Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Refleksje po Vonnegucie

Kurt_Vonnegut_by_magnetic_eye

Kierujcie się w życiu fomą, czyli nieszkodliwym łgarstwem – ono da wam odwagę, dobroć, zdrowie i szczęście (Księga Bokonona I, 5)[1].

Istniały co najmniej dwa powody, dla których po kilku latach zdecydowałem się na ponowną lekturę Kociej kołyski Kurta Vonneguta. Pierwszy z nich to zbliżająca się (a w momencie ukazywania się tego tekstu zapewne słuszniej byłoby powiedzieć: niedawna) premiera listów amerykańskiego autora, pierwsza od bardzo długiego czasu publikacja reklamowana na warszawskich billboardach, która wzbudziła we mnie ciekawość ewentualnego czytelnika.

Drugi powód to terapeutyczny wpływ płynący z lektury tekstów Vonneguta. W obliczu braku inspiracji do dalszego działania (niezależnie, na jakim gruncie, ale chyba wszyscy wiedzą, o co może chodzić studentowi ostatniego roku polonistyki), połączonego z narastającymi, płynącymi z zewnątrz oczekiwaniami, powrót do dzieł autora, który miał największy wpływ na to, gdzie spędziłem ostatnich pięć lat, wydawał mi się dobrym pomysłem.

Nie pomyliłem się. Choć Kocia kołyska to powieść zwykle interpretowana ze względu na swoje społeczno-polityczne inklinacje (ciekawych gorąco zachęcam do lektury całej książki), to mnie zawsze najbardziej inspirowały w niej zwłaszcza trzy, niezwiązane z tym wątkiem, fragmenty. Pierwszy z nich to rozpoczynające zarówno Kocią kołyskę, jak i niniejszy artykuł motto spreparowane przez samego Vonneguta. Księga Bokonona to bowiem tekst, który miał być w tej powieści podstawą religii stworzonej przez pochodzącego z Tobago Lionela Boyda Johnsona. Gdy płynął on przez Morze Karaibskie, w wyniku huraganu trafił (wraz z kapralem Earlem McCabe’em, dezerterem z amerykańskiej armii) na wyspę San Lorenzo. Wyspa okazała się lądem wyjątkowo ubogim w jakiekolwiek zasoby naturalne, za to bogatym w ludność łaknącą poprawy jakości życia. Rozbitkowie postanowili zatem – parafrazując słowa z Księgi Bokonona – „wymyślić łgarstwo, by wszystko było jak trzeba, by zmienić tę smutną wyspę w istny przedsionek nieba”. McCabe miał wprowadzić reformy prawne i gospodarcze (patrz poprzedni nawias), Johnson zaś zajął się duchowym życiem mieszkańców karaibskiej wyspy. I choć Księga Bokonona rozpoczyna się od zdania: „Wszystkie prawdy, które wam tutaj wyłożę, są bezwstydnymi kłamstwami”, to mieszkańcy San Lorenzo stali się bez wyjątku wyznawcami nowej religii, nawet mimo wprowadzenia oficjalnego zakazu jej kultywowania.

Drugi ze wspomnianych wcześniej cytatów to słowa panny Faust (sic!), jednej z trzecioplanowych postaci, określonej przez narratora jako kobieta „dojrzała do przyjęcia bokononizmu”:

Po prostu nie mogę zrozumieć, jak sama tylko prawda może komuś wystarczyć[2].

Kto wie, czy najważniejsze zdania tej powieści nie padają z ust bohaterów drugo- i trzecioplanowych? Tak jest również w trzecim przypadku, gdy pewien sfrustrowany liliput imieniem Newt wypowiada następujące słowa:

– Od czterech tysięcy lat albo dłużej dorośli splatają zawiłe pętle ze sznurków przed nosami swoich dzieci. Nic dziwnego, że dzieci wyrastają potem na wariatów. Kocia kołyska to tylko kilka iksów ze sznurka pomiędzy czyimiś palcami i dzieciak patrzy, i patrzy  na te iksy…

– I co?

– I nic. Nie ma żadnego cholernego kota, żadnej cholernej kołyski[3].

I co? I nic. Co z tego, że „kocia kołyska” to tylko sztuczka, skoro obserwowanie jej może sprawiać komuś ogromną i nieskrywaną radość? To właśnie takiej dziecięcej przyjemności dostrzegania tego, czego nie widzą inni, zawsze szukałem podczas każdego spotkania z literaturą. O podobnym doświadczeniu pisał niedawno redaktor jednego ze studenckich portali kulturalnych, wspominając swoje spotkanie z krytykiem literackim Janem Gondowiczem:

Gondowicz właśnie sprawdzał szczotki gotowego już tekstu, w którym m.in. udowadniał, że na rycinach Schulza – gdy się je obróci o 90 stopni i lekko przymruży oczy – widać śmiejącego się Mefistofelesa. Podsunął mi te ryciny z szatańskim błyskiem w oku. Nie zobaczyłem absolutnie nic, za to Gondowicz bawił się świetnie.

I to jest chyba najważniejsze. Przynajmniej dla mnie.

Michał Waszkis

Zobacz także:

 


[1] Kurt Vonnegut, Kocia kołyska, przeł. Lech Jęczmyk, Warszawa 1991, s. 5.

[2] Tamże, s. 43.

[3] Tamże, s. 190.

 

Exit mobile version