Site icon Niewinni Czarodzieje. Magazyn

Śmieci i literatura

Od dłuższego czasu zastanawiam się nad możliwym związkiem literatury ze śmieciami. Ten proces myślowy uruchomiły dwie postacie – Laurence Sterne i Bruno Schulz. Obaj wypowiadali kontrowersyjne tezy o pochodzeniu tekstów, które uważa się za sztukę.

Nie będę wyważać otwartych drzwi i powtarzać, że poezję można znaleźć wszędzie – w rynsztoku, w przedszkolu, u przekupki na bazarku. Co najmniej od XVIII wieku importowano do tzw. kultury wysokiej elementy „tej drugiej” (niskiej?), sięgając po rzeczy wcześniej uznawane za nieliterackie. Sprowadzanie literatury do parteru wydaje mi się czymś chlubnym i potrzebnym. Kiedy czytałam, niejednokrotnie przeszkadzało mi poczucie dystansu, jakie wytwarzało się między mną a książką – napisaną kiedyś (najczęściej dawno), gdzieś (często daleko) przez kogoś bardzo mądrego (zazwyczaj dużo starszego). Zauważyłam, że z czytania wychodzi coś jedynie wtedy, gdy znajduję w tekście mechanizm, który pozwala ten dystans przekroczyć lub znacząco zmniejszyć. Gdy spojrzę na książkę jak na zwykły przedmiot, a nie drogocenny artefakt Kultury. Uświadomienie sobie, jak wiele wspólnego literatura może mieć z odpadami (oprócz tego, że to świetna zabawa), było wręcz wyzwalające. To ja – czytelniczka – wyciągam książkę z worka. „W woreczku moje życie, moja dusza; szkoda że nie pieniądze!”.

Poddana naciskom ze strony pewnych osób stworzyłam niekompletny i niezobowiązujący katalog śmieciowych wątków literackich. Mój pierwszy kontener nosi etykietę: papier.

Wydana w 1768 r. Podróż sentymentalna przez Francję i Włochy zawiera frapujący Fragment:

Le Fleur pozostawił mi na ów dzień coś do zabawy: więcej, niż się spodziewałem i niż mogło przyjść zarówno mnie, jak i jemu do głowy.

Przyniósł mi kawałek masła na porzeczkowym liściu; że zaś ranek był ciepły i musiał je nieść dobry szmat drogi, wprosił arkusik niepotrzebnego papieru, aby go położyć między liściem porzeczkowym a dłonią. Był to wystarczająco dobry talerz, kazałem mu więc położyć sprawunek na stole tak, jak był, poleciłem mu zostawić mnie samego przy śniadaniu i wstąpić do traktierni, by zamówić obiad.

Kiedy skończyłem masło, wyrzuciłem porzeczkowy listek przez okno i miałem właśnie uczynić to samo z zapisanym skrawkiem papieru, lecz rzuciwszy okiem na jeden wiersz, a potem – zaciekawiony – na drugi i trzeci, rozmyśliłem się; zamknąłem więc okno i przysunąwszy do niego krzesło zasiadłem do czytanua.

Urywek napisany był w starej francuszczyźnie z czasów Reblais’go – kto wie, czy nie przez niego samego – a ponadto gotyckim pismem tak zblakłym i zatartym na skutek wilgoci i czasu, że wyczytanie czegokolwiek sprawiało mi nieskończenie wiele trudu. Odrzuciłem go więc – napisałem list do Eugeniusza – potem podniosłem go znowu i znów straciłem nad nim cierpliwość – a potem jako lekarstwo napisałem list do Elizy. Lecz papier wciąż trzymał na uwięzi moją uwagę, a trudność zrozumienia, co zawiera, potęgowała jeszcze moją ciekawość.

Przyniesiono mi obiad; rozjaśniwszy umysł butelką burgunda, zabrałem się na nowo do odczytywania urywka – i po dwóch czy trzech godzinach ślęczenia nad nim z uwagą nie mniej skupioną od tej, z jaką Gruter lub Jakub Spon badali najbardziej niedorzeczne napisy, już zdawało mi się, że zrozumiałem jego sens. Pomyślałem jednak, że najlepszym sposobem upewnienia się co do tego jest przełożyć go na angielski i przekonać się, jak wtedy będzie wyglądał. Jąłem więc robić to od niechcenia jak człowiek, który się bawi (…).

Ten cytat odzwierciedla stosunek do odpadów cechujący dobrze sytułowanych ludzi XVIII wieku – nowoczesność, w przeciwieństwie do ponowoczesności, nie traktowała śmieci jako przedmiotu godnego namysłu. Dlatego narrator Podróży podchodzi do całego zdarzenia z pewną nieśmiałością, zmieszaniem, „od niechcenia jak człowiek, który się bawi”. Widać w tym fragmencie ślady wewnętrznej walki – jest mu głupio, że skupia uwagę na kawałku zatłuszczonego śmiecia. Nie może się jednak oderwać – i przypadkiem odkrywa urwane, zagubione arcydzieło literatury. 

Żeby wprowadzić „odnaleziony”, zbutwiały staroć do swojej opowieści musi dokonać przekładu. Potrzeba wiele czasu, żeby zrozumieć zatarty, archaiczny tekst – przetłumaczyć, przysposobić, przyswoić. Zadanie jest warte trudu, choć nie należy zbytnio rozpaczać, jeśli się nie uda – Yorick podejmuje próby zdobycia dalszej części, ale kiedy okazuje się to niemożliwe, po prostu zajmuje się czymś innym. Jeśli musiałabym wyciągnąć wniosek z tej przygody powiedziałabym, że Sterne zachęca do poszukiwania literatury w śmieciach (lub – jak kto woli – w podobnie nieoczywistych miejscach), jednak powinno mieć to charakter spontaniczny. Podróżny sentymentalny musi wprawić w stan wytężenia wszystkie zmysły w oczekiwaniu na niespodziewany dar od losu, wspaniały przypadek. Wspaniały, choć małoznaczący.

Pytanie, czy dobrze zrobiłam, umieszczając papier przyniesiony przez Le Fleura w niebieskim kontenerze – arkusik służył jako podkładka, zapewne posiadał niewielkie plamy tłuszczu, o okruchach nie wspominając. Miasto st. Warszawa nie rekomenduje wkładania zabrudzonego papieru do kosza na ten rodzaj tworzywa – recyklingowi poddaje się czyste kartony, kartki, torby, opakowania po jajkach itd. Kiedy mowa o segregacji papieru pojawia się pytanie: czy cokolwiek, co ląduje w worku na odpady, jest NAPRAWDĘ czyste? Czy ktokolwiek z nas, segregujących, może oprzeć się pokusie włożenia nieco zabrudzonego kartonu po pizzy do niebieskiego kontenera? Gdyby uczciwie przestrzegać tej restrykcji wrzucano by tam chyba tylko tutki po papierze toaletowym. Z drugiej jednak strony należy potępić umieszczanie w workach na papier produktów z celulozy i bawełny. ‘Guys, paper towels are not PAPER!!!’ –głosi sentencja wywieszona w doktoranckich zakamarkach BUW-u. 

Do niebieskiego kontenera zaglądał także Bruno Schulz, jeden z kontynuatorów misji Sterne’a:

W tym czasie bowiem byłem już w posiadaniu tego strzępu książki, tych żałosnych resztek, które dziwny traf losu przemycił w me ręce. Kryłem skarb swój troskliwie przed wszystkimi oczyma, bolejąc nad głębokim upadkiem tej księgi, dla której okaleczałych resztek nie zdołałbym zjednać niczyjego zrozumienia. Stało się to tak.

Pewnego dnia tej zimy zastałem Adelę w trakcie sprzątania, z szczotką w ręku, wspartą o pulpit, na którym leżał podarty jakiś szpargał. Nachyliłem się przez jej ramię, nie tyle z ciekawości, ile żeby znowu odurzyć się zapachem jej ciała, którego młody urok objawił się był niedawno obudzonym mym zmysłom,

– Patrz – mówiła, znosząc bez protestu moje przytulenie się – czy możliwe jest, żeby komuś wyrosły włosy do ziemi? chciałabym mieć takie.

Spojrzałem na rycinę. [Tu następuje opis niesamowitej historii Anny Csillag – A.Ż.] (…) Nagle uderzyła mnie myśl, od której stanąłem cały w płomieniach. Toż to była Księga, jej ostatnie stronice, jej nieurzędowy dodatek, tylna oficyna pełna odpadków i rupieci! Fragmenty tęczy zakręciły się w wirujących tapetach, wyrwałem z rąk Adeli szpargał i głosem odmawiającym mi posłuszeństwa wyzionąłem: – Skąd wzięłaś tę książkę?

– Głupi – rzekła, wzruszając ramionami – przecież ona leży tu zawsze i co dzień wydzieramy z niej kartki na mięso do jatek i na śniadanie dla ojca .

W niespodziewanym (!) momencie mityczna Księga ukazuje się w materialnej formie. Ale ta wyczekiwana chwila przynosi tyle rozkoszy, ile obrzydzenia. Księga zniknęła wraz z pojawieniem się Matki, odnalazła się w „głębokim poniżeniu i degradacji” w rękach innej kobiety. Okazuje się, że „druga płeć” włada nie tylko jestestwem mężczyzn –  „niepoprawnego improwizatora”, Herezjarchę, Adela i jej koleżanki przemieniają w poniżonego poddanego – lecz także potrafi podporządkować sobie Mit, Autentyk (Kulturę?). Ręce Adeli czynią ze „świętego oryginału” bezwartościowy śmieć.

A może Autentyk tylko w takim stanie mógł objawić się człowiekowi, by wciągnąć go w grę wyobraźni? „Dziwna cecha Szpargału, że rozwija się podczas czytania, ma granice ze wszech stron otwarte dla wszystkich fluktacyj i przepływów”. Tylna oficyna Księgi otwiera otwiera drzwi do tworzenia własnych ciągów dalszych.

Tu maszynopis się urywa… 

(…ale drugi kontener nastąpi!)

 

Ilustracja: Ema Trawińska

Exit mobile version