Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Niejednogłośna wielogłosowa zgodność głosów

Ilustracja: Łucja Stachurska

Na muzykę można natknąć się wszędzie. Przeklęta przez polemizujących z klasykami harmonia (na której – chcąc nie chcąc – muzyka niezaprzeczalnie się opiera), utożsamiana przez starożytnych z pięknem, współtworzy strukturę wielogłosowego dzieła muzycznego. Wiąże się przy tym ściśle z egzotycznie brzmiącym współbrzmieniem.

W muzyce ten termin oznacza jednoczesne brzmienie dźwięków łączących się ze sobą według ustalonych zasad i jest często opisywany za pomocą kategorii matematycznych. W liryce funkcjonuje jako asonans, rym czy aliteracja. W codziennym życiu współbrzmienie to po prostu uzupełnianie się kilku elementów, które tworzą całość. To właśnie ich wielość jest niezbędna do uzyskania współbrzmienia i harmonii – komponentów wpisanych w każdy obszar rzeczywistości. Nasz świat jest polifoniczny. Zagorzały globtroter usłyszy melodie złożone z rozmaitych odgłosów nie tylko podczas podróży do świata muzyki. Znajdzie również ich echo w krainie natury, muzyki, matematyki, literatury czy miłości. Jeśli tylko przyjrzymy się uważnie poszczególnym wycinkom codzienności (lub raczej wsłuchamy się w nie), odkryjemy zależności między stale występującymi obok siebie głosami, tworzącymi spójną jedność, oraz takimi, które (pozornie) nigdy nie powinny się spotkać.

***

Przechodzę obok Uniwersytetu Muzycznego na warszawskim Powiślu, a moje uszy ogarnia foniczny nieład tworzony przez instrumenty cierpliwie ćwiczących studentów. Dźwięki płyną z wielu sal, wykonywane są w różnym tempie i w różnych tonacjach. Pojedynczo zapewne tworzą wdzięczne melodie, ale kiedy nakładają się na siebie, nie sposób się nimi delektować. Bełkotliwy szmer irytuje nie tylko tych cierpiących na mizofonię. Harmider i dysharmonia między dźwiękami rozbrzmiewającymi jednocześnie w sposób nieuporządkowany i niekontrolowany w muzyce nazywa się współbrzmieniem dysonansowym.

Dysharmonia jest nieodzownym elementem życia, a jej odbiór bywa subiektywny. Bo przecież dysharmonia nie musi być negatywnym zjawiskiem. Niektórych koi dźwięk samochodowych klaksonów połączony z gwarem ludzkiej mowy. Inni fascynują się miejskim miszmaszem – nieładem kolorowych blokowisk czy barwnych straganów umiejscowionych w sercu betonowej dżungli. Kiedy jednak udajemy się na koncert i wkraczamy do świata muzyki, przyjemniejsza staje się uporządkowana sekwencja dźwięków.

To właśnie tam obserwujemy, jak pasja i czyste szaleństwo malują się na twarzach zapalonych muzyków, grających z zaangażowaniem na śmiesznie wyglądających instrumentach w kształcie gruszki. Muzyczny laik, który przez przypadek znalazł się na koncercie orkiestry mandolinowej, siedzi teraz na twardym, rozklekotanym krześle. Musi czuć się jak na tureckim kazaniu. Nie rozpoznaje techniki tremolo wykorzystywanej przez mandolinistów, nie rozumie też roli dyrygenta w całym tym przedsięwzięciu. Zapewne uważa go za zbędnego statystę, który na koncercie ma tylko ładnie wyglądać i bezsensownie wymachiwać batutą. To wszystko zdaje się nie mieć żadnego sensu – dlaczego utworów nie może wykonać jeden muzyk? Przecież wszyscy członkowie orkiestry grają to samo, opierają się na jednakowym zapisie nut, a ich instrumenty wytwarzają zaledwie pojedyncze dźwięki. Gdyby jednak widz wsłuchał się uważniej lub znalazł na scenie między wykonawcami, zauważyłby, że muzyka opiera się na harmonii – stałej towarzyszce współbrzmienia. A to istnieje właśnie dzięki współpracy zarówno między muzykami, jak i między dyrygentem a zespołem. Żeby dźwięki mogły tworzyć harmonię, muszą pojawiać się w określonym porządku. Żeby dźwięki mogły tworzyć harmonię, orkiestra musi składać się z kilku głosów, które grają nieco różniące się od siebie, jednak dzięki temu uzupełniające melodie.

Tremolo, polegające na szybkim powtarzaniu tego samego dźwięku, wieńczy dzieło. Te wielogłosowe konstrukcje stanowią istotę harmonijnej odmiany współbrzmienia – współbrzmienia konsonansowego, czyli przyjemnego dla ucha. Każdy element zespołu, nawet nieśmiały brzdęk trójkąta rozbrzmiewający w regularnych odstępach czasu, wpływa na istnienie harmonii. Dyrygent może wydać się komiczny. Jednak w rzeczywistości stoi na straży porządku i wchodzi w rolę tamburmajora, dowódcy! Jest nie tylko elementem harmonii, lecz także tym, który nią kieruje. Wszystko po to, by wielogłosowość nie stała się bełkotem.

A teraz z muzyką przenieśmy się do sfery codzienności. Budziki ustawione na najwyższą głośność dzwonią jednocześnie, tworząc przy tym potworny jazgot, nieznośny dla ucha słuchacza wyrwanego ze snu. Niewyłączona drzemka odzywa się o 7.30 w autobusie, a zaraz po niej rozbrzmiewa jednostajny jęk niezadowolenia. Niemowlak w samolocie płacze, akompaniując do bezczelnej w swojej pustej beztrosce melodyjki, która gra, gdy maszyna znajduje się jeszcze na pasie startowym. Znienawidzone przez wielu odgłosy mogą łączyć się ze sobą w przeróżne konfiguracje i tym samym rozwścieczać ludzi jeszcze bardziej. Nie wszystkie skupiska dźwięków brzmią dobrze. Nie oznacza to jednak, że nie zachodzi między nimi relacja współbrzmienia. Mogą się kłócić, krzyczeć na siebie, nie zgadzać ze sobą, ale i tak tworzą nierozerwalną jedność. Również harmonia nie składa się z jednakowych elementów – przecież istotą współbrzmienia jest różnorodność głosów, bogactwo form. Aby dźwięki współgrały, muszą być inne od siebie. Gdyby były identyczne, powielałyby jedynie to, co już istnieje; nie budowałyby niczego nowego. Zróżnicowanie głosów i ścisłe współzależności między nimi sprawiają, że świat jest niejednolity i po prostu ciekawszy.

Jak wygląda to u ludzi? Czy ich głosy mogą tworzyć harmonię? Spaceruję po parku i jako wzorowy słuchacz podsłuchuję rozmowy mijających mnie przechodniów. Słyszę, jak dwie siostry wybuchają zgodnym śmiechem po wypowiedzeniu tego samego zdania w tym samym czasie. Przemierzam dalej alejki parku i moją uwagę przykuwa żywo gestykulująca para. Zakochani wydzierają się na siebie, nie szczędząc sobie bolesnych słów. Pomimo podwyższonych głosów i słyszalnej nutki płaczu, ich głosy i tak się uzupełniają. Przypadkowy spacerowicz może dostrzec, że te dwie osoby stanowią jakąś całość, nawet jeśli się kłócą.  Czy obraźliwe wyrazy wykrzykiwane przez bliskich mogą być harmonijne? Pewnie, że tak. Harmonizowanie się głosów we wspólnej radości, bólu czy gniewie pozwala odgadnąć, jaka więź istnieje między ich właścicielami.

A co z ludźmi, których nie łączy żadna więź? Czy ich głosy współgrają w harmonijnej całości? Sprzeczki czy wspólnie przeżywane szczęście to przecież tylko mała część bezkresu wszystkich sytuacji komunikacyjnych. Codziennie prowadzimy setki błahych rozmów – czy można je określić mianem harmonijnych? Ekspedientka i klient w sklepie spożywczym nic o sobie nie wiedzą, są dla siebie zupełnie obcy, a mimo to udaje im się przeprowadzić rozmowę, której finałem jest kupno transakcja handlowa. Dwa głosy zbudowały jakąś jedność. Rozmowa powiodła się dzięki zaistnieniu niezbędnych elementów – nie zabrakło nadawcy, odbiorcy czy wspólnego kodu językowego. Rozmówcy przestrzegali również zasad skutecznej komunikacji – zachowali świadomość tego, kim jest odbiorca, używali słów, których znaczenie znali, oraz przekazali wyraźny komunikat z adekwatnie dobraną do jego charakteru mową ciała. Kilka elementów głosowych rozbrzmiało według określonego porządku oraz zgodnie z ustalonymi regułami. Motorem rozbrzmiewania dźwięków w zwykłych dialogach, w sytuacjach neutralnych, nie są więc emocje, tylko sztywne zasady. Trywialne rozmowy są przejawem współbrzmienia (lub współpracy). Czy to wystarczy, by nazwać je dumnie brzmiącą harmonią? Nie do końca. Harmonia nie polega wyłącznie na przestrzeganiu norm.  Jej istotnym elementem jest pasja. Gdy nie napędza ona rozmówców czy muzyków, melodii brakuje głębi i nie zachodzi kompletne harmonizowanie się odgłosów.

Również świat natury można odbierać w kategoriach muzycznych. Kojące odgłosy przyrody bywają muzycznym arcydziełem. Przeszywający zgiełk złożony z głosów mew, nocne rozmowy wyjących wilków, zgodny świergot ptaków w lesie czy synchroniczne dudnienie miliona kropel deszczu – przykłady można mnożyć. Harmonijne i pełne ładu melodie natury pozwalają nam się wyciszyć. Odpoczywamy od dźwiękowego chaosu związanego z ludzką działalnością. Co ciekawe, odgłosy zamknięte w środowisku naturalnym flory i fauny, z dala od świata ludzi, są przyjemniejsze dla naszego muzycznego ucha niż te same dźwięki, które nieproszone wkraczają do codzienności. Czy brzęczący komar nie jest najbardziej irytujący, gdy w środku nocy wiruje nad uchem człowieka w jego – o zgrozo! – własnym domu? Bzyczenie owada zdaje się mniej nieznośne podczas leśnego spaceru. Tak samo kakofonia złożona z ujadania psów i piania kogutów, które zamieszkują gospodarstwo wiejskie, nie jest tak relaksująca jak nadjeziorny koncert świerszczy i żab podsłuchany przez ludzkie ucho. Człowiek jako intruz w świecie zwierząt napawa się ich brzmieniem. Kiedy to one odwiedzają nasz świat, burzymy się – jak śmią zakłócać nam spokój?! W rzeczywistości to jednak my burzymy porządek w krainie natury. Ryk maszyn ścinających drzewa z pewnością nie pasuje do harmonijnych leśnych odgłosów. To właśnie człowiek wprowadza dysonans do sfery flory i fauny.

Literatura jest ostatnim przystankiem w naszej dźwiękowej tułaczce. Ta dziedzina kultury również wykorzystuje zjawisko współbrzmienia oraz fakt, że nasz świat ma charakter polifoniczny. Kiedy przyjrzymy się strukturze wiersza, zauważymy natychmiast, że wersy są ze sobą skorelowane właśnie dzięki współbrzmieniu – to na nim opiera się ich rytmiczna ekwiwalencja. Proza także czerpie z fenomenu współgrania. Naturalnym skojarzeniem ze słowem polifoniczność (którą szeroko omawia Bachtin) są dzieła Fiodora Dostojewskiego. Zbrodnia i kara wraz z charakterystyczną dla siebie wielością głosów przedstawia czytelnikowi indywidualne perspektywy i punkty widzenia różnych postaci. Konfrontuje ze sobą idee i w ten sposób stawia nas przed koniecznością samodzielnej interpretacji zdarzeń i dokonania wyboru moralnego. Mnogość i jaskrawa różnorodność słowa sprawiają, że osądy autora nie są nadrzędne wobec mowy postaci (tak jak w przypadku powieści homofonicznej). W utworze polifonicznym harmonię tworzą więc pozornie wykluczające się, skrajnie różne postawy i głosy bohaterów.

Świat jest paletą najprzeróżniejszych dźwięków. Jednak ze wszystkich odgłosów – krzyków, świergotów, wyć, trzasków, mlasków, pisków i szelestów – które przynależą do różnych aspektów rzeczywistości, najbardziej efektownym (i moim ulubionym) przejawem współbrzmienia jest cisza. Niema zgoda wielu indywidualnych organizmów na wspólne, harmonijne milczenie.

Agata Tomaszewska

Exit mobile version