Z ustnej matury z polskiego mam jedno głupie wspomnienie. Wchodzę do sali, dwie panie polonistki mierzą mnie zachwyconymi spojrzeniami (wiadomo, kujon z szóstką na świadectwie, będzie sympatycznie). Wtem jedna z pań stwierdza, że warto sprawdzić, o czym planuję mówić, i zanim dobrze przemyślała, co robi, wypaliła:
– O rany, Wojaczek. Na trzeźwo tego nie wytrzymam.
Dalej już niewiele pamiętam, bo byłam tak ciężko przerażona, że wszystko mi się zatarło. W każdym razie zdałam, chociaż wódki na stół nie wystawiłam.
Z perspektywy czasu muszę przyznać, że reakcja pani polonistki nie była aż tak zaskakująca. Może trochę dziwnie zabrzmiała na egzaminie maturalnym – kiedy ja właśnie umierałam ze strachu – ale sama treść to przecież dość powszechny stereotyp o Rafale Wojaczku.
Wojaczek – alkoholik, wariat, agresor, błazen, cudzołożnik, samobójca. Ostatnie to fakt. Z przedostatnim kłócić się nie będę, ale bez przesady, nikt z nas nie jest święty. Co do reszty mam poważne wątpliwości.
Kiedy ogląda się film Lecha Majewskiego Wojaczek, można dojść do wniosku, że Rafał nic nie robił, tylko pił (przyznaję, że niesamowite jest to, co Krzysztof Siwczyk wyprawia z kieliszkiem – to im wyszło), wychodził z budynków przez okna, wygłaszał jakieś niestworzone rzeczy i zachowywał się jak kompletny degenerat.
Ja w takiego Wojaczka nie wierzę. Z opowieści rodziny i przyjaciół wiadomo, że Rafał był ponadprzeciętnie inteligentny, miał niezwykłą pamięć, logiczny umysł, talent do nauki języków obcych i przedmiotów ścisłych. Bardzo wcześnie zabrał się za ambitną literaturę, już w szkole zaczytywał się Mannem. A do tego obdarzony był niezwykłym talentem poetyckim.
Ktoś taki nie mógł pasować do otoczenia. Wojaczek w swoim rodzinnym Mikołowie nie miał z kim dyskutować na poważne tematy, które go interesowały, nie miał komu czytać swoich wierszy. Ze wspomnień zamieszczonych w Wojaczku wielokrotnym wynika, że ludzie nie potrafili go zrozumieć.
Wojaczek doskonale zdawał sobie sprawę z własnej wartości i swoją samotność wśród ludzi postanowił przekuć na legendę, którą systematycznie tworzył. Mówią o tym pierwsze próby samobójcze, którymi chciał zwrócić na siebie uwagę. Mówi o tym epizod ze studiami, na których mądry Rafał poradziłby sobie bez najmniejszego problemu, ale je rzucił. Dlaczego? Myślę, że już wtedy wiedział, że to nie dla niego, że jego miejsce jest wśród najlepszych z najlepszych, wśród artystycznej bohemy tamtych czasów. Dlatego wyjechał do Wrocławia.
To nie był przypadek. Wrocław w tamtym czasie był miejscem, gdzie działo się wszystko, co ważne. Świetnie napisał o tym Stanisław Stokowski w swojej książce Skandalista Wojaczek. Rafał musiał się tam znaleźć, jeżeli chciał zaistnieć. A bardzo chciał.
Po to mu była choroba psychiczna. Istnieją dokumenty, które potwierdzają, że Wojaczek nieustannie doszukiwał się w sobie objawów szaleństwa. Już we Wrocławiu przeszedł badania neurologiczne, które nie wykazały najmniejszych zmian w mózgu, a jednak on ciągle szukał jakichś symptomów choroby. Bo chciał być wariatem, poetą przeklętym, uczepił się wstępnej diagnozy – „wieszczowego rozpoznania kwalifikującego jako psychopatę”.
Jego rzekomy alkoholizm też wydaje mi się podejrzany. Wiadomo, że pił dużo, ale nie on jeden w tamtych czasach, w tamtym światku, nie on jeden wyprawiał potem najdziwniejsze rzeczy. Alkoholizm to była jeszcze jedna rzecz, która świetnie wpisywała się w legendę Rafała Wojaczka, poety wyklętego. A ekscesy typu wychodzenie przez zamknięte okna były przecież świetnym sposobem na zrobienie szumu wokół swojej osoby. Wojaczek mitoman wiedział, co robi.
Pozostaje pytanie, czemu właściwie Wojaczek się zabił. I to jest złe pytanie. Zapytałabym raczej, dlaczego zabił się akurat wtedy. Bo samo samobójstwo było sprawą oczywistą. Było kropką na końcu zdania, puentą wiersza, zawijasem przy podpisie. Było dopełnieniem i podsumowaniem świadomej kreacji autolegendy. Potwierdzają to i wiersze przepełnione wizjami śmierci, i teatralizacja samego samobójstwa.
Dlatego Rafał w mojej wizji to niezwykły chłopak, który bardzo nie pasował do świata, w którym przyszło mu żyć. Chłopak świadomy własnego potencjału artystycznego, przekonany o swoich możliwościach, jak nikt rozumiejący sytuację, w jakiej się znalazł.
I chłopak, który chciał zostać zapamiętany, który chciał mieć własną legendę, bo na nią zasługiwał. Wiedział, czym ludzie lubią się żywić, jakie brudne strony ludzkiej natury najbardziej ich pociągają. Więc je wyciągał na światło dzienne i stopniowo tworzył swój własny mit.
W takiego, i tylko takiego, Wojaczka chcę wierzyć.
Asia Dobosiewicz