
Ostatnich kilkadziesiąt lat upłynęło zachodniej filozofii na ciągłym dekonstruowaniu fundamentów dotychczasowej metafizyki. Czy jednak możliwe jest jej odrzucenie? Odpowiedź na to pytanie można postawić dzięki lekturze Wschodu Andrzeja Stasiuka przez pryzmat kategorii zaproponowanych przez Jacques’a Derridę.
Trudno jest jednoznacznie określić gatunkową przynależność książki Stasiuka. Wschód można zaklasyfikować jako powieść – ale czy to wystarczy? W utworze wielokrotnie powracają wątki biograficzne m.in. dzieciństwo pisarza, relacje rodzinne. Ujawniają się też cechy reportażu, zwłaszcza w opisach podróży po Azji. Stasiuk nie ma również oporów przed zamieszczaniem obszernych cytatów z Wykopu Andrieja Płatonowa, niejako oddając mu głos w ramach swojej opowieści. Wreszcie, spotkania z obcymi kulturami i przestrzeniami stają się przyczyną refleksji historycznych, filozoficznych, czy wręcz teologicznych. Innymi słowy – gatunkowy miszmasz. Taka konstrukcja utworu doskonale odzwierciedla sylwetkę pisarza, jako twórcy sytuującego się na pograniczach, niebezpiecznych terytoriach, na których rozmywają się kontury uznawanych teorii. A jednocześnie ukazuje zatarty, filozoficzny fundament refleksji w epoce po zakończeniu wielkich narracji.
Cechą Wschodu jest fragmentaryczność. Brakuje podziału na rozdziały, kolejne części nie mają tytułów. Nie ma także linearnej, chronologicznie prowadzonej akcji. Teraźniejszość i odległe wspomnienia splatają się ze sobą. To właśnie przeszłość, a raczej rozrachunek z nią, jest wspólnym mianownikiem dla całej fabuły. Pisarz pyta o wpływ przeszłości na życie własne i obserwowanych przez niego ludzi i odkrywa, że dawne wydarzenia przeminęły tylko z pozoru, uobecniają się w ciągły, tajemniczy sposób. Narrację rozpoczyna od opisu losów mieszkańców PRL-owskich wsi. Chcąc przedstawić realia tego okresu, sięga do wspomnień z dzieciństwa. Relacjonuje wszechobecne poczucie wykorzenienia, spowodowane przez migracje i przesiedlenia ludności, będące efektem budowania komunizmu w wersji radzieckiej: „Przyszli na nagą ziemię, na niczyje i wybudowali swoje, które zaraz potem okazało się niczyje jeszcze bardziej”[1].
Pisarz chce zmierzyć się z „cieniem” ciążącym od początku nad jego życiem. Stąd konieczność wyprawy w głąb Rosji oraz krajów sąsiednich, bądź dawniej wchodzących w skład ZSRR. Stasiuk stale utwierdza się w przekonaniu, będącym intrygującą próbą zrozumienia celów komunizmu: „Tu chodziło o coś więcej, ponieważ chodziło o kompletne unieważnienie materii, o jej przezwyciężenie – żeby już nigdy nie odzyskała znaczenia i żeby raz na zawsze mieć z nią spokój. Dlatego ta próba była większa niż historia (…)”[2]. Odwraca zatem standardowe rozumienie marksizmu jako filozofii materialistycznej i interpretuje go w kategoriach tradycyjnej metafizyki, która już od czasów Platona wartościowała świat duchowy ponad materię. Według niego, postulowane przez marksizm zwieńczenie procesu dziejowego jest bezpośrednio zakorzenione w wizji historii opartej na niezgodzie na śmiertelność. Komunizm miałby być wyzwoleniem z uwikłania w naszą cielesność i reguły narzucane przez świat materialny. Teza o wyzwoleniu od tych uwarunkowań wielokrotnie pojawiała się w filozofii wcześniejszych wieków, a wyjątkowo jaskrawo widoczna jest w chrześcijaństwie. Już samo to założenie pokazuje zatem myśl przewodnią książki – niemożność wyrwania się z historii. Istnieć, to być spadkobiercą[3].
Marksizm i tradycyjna religijność przenikają się wzajemnie w warstwie terminologicznej oraz wspólnie podzielanej nadziei na ostateczne zwycięstwo ducha nad materią. Z tego powodu Stasiuk w opisie historii swojej rodziny wielokrotnie używa sformułowań kojarzonych bezpośrednio z religią – pisze przykładowo, że „osada unosiła się niczym arka wśród bezmiarów mroku”[4], a jego rodzice „zostali wywiedzeni z domu niewoli”[5]. Wykracza on poza zasób środków literackich charakterystycznych dla biografii, czy relacji z podróży – sięga po rozważania filozoficzne i teologiczne. Taka stylistyczna mieszanina lepiej wyraża, podszytą melancholią złożoną podmiotowość człowieka, w której uobecniają się idee przeszłości.
Stasiuk pisze o kondycji człowieka w czasie po upadku gigantycznego państwa. Tworu, który był w swojej istocie metafizycznym projektem. Jednocześnie, zarówno w skali indywidualnej jak i ogólnej, autor dostrzega uwikłanie w przeszłość – nasz ogląd świata poprzetykany jest elementami z różnych epok. Skończoność człowieka wyklucza całkowite wyjście ponad to, co jest dane. Jak wobec tego ma działać podmiot – ukształtowany przez narrację, której koniec ogląda? Stasiuk nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Zdaje się, że materia go zachwyca, a zatem odchodziłby od wszechobecnej dotychczas metafizyki. Temu służy jego podróż – przygląda się prostemu życiu ludzi. Żyją oni z dala od centrów współczesnego świata, są niezależni i współegzystują z otaczającą ich surową przyrodą. Ale jednocześnie jest on świadomy, że odrzucenie narracji metafizycznej jest niemożliwe, a co więcej pozbawiło by nas poczucia celowości – a pisarz znajduje się „w oczekiwaniu, że objawi się coś w rodzaju sensu”[6]. Sformułowanie to pokazuje chęć podtrzymywania chwiejnych ram wielkich narracji przy jednoczesnym niesprecyzowaniu wypełniających je treści.
Takie stanowisko bliskie jest koncepcji widmontologii (hantologie) zaproponowanej przez Jacques’a Derridę. Francuski myśliciel również tworzy po śmierci Boga, w czasie gdy dawne systemy utraciły swoją moc eksplanacyjną i zaczęły być powoli porzucane na rzecz nowych form myślenia. Filozofowie skończoności zrezygnowali z szukania wiecznej i niezmiennej formy światła, którego blask umożliwiałby obiektywne poznanie rzeczywistości. Takie podejście będzie odtąd rozumiane jako ontologiczna przemoc. Polega ona na roszczeniu sobie prawa do słusznego opisu bytu, podczas gdy tak naprawdę jest to jedynie tworzenie pewnych obiektów i wykluczanie innych. Stąd wynikły liczne postulaty odrzucenia kluczowych kategorii metafizycznych.
Derrida jest jednak wobec nich sceptyczny. Pisze wprost: „Eschatologiczne tematy „końca historii”, „końca marksizmu”, „końca filozofii”, „końca człowieka”, „ostatniego człowieka” itd. były w latach 50., to znaczy 40 lat temu, naszym chlebem powszednim. (…) Ci którzy z radością młodzieńczego entuzjazmu oddają się temu dyskursowi, wyglądają jak spóźnialscy, trochę tak, jak gdyby wciąż jeszcze można było zdążyć na ostatni pociąg po odejściu ostatniego pociągu – być znów spóźnionym na koniec historii”[7]. Prognozowany koniec metafizyki, mimo licznych zapowiedzi, ciągle nie nadchodzi. Co więcej, francuski filozof w samej idei ostatecznego końca dostrzega ukryte podłoże metafizyczne – wszak apokalipsa musiałaby ostatecznie odsłonić to, co do tej pory było zakryte, ujawnić nieznaną dotąd ostateczną prawdę. Postmodernistyczni prorocy zostają zatem sami postawieni w sytuacji tych, których najzacieklej krytykowali.
Co Derrida proponuje w zamian? Programową aporetyczność myślenia. Jego zdaniem, musimy zdać sobie sprawę z faktu naszej skończoności i niemożliwości jej przekroczenia. Z tego powodu, każda próba naszego poznania świata i ujęcia go w ramy ontologii opartej o tradycyjne pojęcia, będzie błędna i niebezpieczna. W związku z tym, zamiast dalszych prób osiągnięcia prawdy i budowy kompletnego systemu, powinniśmy zdać sobie sprawę z uwikłań pojęć, którymi dysponujemy. Są one, zdaniem filozofa, nawiedzane przez różnorakie widma – pewne, spychanie na margines kwestie, z których nie chcemy zdawać sobie sprawy. Tradycyjna metafizyka, zdaniem Derridy, oparta jest na niezgodzie na przemijanie i śmiertelność człowieka. Wynika z niej projektowanie wizji świata przekraczającego rzeczywistość materialną. Świat taki gwarantuje trwałość i niezmienność. Podmiot oddający się metafizyce jest zatem zawsze skazany na melancholię, spowodowaną przez odmowę przejścia żałoby. Filozofia zatem, zamiast ogłaszać ostateczny koniec metafizyki, powinna odrzucić roszczenia do kompletności ujęcia świata. Powinniśmy przyglądać się naszym koncepcjom i rozbijać je na części składowe, tak jak pryzmat rozszczepia światło białe na wiązki. W warunkach zmierzchu, jaki nastał po zajściu metafizycznego słońca, wszelkie ostre kontury i granice stawiane przez ludzką myśl zacierają się i łagodnieją[8].
Analogiczne podejście widoczne jest we Wschodzie – zarówno w treści utworu, jak i w sposobie prowadzenia narracji i budowania kompozycji. Stasiuk przedstawia bogatą fakturę krajobrazu ontologicznego – zarówno tę istniejącą w historii, gdzie nakładały się na siebie religijność i marksistowska metafizyka, obie oparte na niezgodzie na skończoność, jak i tę obecną, złożoną z resztek po upadłych systemach. Przedstawiona w utworze wizja świata ujawnia jego sprzeczności i zależność od myśli poprzednich epok. Nawet gdy to pojmiemy i skierujemy zainteresowanie w stronę materii, nasza świadomość nie będzie w stanie skonstruować narracji wykluczającej wpływy z przeszłości – trzeba się z nimi pogodzić.
Stasiuk otwiera kompozycję, aby zachować szczerość wobec swojego własnego położenia, nawet jeśli będzie to oznaczać niekonsekwencję. Z tego powodu, jego wyprawy po ruinach dawnego metafizycznego systemu przetykane są refleksjami, w których sam przyznaje się do poszukiwań jakichś form sensu – a zatem wykraczania poza ludzką egzystencję. Jednocześnie nie narzuca narracyjnej ciągłości, świadomie ujawnia jej luki, choćby przez zamieszczanie fragmentów czytanego przez niego w trakcie podróży utworu Płatonowa, co sprawia, że jego historia staje się wielogłosowa. Wszystkie te zabiegi unaoczniają niemożliwość uwolnienia się od bagażu przeszłości, a także niekompletność naszej opowieści. Życie człowieka przebiega w ciągłym poczuciu melancholii, niemożliwości pogodzenia się z utratą. Nasze pojmowanie świata podszyte jest przez widma. Nie sposób orzec ani o obecności, ani o nieistnieniu tych nieumarłych duchów przeszłości.
Wschód nie przedstawia żadnych możliwości wyjścia z tej sytuacji. Jakakolwiek próba oznaczałaby powrót metafizyki, niemożliwej jednak do odtworzenia w dawnym kształcie. Lecz jednocześnie niepowodzeniem musi skończyć się usiłowanie całkowitego zniesienia pojęć metafizycznych – w końcu idea kresu i związanej z nim klarownej ontologii jest u swoich podstaw metafizyczna. Stasiuk, jak i Derrida, w tej sytuacji zawieszenia decyduje się na otwarcie dotychczasowych, złudnych granic – naszych narracji, tekstów, podmiotowości. Zamiast szukać konkretnej odpowiedzi na dotychczasowe pytanie o wieczność, powinniśmy raczej przeanalizować wszystkie warstwy, które się pod nim kryją. Może okazać się, że opierało się ono na niemożności pogodzenia się z własną śmiertelnością. Lecz nawet jeśli to dostrzeżemy, pozostanie ono z nami – jak widmo.
Piotr Jerzak
[1]Stasiuk, A., Wschód, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014, s. 19.
[2]Tamże, s. 20.
[3]Marzec, A., Widmontologia, Bęc Zmiana, Warszawa 2015, s. 65.
[4]Tamże, s. 27.
[5]Tamże, s. 25.
[6]Tamże, s. 201.
[7]Derrida, J. Spectres of Marx: The State of the Debt, The Work of Mourning & the New International, tłum. P. Kamuf, New York 1994, s. 16-17 [za:] Marzec, A., Widmontologia, Bęc Zmiana, Warszawa 2015, s. 31-32.
[8]Marzec, A., Widmontologia, Bęc Zmiana, Warszawa 2015, s. 113.