Tylko reżyser pozostał żywy – dlaczego?

Teatr Polski. Mazepa. Trzy dni po premierze. Na balkonach niemal nikogo, na parterze puste fotele. Nie przeczytałam jeszcze recenzji Goźlińskiego, tłumaczę więc sobie niską frekwencję trudnym repertuarem, środkiem tygodnia i podobnymi wymówkami. Razem z mamą – jeszcze bardziej ortodoksyjną wielbicielką Słowackiego niż ja – oczekujemy na trochę uduchowienia w codzienności.

Początek spektaklu wprawił mnie w osłupienie: Zbigniew i Amelia krążący wśród metalowych rusztowań. No dobrze – chodzę do teatru zbyt rzadko, nie rozumiem współczesnych trendów w scenografii i reżyserii. Zresztą rusztowanie to naprawdę najmniejszy problem. Gdyby było elementem dobrego pomysłu na interpretację dramatu, absolutnie nie miałabym do niego zastrzeżeń. Co więcej – jest nawet ciekawe, jako przestrzeń zamknięta i otwarta jednocześnie, tworząca klatkę i labirynt bez wyjścia. Tak, sama scenografia jest naprawdę w porządku. Zrozumiem to, kiedy usłyszę sączone pretensjonalnie po sylabie słowa, zagłuszane podkładem fortepianowym…

Nie ma sensu pastwić się nad tym, co działo się dalej. Zarówno wszelkie poczynione skróty, jak i interpretacja tego, co z dramatu zostawiono, moim zdaniem wypaczają  treść, jaką chciał przekazać Słowacki. Amelia z każdą kolejną sceną – używając jej własnych słów – „mniej skromnie odziana” (doprawdy, gdy ktoś z nagim biustem mówi, że szedł gdzieś „mniej skromnie odziany”, to trudno mi to sobie wyobrazić. Julo płonie ze wstydu chowając się za Kordianem na chmurce), staje się coraz bardziej wyuzdana i perwersyjna. Króla obcałowuje, całuje się ze Zbigniewem (sic!). Zupełnie nie pasuje do mojej – i chyba nie tylko mojej – interpretacji tej postaci. Burzy też całą misterną konstrukcję dramatu, w którym świętość, niewinność, nieprawość i zło mieszają się ze sobą w sposób chaotyczny, ale tylko pozornie. Subtelna gra kontrastów, przeciwwaga bohaterów i scen – wszystko to burzy się, gdy postaci tracą swoje kontury nadane przez poetę, a stają się tylko krzyczącą, coraz skąpiej odzianą masą. Zamiast unoszącej się nad parą Zbigniew-Amelia sieci niedomówień i miłości idealnej, mamy wyraźne podpowiedzi, że związek, o który oskarżał ich Wojewoda, faktycznie miał miejsce. Wojewodę zresztą trudno nazwać chorobliwie podejrzliwym, jeśli widząc

Conquista Tus Metas. 60% De Comision. Alta Conversion

zemdlonego syna i roznegliżowaną Amelię, zakłada, że „Mój syn był tu na straży…”.

Aktorom właściwie nie mam nic do zarzucenia. W ramach wyznaczonych przez reżysera poradzili sobie całkiem nieźle. Olbrychski, moim zdaniem, od dawna gra to samo – równo i na poziomie, ale wszystkie jego kreacje są do siebie podobne. Jego Wojewoda też jest taki sam – hardy i charczący. Budzi jednak znacznie mniej pogardy i więcej litości niż to chyba było w założeniu. Silne zasugerowanie, że zdrada żony faktycznie miała miejsce, a także bezwstydność i bezczelność kobiety naprawdę nie pozwalają oburzać się na epitety, którymi ją raczy. W tym spektaklu Wojewoda nie jest złym duchem – jest nieszczęśliwym, przegranym człowiekiem.

Mazepa jest przede wszystkim taki, jakim widział go Wojewoda, czyli głupi. Przez tę postać nie przebija duchowa siła, a jedynie fircykowatość i bezmyślność. Motywacje jego postępowania są niejasne i takimi pozostają do końca sztuki. Brak kilku istotnych dla dramatu scen z jego udziałem (jak ta, w której wkrada się do alkowy Amelii), a także znaczące okrojenie tej postaci zaburzają sens i równowagę dzieła. W końcu jeśli Słowacki wkładał komuś w usta następujące słowa:

Wstań, hańbicielu zmarłych, i upadnij czołem…
Bo ja tu jestem dla nich mścicielem aniołem…
Bo ja mam piorun w ustach i przez litość jedno
Nie rzucam go na twoję głowę siwą, biedną

to nie po to, aby były wypowiadane przez postać mdłą, która na scenie pojawia się rzadko i właściwie nie wiadomo, skąd te pioruny miałaby wziąć. Najbardziej konsekwentny, ale też przerysowany jest Jan Kazimierz. Plącze się po scenie pijany, trochę śmieszny, trochę straszny. Zbigniewa w zasadzie nie ma – jego udział w sztuce ogranicza się do dziwacznych wygibasów na rusztowaniu, strzelenia sobie w łeb oraz do romantycznego pożegnania z Amelią (gdyby ktoś miał wątpliwości, jak interpretować wątek „romansowy”, scena pożegnania Amelii i Zbigniewa pojawia się dwukrotnie, w tym jako scena otwierająca całe przedstawienie).

Moim zdaniem interpretacja Mazepy jest całkowicie nietrafiona. Akceptuję prawo reżysera do korzystania z tekstu i wyrażania swojego przekazu, jednak nazwisko autora dramatu chyba zobowiązuje do chociaż minimalnej wierności nie tylko słowu, lecz także duchowi tego, co bierze się na warsztat. W przeciwnym razie proszę stworzyć sobie autorski spektakl „na motywach z…”. I nie mieszać w to biednego Julka, który gdyby żył, toby teraz pił. Na umór.

Anna Mędrzecka

zp8497586rq