Mickiewicz nie jawi nam się jako komediant, ba, ledwie kojarzy się nam nawet z satyrą. Kto chociaż trochę zagłębi się w życia wielkich poetów odkryje szybko, że nie dość, że są oni ludźmi, to jeszcze posiadają ludzkie cechy, wśród których jest też oczywiście humor. Co więcej – humor żywy, rozrastający się, przenikający z życia i osobowości autora na karty jego dzieł.
Czy to u Mickiewicza, czy u pozostałych olbrzymów (polskich lub nie) odnaleźć przecież można nie tylko elementy humorystyczne, jako składowe dzieł poważniejszych, ale i utwory stricte żartobliwe. W krytyce literackiej (zwłaszcza dawnej) istnieje pewien odruch uwznioślania i usprawiedliwiania wieszcza, który spycha na margines albo czasem wręcz ignoruje motywy weselsze czy bardziej frywolne. Wielkiego, samodzielnego poetę traktujemy jak nasze ukochane dziecko, które przecież „nigdy nic złego by nie zrobiło”; wybielamy życiorys poety i to już nie Adam jest dorosłym, poważniejszym Adasiem, lecz to Adaś jest miniaturową wersją poważnego Adama. A przecież bez uprzedniej lekkości mniej wybrzmi późniejsza powaga – zresztą humor sam w sobie może służyć też czemuś więcej niż tylko wywołaniu uśmiechu. W zbiorze poezji Mickiewicza wybić się może, nawet samym tytułem, wiersz Komar, niewielkie licho:
Komar niewielkie licho, lecz bardzo czupurne,
Wyciągnąwszy pyszczek i skrzydła poczwórne
I żądełko krwi chciwe, latał ponad śpiącym
I krwi, krwi, krwi, wołał głosem bzykającym.
Drżyj, człowieku! wybiła ostatnia godzina,
Jestem Marat owadów, lotna gilotyna!
Aż przebudził się człowiek, czatował po głosie
I za pierwszem ukłóciem, paf! zabił na nosie.
Szedł z nieboszczykiem w okno, nie mógł znaleść śladów
Tej lotnej gilotyny, Marata owadów.
Człowiek, gniotąc go w palcach: Nie budź śpiących, bracie,
Atomie terroryzmu, owadów Maracie.
Kiedyś tak małe licho, nie rób tyle krzyku,
A kiedy chcesz ukąsić, kąsajże bez bzyku,
Jeśli ci krwi potrza, gdzie chcesz nos mi wtykaj,
Tylko kiedyś tak mały, kąsaj, a nie bzykaj.1Poezye Adama Mickiewicza, Tom I, Kraków 1899.
Odstępstwem od naszego odruchowego wyobrażenia Mickiewicza jest właśnie zarówno humor, jak i przyziemność tematyki wiersza; można założyć, że podobna scena przydarzyła się każdemu z nas. Blisko temu do bajki, ale obecność człowieka lekko zakłóca ten ton – w tym przypadku z nie do końca wiadomych przyczyn świat, w którym człowiek rozmawia z owadem, wydaje się bardziej realny i codzienny, niż świat, w którym rozmawia ze sobą para zwierząt.
Wiersz wita nas niechętnym, pejoratywnym określeniem komara już w pierwszym wersie: stworzonko to jest małe, irytujące, a mimo to ponad miarę zawadiackie. Komar ostentacyjnie obwieszcza człowiekowi swoją komarzą potęgę; bardziej ogłasza głód niż próbuje go zaspokoić. Kiedy ten zdecyduje się w końcu na działanie, to człowiek zabija go, zbudzony komarzymi przechwałkami. I nawet śmierć komara jest marna, a może nawet równie irytująca jak jego żywot – nieboszczyka, owej „lotnej gilotyny, Marata owadów” nie można ot tak znaleźć; trzeba wstać z łóżka, podejść do światła, wyczuć zwłoki delikwenta między palcami. Człowiek powtarza komarze tytuły, lecz już ironicznie: określa komara jako „atom terroryzmu”, podkreślając przede wszystkim jednak jego małość, a nie zdolność wywoływania zamieszania.
Wiersz jest krótki, zwięzły, z bardzo wyraźnymi rymami. Przywodzi na myśl raczej poetycką zabawę, dowcip, który można wyrecytować na jakimś salonowym spotkaniu. Jeśli uznamy wiersz za prostą bajkę, to warto i sięgnąć po morał. Jest to w gruncie rzeczy nietypowo sformułowana maksyma „żyj i daj żyć innym”. Zaskakuje jednak system wartości – dla człowieka o wiele gorszym wykroczeniem jest nieszkodliwe, lecz głośne komarze awanturnictwo. Nie przeszkadza mu realnie zadana krzywda, otwarcie oferuje swoją krew komarowi, jeśli tylko ten zaprzestanie swojej hałaśliwej działalności. Być może jest w tym jakaś wyrozumiałość co do najbardziej podstawowych potrzeb komara, ale czy w takim razie jednak i brzęk jego skrzydeł nie jest nierozłącznie komarzą cechą? Filologiczne doszukując się głębszych źródeł tej maksymy można powiedzieć, że jest to swojego rodzaju podejście niezwykle romantyczne – mniej obchodzi człowieka materialny wymiar życia, a skupia się on przede wszystkim na delikatnej sferze psychiki, uczuć i ducha, na które komarzy jazgot ma o wiele większy i wyraźniejszy wpływ, niż mikroskopijne ukąszenia mają na solidne, ogromne ludzkie ciało.
Rozumiejąc wiersz na tym najprostszym, intuicyjnym poziomie, możemy rozszerzyć interpretację o kolejną warstwę. Alternatywnym tytułem wiersza, także w przytoczonym wydaniu z 1899 roku, jest „Aleksander ks. Puławski”.2Np. w wydanym w 1929 w Krakowie I tomie Adam Mickiewicz. Poezje tytuł utworu brzmi „Komar niewielkie licho…”, podtytuł zaś „Na ks. Puławskiego”. Ponadto nie jest to jedyna satyra wspominająca Puławskiego – por. m.in. Na kłótnie hr. Gurowskiego z ks. Puławskim oraz Do Franciszka Grzymały. W tym drugim również z ust księdza pada krwiożercze, komarze wezwanie „Krwi! Krwi!”. Sprawia to, że wiersz staje się bardzo wyraźną satyrą, a nie po prostu salonowym dowcipem (chociaż zapewne i w tej funkcji mógłby się sprawdzić, bo krytyka popularnego działacza sama przez się dodaje odrobinę pikanterii). Kazimierz Aleksander Puławski był księdzem, członkiem radykalnej lewicy w czasie powstania listopadowego, później współzałożycielem Towarzystwa Demokratycznego Polski, które na wielu płaszczyznach otwarcie krytykowało Mickiewiczowską wizję Polski – jej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Pułaski był rewolucjonistą, żądnym krwi, otwarcie wyrażającym swoje poglądy i nierzadko nawołującym do egzekucji tych, którzy stawali na drodze realizacji politycznych postulatów. Porównania do „Marata owadów” czy „lotnej gilotyny” stają się nie tylko bardziej wyraziste, ale i o wiele bardziej dosłowne i bezpośrednie, a tym samym też dosadne: nie jest to już komar, który porównuje się do znanych osobistości ze świata ludzi, żeby w bardziej zrozumiały dla człowieka sposób samego siebie określić, lecz człowiek, który nieudolnie próbuje aspirować do jakiegoś tytułu, chociaż sam jest malutki i zupełnie nic nie znaczy. Nie budzi to już naszego rozbawienia czy politowania, lecz zaczynamy odczuwać coś na kształt zażenowania; potęguje to tylko fakt, że nastawienie Puławskiego jest agresywne i śmiałe, co w połączeniu z niemocą stosunkowo rzadko budzi sympatię i współczucie. Żartobliwie, lecz nie bezpodstawnie zauważyć można, że jest to już drugi ksiądz-robak w twórczości Mickiewicza – Jacek Soplica charakteryzował się jednak nabytą skruchą, która go nobilitowała, zaś ks. Puławski, realnie mały, próbuje nieudolnie wydawać się większy niż jest.
W interpretacji satyrycznej wyjaśnia się i wspomniana wcześniej niepełna bajkowość utworu – wiersz rzeczywiście staje się bardziej realny, mniej fantastyczny, a dotyczy naszych ziemskich (społecznych i politycznych) spraw. Włączenie do interpretacji wiersza realnie istniejących osób i konfliktów rozszerza jego rozumienie, ale też coś zdecydowanie wierszowi odejmuje – istnieje w nas jakieś pragnienie, żeby wielki poeta, napisał humorystyczny wiersz o tej prostej, codziennej frustracji, która dotyka każdego z nas – tak po prostu, bez żadnych podtekstów i ukrytych przesłań. Jednak w swojej satyrycznej wersji wiersz zyskuje nową jakość, która idealnie łączy tematykę i kształt wiersza. Dzięki satyrycznemu ostrzu wiersz upodabnia się do komara w swojej kąśliwości, dzięki krótkiej formie zbliża się także do jego rozmiarów. Tym samym, poprzez objętość, humor i satyryczną subtelność, oddala się Mickiewicz od paszkwilowej zapalczywości, tym samym nie popełniając największego błędu komara – wystrzega się przesadnej hałaśliwości i buty, udowadniając tym samym swoją wyższość nad niezbyt imponującym, acz hałaśliwym rywalem. Co więcej, wiersz staje się metakomentarzem, opisuje sam siebie i swoją funkcję: odpowiedzią na krytyczny głos nie jest oficjalne wystąpienie czy wyzwanie na pojedynek. Przeciwnik jest na to zbyt mały, zbyt nieznaczący – ironicznie największą trudnością jest znalezienie jego małego ciała. Wieszczowi szkoda czasu na bezowocnych krzykaczy – niesłusznym uhonorowaniem byłaby poważna, złożona polemika; tutaj wystarczy „paf!” wykonane wierszem drobnym i równie niepoważnym – godnym komarzego przeciwnika.
Ilustracja: Jakub Chojnowski