Kto nie czytał Hobbita, Władcy Pierścieni lub chociażby Harry’ego Pottera? Kto nie obejrzał choć jednej sceny z ekranizacji tych książek? A nawet jeśli jesteś tym ostatnim realistą, który nigdy nie zderzył się ze współczesnymi hitami fantastycznych światów, to twoje szkiełko musi ulec niezaprzeczalnemu autorytetowi Alicji z krainy czarów. Każdy przynajmniej raz udał się w tamte strony. Być może już w dzieciństwie był to lot na planetę Małego Księcia, być może już jako dorosły postanowiłeś wybiec w przyszłość za Lemem. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że świat z wyobraźni tak bardzo przypomina coś, co już znamy – naszą rzeczywistość. Dlaczego wymyślamy sobie i chcemy widzieć nasz świat w innym świetle?
Wiek temu Jerzy Żuławski stworzył porywającą historię lotu grupy „lunatyków” na Księżyc. Srebrny Glob okazuje się zamieszkały przez nieznane stwory i odsłania swoją ciemną, niewidoczną z Ziemi połowę. Trylogia Księżycowa (wyd. 1903-1911) składa się z trzech tomów: Na Srebrnym Globie, Zwycięzca oraz Stara Ziemia. Oczywiście na uwagę zasługuje cała historia, ale nie sposób przytoczyć ją lepiej niż dokonał tego sam autor. Fantastyczny świat i jego paralele z rzeczywistością najwyraźniej przedstawia drugi tom pt. Zwycięzca. Tytułowy bohater to Marek – kosmonauta szukający wiadomości o swoich poprzednikach z pierwszego tomu. Przybywając na Księżyc Marek nie wie, że poprzednia grupa astronautów zadomowiła się na nowej planecie i wydała potomstwo. Nie jest świadomy również, że Księżyc ma swoich autochtonów – Szernów, z którymi przyjdzie mu walczyć. Potomkowie „lunatyków” przypominają bardziej karły niż ludzi, są słabi i poddali się władzy tubylców. Przylot Marka jest dla nich niczym nadejście długo oczekiwanego zbawiciela. On poprowadzi księżycowy lud na wojnę, pokaże im broń, będzie chciał wprowadzić nowy polityczny porządek, ale na pewno nie będzie można go nazwać zwycięzcą…
W Zwycięzcy Jerzy Żuławski stworzył fantastyczny księżycowy świat. Czarne krajobrazy pierwszego tomu zamienił na kolorowe światła tajemniczej mowy Szernów. Jak zauważył Andrzej Makowiecki: „Jerzy Żuławski opracował elementy science-fiction w odmianie filozoficznej”[1]. Dodam, że w moim odczytaniu będzie to filozofia buddyjska. Mieszkańcy Księżyca do złudzenia przypominają demony i strażników z ikonografii buddyjskiej:
Dziwną moc posiadają. Popod skrzydłami mają coś w rodzaju gibkich wężowych rąk o sześciopalczastych dłoniach. Całe ciało ich jest pokryte czarnym, krótkim włosem, z wyjątkiem czoła i tych dłoni właśnie[2].
Dziwnie i groźnie piękny, była w nim jakaś moc zła i przewrotność napełniająca trwogą, a wraz i podziwem (…) Głowę miał nieco uniesioną i pod słabo fosforyzującym czołem błyszczało czworo okropnych krwawych oczu[3].
Opisy te przywodzą na myśl buddyjskiego strażnika Mahakalę[4]. Oko pośrodku czoła, za pomocą którego komunikują się Szernowie, przypomina Trzecie Oko Mądrości[5]. W ikonografii przedstawiane jest jako rzeczywiste oko pośrodku czoła Mahakali i zazwyczaj malowane z wychodzącymi z niego kolorowymi światłami. One także mają swoje znaczenie symboliczne.
Szernowie „rozum mają inny, bo zła i dobra nie rozróżnia”[6]. Nie tylko wygląd, ale i ich percepcja świata skłania do upatrywania wschodniego rodowodu Szernów. Pochodzą bowiem z kraju, w którym nie panuje dualistyczny sposób postrzegania rzeczy. Ponadto wystarczy jedna literka, by uczynić z nich Szerpów, pierwotnych mieszkańców górzystego Tybetu[7].
Tak jak Potala góruje nad stolicą Tybetu, tak stara twierdza Szernów umieszczona jest wysoko w górach. To tam przy kolorowych – być może ułożonych w mandalę – kamieniach z tajemniczym pismem albo tabliczkach-talizmanach pozostawionych przez pielgrzymów ludzie odnajdą, zależnego jedynie od swej woli, Wielkiego Szerna – Mistrza. Także rezydujący w Potali Dalajlamowie nazywani byli Wielkimi Mistrzami, np. Losanga Gjaco – Wielki Piąty, założyciel twierdzy tybetańskiej.
Opisy krajobrazu księżycowego są równie znaczące. Srebrny Glob jest jak Czangtang – upstrzona jeziorami wyżyna Tybetu, znana z surowego klimatu, a szczególnie z przenikliwych wiatrów. Są one tak gwałtowne, że podróżnicy przemierzający ten rejon docierają niekiedy do celu, mając twarz z jednej strony spaloną słońcem, a z drugiej odmrożoną. Panują tam więc niemalże kosmiczne warunki klimatyczne. Zresztą przykłady skojarzeń motywów z Trylogii Księżycowej z elementami filozofii buddyjskiej można mnożyć: ukrycie się w jaskini Malahudy, poświęcenie Ihezal, same imiona bohaterów…
Powracając jeszcze na chwilę do charakterystycznej mowy Szernów warto podkreślić, że jest to mowa nie tylko dla ludzi niezrozumiała, ale przede wszystkim to proces dokonywany na innym poziomie niż ludzie zwykli się między sobą porozumiewać. Taki sposób komunikacji w naszej kulturze można by chyba przypisywać kontaktom z Bogiem. Tu natomiast posługują się nim istoty nieziemskie.
Granice językowe w trylogii dotyczą zarówno pewnych nieistniejących w kulturze europejskiej pojęć, np. nirwany[8], jak i sposobu przedstawiania świata za pomocą symboli. Fundamentalnym przykładem jest połączenie motywu drogi życiowej z wyprawą na Księżyc. Trzeba czytelnikowi wiedzieć, jak duże znaczenie kultura Wschodu przypisuje Naturze i jej szczególnym przejawom[9]. Poeta Basho tygodniami podróżował, by zobaczyć Księżyc szesnastej nocy i zanotować:
Wciąż nieuleczony
Z mizerii mej w Kiso
Na późny księżyc spoglądam
Jest trzynasta noc dziewiątego miesiąca. Wciąż nie opuszcza mnie pełne patosu wspomnienie księżyca w dziewiątym miesiącu roku, którym widział dojrzałą jesienią we wsi Sarashina, wysoko ponad górą Obasute, gdzie tak trudno o pocieszenie[10].
Naturalnie nie jest celem tego tekstu, by kogokolwiek przekonać, że wspomniane elementy są realnymi, a nie fantastycznymi składowymi świata przedstawionego. To, co dla kogo jest realne, to kwestia zbyt sporna, by ją tutaj rozstrzygać. Samo myślenie w kategoriach buddyjskich bywa czasami dla czytelnika zachodniego czymś na miarę fantasy. Dariusz Trześniowski, analizując trylogię Żuławskiego, nazywa Nyanatilokę „czarnoksiężnikiem w szacie buddyjskiego mnicha”[11], Szernów ma za „czarodziejskie smoki” i „jaszczurki z trzecim okiem”[12]. Moim zdaniem takie nazewnictwo trywializuje powieść Żuławskiego. Ubaśniowienie trylogii jest nie tylko uproszczeniem, lecz także godzi w świadomość tak zafascynowanej buddyzmem epoki, widzącej w nim wyzwolenie, a nie irracjonalizm i magię. Zresztą sam Jerzy Żuławski niechętnie patrzył na przypisywanie jego dzieła nurtowi science-fiction, mówiąc, że wyprawa na Księżyc służyła mu ukazaniu pewnych treści historiozoficznych. Zaprzeczyć nie można, że człowiek oczytany i czerpiący inspirację ze Wschodu, zwłaszcza z buddyzmu, tłumacz buddyjskich tekstów, miał kontakt także z buddyjską sztuką. Sztuką, która stanowi dopełnienie konkretnego poglądu filozoficznego.
Jest jeszcze jeden dowód na połączenia między trylogią a ówczesną „modą na Wschód”. W powieści mamy bowiem do czynienia z postacią realną, współczesną pisarzowi. Nyanatiloka, czyli Anton Walther Florus Gueth, wyjechał na Cejlon – kolebkę Theravady, mając dwadzieścia pięć lat. Był popularnym niemieckim muzykiem. Prawdziwą sławę przyniosła mu jednak życiowa decyzja. Przyjmując buddyjskie święcenia, został pierwszym kontynentalnym europejskim mnichem. W 1904 r. przyjął imię buddyjskie – Nyanatiloka. Jego historia była popularna w ówczesnej Europie. Dotarła zatem do wrażliwych uszu ciekawego krzyków Starego Kontynentu polskiego literata.
Na Srebrnym Globie można uznać za doskonałe laboratorium dekadentyzmu. Zwycięzca poddaje próbie nowy świat. W Starej Ziemi natomiast odpowiedzią na dekadencki sceptycyzm jest buddyzm.
Przesycony czarnymi scenariuszami dekadentyzm odzwierciedla naturalne dla ludzi marzenie o świecie doskonałym. Marzenie jednak pozostaje bliżej niesprecyzowane. Nyanatiloka przecież (niczym Siakjamuni) zostawia majątek i sławę – wszystko, co większość ludzi uznaje za szyt marzeń. „Dlaczego? Chciałem żyć” – odpowiada – „Miast pozornej władzy nad bliźnimi, mam doskonałą nad samym sobą”[13]. Przesadny idealizm? Być może, ale czy jedynie idealiści sięgają po tego typu książki? Wreszcie co z tego, jeśli tylko w ten sposób można spojrzeć w twarz szczęściu?
Katarzyna Parzuchowska
[1] A. Makowiecki, Młoda Polska, Warszawa 1981.
[2] Tamże, s. 44.
[3] Tamże, s. 67.
[4] Mahakala – („Wielki czas”) najbardziej popularny pośród dharmapalów, urodził się jako forma hinduskiego Śiwy i uważano, że ucieleśnia czas, zwłaszcza czas w postaci nieuchronnego niszczyciela wszystkich rzeczy. W Tybecie Mahakala pełni funkcję strażnika nauki i namiotów.
[5] Trzecie Oko mądrości – czakra, inaczej oko wewnętrzne, miejsce, w którym łączy się wiele kanałów energetycznych i gromadzi się energia.
[6] J. Żuławski, Zwycięzca, Kraków 1987, s. 246.
[7] Szerpowie – „sher” oznacza Wschód, „wa” zaś lud; dokładne tłumaczenie „ludzie ze Wschodu”.
[8] Jan Tuczyński stwierdził: „Czym jest nirwana nauka nie wie, wie natomiast wiara i przeżycie mistyczne Hindusów”; J.Tuczyński, Schopenhauer a Młoda Polska, Gdańsk 1969.
[9] W języku japońskim znajdujemy określenie takiego stosunku do życia: mushin. Są to dwa ideogramy, z których jeden wyraża niebyt, a drugi serce, duszę, myśl. Stan spokoju emocjonalnego, w którym nie istnieje wysiłek woli. Aby wyjaśnić słowo mushin, często podaje się za przykład noc i właśnie jasny księżyc, świecący nad jeziorem. Woda odbija światło księżyca, a dzieje się to właśnie bez dążenia. Tak jak obrazowość, tak charakterystyczna metaforyka była zapewne niezwykle inspirująca dla autora Trylogii Księżycowej.
[10] A. Żuławska-Umeda, Dziennik z podróżnej sakwy, Warszawa, 1994, s.16.
[11] D. Trześniowski, Młodopolskie źródła fantasy [w:] Modernistyczne źródła dwudziestowieczności, pod red. M. Dąbrowskiego i A. Makowieckiego, Warszawa 2003.
[12] Tamże, s.201.
[13] Tamże, s. 203.
Czy nie powinno się stanowczo oddzielić fantasy od science-fiction? Te dwa pojęcia ewokują zupełnie odmienną twórczość. Do tej pory o obu myślałam raczej hobbystycznie niż w kategoriach teoretyczno-literackich, nie sięgałam po opracowania, jednak na pierwszy rzut oka widać przepaść, jaka dzieli świat Tolkiena, stylizowany na średniowieczno-celtycką wariację naszego prawdziwego świata, od realiów przestrzeni kosmicznych. Wspomnianej przez autorkę „Alicji w Krainie Czarów” (osobiście wolę wersję „…w Krainie Dziwów”) nie należy umieszczać w żadnej z powyższych, ponieważ jest wybitnym przykładem surrealizmu literackiego. Zachęcam do zabawy ze słownikiem terminów literackich na własną rękę (;
Zolu,
brzmisz prawie jak Zoil. :) Bardzo dziękuję za wypowiedź i wskazówkę dotyczącą Słownika terminów literackich. Miałam na myśli jednak pewien mechanizm jakiemu poddajemy naszą wyobraźnię a nie genologiczną konkretyzację. Jak trafnie zauważyłaś nie jest to tekst teoretycznoliteracki.
Jeśli natomiast chodzi o granicę między fantasy a science-fiction to całkowicie się z Tobą zgadzam.
Pozdrawiam
KP
szmiersz szernom