Czy „Dziady” mogą w nas obudzić słowiańskiego ducha?

"Dziady" cz. II, rys. Czesława Jankowskiego

„Słowiańszczyzna pierwotnym lękiem, nagą duszą, na niej blizną. Jedno wiarą, drugie marą. Dziady idą”. Czy „Dziady” mogą w nas obudzić słowiańskiego ducha?

Księżyc jest żółty jak ząb, a zmarli niespokojni. Dziady idą.
Zamiast haseł  po głowie tłuką mi się gusła.

„Petersburg, Krym, Weimar, Szwajcaria, Włochy. Kawał świata i czasu oddzielił Mickiewicza od kaplicy, w której odprawiano Dziady, od kantorka w mieszkaniu Księdza” – pisał trzydzieści pięć lat temu Adam Ważyk. Nas od kaplicy, celi Konrada, okolicznych duchów i guseł dzieli kilka epok i bagaż doświadczeń. „Dziady nasze mają to szczególnie, iż” zachwycają od lat, odpowiadają na trudne pytania i jeszcze trudniejsze przed czytelnikami stawiają. Bez wahania możemy stwierdzić, że spośród wszystkich utworów polskiego romantyzmu największe wątpliwości interpretacyjne budzą właśnie Dziady – tekst od lat omawiany przez badaczy literatury z ogromnym zaangażowaniem. To bez wątpienia dramat, którego nie można tylko przeczytać i wypchnąć bezpowrotnie z pamięci. Bezrefleksyjne wyrzucenie go ze świadomości byłoby bowiem równoznaczne z odrzuceniem pewnej doniosłej dla nas prawdy, najważniejszej tajemnicy, a w końcu z zagubieniem własnego „ja”, tropu prowadzącego do odkrycia narodowego „byłem” i  „jestem”.

Dziady to nasza wspólna tajemnica, tajemnica polskości, epoki i wyjątkowej historii „złożonej w duchu”, historii ludów słowiańskich. Niezwykle zajmujący wydaje się problem „wykładania” Dziadów w XXI wieku, problem – jak pisze Dorota Siwicka – tłumaczenia „z dawnego, a więc z obcego, na nasze, na dzisiejsze”. Dlaczego dzisiaj często odrzucamy Dziady, bez zastanowienia odkładamy dramat na półkę, a jedyną refleksją, na jaką nas stać, są te same słowa, które kreślił w swoim pamiętniku Antoni Ostrowski: „Ten biedny Mickiewicz”? Nie śmiem twierdzić, że robi to każdy, ale da się zauważyć pewne niepokojące zależności: im dalej jesteśmy od romantyzmu, tym trudniej nam siebie zrozumieć, im bardziej coś nieznane, tym częściej zostaje spychane na dno naszej świadomości. Spychane tak długo, aż przeistoczy się w element naszej podświadomości. Tak oto stajemy się – jak pisze Zorian Dołęga-Chodakowski – „(…) sami sobie cudzy”. Nie zamierzam przedstawiać uniwersalnego sposobu czytania Dziadów ani udowadniać, że Dziady to wyłącznie mesjanistyczny rytuał, swoisty kod polskości zamknięty w czterech pudełkach, do których usilnie staramy się odnaleźć klucze. Pragnę zwrócić uwagę na to, że po prawie stu dziewięćdziesięciu latach czytamy najwspanialszy polski dramat romantyczny w oderwaniu od mitologii słowiańskiej, o której możemy powiedzieć tak mało, że aż szkoda o tym mówić. Wydaje się, że Dziady istnieją bez ballady Upiór i II części, a może po prostu tylko do tego pudełka wciąż nie udaje nam się znaleźć odpowiedniego klucza?

Dlaczego nasze dzieci nie uczą się mitologii słowiańskiej? – Maria Janion przywołuje w Niesamowitej Słowiańszczyźnie wymianę zdań internautów, opublikowaną w „Gazecie Wyborczej”. Dlaczego? Zamiast rzetelnie zgłębiać historię, kulturę, tradycję, opieramy się na fragmentarycznej wiedzy, a informacje – często błędne – czerpiemy z Internetu. Trudno nam odnaleźć, odkryć w sobie to, co słowiańskie. Zapominamy o słowiańszczyźnie z dwóch powodów. Po pierwsze, w naszej świadomości od zawsze istnieje przekonanie, że jedynymi autentycznymi, bogatymi i inspirującymi mitami są podania celtyckie, greckie i rzymskie. Przecież to one stały się inspiracją dla europejskiej sztuki, stanowią podstawę tejże kultury, są jakby łagodniejsze, bardziej cywilizowane. Niezmiernie interesujące wydają się wierzenia Greków, podania walecznych Rzymian, a „niewchłonięta przez kulturę masową, nieprzetworzona przez kulturę wysoką, słowiańszczyzna to na wpół niewidzialny trup, to potępiona dusza wyjąca spośród pozłacano-buraczanych krajobrazów polskości”. Po drugie, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że polski romantyzm stworzył swój unikalny „mit początku”; wydobył legendy, podania, wizje, utopie, na których zbudował nowożytne wyobrażenie słowiańszczyzny. Romantycy sprawili, że historia ludów słowiańskich stała się opowieścią wyjątkową, a obraz słowiańszczyzny przestał ścierać się z przekonaniem o cywilizacyjnej wyższości Zachodu i niedoskonałości – nawet ograniczeniu – ludów wschodnich. Podziw i ukryta pogarda, które żywimy wobec Zachodu, paraliżujący strach  a zarazem poczucie wyższości, które odczuwamy wobec Wschodu, to – jak pisze Janicki – „Droga na skróty od wzniosłości do śmieszności i z powrotem”. Łatwiej nam odnaleźć w sobie to, co sarmackie, bo:

Śmiech przez łzy jest sarmacki i łatwość ferowania sądów. To, co zbytkowne i to, co zbyteczne. Nie przez przypadek tak się lubujemy w wyzywaniu od targowiczan, wszak wszyscyśmy z Targowicy. Stworzeni do rzeczy wielkich, więc do najprostszych niezdolni. Chrystus, paw i papuga, czerep rubaszny i chołodziec litewski. Od czubków wąsów po cholewy, jak byliśmy (…) jesteśmy sarmaccy.

Sarmatyzm, nie słowiańskość, jest „sumą naszych czasów, pstrokatym strojem, grubą skórą”. Być może wstydzimy się słowiańskości, kojarzonej z pierwotnością i silną więzią z naturą, „lnianą przaśnością”, a niekiedy prymitywnością. Wszak słowiańszczyźnie daleko do współczesności, daleko do antycznych podań, „biblijnego Jefata i Raju”, daleko do nas. Mickiewicz, w sposób niezwykle czytelny i absolutnie fantastyczny, krzyczy do nas II częścią Dziadów. Krzyczy, bo chce pokazać rdzeń naszego jestestwa, mroczny, ale jakże niezwykły obszar – całą naszą niesamowitą słowiańszczyznę, z rzadka już dotykaną przez historyczną i społeczną refleksję. Romantycy krajowi – szczególnie Mickiewicz i Krasiński – odkryli słowiańszczyznę na nowo, akcentowali to, co zapomniane, ukryte, zepchnięte na margines, pomijane. Dzisiaj mit słowiański kojarzymy raczej ze źródłem zabobonów, przesądów, dziwactw, z szaleństwem. Bez trudu zidentyfikujemy w powieściach gotyckich Krasińskiego eksplozje frenetyzmu, obrazy zniszczenia, grozy, śmierci, zemsty, zamiast analizować te dzieła przez pryzmat dawnej tradycji, obyczajów czasów przedchrześcijańskich i wczesnochrześcijańskich. Łatwiej bohaterów Krasińskiego nazwać gotyckimi szaleńcami, żądnymi rozlewu krwi, trudniej dostrzec skrywaną w nich tajemnicę, zauważyć istniejące obok zła dobro, przeciwstawić gotyckiego okrutnika typowo słowiańskiemu łotrowi. Łatwiej oskarżyć Mickiewicza o herezję, trudniej zauważyć w II części Dziadów odwołanie do ludowego poczucia sprawiedliwości. „Grzech”, „kara”, „prośba”, „przestroga” – to słowa klucze II części Dziadów. Mickiewicz tworzy pewną zamkniętą historię, schemat, powtarzający się od najdawniejszych czasów, akcentuje ludową moralność. Wieszcz miał świadomość, że bliska, a jednocześnie tak obca słowiańszczyzna jest znakiem rozdarcia, rodzimą stroną, tłumioną nieświadomością. Ta słowiańszczyzna, mimo że została wyparta, wraca w Dziadach „pod postacią tajnego, ukrytego przed panem i księdzem obrzędu obcowania ludu z umarłymi (…) w formie utopii dawności – idyllicznej i okrutnej zarazem (…)”.

Odrzucamy Mitologię Słowiańską Gieysztora i jesteśmy skłonni uwierzyć, że pogańskie mitologia i religia Słowian nie istniały, bo nie są poparte wiarygodnymi źródłami. Mickiewicz zapełnił pustą kartę, przypomniał nam dawność i obrzęd, wymazane z pamięci, podczas wykładów w Collège de France wprowadził dwa rozumienia historii: „zaznaczonej budowlami i spisanej”, w której realizuje się Zachód, oraz „złożonej w duchu” historii Słowian. „W słowiańskiej historii ducha trzeba umieć odnaleźć jego przeznaczenie” – pisze Maria Janion. Słowiańszczyzna pojawia się w Dziadach nie bez przyczyny i nie może zostać wyrzucona poza ogólne rozważania. Monika Rudaś-Grodzka trafnie zauważa: „romantycy odkryli jakiś szczególny rodzaj (…) amnezji narodowej. Zaćma pamięci przejawiająca się w niemożności rozpoznania siebie w przeszłości wydaje się konstytuować jedną z naszych cech narodowych”. Mickiewicz tłumaczy w objaśnieniu poprzedzającym II część Dziadów, że lud może kontynuować stare, potępiane przez duchowieństwo obrzędy. Warto przywołać stanowiska dwojga badaczy. Stanisław Pigoń podkreślał „fundamentalną, katolicką osnowę uroczystości”. Innego zdania była Olimpia Swianiewiczowa, która udowodniła, że Mickiewicz nie sięgał do dziadów wiosennych – jak utrzymywał Pigoń – lecz do dziadów jesiennych. Rysuje się tutaj znacząca różnica. „Radawnica” (dziady wiosenne) to akt wspominania zmarłych, dziady jesienne to przedchrześcijański obrzęd obcowania ze zmarłymi.

Nie twierdzę: słowiańszczyzna jest najważniejszym elementem Dziadów, jest elementem dominującym. Jedni w Dziadach szukają pewnego rodzaju uniwersalności, inni widzą w nich wyłącznie martyrologię i kojarzą dramat z hasłem: „Polska Chrystusem narodów!”. Dlaczego tak jest? Najprostsza odpowiedź jest, jak to zwykle bywa, najprawdziwsza: w taki sposób – akcentując wymienione wyżej hasło – mówiło się o Dziadach zawsze. Mówiło się politycznie i religijnie, rzadko kulturowo czy kulturoznawczo. Dziady to dramat niezwykły, którego nie wystarczy przeczytać, ale należy go doświadczać całą słowiańską duszą. Jedynie powrót do korzeni, bez obawy, że Słowiańszczyzna jest obszarem wymyślonym, pozwoli nam odkryć tajemnicę i zrozumieć kim byliśmy, kim jesteśmy i – być może – kim będziemy. Kiedy czytam Dziady, nieustannie „zamiast haseł po głowie tłuką mi się gusła”.

Patrycja Rogacz

________________

Bibliografia:

1. Janicki K., Pra [http://kubajanicki.wordpress.com/2008/10/19/pra/, data dostępu: 19 maja 2011r.].
2. Janion M., Niesamowita Słowiańszczyzna, Kraków 2006.
3. Mickiewicz A., Dziady, Warszawa 1994.
4. Rudaś-Grodzka M., Słowiańszczyzna. Pamięć i zapomnienie w wykładach paryskich A. Mickiewicza i powieściach J.I. Kraszewskiego, „Konteksty” 2003, nr 1-2.
5. Siwicka D., Zapytaj Mickiewicza, Gdańsk 2007.
6. Ważyk A., Kilka myśli o romantykach, „Twórczość” 1976, nr 11.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *