Kevin Großkreutz, jeden z czołowych piłkarzy uwielbianej u nas Borussii Dortmund, powiedział przed którymiś derbami Zagłębia Ruhry, w których jego drużyna rywalizuje z Schalke 04 Gelsenkirchen, że odda dziecko do adopcji, jeśli będzie dopingowało drużynę przeciwną. Wypowiedział te słowa jako zawodnik wychowany w Borussii i jako jej wierny kibic, bo tak zaczynał swoją przygodę z piłką. W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że przesadza, zaraz jednak zastanowiłem się nad swoim podejściem do całej sprawy i przyszło mi na myśl, że zanim wpoję dziecku do główki pacierz i miłość do Ojczyzny, to już będzie wiedziało komu kibicować…

Nie ma chyba drugiej takiej dyscypliny, która w podobny sposób angażowałaby emocjonalnie miłośników sportu. A futbol potrafi ich podzielić na amen. Ktoś kiedyś powiedział, że piłka nożna to najpoważniejsza z niepoważnych rzeczy tego świata. Czy jednak naprawdę jest to zwykła rozrywka, czy też, jak mawiał legendarny trener FC Liverpoolu Bill Shankly, jest ważniejsza od życia i śmierci? Myślę, że przez potęgę emocji jej towarzyszących i symboli, które co rusz wkradają się na stadiony i boiska lokuje się bliżej spraw najwyższej wagi, aniżeli jest zwykłym umilaczem czasu. Jakże by można nazwać błahym coś, dzięki czemu my, Polacy, czujemy się dumni już przeszło 40 lat?

Piłka nożna jest z jednej strony najprawdziwszą sztuką pozwalającą piłkarzowi-artyście zaczarować widza, z drugiej zaś daje możliwość pokazania potęgi rozumu w postaci chłodnej analizy gry rywala czy odpowiednio skonstruowanej taktyki. Jest także arena piłkarska konglomeratem najprzeróżniejszych symboli. Futbol pozwala na manifestacje patriotyzmu, międzypaństwowych antypatii, antyrządowych haseł czy po prostu daje przeciętnemu człowiekowi możliwość wykrzyczenia swoich emocji, czego nie robi on na co dzień. Socjologowie nazywają to wentylem bezpieczeństwa, przez który obywatele mają sposobność się wyszumieć i to akceptuje władza. Jest wreszcie piłka nożna obiektem uczuć, potrafi przywiązać do klubu miłością większą niż do wszystkiego innego z żoną na czele.

Znany publicysta Tomasz Wołek powiedział w jednym z wywiadów, że zabiegając o tekst Stefana Kisielewskiego musiał słynnemu „Kisielowi” odpowiedzieć na jedno ważne pytanie: „kto był w linii napadu Garbarni Kraków, mistrza Polski z 1931 roku?”. Szczęście redaktora Wołka, że odpowiedź znał. Stefan Kisielewski czy np. kibicujący Cracovii Karol Wojtyła są dowodami na to, że nawet ludzie, których ciężko by posądzić o robienie zakupów w warzywniaku, bo wydają się tak odlegli zwykłym śmiertelnikom, futbol miłowali całym sercem. Bo piłka nożna to sport dla wszystkich – najlepszym przykładem jest Brazylia, w której reprezentacyjnym kanarkowym trykocie biegali zarówno wywodzący się ze slumsów Garrincha, jak i syn inżyniera i nauczycielki – Kaká. Grają w nią wszyscy i wszyscy kibicują.

Eric Cantona to jeden z najbarwniejszych zawodników, jacy kiedykolwiek pojawili się na murawie – legenda Manchesteru United, wirtuoz piłki, boiskowy zabijaka, który nie wahał się przekonać krytykującego go z trybun kibica, że ma bardzo dużo siły w nodze, wreszcie buntownik przeciw bankom i niedoszły kandydat na prezydenta Francji. Tenże Cantona powiedział kiedyś:

Artystą w moich oczach jest człowiek, który potrafi rozjaśnić ciemny pokój. Nigdy nie widziałem i prawdopodobnie nie zobaczę różnicy pomiędzy podaniem Pele do Carlosa Alberto podczas finału Mistrzostw Świata w 1970 roku a poezją młodego Rimbauda, który zachwyca się każdą rzeczą. Każdy z tych ludzi na swój sposób wyraża piękno, które daje ci poczucie wieczności.

Przesadzone? Polecam zobaczyć akcję, po której Brazylia strzeliła Włochom bramkę na 4:1 w jednym z najlepszych meczów w historii. Przez ten ułamek sekundy, gdy Pele zatrzymuje się i jakby od niechcenia wystawia piłkę Carlosowi Alberto, kibic wstrzymuje oddech. Czuje podświadomie, że zaraz wydarzy się coś wielkiego. Jaką grację zaprezentował wtedy „król futbolu”, jaki obraz talentu i nonszalancji! Jest coś niesamowitego w tej sytuacji i coś strasznego w tym, że zrozumieją to tylko fani futbolu. Najgorsze jednak, że te cudowne bramki każdy porządny kibic może wymieniać i wymieniać, aż nie starczyłoby na to łamów…

Sport zaś ma to do siebie, że największym talentom buduje najtrwalsze pomniki – w pamięci fanów. Piłka nożna obfituje w postaci mityczne, które toczyły boje w zamierzchłych czasach, przecierając szlaki kolejnym pokoleniom. Legendy Arthura Friedenreicha, Leonidasa, sir Stanleya Matthewsa czy późniejsze gwiazdy – Alfredo di Stefano albo Ferenc Puskas to dla młodych piłkarzy  bohaterowie ważniejsi niż bogowie greckiej mitologii. Każdy dzieciak chciałby być jak Messi czy Cristiano Ronaldo, ale nawet oni nie mają takiej pozycji w futbolowym panteonie, jaką zapewnili sobie mistrzowie z przeszłości. W końcu legendą zostaje się długo po zakończeniu kariery.

Piłkarskie gwiazdy potrafią nawet zapewnić sobie status celebryty, prowadząc życie dalekie od sportowego. W tej kategorii największe piętno odcisnął legendarny snajper Manchesteru United George Best, którego talentowi dorównywali wyłącznie najwybitniejsi. Best, z racji swojej fryzury nazywany „piątym Beatlesem”, z właściwą sobie swadą mawiał: „Pele i Maradona mieli szczęście, że tyle chlałem”. Ale Brazylijczyk nie zrażał się tym, bo zapytany w 1982 roku kogo uważa za najlepszego piłkarza, odpowiedział krótko: George’a Besta. Gdy ten najsłynniejszy w historii reprezentant Irlandii Północnej umierał przed siedmioma laty, żegnały go tłumy kibiców United, chociaż większość z nich nie mogła go nawet pamiętać. Wiedzieli jednak jedno – „there’s only one George Best”.

Kim poza boiskiem stają się piłkarze? Modelami, jak Fredrik Ljungberg czy David Beckham. Seksskandalistami, jak John Terry czy Jermaine Defoe. Słynnymi imprezowiczami, jak Ronaldinho czy inni Brazylijczycy. Łobuziakami, jak Mario Balotelli czy osławiony Sławomir Peszko, do którego ciężko nie czuć sympatii. Kim by się jednak poza stadionem nie stawali, pozostają bożyszczami swoich fanów. Prawdziwy kibic natomiast wie jedno – w barwach jego klubu trzeba gryźć trawę, a serce zostawiać na boisku tak, jak entuzjasta drużyny zostawia na trybunach swoje gardło. Skąd u fanów ta potrzeba wykrzyczenia?

W futbolu jest coś takiego, że wyzwala potężne emocje, a im są one większe, tym łatwiej o napięcia pomiędzy kibicami. Począwszy od derbowych rywalizacji ŁKS-u i Widzewa, poprzez „mecze podwyższonego ryzyka” greckiego Olympiakosu Pireus i tureckiego Galatasaray Stambuł, skończywszy na historycznych meczach Polski ze Związkiem Radzieckim. Areny sportowe są okazją do manifestowania swoich przekonań politycznych, co w wypadku piłkarzy i fanów futbolu jest zabronione, ale często niemożliwe do uniknięcia. Mało jest jednak polskich kibiców, którzy nie cieszyliby się ze zwycięstwa nad Niemcami, tak jak mało jest kibiców Manchesteru City, których nie raduje klęska ich „krajan” z United. Wystarczy dorzucić do tego napiętą sytuację polityczną, jak np. między Hondurasem a Salwadorem w 1969 roku, co w Wojnie futbolowej opisał Ryszard Kapuściński, i realny konflikt jest gotowy.

Skoro więc piłkarskie emocje warunkują życie rzesz entuzjastów sportu, mecze dyktują plan dnia dla fanów,  piłkarze to wzorce zachowania, a rezultaty spotkań potrafią stanowić ognisko zapalne dla konfliktów między kibicami, to jak można by nazwać futbol rzeczą niepoważną? Osoby żywiące niechęć do tej dyscypliny tego nie zrozumieją, ba – ich antypatia może się pogłębić. Bo piłka nożna to taka parareligia, gdzie występują bóstwa, które się wielbi, gdzie pewne zachowania są dozwolone, a inne zakazane, gdzie wreszcie dla barw klubowych, niczym dla własnej wiary, walczy się do ostatniej kropli krwi. Kolejne święto tej religii rozpoczęło się w Warszawie – czas zatem na celebrację.

Juliusz Skibicki

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *