O jego utworach dowiadujemy się przypadkowo, a następnie w trakcie gorączkowych poszukiwań płyty w sieci przypadkowo odkrywamy recenzje zachwalające krążek pod niebiosa i przedstawiające Bez zabezpieczeń Małego Esz Esz jako polską odpowiedź na takie zespoły, jak The Pharcyde czy Bush Babees. I wtedy: halo, kto to w ogóle jest? Czemu nie słyszeliśmy o nim wcześniej? Jak to jest możliwe, że polski hip-hop o nim nie mówi, podczas gdy produkcja z 2004 roku zasługuje na to, żeby o niej krzyczeć?
Komentarze pod piosenkami na youtubie sprowadzają się do jednej, obecnej właściwie pod każdym linkiem, wypowiedzi: najbardziej niedoceniona płyta na polskiej scenie hip-hopowej. Większość słuchaczy pyta też o dalsze plany muzyczne Esza, a pod każdym z takich pytań pojawia się mnóstwo „lajków”. Fakty są takie: znany z Szybkiego Szmalu (jedna długogrająca płyta Enziskenzis plus kilkanaście podziemnych produkcji) i współpracy z Jimsonem (Kwiatki, łączki i miłość) Esz Esz nagrał w 2004 roku płytę, która – jak sądzi internetowa publika – powinna zostać zapamiętana i wejść do kanonu polskiego rapu. Płyta przeszła bez echa, a o dalszych produkcjach Esza prawie się nie słyszy. Kolejni słuchacze docierają zatem do Bez zabezpieczeń okrężnymi drogami: wpadają na płytę u znajomych, trafiają na jedną z piosenek Esza na youtubie, ktoś im się tą płytą chwali jako swoim największym odkryciem ostatnich miesięcy.
To zupełnie inny styl niż ten, który znamy z Szybkiego Szmalu – oparta na świetnych samplach ciepła muzyka, wolne laidbackowe flow, zero punchline’ów. Bity są zróżnicowane, ale krążek spójny. Breakbeaty DJ Delty, produkcja – przede wszystkim Szoguna (beatmaker Szybkiego Szmalu), na gramofonach DJ Grubaz. Każde uderzenie stopy i chilloutowe skillsy sprawiają przyjemność. Pojawiają się żywe instrumenty. Wśród gości Pezet, Emazet, W.E.N.A., Łysonżi, Proceente, Lerek. Wokal niejakiej Karoliny G. czyni słuchanie niektórych utworów przeżyciem wręcz metafizycznym.
Esz pracował nad tą płytą dwa lata, ale początkowo nie zamierzał jej wydawać. Co planował? – „raczej skromny nielegal i to wszystko”. Nie wiadomo, czy była to kwestia wieku – miał wtedy niespełna dwadzieścia dwa lata i żartował ze swojej twórczości. „Wciąż nagrywam, to wszystko we mnie siedzi i przychodzi czas, kiedy muszę to spisać krwią na złotym pergaminie” – mówił ze śmiechem. I niby należałoby bez zastanowienia zacytować w tym miejscu Dzień Świra („ta, krew od razu”), ale to nawiązanie do poetyckości każe się zastanowić już po pierwszym odsłuchaniu Bez zabezpieczeń. Esz Esz uwodzi swoją wyobraźnią językową. Jego teksty wyglądają niemal jak wiersze Różewiczowskie, a wiele wersów wymaga dłuższej refleksji. To rzeczywiście coś w rodzaju chaosu myślowego spisanego w bardzo trafnych słowach na pergaminie i nagranego do doskonale dopasowanych bitów…
„Dojrzałość” tego krążka po prostu zwala z nóg, kiedy słuchacz przypomni sobie, że Mały Esz Esz był wówczas 22-letnim chłopakiem. Na tak perfekcyjną chilloutową sesję, która stanowi coś w rodzaju podróży, trzeba mieć bardzo dopracowany koncept. Tymczasem Esz ma po prostu pozytywne nastawienie do życia. „W sumie to nie mam sztywno określonej postaci, jaką chcę, by ludzie we mnie widzieli. Nie jestem wyrazisty, raczej przezroczysty, a pływa we mnie niejedna ciecz – od ścieków do perfum. Czyli inspiruje mnie zarówno szelest liści, gdy wiatr wieje od zachodu, jak i ostatni film mało znanej wytwórni południowo-koreańskiej. Tutaj nie ma reguł” – i jak tu się nim nie zainteresować?
Już Intro przenosi do innego świata. Winylowy klimat i kojący kobiecy wokal natychmiast wprowadzają w chilloutowy nastrój. „Zrobimy to w swoim tempie, / odkąd to siedzi we mnie” – prawie szepcze Esz Esz. Wokalistka dośpiewuje, że zrobimy to „bez zabezpieczeń”. Oldskulowym i wprowadzającym w bardzo przyjemny nastrój bitem rozpoczyna się pierwszy kawałek na płycie – Nie lubisz mnie. Ale to nic nie szkodzi być nielubianym za to, że jest się „nastrojonym zawsze na plus” i za „chowanie agresji do kieszeni”. Esz bardzo spokojnie dystansuje się do wszystkich nadętych hejterów, którzy nie znoszą go za chillout przeciwstawny do ich permanentnego napięcia nerwów. Na wokalu w refrenie – Lerek. To zupełnie inny diss niż ten, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Następny utwór Liczę do 3 był jedynym singlem z tej płyty. Podkład muzyczny jest świetnie dopasowany do luźnej nawijki, tworząc tym samym klimat, dzięki któremu nietrudno uwierzyć w słowa Esza: „nie ma nie ma nie ma nic, nie ma nic, nie ma nic, nie ma, oprócz tego co słyszysz, nie ma nie ma nie ma nic, nie ma nic, nie ma nic, nie ma, prócz tej muzyki”. Natychmiast można wyczuć, że ten hip-hop poszukuje spokoju, zrozumienia w poezji. Jest to zresztą dosłownie nazwane. „Niektórzy mówią, że fajnym jestem gościem, (…) na rzeczywistość patrzę w poprzek” – mówi raper i nuci swoje „tararatara” jednocześnie z bitem.
I w tym momencie wchodzi skit, który jest doskonały. Jestem skłonna zaryzykować stwierdzenie, że na Bez zabezpieczeń znajdziemy jedne z najlepszych skitów w całej historii polskiego rapu. Ponad czasem skit potrafi wkręcić się w mózg – świetnie wyśpiewane „nic mnie obchodzi mnie prócz tego, by ponad czasem być” i perfekcyjnie dopracowana warstwa muzyczna, mająca w sobie spokój i energię jednocześnie. Narastające tempo muzyczne we wspaniały sposób stabilizuje poziom chilloutu. I taka jest cała płyta. Wystarczy położyć się na łóżku, przygasić światło, zamknąć oczy i włączyć Małego Esza. Negatywne emocje znikną, a muzyka naładuje energetycznie na resztę dnia. Słuchanie Bez zabezpieczeń jest jak podłączanie siebie do ładowarki. Moje słowa potwierdza następny po tym skicie utwór – 22-latek uczy spokoju w Zwalniam zwolnij. Ukłony dla kobiety, która zorganizowała ten numer muzycznie – wokal snujący się w tle zmusza nas do zapomnienia się choć na chwilę. „Nic nie mów, zwolnij zwolnij” Esza i jej ciepły, spokojny głos to moment, w którym słuchacz Bez zabezpieczeń właśnie wkracza w sferę zen. Oczywiście żartuję, ale naprawdę można w tej chwili zapomnieć o wszystkich trudach codzienności. Wiedzieć, że następnego dnia czekać będzie „miasto, które łaskawie pozwoliło ci zasnąć”, lecz w tej właśnie chwili odpoczywać. „Zwolnić ot tak”. Esz też miewa problemy z presją codzienności, mówi czasem: „za szybko dla mnie, nie nadążam, zgasłem, wszystko niewyraźne”. Zwalniam zwolnij to kawałek o wspieraniu się nawzajem w poszukiwaniu spokoju w tym pędzie.
Nie jest to sztucznie nakręcany relaks, a relaks „przemyślany”. W następnym utworze Esz przypomina, że ilość bodźców bombardujących nasze umysły w dzisiejszych czasach nie umożliwia nam natychmiastowego ukojenia. Na odwrót jest więc w zupełnie innym klimacie. Kojarzy się z jakimś okrzykiem domagającym się człowieczeństwa, możliwości wyrażenia swoich poglądów. Esz zarzeka się, że nie podda się „fałszywej matrycy egzystencji”, nie zostanie „więźniem wolności bez preferencji”. Na odwrót jest jak strumień świadomości i wyraz sprzeciwu wobec zakłamanej rzeczywistości. „Ja prosty plan mam, nie dać się im”. Kult indywidualizmu głoszony przez 22-latka nie mógł chyba brzmieć inaczej. Ale przekaz jest jasny i nietrudno go zrozumieć. Podobnie jest w Wolnych słowach, nagranych z Ciechem i Proceente: „rzucam słowa jak nasiona byś patrzył, jak rosną / ważne słowa słodko i na gorzko”. Bity robią się coraz bardziej „zeschizowane”, aż dochodzimy do kolejnego doskonałego skitu. Wspomniana psychodela w bicie przypomina o zmęczeniu warszawską codziennością i skomputeryzowaniu świata, w którym żyjemy. Nic dziwnego, że to Twardy dysk skit, w którym raz za razem powtarzają się wersy: „ktoś zapierdolił z mojej głowy twardy dysk, / czuję się o wiele lepiej teraz, ha / ktokolwiek to zrobił, niech mi nie oddaje dziś, / bez komputera prawdziwy relaks mam”. Ten skit zmusza do zatrzymania się i zapomnienia. Wspominałam o tym wcześniej – dobrze by było czasem stracić dane z naszego twardego dysku. Niektórych z nich nie ma sensu przechowywać. Nie o wszystkim warto pamiętać. Niemożliwym jest zrelaksować się w obecności natłoku informacji w głowie, więc… kradnijmy sobie nawzajem twarde dyski.
„Bo w końcu wiesz, ile można pisać o nieszczęściach, / bo wiesz, ja wolę fiesta niż paranoja”. Nic więcej nie trzeba tłumaczyć, więc w następnym kawałku Esz znów jest „naładowany na plus”. Magnes to przede wszystkim interesujące wersy, wydawałoby się, że zupełnie bez ładu i składu, następujące po sobie na prawach „dziwnej” logiki. Jednak w połączeniu z niesamowicie dynamicznym i energetyzującym bitem nawijka Esza o… lenistwie czyni kawałek najbardziej pobudzającym na tej płycie. Raper przywołuje gorsze momenty w życiu: „lecz są też chwile, które pamiętam, choć nie chcę, / zawroty głowy czysto dekadenckie, / w sumie to dobry układ mam z nimi, / gdyż zawsze po nich przychodzi optymizm” i przekonuje, że lenistwo to wartość, ponieważ daje energetyzującą moc.
Dalej słyszymy już utwory dotyczące konkretnych tematów: Francuskie usta o samym sobie, Wolność o wartościach związanych z historią (bit kojarzy się z polskimi filmami z lat 60.), Nie mów mamie – żartobliwie o relacjach z kobietami. Chillowanie się jako motyw przewodni płyty wchodzi znów dopiero w featuringu z Pezetem (Znajdź odpowiedź). Kawałek mówi o tym, że w życiu wystarczy łyk wody, trochę spokoju i wiedza, że „to takie proste być, kim zechcesz, / wystarczy w sobie odnaleźć to miejsce”. „Bo kiedy chcę, mogę zostać superbohaterem” – mówi Pezet. I jeśli planujemy dokonać czegokolwiek w życiu, należy po prostu pamiętać o słowach: „odpowiedź tkwi w Tobie, to prawda, / szczęście nie wisi przecież na plakatach miasta”. W bezruchu Esz Esz będzie się rozliczał z rzeczywistością i tym, że co było, nie wróci. Co ważne, bez szalonych punchline’ów, a raczej z lekkim zagubieniem. „medalik na szczęście zgubiłem, nie wiem, gdzie jesteście / odwracam głowę nerwowo, sam jestem na scenie / (…) dialog zamienił się w monolog, upragniony zamienił się w zapomniany / nocami kamień i rdzę ścieram z marzeń zanim znikną same lub ktoś je zmaże / pomazane kartki na brudno / mam ich więcej niż mnóstwo”. Mimo młodego wieku Esz mówi o tęsknocie w bardzo dojrzały sposób, skłania do refleksji. To teoretycznie ostatnia piosenka na Bez zabezpieczeń, ale ciężko po tej płycie od razu wstać z łóżka.
I jeśli się nie wstanie, wyskoczy się z butów:
http://www.youtube.com/watch?v=ci6d3G16pIU
To właśnie ukryte Outro wzbudziło wśród odbiorców płyty takie poruszenie, że choć o EszuEszu nie słychać zbyt często od 2004 roku, nadal ma się pewne szanse na to, żeby się o nim dowiedzieć.
Płyta jest zrealizowana na niesamowicie wysokim poziomie zarówno pod względem tekstów, jak i muzyki. Zaledwie 22-letni raper w bardzo dojrzały sposób stworzył płytę-podróż, longplay z konceptem. I… cisza. Mogłabym otworzyć debatę o kondycji polskiego rapu kiedyś i teraz, próbować stawiać tezy wyjaśniające niewielki odzew na Bez zabezpieczeń, ale tego nie zrobię. Odważę się jednak powtórzyć za innymi – najbardziej niedoceniona płyta polskiego rapu.
Magdalena Pawłowska
najbardziej niedoceniona i najbardziej ”odklejona” od reszty syfu. zajebista recenzja, podpisuje się pod nią! :)
ładna dziewczyna słuchająca rapu i znająca się na tym…
masz chłopaka? :P
:)
Świetny tekst o równie świetnej płycie…
@ …
Takich jak ze świecą….
Dzięki wielkie za miłe słowa!