poezja

Zacznę od podstawowych deklaracji: Nie znoszę poezji śpiewanej. Lubię za to czytać wiersze. Lubię też słuchać muzyki.

Jak to się zatem dzieje, że połączenie (przynajmniej w założeniu) tych dwóch środków przekazu wzbudza moją niechęć? I – co ważne – w swoich odczuciach nie jestem odosobniony?

Nazwa „poezja śpiewana” jako określenie gatunku muzycznego to swego rodzaju paradoks. Na pierwszy rzut oka wszystko jasne: utwory doń należące są konstytuowane przez dwa elementy. Po pierwsze, wykonywany tekst w społecznym odczuciu powinien być uznawany za poezję. Tu jednak pojawia się problem – czyją opinię uznać za wyznacznik „społecznego odczucia”? Jakąkolwiek piosenkę bym bowiem wymienił, zawsze znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że nie powinno się jej określać mianem poezji. Może zatem uznać, że tekst powinien wcześniej funkcjonować jako utwór poetycki, a dopiero później otrzymać swoją muzyczną formę? To także trudno uznać za dobry wyznacznik: czy piosenki Świetlików lub dokonane ostatnio przez Sokoła interpretacje wierszy Różewicza ktokolwiek uzna za poezją śpiewaną?

Przymiotnik „śpiewana”, dopełniający rozważaną nazwę, również nie przynosi żadnego doprecyzowania. Jest to określenie na tyle szerokie, że pozwalałoby zaklasyfikować do tego gatunku w zasadzie wszystkie piosenki zawierające tekst. Co zatem pozwala nam określić jego granice?

Gdy wyobrażam sobie typową sytuację, w jakiej wykonywana jest poezja śpiewana, to przed oczami mam dosyć kameralne miejsce (na przykład piwnicę). Przed wyrafinowanym gronem odbiorców występuje osoba (o raczej przeciętnym głosie), która przy bardzo prostym akompaniamencie (fortepianu lub gitary) w nazbyt egzaltowany sposób stara się podkreślić przekaz zawarty w słowie. Dźwięki instrumentu są jedynie uzasadnieniem dla śpiewu, towarzyszą mu, zamiast współtworzyć nastrój (chyba że za współtworzenie nastroju uznamy stwierdzenie: „tekst jest smutny, więc zagram coś w moll”). Nie przypadkiem nazwa tego gatunku muzycznego nie zawiera jakichkolwiek wskazówek dotyczących muzyki. Cała uwaga odbiorcy ma przenosić się na osobę śpiewającą, która dziwnymi grymasami twarzy próbuje podkreślić jeszcze znaczenie tekstu. To właśnie ten muzyczny niedostatek i emocjonalna nachalność wykonawcy są dla mnie wyznacznikami poezji śpiewanej. Wyznacznikami odstraszającymi zarówno wielbicieli literatury, jak i muzyki.

W ostatnich dniach zdarzyło mi się obejrzeć kilka fragmentów konkursu chopinowskiego. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że niektórych występujących tam pianistów coś łączy z osobami wykonującymi poezję śpiewaną. Podziwiam oczywiście tytaniczną pracę, którą każdy z występujących musiał włożyć w to, by w doskonały sposób przebierać palcami po fortepianowej klawiaturze. Trudno mi jednak uwolnić się od przekonania, że ukazujące się na twarzach wykonawców miny niekoniecznie są wynikiem natchnionego przeżywania wykonywanej przez nich muzyki, a raczej zaplanowaną próbą podkreślenia emocji, jakie miałaby ona sobą przekazywać. Irytującą do tego stopnia, że często wolę wyłączyć wizję, pozostawiając jedynie fonię. Marcin Masecki w wywiadzie udzielonym w przerwie między koncertami tegorocznego konkursu stwierdził: „Ta ‹‹pompa››, to ‹‹natchnienie››, jest – wydaje mi się, tak czuję to tutaj wewnętrznie – przegięte. Tym bardziej w przypadku sztuki takiego człowieka, jakim był Chopin. (…) Wiemy, że był to człowiek, który cenił umiar, prostotę i subtelność. I był mistrzem maski”.

Tym różni się dla mnie Chopin od ludzi wykonujących jego utwory. Wyobrażam sobie, że gdy zaczynał grać – z kamienną twarzą, nie ukazując nadmiernych emocji – stawał się jedynie przekaźnikiem Muzyki. Świadomy siły tkwiącej w stworzonych przez niego kompozycjach. nie musiał posiłkować się już żadnymi sztuczkami. Bo w muzyce najważniejsze są dźwięki.

Michał Waszkis

Zobacz także:

8 Comments

  1. Jako wieloletnia słuchaczka Kaczmarskiego i Starego Dobrego Małżeństwa muszę się trochę nie zgodzić. Obydwóch tych wykonawców zalicza się do poezji śpiewanej, jednak to SDM jest niejako wyznacznikiem gatunku- poezja śpiewana to liryczne, przeważnie smutne teksty, czasami będące wierszami już istniejącymi jako czysta poezja, przy akompaniamencie muzyki gitarowej, fortepianowej, skrzypcowej, a wszystko to utrzymane jest w atmosferze kojarzącej się z harcerskim ogniskiem albo Edwardem Stachurą… (to moja subiektywna opinia, oczywiście). SDM już dawno uznałam za nudny zespół, i razi mnie ten „stachurowski” styl, jednak lubię poezję w stylu Kaczmarskiego czy Gintrowskiego. Na pewno bardzo daleko ich muzyce do sielanki i ognisk w lesie.
    Co do min artystów… Niektórzy rzeczywiście przesadzają, ale w dużej mierze osobliwa mimika jest wynikiem zbytniego skupienia. Wystarczy popatrzeć na perkusistów albo gitarzystów grających skomplikowane solówki. Przy pewnym tempie gry i poziomie skupienia człowiek zrzuca panowanie nad minami na dalszy plan.

    1. Między nami nie ma chyba wielkiej rozbieżności. Wskazana przez Ciebie definicja poezji śpiewanej odpowiada najczęstszemu wyobrażeniu o istocie tego gatunku. Przyznałaś jednocześnie, że nie przystaje ona do tego, co prezentuje Kaczmarski, którego „zalicza się do poezji śpiewanej”. W takim razie, albo trzeba dokonać redefinicji gatunku, albo twórczość Kaczmarskiego wyłączyć z jego obrębu. Albo jedno i drugie.

      Zawsze kłuje mnie w uszy bezosobowość stwierdzeń typu „uznaje się kogoś za”, „uważa się, że”, „zalicza się kogoś do”. Ja Kaczmarskiego do poezji śpiewanej nie zaliczam (i wbrew pozorom naprawdę lubię jego dokonania). W jego utworach jest dla mnie po prostu coś więcej niż tylko „śpiewanie poezji” (może dlatego, że Kaczmarski, mimo że był leworęczny, to grał na gitarze ze strunami założonymi jak dla gitarzystów praworęcznych; może ze względu na sposób grania; nie chcę tego tutaj rozsądzać).

      Co do min – nie twierdzę, że każde drgnienie mięśni twarzy muzyka jest dyskwalifikujące, jeśli chodzi o szczerość przekazu. Wskazałem tylko dwa skrajne przypadki, w których – w moim przekonaniu – mimika artystów jest (a zwłaszcza tutaj nie powinna być) przesadzona i (przynajmniej w jakiejś mierze) zaplanowana.

  2. Mam wrażenie, że nie za bardzo masz pojęcie o poezji śpiewanej czy piosence z tekstem jako takiej.

    Przede wszystkim wyobrażenie gościa z gitarą, który nie umie śpiewać i grać jest mylne. Dowód?https://www.youtube.com/watch?v=Z6NpyHz6TPk – powiedz, że ten Pan źle gra.
    https://www.youtube.com/watch?v=V9abFdcZNLk – powiedz, że ten Pan źle śpiewa.

    Po drugie, artysta nie ma być przekazem dla muzyki. Ma być jej integralną częścią. Poezja śpiewana, piosenka autorska, poetycka, czy jakbyś tam ją nazwał składa się z trzech rzeczy: dobrego, literackiego tekstu, muzyki, która ma ilustrować ten tekst, osoby wykonawcy, który ma zabrać słuchaczy do świata przedstawionego w piosence.

    Twoje pisanie o tym rodzaju muzyki jest trochę takie jakbyś mówił, że znasz historię bo czytałeś Krzyżaków, wiesz jak się żyje w Ameryce, bo obejrzałeś 3 części Szklanej Pułapki.
    Nie lepiej po prostu napisać, że nie znosisz przepakowanych patosem cieniasów gitarowo-wokalnych? Że nie kupujesz przekazu, jeżeli nie jest podparty umiejętnościami?

    Polecam troszkę otworzyć głowę na muzykę i zacząć dostrzegać więcej. Jeżeli sama muzyka ma się obronić, to skąd biorą się wielkie indywidualności? Czemu wszyscy kochali niedawno zmarłego Davide Bowiego, który wcale wybitnym wokalistą nie był? Skąd taka wielka siła we wspomnianym Kaczmarskim, który plumkał sobie na wieśle po prostu? Skąd takie zainteresowanie Kurtem Cobainem, który darł po prostu mordę? O nie, mój drogi, nie wciskaj mi kitu, że wykonawca ma stać z kamienną gębą i mieć nadzieje, że muzyka załatwi za niego wszystko. To by było za łatwe i każde wykonanie coveru Dżemu na nowo podbijałoby Polskę, każde wykonanie piosenek Queenu tak samo stawało by się kultowe.
    Podsumowując: Tekst, muzyka, wykonawca. Umysł, dusza, ciało. Dopiero wtedy masz komplet. Dopiero wtedy masz sztukę. Dopiero wtedy masz piosenkę. Niektórym czegoś brakuje, to prawda. Ale nie oceniaj po tym całego nurtu, bo to absolutnie nierzetelne.
    W muzyce wcale dźwięki nie są najważniejsze.

  3. Poruszam się w świecie i środowisku „poezji śpiewanej” od ładnych paru lat zarówno jako odbiorca, jak i jako wykonawca, jako autor. Tekst powyższy dotyka mnie osobiście, ponieważ czuję, że jest napisany przez osobę, która nigdy nie zadała sobie trudu np. pojechania na festiwal poezji śpiewanej, a koniecznie musiała napisać jakiś tekst do kolejnego wydania czasopisma, więc zebrała garść wrażeń z nieudanego koncertu, na którym była parę lat wcześniej. Tekst nie przedstawia prawdziwego oblicza sceny śpiewno-poetyckiej w Polsce. Setki młodych ludzi w całym kraju przywiązują ogromną wagę do tego, co autor w – jak mniemam tak to miało wyglądać – kąśliwy sposób równa z jakimś niedołężnym wydarzeniem. Jest inaczej, ale żeby się o tym przekonać, trzeba spróbować wniknąć w temat, zanim zabierze się głos. Autor tego nie zrobił, co czuć już od akapitu, w którym sformułowanie – nomen omen rzeczywiście niefortunne, ale z zupełnie innych niż poruszone w tekście względów – „poezja śpiewana” określa jako paradoksalne. Powyższy tekst powinien nazywać się „Dlaczego nie lubię stereotypu poezji śpiewanej” i wtedy rzeczywiście byłby na temat. Bo niestety poza sferę stereotypu nie udało się Autorowi wyjść. A „mol” pisze się przez dwa „l”. ;)

    1. Panie Grzegorzu,

      tekst Michała Waszkisa ma charakter bardzo subiektywny, co łatwo zauważyć po stylu, w jakim został napisany oraz po tytule. Ja odebrałem go żartobliwie, przypominał mi trochę opis opery z „Wojny i pokoju”, czyli doprowadzenie do absurdu pewnej konwencji poezji śpiewanej. Nie miał on na celu przedstawienie tego, co się dzieje na scenie poezji śpiewanej. Dlatego Pańskie zarzuty są kompletnie nietrafione, chociaż zrozumiałe z racji tego, że jest Pan częścią środowiska.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *