„Naśmiawszy się nam i naszym porządkom,/ Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom”. Kontrrecenzja „Anny Kareniny” w Teatrze Studio

Kiedy zauważyłam, że na Niewinnych Czarodziejach pojawiła się recenzja Anny Kareniny z Teatru Studio, pomyślałam: „Nareszcie! Nareszcie przeczytam o Annie Kareninie coś więcej niż tylko «recenzje» żywcem wzięte z materiałów prasowych rozsyłanych przez PR-owców teatru! Nareszcie dowiem się czegoś więcej niż to, że Annę zagra Natalia Rybicka i że ta rola rzuciła ją na głęboką wodę, i że aktorka bardzo się z tego cieszy. Nareszcie będę mogła skonfrontować własne odczucia z odczuciami innej osoby”. Nie zawiodłam się. Konfrontacja nastąpiła. I zgadzamy się, droga Autorko recenzji, co do jednego na pewno – słabość, bieda, nieudanie. Ale mimo licznych i oczywistych wad spektaklu uważam, że oceniła Pani Annę Kareninę niesprawiedliwie i zbyt powierzchownie.

Właściwie nie do końca wiem, od czego zacząć tę (kontr-)recenzję. Chyba od tego elementu, który pierwszy rzucił mi się w oczy – od samej Anny-Rybickiej, która na scenę wychodziła przez drzwi znajdujące się tuż obok mojego miejsca na widowni.

Nie ma co ukrywać – odtwórczyni głównej roli zawiodła na całej aktorskiej linii, zawiodła nawet jej niezaprzeczalna uroda, tak przedziwnie niedopasowana do – zdawałoby się – wymarzonej dla niej roli. Zawiodła, bo była bez charakteru, zbyt mało wyrazista, zbyt mało czarująca i uwodzicielska, o wiele zbyt mało anno-kareninowata. Choć rozumiem zamiar scenarzystki przedstawienia Anny jako zagubionej dziewczynki, to reżyser i odtwórczyni głównej roli zapomnieli chyba, że nawet zagubione dziewczynki są JAKIEŚ i powinny wierzyć w choć jedno wypowiadane przez siebie słowo.

Jednak nie można powiedzieć, że działania Anny są nieumotywowane. Zgadzam się, że scenariusz bywa niekonsekwentny. Ale pamiętajmy o słowach Kareniny, które Pani przytacza, a które, uważam, są kluczem do interpretacji tej postaci w sztuce Emundson: „Jestem Anna, jestem dziewczynką…”. W ich świetle Pani stwierdzenie (dotyczące trailera, ale które, myślę, można odnieść i do zachowania Anny-Rybickiej na deskach sceny), że „Widzimy (…) aktorów na peronie kolejowym: bez sensu biegającą Annę (niby pełną rozdarcia)” są niesprawiedliwe. Ona nie jest „niby pełna rozdarcia”. Proszę zauważyć, że ona jest niemal zupełnie bezwolna i daje się prowadzić temu mężczyźnie, który akurat złapał jej ramię. I w trailerze, i na scenie, i jako postać, i jako aktorka. I trochę jako bohaterka powieści również. I jest to znaczącą częścią jej dramatu.

Mam wrażenie, że Rybicka jako aktorka bardzo stara się zagrać tak, by samym swoim sposobem bycia ujawniać sztuczność konwenansów – bo takie było chyba zamierzenie tej sztuki. Problem w tym, że stara się tak bardzo, że kompletnie jej to nie wychodzi i w efekcie otrzymaliśmy owo nie-wiadomo-co, o którym Pani pisze. Jako postać i jako aktorka jest zupełnie niezdefiniowana – ale nie stoi za tym uwodzicielska tajemniczość, tylko pustka, absolutna pustka. Kiedy, pisząc te słowa, zastanawiam się nad nimi, dochodzę do wniosku, że może ta wyblakła konstrukcja postaci to celowy zabieg reżysera. Ale coś jednak podpowiada mi, że nie. Że to współdzielone przez nas odczucie pt. „z czym ja mam na tej scenie do czynienia?” to głównie zasługa jej słabego sposobu gry. Być może to wina tremy – byłam na tym spektaklu dzień po premierze, być może pierwsze emocje jeszcze nie opadły. Nie jestem ekspertem, ale zawsze wydawało mi się, że Rybicka jest niezłą aktorką, być może zatem jej prowadzenie postaci jest wynikiem zaleceń reżysera? Nie mam wystarczającej wiedzy teatrologicznej, aby odpowiedzieć na to pytanie.

O Wrońskim-Simlacie nawet nie wspomnę, bo po prostu nie ma go w tym spektaklu, nie istnieje, chyba nawet nie zajmuje miejsca na scenie, w ogóle nie oddycha powietrzem. A o rodzeniu się uczucia między parą tych bohaterów w ogóle nie może być mowy. Nic między nimi nie ma., nic. I tu ponownie nie wiem, czy było to zamierzone, czy to wynik fatalnej gry aktorskiej. Wiem jedno – Simlat złamał mi tą rolą serce, które od czasu Trzech sióstr było mu wiernie oddane.

Ale niezaprzeczalnie perełką spektaklu jest rola Weroniki Nockowskiej – Dolly. Słaby to komplement, ale w stosunku do roli Rybickiej niezwykle istotny – Nockowska gra. Nockowska-Dolly istnieje. Trochę nie rozumiem, dlaczego nie dostała roli Anny Kareniny. Z kolei Karenin-Stelmaszyk i Lewin-Zbrojewicz w mojej opinii zagrali bardzo dobrze, bez żadnej maniery i z uczuciem. Nie spodziewałabym się zresztą po nich niczego innego, zwłaszcza po Zbrojewiczu.

Co do krytyki systemu patriarchalnego – nie wiem, nie zauważyłam. Ale pewnie nie dlatego, że jej tam nie było, tylko dlatego, że nie patrzyłam. Bo poszłam na ten spektakl dla czegoś innego. Dla rozgryzienia Anny. Nie udało mi się to, ale może dlatego, że to po prostu niemożliwe.

Ale moja kontra ma w gruncie rzeczy dotyczyć czegoś innego.  Pani Annie Kareninie czyni zarzut z tego, że nie realizuje ona realiów powieściowego oryginału i jest bez sensu. Spieszę z banalną informacją, która jest chyba Pani nieznana: adaptacja teatralna nie musi, a może nawet nie powinna, niewolniczo podążać za powieściowym oryginałem. To autonomiczne dzieło sztuki, w którym od dramaturga i reżysera zależy, jak ukształtują swoją interpretację utworu, który stanowi podstawę adaptacji.  Cóż z tego, że w powieści była „potężna, rosyjska lokomotywa”? Twórcy Opowiadań dla dzieci Singera wprowadzili na scenę okręt, bo chcieli wyczarować magię, oddać bajkowość, stworzyć fikcyjny świat. Pani najwyraźniej z pragnieniem zobaczenia takiego świata szła na Annę Kareninę, a tymczasem twórcom tej sztuki nie zależało na hołdowaniu „zasadzie fikcyjności” (swoją drogą konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi, czym owa zasada fikcyjności jest i od kiedy jest nadrzędną zasadą w teatrze), ale na ukazaniu sztuczności relacji międzyludzkich i realności dramatu jednostki. A do oddania realnego dramatu nie trzeba lokomotywy i skakania na tory. Do tego wystarczy przeczytanie powieściowego opisu samobójstwa – pod warunkiem jednak, że jest on przeczytany przez aktorkę-wirtuozkę, która tak umie operować słowem i dźwiękiem, że wystarczą one za tysiąc obrazów. W przypadku Anny Kareniny w Annie Kareninie tej aktorskiej umiejętności oczarowania zabrakło.

Proszę wybaczyć, że uczepiłam się „zasady fikcyjności”, ale bardzo mnie ona bawi, a co ważniejsze – chyba stanowi o tym, dlaczego uważa Pani działania postaci z Anny Kareniny za bezsensowne, co jest moim zdaniem wielką niesprawiedliwością wobec scenariusza.

Spektakl wystawiany na scenie zawsze będzie fikcyjny, bo jest widowiskiem, wystawianym w teatrze – przybytku fikcji, który może być zarazem świątynią prawdy. Spektakl może nas porwać na tyle, że weń uwierzymy i przeniesiemy się na dwie godziny do innego świata. Był moment w Annie Kareninie, który mnie tak właśnie porwał – fenomenalny taniec gruźliczego brata Lewina. Migotanie świateł, schizofreniczna muzyka i gra aktora-mima na chwilę wyczarowały klimat rodem z tych lepszych filmów Burtona, świetnie oddający nastrój makabrycznego tańca śmierci i wciągający do środka świata przedstawionego.

Ale to tylko chwila, bowiem autorom przedstawienia zależało na stworzeniu świata, do którego widz ma podejść z dystansem, do którego nawet aktorzy go tworzący podchodzą z dystansem. Świata ujawniającego szwy, którymi jest szyty – i do tego służy skonfrontowanie Lewina i Anny.  Prowadzą oni swoje opowieści na dwóch poziomach: na poziomie narracji, kiedy rozmawiają ze sobą po bokach sceny, wyjawiają swoje uczucia, których nie widać na drugim poziomie, nazwijmy to, „świata przedstawionego” (a tam przecież w ogóle się nie znają). Ale obydwa poziomy są zamierzenie sztuczne. Nie oferują widzowi wyimaginowanej rzeczywistości-narkotyku, ale jak w laboratorium pokazują spreparowaną próbkę świata, w której zachodzą mechanizmy rządzące społeczeństwem i która wystawia się pod dyskusję. Dla tego świata nie jest ważne, że ciążowe brzuchy są sztuczne – chodzi tylko o pokazanie, że elementem opowieści jest ciąża, a poród następuje wraz z odrzuceniem tej poduszki przytroczonej do pasa. Nie na „realności brzucha” mamy się skupić, ale na symbolicznym znaczeniu brzemienności i porodu dla bohaterów. Jeśli spojrzymy na działania sceniczne z takiego punktu widzenia, natychmiast staną się bardzo sensowne.

A „kiepski refren”, jak Pani nazywa powtarzające się pytanie: „Gdzie pan/pani jest?” to kolejne ujawnienie takiego szwu. Jest też wygodnym narzędziem pozwalającym szybko zmieniać miejsca i czasy. Zgadzam się, że narzędziem słabo zastosowanym i denerwującym, ale w samej swojej idei bardzo użytecznym i ciekawym.

Z kolei „przeżycie własnej śmierci” jak nazywa Pani zamykającą spektakl scenę odczytania przez aktorkę Natalię Rybicką powieściowego opisu samobójstwa postaci Anny Kareniny, jest ujawnieniem szwu ostatecznego – ten spektakl to były słowa, konwencja, gra. Więcej – stosunki międzyludzkie, społeczeństwo, to słowa, konwencja, gra. A na końcu – i w teatrze, i w życiu – okaże się, że wszyscy, tak jak Sierioża, są lalkami, którym za chwilę poodpadają głowy.

Oczywiście powyższe słowa są wyłącznie moją prywatną interpretacją, która nie jest lepsza czy gorsza od każdej innej. Podobnie jak Pani, pozostałam z nierozwiązaną zagadką co do tego, jak ostatecznie potraktować ten spektakl. Podobnie jak Panią irytowała mnie piszcząca Kitty. Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że było to bezsensowne. Pani postanowiła sprawdzić, czy na plakacie lub stronie „był jakiś dopisek”, który mógłby podsunąć Pani rozwiązanie. Mnie się wydaje, że lepiej byłoby sięgnąć do samego dramatu Helen Emundson i spróbować zinterpretować samodzielnie, bez arogancji i wytartych frazesów, z odrobiną dobrej woli dla zrozumienia tego, co współczesny dramaturg próbuje nam przekazać. Nie musi być to wybitne, nie musimy się z tym zgadzać, ale nie powinniśmy też bez głębszej analizy tego deprecjonować.

Aldona Sieradzka

3 Comments

  1. Doszły mnie słuchy, że mój tekst wywołał jakieś reakcje. Dobrze to słyszeć, ale szkoda, że nie bezpośrednio pod recenzją w komentarzach. Wszystko mnie ominęło. ;0
    Dlatego cieszę się, że zamieszczona została kontrrecenzja, postaram się krótko ustosunkować do kilku kwestii.

    Mała uwaga na początek: autorką scenariusza jest Helen Edmundson, a nie Emundson.

    Hm, z tego, co widzę zgadza się Pani ze mną w wielu kwestiach. W zasadzie w większości opinii. Przejdę więc do kontrargumentów.

    Co do kreacji Anny przez Natalię Rybicką w trailerze:

    http://www.youtube.com/watch?v=FlAmugmnq24

    Tak, była niby utrzymana w konwencji kobiety kierowanej przez innych od początku do końca. Konsekwencja jest. Tyle że zabiegów służących do pokazania takich postaci czy stosunków jest o wiele więcej. Ten jest po prostu… łopatologiczny. Wystarczyło to pokazać bardziej subtelnie, albo ograć problem w bardziej ambitny sposób. Ten jest za prosty i zbyt nachalny, po prostu żenujący. I dla mnie nie ma w tym żadnego tragizmu, jest śmiesznie nieudany.

    Nie zauważyła Pani krytyki systemu patriarchalnego? To ciekawe, bo zakładali to sami twórcy. Jak dla mnie spektakl bardzo wyraźnie odwoływał się do sytuacji kobiet w rodzinach/związkach. Ideologia była nazbyt wyraźna, czego najwyraźniejszym przykładem była Dolly. Także Anna i Kitty(gdy zaczęły się kłótnie z Lewinem).
    A jakie zadanie miała spełnić lalka w przedstawieniu? Dlaczego to nie mały chłopiec grał Sieriożę? Bo Teatr Studio nie miał młodego aktora?
    Ostentacyjnie poduszkowe ciąże i kukiełka to znaki uprzedmiotowienia dzieci. Zgubiono gdzieś efekt estetyczny, a skupiono się na ideologii.
    Przecież nie oczekiwałam tego, że zatrudnią aktorki w prawdziwej ciąży, które zaczną rodzić na scenie. Bądźmy poważni. ;]

    Jeśli chodzi o wymogi trzymania się oryginału:
    Oczywiście, że takich założeń teatr nie ma. Nie miał w przeszłości, tym bardziej nie ma go teatr współczesny. Oczekuję jedynie kilku rzeczy. Jeśli reżyser decyduje się na zmiany, jakąś dekonstrukcję, autorską wersję- niech to robi świadomie, niech to będzie dobrze wykonane-po prostu udane. Najgorsze jest to, kiedy decydujemy się na kombinowanie i wychodzi z tego farsa.
    Być może lepiej byłoby zrobić klasyczną Annę Kareninę, niż np. porywać się na zmianę zakończenia, która wypadła śmiesznie.
    Jestem pewna, że wyszłoby to na dobre przedstawieniu.

    Mogli mi nawet zmontować wagon skmki na scenie i zrobić sztuczny dym(ah te możliwości współczesnego teatru!). Byłoby ciekawie. Ale jeśli z tego rezygnujemy, niech przynajmniej będzie coś wartościowego w zamian. Niech aktorka mnie poruszy grą aktorską, niech sobie czyta swoją śmierć. Nie wyszło? Widać było to słabe z technicznego punktu widzenia. Widać lepsza byłaby lokomotywa i prowizoryczny skok.

    I najważniejsze:

    Pisze Pani o sięgnięcie do scenariusza Heleden Edmundson. Chylę czoła jeśli Pani to zrobiła. Jakie intepretacje tam Pani odnalazła? Odbiór spektaklu był przez to lepszy? Bo z recenzji wynika, że jednak był nieudany. A więc- jaki sens?
    Nie każdy widz zobowiązany jest to czytania sztuki. Idzie się do teatru po to, aby obejrzeć realizację sceniczną, a nie weryfikować co było w tekście. Czego mi nie przekaże reżyser, nie mam obowiązku docierać do tego, co chciał powiedzieć scenariusz.

    Słów kilka o „szwach”- szwy mają to do siebie, że jeśli je widać, to robota została spartaczona.
    Każdy spektakl to konwencja i gra. Największą wadą było to, że reżyser nie mógł się zdecydować, czy chce wystawić „Annę Kareninę” na poważnie i poruszyć widza, czy robi sobie z niej żarty. Naprawdę nie sądzę, że celem było wywołanie śmiechu w scenie decydowania o niepopełnianiu samobójstwa, albo porodu.
    Po czymś takim przestaje mnie interesować czy to wyrafinowana intelektualnie próba przedstawienia teatralności stosunków międzyludzkich. Myślę, że wspominanie o tym, to prawienie oczywistości.

    Dziękuję za reakcję. Miło było czytać polemikę.

    pozdrawiam
    Iza

  2. Dziękuję za komentarz. Polecam przeczytać polemikę jeszcze raz, znajdzie tam Pani odpowiedzi na wszystkie skierowane do mnie pytania, zwłaszcza te o roli przeczytania scenariusza w odbiorze spektaklu. I dziękuję za przyłapanie mnie na literówce, nazwiska faktycznie nie są moją mocną stroną ;)

    Pozdrawiam,
    aldona

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *