
W żadnym innym europejskim kraju nie czułem się tak obco, jak w Czechach. Może dlatego, że tylko tu mieszkałem dłużej niż kilka tygodni. Trzeci rok pobytu w Brnie nie poskutkował zapuszczeniem korzeni – z biegiem czasu zacząłem dostrzegać mankamenty tego miejsca, dziwne, w moim odczuciu, zachowania ludzi, pewną zamkniętość.
Mogło być gorzej: mieszkałem przecież na Morawach, przypominających swoją architekturą i rozległymi winnicami Chorwację albo północne Włochy, nie na wyniszczonej, postindustrialnej północy kraju. Niemniej obrazki z okna mieszkania nie napawały optymizmem. Codziennie widywałem starych, często niepełnosprawnych ludzi wyprowadzających psy. Twarze wyrażały wyłącznie udrękę i niezadowolenie. Trawniki i chodniki były zaniedbane, chociaż znajdowały się zaledwie kilkaset metrów od centrum miasta i dworca głównego (swoją drogą, także zrujnowanego). W kamienicy naprzeciwko mieszkały romskie małżeństwa wraz z dziećmi, które chyba jako jedyne na całym osiedlu nie przesiadywały non stop ze smartfonami przyklejonymi do dłoni i wychodziły bawić się na zewnątrz.
Piszę o tym świeżo po lekturze książki Michała Zabłockiego To nie jest raj. Szkice o współczesnych Czechach. Ucieszyłem się, gdy tylko dowiedziałem się o jej wydaniu –stwierdziłem, że może to być szansa na dołożenie cegiełki do nowego, bardziej subtelnego podejścia do Czech w Polsce. Jak słusznie zauważył autor Szkiców, w naszym kraju przeważają dwie perspektywy myślenia o południowych sąsiadach: protekcjonalna oraz idealizująca. Niemała w tym zasługa reportaży i książek, które ukazywały się u nas przez ostatnie kilkanaście lat. Jednak nie tak dawno, na targach książki w Pilźnie, Mariusz Szczygieł stwierdził, że „Czesi są zamkniętym narodem”, co w przypadku tego autora uważam za ogromny postęp myślowy. Zabłocki wychodzi z założenia, z którym zasadniczo się zgadzam: zjawisko czechofilii w Polsce jest powierzchowne i tożsame z bezkrytycznym zachwytem. Zamiast rzetelnych reportaży o współczesnej czeskiej sytuacji polityczno-społecznej dominują u nas (mniej lub bardziej) erudycyjne eseje albo szkice biograficzno-historyczne. Nie chodzi tu oczywiście o wprowadzenie gradacji gatunkowej, według której reportaż czy dziennikarstwo społeczne miałoby być lepsze niż eseje i biografie: te stoją u nas na światowym poziomie (choćby nominowana do Nike biografia Oty Pavla pióra A. Kaczorowskiego). Wydaje mi się po prostu, że perspektywa historyczno-kulturowa obecna w wielu tego typu pozycjach przyczyniła się poniekąd do umocnienia stereotypu liberalnych, mieszczańskich, lepszych cywilizacyjnie Czech. Oczywiście są osoby, które bardzo świadomie uważają się za czechofilów w znaczeniu „miłośników czeskiej kultury lub języka”, nie kraju czy narodu w znaczeniu ogólnym – dobrze jest jednak poznać także drugą stronę medalu i wiedzieć, co znajduje się poza kulturową bańką. W polskich mainstreamowych mediach informacje z Czech praktycznie się nie pojawiają, chociaż podobno to kraj naszych ulubionych sąsiadów.
Co ciekawe, media czeskie, zwłaszcza internetowe, informują o Polsce nader często i chętnie, ale w specyficzny sposób – to przede wszystkim wiadomości negatywne, w których słowo „Polska” poprzedzone jest określeniem „bardzo katolicka” (o Włoszech, Hiszpanii czy Irlandii czeskie portale już w ten sposób nie piszą). Znajduję masochistyczną przyjemność w śledzeniu komentarzy pod takimi newsami. Kiedy na łamach największych portali informacyjnych Novinky.cz oraz iDNES.cz pojawiły się informacje o zamieszkach podczas parady równości w Białymstoku, pod doniesieniami ukazały się wpisy, których przeciętny Polak raczej nie skojarzyłby z czeskością:
Walter Libl: P***y i inni zboczeńcy chcą wybudować obozy koncentracyjne dla normalnych homo sapiens. Nie powinno nas to dziwić.
Patrik Neumann: Przynajmniej w Polsce i na Węgrzech większość ludzi potrafi się przeciwstawić tej zachodniej dekadencji.
Dave Řehák: Polska to jeden z ostatnich normalnych krajów.
Jaromír Vít: Orientacja seksualna jest przyrodzona i to nie podlega dyskusji. Zboczenia powinno się leczyć u lekarza.
To tylko kilka wybranych przykładów – nawet jeśli część z nich uznamy za przejaw trollingu, to i tak sporo z nich świadczy o tym, że obraz przeciętnego Czecha wcale nie jest zgodny z polskim stereotypem liberalnego ateisty, tolerancyjnego, uśmiechniętego, palącego jointa i popijającego piwko.
Kaja Puto napisała swego czasu ciekawy tekst o clickbaitowym tytule „Czesi stają się Polakami, a Polacy Czechami”. Wydaje mi się, że część czeskiego społeczeństwa zawsze „była Polakami” pod względem braku otwartości graniczącym nieraz z ksenofobią, resentymentów, problemów społecznych i patologii, przekonania o własnej wyższości. O tych cechach się jednak u nas nie mówi, nie ma się również ochoty na sprawdzenie, co za nimi stoi i jaka jest ich przyczyna: to by się po prostu nie sprzedało.
Zabłocki nie zajmuje się sytuacją czeskich mediów ani wzajemnych polsko-czeskich stereotypów – to temat na osobną książkę, choć w Szkicach pojawia się na chwilę wątek polskiej mniejszości mieszkającej na Zaolziu. Autor zwraca uwagę na inne kwestie, które nie są sexy dla polskich czechofilów: bezrobocie oraz brak perspektyw w północnych Czechach i na czeskim Śląsku, nieciekawą sytuację mniejszości etnicznych (zwłaszcza romskiej), nieudolność policji, korupcję i patologie w polityce. Główna teza, choć brzmi jak oczywistość, wymagała rozwinięcia w postaci całej książki: Czechy nie różnią się od reszty krajów postkomunistycznych, borykają się z podobnymi problemami i instytucjonalnymi słabościami, co cała Europa Środkowa.
Po lekturze książki Zabłockiego można mieć poczucie niedosytu czy nierówności prezentowanych tekstów – niektóre z nich wydają się nie mieć puenty ani istotnej wartości poznawczej (jak relacja z wizyty w elektrowni atomowej albo fragmenty o czeskich nawykach żywieniowych). Czynnikiem rozgrzeszającym jest jednak sam tytuł: są to szkice, bardzo luźne; często niezwykle krótkie przemyślenia (cała książka ma zaledwie sto pięćdziesiąt stron). Można uznać tę publikację za straconą, poprzez zbyt pobieżne potraktowanie tematu, szansę na zmianę polskiego dyskursu o Czechach na nieco bardziej wysublimowany. Równocześnie uważam, że sam fakt jej ukazania się w Polsce jest czymś godnym uwagi i może zainicjować rozbicie duopolu w naszym kulturowym myśleniu o sąsiadach. Drobną wadą Szkiców jest szafowanie przez autora określeniami „słowiański” i „środkowoeuropejski” wyłącznie w negatywnym kontekście – Zabłocki pisze na przykład, że to nie przypadek, iż katastrofa w Czarnobylu wydarzyła się wśród Słowian; sugeruje również, że czeska elektrownia w Temelinie może paść ofiarą „słowiańskiego stosunku do procedur”. Fragmenty te pokazują, jak łatwo można popaść w pułapkę autostereotypu. To nie jest raj nie będzie prawdopodobnie poznawczym Edenem dla bohemistów czy osób znających czeską historię i kulturę – znajdą one w tej pozycji mnóstwo oczywistości. Jednak teksty typowo publicystyczne i obnażające słabości współczesnego czeskiego państwa są z pewnością warte lektury.
Wśród opinii na temat książki Zabłockiego pojawiły się oskarżenia o pisanie „pod tezę”. Można by odbić tę piłeczkę stwierdzeniem, że Szczygieł czy Surosz również pisali swoje teksty o Czechach z pewnym określonym zamysłem, zasługującym na miano tezy. W zideologizowanym, dynamicznym świecie pisanie bez żadnych założeń wydaje mi się myślowym lenistwem lub chęcią pozowania na literacką Szwajcarię. Istnienie tez czy odgórnych przypuszczeń nie jest problemem – jest nim brak ich późniejszej weryfikacji. Nie powinniśmy wierzyć bezkrytycznie pisarzom i reporterom (a zwłaszcza pisarzom mylnie uznawanym przez krytyków i czytelników za reporterów) – nasze stosunki z Niemcami nie wyglądałyby zbyt ciekawie, gdybyśmy inspirowali się Dojczlandem Stasiuka. Wielu czytelników, zamiast powiedzieć „sprawdzam!”, przyjmuje pewne ustalenia bezkrytycznie, stąd do dziś niektórzy uważają, że cała Rosja to Wyspy Sołowieckie Mariusza Wilka, a Czechy to Szczygłowy Gottland. Być może erudycyjny, antropologiczno-kulturowy reportaż jako sposób opowiadania o sąsiadach powoli się wyczerpuje. Swoją książką Zabłocki udowodnia, że możliwy jest inny styl narracji, inspirowany dziennikarstwem śledczym, konfrontujący się z suchymi faktami i oparty na żmudnej pracy w terenie, która czasem oznacza wizytę w górskim schronisku podczas pożaru albo relacjonowanie pogrzebu Havla w gorączce, a nie hrabalowskie przesiadywanie w praskiej hospodzie.
Błażej Szymankiewicz