest kawał dobrego tekstu, winszuję. I mam nadzieję, że zdążę odwiedzić CSW. (gratuluję też chwytliwego tytułu, gdyby nie on, na pewno nie wziąłbym się za czytanie).