LJN: "Grochów" – "(…) podręcznik godzenia się z rzeczami, z którymi trzeba się pogodzić"

I tak było w istocie. Przychodziliśmy tam, żeby sycić własną melancholię. Żeby pielęgnować w sobie nieokreślone poczucie straty. Przynajmniej niektórzy z nas. A w każdym razie ja.

Marek Bieńczyk oznajmił: „Ta proza jest jak czarny likier”. Mam wrażenie, że każde słowo na temat Grochowa Andrzeja Stasiuka jest zbędne. Nie wiem, co można napisać o tych czterech opowiadaniach, a jednocześnie mam wrażenie, że można pisać bez końca. Z pewnością jednak nie należy o Grochowie bez końca mówić, opowiadać, rozmawiać, bo najlepszą recenzją nie będą słowa, ale chwila ciszy po przeczytaniu ostatniej strony. Bez zbędnego patosu, bez ocierania łez, bez natłoku myśli. Chwila ciszy po „lekcji o tym – jak mówi sam Stasiuk – że nas kiedyś nie będzie”.

„(…) książka o umieraniu po prostu.”

Niepozorna, lekka i ciężka zarazem liczy zaledwie dziewięćdziesiąt cztery strony, cztery proste tytuły: Babka i duchy, Augustyn, Suka, Grochów. Cztery proste, jak pisze sam Stasiuk, „ni to wspomnienia, ni to opowiadania”. Byłam przekonana, że znów spotkam klasycznego podróżnika, Stasiuka zaciągającego się papierosem i opowiadającego o swoim Grochowie, Stasiuka, który z humorem opisuje najbardziej pesymistyczne elementy rzeczywistości. Mam dziwny nawyk – czytam z ołówkiem w dłoni. To, co istotne, podkreślam ciągłą linią. To, co mniej ważne, biorę w nawias. Stawiam wykrzykniki, haczyki i łapię wyrazy w szare pętle. Robię tak zawsze, to silniejsze ode mnie. Po przeczytaniu pierwszych dwóch stron Grochowa, wyrzuciłam ołówek. Musiałabym podkreślać bez przerwy, zaznaczyć wszystko. Całość uwięziłabym w grafitowych kółkach a przy każdym zdaniu musiałabym postawić wykrzyknik. Nie mogłam. Czy spotkałam Stasiuka-podróżnika? Spotkałam. To jednak dziwna, do granic prawdziwa podróż. Podróż do przeszłości, wędrówka, której zwieńczeniem jest spotkanie ze śmiercią, przyglądanie się jej, podróż na drugą stronę. I nie ma w tym przyglądaniu się grama okrucieństwa, grama lekceważenia tego, co musi przyjść i przyjdzie. Jest natomiast próba oswojenia się z myślą, że kiedyś znów pojawi się ta „stara kobieta o dobrotliwej i trochę wyniszczonej twarzy”, jak pojawiała się już wcześniej. A i Warszawa, czy raczej mała jej część, jest inna niż ta w DziewięćJak zostałem pisarzem. Jakkolwiek dobrze pamiętam Mury Hebronu, Opowieści galicyjskie, Jadąc do Babadag, Fado, Dziennik pisany później, Taksima czy Duklę, mam wrażenie, że w Grochowie jest już wszystko – synteza myśli i refleksji, kwintesencja filozofii i zlepek najgłębszych lęków autora. Boję się stwierdzić, że to dojrzałość; etap, kiedy wypada podzielić się swoim strachem, obawą przed przemijaniem, kiedy trzeba zacząć rozpamiętywać świat i w obliczu nieuchronnej śmierci rozkoszować się „momentami” . Nie będę więc podążała tym tropem. Ta książka jest wołaniem w pustkę przeszłości, poszukiwaniem straty, której nie da się odnaleźć i – jak pisze Marek Bieńczyk – książką „uporczywego pamiętania”. To – zważając na słowa samego autora – „książka o umieraniu po prostu”.

„Moja babka mieszkała na Podlasiu”

Jest w tym zbiorze chronologia, którą można pojmować na kilka sposobów – i ta najprostsza, i ta bardziej symboliczna. Podróż zaczyna się na Podlasiu, gdzie mieszkała babka autora. To tak bardzo osobista książka, że aż dziwnie jest pisać „narrator” i odmieniać to słowo przez wszystkie przypadki. Pierwszy obraz śmierci zakorzeniony jest w tradycyjnej chłopskiej kulturze, w miejscu, gdzie w latach 60. pokój oświetlała zwisająca z sufitu naftówka. „Kluczka”, „smug”, „duch” – słowa, których dawno nikt nie używa, stają się językowym powrotem do przeszłości. Babka żyła na krawędzi rzeczywistości i magii, snuła proste opowieści, w których pojawiało się to, co nadprzyrodzone albo niewytłumaczalne. Ze spokojem mówiła o „białej postaci pomiędzy kopkami zboża”, o widzeniu nieboszczyka wchodzącego do kuchni i pokornie robiła znak krzyża, kiedy zło przypominało o swoim istnieniu. Wszystko odbywało się bez zbędnego patosu, bez zdziwienia, bez sprzeciwu. „To rozdarcie tkaniny egzystencji” nie dotykało babki przyjmującej śmierć jako naturalny element życia, znoszącej granicę między tym a tamtym światem. Kryje się w Babce i duchach ludowe oswajanie śmierci, naturalne przyjmowanie naturalnego. Babka umiera i jej odejście można nazwać śmiercią pełną, do granic metafizyczną. „Niebawem umrą ostatnie babki, które na własne oczy oglądały świat duchów” – pisze Stasiuk. W nawiązaniu do kolejnych opowiadań zdanie wydaje się nad wyraz gorzkie. Wraz z odejściem babek, oglądających na własne oczy duchy, odchodzi naturalne umieranie. Jeśli nie trzeba już wspinać się na zydelek, by zapalić naftówkę, trzeba słuchać regularnego dźwięku szpitalnych maszyn, które utrzymują umierających przy życiu. Jeśli rezygnuje się z odejścia we własnym domu, wśród zapachów tego, co znane, trzeba wybrać odór szpitala, pachnący ludzko i nieludzko dom opieki albo hospicjum, gdzie od progu unosi się znajoma woń śmierci.

„To były jego oczy, ale nas nie widział”

Z Podlasia przenosimy się do Izdebek. Wylew, ciężka afazja, komunikacja emocjonalna, połowiczne życie i śmierć – to najprostszy opis opowiadania. Augustyn w latach 90. nadesłał na konkurs „Czasu Kultury” nowelę, która spodobała się Stasiukowi –

Było w niej to wszystko, czym żywi się prawdziwa proza. Szczegół, zmysł obserwacji, lekki dystans do przedmiotu, lekka autoironia, lekkość opisu i przyprawione goryczą ciepło.

Wspomnienie o Augustynie Baranie – niedocenionym za życia pisarzu – to opowieść o światopoglądowym przyciąganiu, szczególnej, chociaż krótkiej, przyjaźni i samotnym odchodzeniu. Nie zawsze śmierć przychodzi po cichu, niespodziewanie. Choroba i powolne żegnanie się ze światem oddzieliło Augustyna od rzeczywistości i ludzi – przytakiwał, wypowiadając „nooo” albo bezsilnie wyduszał z siebie „Kurwa mać. Tragedia”. Podzielona na etapy śmierć sta

Forex Pip Gather

je się więc oderwaniem od realnego, życie chylące się ku zmierzchowi bardziej przeraża niż daje nadzieję, a jedynym lekarstwem staje się rozmowa, w której każde zdanie rozpoczyna się od „Pamiętasz…”. Augustyn zmarł w lipcu, w zapomnieniu, znalazł go sanitariusz. 

„Nasza stara suka powoli umiera”

Bezgraniczna agonia szesnastoletniej suki. Agonia, nad którą już nikt nie potrafi zapanować. Odchodzenie rozłożone na etapy. Suka jest jedyną częścią zbioru, gdzie pojawiają się naturalistyczne opisy – wyłażące futro, powolna utrata słuchu, wzroku i węchu, aż wreszcie stan, kiedy pies przypomina „szkielet oblepiony brudnożółtą watą”. Opisy z jednej strony potęgują obraz rozkładu, zmianę żywego stworzenia w rzecz, która traci swoje naturalne cechy „ani nie szczeknie, ani się nie połasi, ani nie zamerda, ani się nie rozweseli”, z drugiej zaś zaznaczają kontrast między kalectwem a sprawnością. Nie ma tu grama uniesienia, silnie realistyczny „psi ni to nekrolog, ni to wspomnienie” staje się przyczynkiem do poruszenia wizji człowieczeństwa w stanie rozkładu, umieralności, agonii, która wdziera się w życie z każdej strony. Mamy wybór – „uśpić psa” albo czekać. Stasiuk zwraca uwagę na to, że nikt nie mówi o zabijaniu. Uśpienie staje się eufemizmem usprawiedliwiającym nasze działania. Oddajemy śmierć w ręce ludzi w lateksowych rękawiczkach, a domowe odchodzenie staje się już „umieraniem utopijnym”. Nie można uśpić psa, bo nie wszystko jest albo może być w naszych rękach. Stasiuk zadaje kilka przerażających pytań, kreśli kilka prostych i gorzkich zdań:

A jak znieść trumnę z ósmego piętra? Wieźć ją windą w pionowej pozycji? Co z konduktem (…)? W korku do kościoła (…). Trąbiąc, migając światłami, żeby reszta żałobników nie zgubiła drogi? Jest nas coraz więcej i coraz więcej będzie nas umierać. Coraz bardziej samotnie.

Życie w stanie rozkładu sprowadza się beznamiętnie do umieralni, gdzie inni – za odpowiednią opłatą – będą mierzyć się za nas ze śmiercią. Los – to słowo pojawia się w Grochowie wielokrotnie – staje się nic nieznaczącym dodatkiem do życia. To nie los decyduje o naszym końcu, jak bywało kiedyś. Decydujemy jacyś „my” albo jakieś „umieralnie”.

„Garwolińską do końca i w prawo Makowską wzdłuż torów w stronę Olszynki”

Punkt czwarty – śmierć przedwczesna. Wydaje się, że zamykające zbiór opowiadanie staje się próbą wskrzeszania zmarłego za pomocą języka. Elegia, epitafium, wspomnienie, przepracowanie straty, nieproszonej i niezapowiedzianej śmierci, która dekonstruuje życie tych, którzy zostali. Grochów jest apogeum tęsknoty za stratą, a opowiadanie o niej staje się pewnego rodzaju lekarstwem, bo gorzej mają ci, którym pozostaje jedynie milczenie. Warszawski Brooklyn albo praski Bronx, gdzie „miasto zatrzymywało się w pół kroku jak nad urwiskiem”, siedemdziesiąty siódmy albo siedemdziesiąty ósmy, ciągła ucieczka przed pożerającą peryferyjną melancholią – Grochów. Grochów Stasiuka mieni się we wszystkich odcieniach melancholijnej szarości, pachnie flaszkami piwa Królewskiego i wina Kwiat Jabłoni, kapustą, mielonymi, pomidorową. Opowiadanie zamykające zbiór łączy najlepsze elementy pisarstwa Stasiuka – obsesyjna dbałość o detale, zwięzłe pointy, emocje ujęte w prostą formę, refleksje zamknięte w niespomplikowanych zdaniach. Wszystko zaczęło się na Pradze. Stasiuk z okna drugiego piętra szkoły obserwował, jak jego przyjaciel testował fiaty 125p. Obrazy ostatniej wspólnej wyprawy do Piranu dopełniają wspomnienia z warszawskiego Grochowa. Zaskakująca konstrukcja staje się podróżą w czasie, próbą zebrania momentów życia w syntetyczną opowieść. Kiedyś uciekali przed Grochowem, teraz dawną podróż w Bieszczady zastąpili podróżą na Bałkany, ucieczką przed śmiercią. Chcieli poczuć się, jak przed trzydziestu laty – wolni, niezależni, skazani na siebie, „Chłopaki z Grochowa raptem przez jakiś kaprys w Śródziemnomorzu”.  Między przeszłość a teraźniejszość bezczelnie wciska się śmierć. Zbliża się Wielkanoc, ale nie ma mowy o tym, co powinno nastąpić „(…) żadne zmartwychwstanie ciał, żadne wskrzeszenie z martwych. (…) Nie byliśmy już tacy jak kiedyś”. 

Przyjaciele zaczynają się mijać, rozłączać, spacerują oddzielnie, dzieli ich mówienie o śmierci. Jednego niszczy starość i choroba, drugiego dopada bezsilność i wewnętrzny bunt. Łączy ich jedno – chcą zmylić śmierć, bez której tak naprawdę opowieść nie mogłaby się ziścić: „Kiedy wsuwali cię do pieca, wiedziałem już, że będę to wszystko chciał opisać. Ponieważ nie mogłem zrobić nic innego”.

Pozostają wspomnienia, obserwowanie dawnych miejsc przez Google Earth, kilka kliknięć myszką, YouTube i powrót do ulubionych kawałków, myślenie o czyimś życiu jako rzeczy dokonanej, skończonej. Jest już tylko rozsypany w górach proch, nie ma nawet kości zmarłego, które mogą czuwać nad życiem przyjaciela – tego, który pozostał. Proch i wspomnienia – „Trochę wpadło mi do oka, ale łza zaraz wypłukała pył”.

***

Nie umiem znaleźć minusów. Nie o minusy tu właściwie chodzi, nie o wartościowanie książki. Moglibyśmy stwierdzić, że opowiadań mogłoby być czterdzieści cztery, nie cztery. Ale czy o śmierci da się mówić inaczej niż za pomocą krótkich historii zamkniętych w szorstkich zdaniach? Chyba nie. Obok osobistych doświadczeń, ważnym tematem przy okazji mówienia o Grochowie jest sama literatura. W jednym z wywiadów Andrzej Stasiuk powiedział, że jakkolwiek emocjonalnie podchodzi do czterech opowieści, pisanych z wnętrza, trudnych, bolesnych, wystawia je „na handel”, pokazuje czytelnikom. Stasiuk nie chce się usprawiedliwiać, nie tłumaczy, dlaczego to robi – i słusznie. Każda z tych krótkich historii staje się próbą przekroczenia tego, co nieprzekraczalne. Literatura przekracza granice śmierci, opowiada przeszłość – w tym wypadku całkowicie realną. Możliwość pisania, tworzenia literatury o swoim doświadczeniu staje się dla Stasiuka sposobem na oswojenie straty, powrotem do przeszłości, przywoływaniem zmarłych i zatrzymaniem pamięci o nich. Ostatnie opowiadanie zostało stworzone – jak zaznacza sam autor – z myślą o synu przyjaciela, który dzięki spisanemu wspomnieniu może zajrzeć w przeszłość swojego ojca. Literatura przekracza więc w tym przypadku kilka granic – granice ludowej magii, granice symbolu, własnych przeżyć, wreszcie granice śmierci, z którą nas oswaja i którą pomaga przepracować.

Patrycja Rogacz

zp8497586rq

One Comment

  1. To już czwarty tekst, który czytam dziś o tej książce. Taki z tego wniosek, że lektura obowiązkowa

Comments are closed.