
„O UDZIELANIU WYWIADÓW: To prawie jak być zepchniętym w narożnik. Krępujące. Więc nie zawszę mówię całą prawdę. Lubię grać i żartować sobie trochę, więc udzielam paru mylnych informacji, dla samej zgrywy i jaj. Więc jeśli chcesz mnie poznać, nie czytaj żadnego wywiadu. Zignoruj ten”[1].
W swoim ostatnim tekście poświęconym Bukowskiemu napisałem, że dostępne po polsku Bukowskiana są dość skąpe, a Charles Bukowski powracać nie musi[2]. Oba te stwierdzenia należy poddać weryfikacji. Oto bowiem, dzięki zapisom wywiadów wydanych po polsku nakładem pracy wydawnictwa Replika i Maksymiliana Tumidajewicza, autor Faktotum wraca na polski rynek wydawniczy. Robi to w całkiem niezłym stylu.
Aby formalnościom stało się zadość, omówię pokrótce formalną stronę Świecie, oto jestem, której oryginał ukazał się w Stanach Zjednoczonych w roku 2003 pod redakcją Davida Stephena Calonne’a. Tłumacz dobrze wywiązał się ze swojego zadania przełożenia tego zbioru wywiadów, transkrypcji spotkań i wypowiedzi z nagrań wideo oraz fragmentów twórczości Buka, choć kilka jego decyzji wydaje mi się dyskusyjnych: chociażby dziwaczne tłumaczenie niektórych tytułów tomów poezji Bukowskiego. Sifting through the madness for the Word, the Line, the Way zostaje tutaj przetłumaczone jako Przesiewając szaleństwa Słowa, Linii, Drogi, chociaż istnieje już tłumaczenie Michała Kłobukowskiego, moim zdaniem dużo trafniejsze: Z obłędu odsiać Słowo, Wers, Drogę. Dalej tytuł książki Henry’ego Millera The Time of the Assassins zostaje przełożony jako Czas Asasynów, choć można dużo prościej: Czas Zabójców. Ponadto Tumidajewiczowi zdarzają się niezgrabności w tekście, zwłaszcza jeśli chodzi o składnię, jednak pretensje można mieć ewentualnie raczej do redaktora. Należy pochwalić dobrze oddaną swadę i zgryźliwość w wypowiedziach Bukowskiego. Teksty w książce są uporządkowane chronologicznie, ale tylko jeśli chodzi o… lata, a nie miesiące, co może wprowadzać z początku pewien zamęt. Cieszy obecność indeksu nazwisk oraz przypisów pod tekstem głównym (nie na końcu całości, co za ulga).
Rozmowy, które Bukowski odbył na przestrzeni trzydziestu lat (1963-1993), pozwalają nam na uzupełnienie obrazu Króla Podziemia, jak nazwał go Hugh Fox[3]. Możemy także zaobserwować pewną zmianę, która zachodziła w samym autorze: nie mam tu na myśli zmiany poglądów czy filozofii pisarskiej, ponieważ pod tym względem Bukowski był nadzwyczaj konsekwentny. To raczej zmiana podyktowana sytuacją zdrowotną, finansową, życiową – od początku lat siedemdziesiątych pisarz sukcesywnie podbudowuje swoją pozycję literacką, osiągając większą stabilizację w sferze prywatnej. Podczas wywiadów z lat 1963-69 Bukowski spluwa na dywan krwią i kończy rozmowę z przeprowadzającym ją dziennikarzem wspólną wyprawą do monopolowego. Dwie dekady później jest już statecznym pisarzem o ugruntowanej pozycji i pewnej renomie, co nie oznacza, że zatracił drapieżność, jeśli chodzi o wygłaszane opinie.
Nie wiem, na ile książka zmieni obraz Bukowskiego wśród polskich czytelników jego twórczości i czy w ogóle pomaga ona w odkryciu „prawdziwego” wizerunku pisarza, cokolwiek to znaczy (na szczęście zbiór nie był promowany podobnym hasłem). Sam Buk, choć wielokrotnie podkreślał wagę autentyczności poezji, związków literatury z nagim życiem i osobistym doświadczeniem, padł ofiarą autokreacji. Fakt, że amerykańscy krytycy i dziennikarze, również ci kontrkulturowi, potrafili go błędnie zaszufladkować – na przykład jako bitnika – więcej mówi o nich, niż o autorze Listonosza. Również sam zainteresowany nie ułatwiał zadania: w wielu wywiadach pozwalał sobie na zgrywę, do czego otwarcie się przyznawał. Znany jest przypadek, gdy Bukowski wmówił krytykom, że Sartre i Genet uważają go za największego żyjącego poetę w Ameryce. Znów zacytuję Hugh Foxa, który trafnie opisał fenomen „podwójnego” wizerunku Bukowskiego:
Nie chcę mówić, że „prawdziwy” Bukowski jest bretońskim surrealistą, ale istnieje taki Bukowski, który popada w surrealizm i pisze o dniu, kiedy padało w ludowym muzeum w L.A., o koloniście z Północnego Zachodu, który „rwał arkusze niczym paznokcie”, o „Mszy Alkazeltzera”. Na drugiego Bukowskiego składają się stupięćdziesięciokilowe dziwki (i wszelkie inne ich rodzaje), zapuszczone bary, zapuszczone mieszkania, piwo, delirium tremens, areszty, mordobicia, ruchanie… Oto Wielki Amerykański Mit Bukowski, współczesny Mark Twain (buńczuczny Mark Twain), wszystko to zebrane razem, oto Bukowski od którego uzależnione są młode ogiery poezji. Tamten poprzedni Bukowski, odrobinę mędrzec, odrobinę erudyta, bardzo „niepoważny” odnośnie rzeczywistości, został schowany w szafie.
Wielki outsider i samotnik amerykańskiej literatury nie umknął etykietkom: przez jednych uważany za pijaka, szowinistę, cynika i warchoła, dla innych mizantrop, tytan pracy, wykształcony wbrew swojej woli, niczym hrabalowski Haňťa ze Zbyt głośnej samotności. Zawsze skłaniałem się ku tej drugiej interpretacji, choć – jak zaznaczyłem wcześniej – obie mają w sobie coś z mitu, świadomej kreacji. Ostatecznie to czytelnik twórczości Buka zdecyduje, który obraz bardziej mu odpowiada: czy przyłączy się do peanów wygłaszanych przez francuską krytykę[4], czy też stwierdzi, że jego poezja to tylko proza pocięta na wersy bez żadnej wartości artystycznej. I choć wbrew swojemu życzeniu Bukowski stał się w pewnym sensie modny[5], moda na Bukowskiego może nam wiele powiedzieć o stanie życia literackiego na przełomie wieków. Niczym surrealiści i awangardziści, choć w nieco innym kontekście, Buk wyprowadził poezję na ulicę, a raczej pozwolił ulicy stać się poezją, sprawił, że wiersze zaczęli czytać pracownicy fizyczni, ukrócił akademickość i formalizm amerykańskiej literatury i stał się, jak powiada jeden z jego rozmówców, „prawdziwym obrońcą maluczkich”. Taki autor jest fenomenem, obok którego nie można przejść obojętnie. To człowiek, którego dziś nazwalibyśmy „przegrywem”, a mimo to stał się osobistością literacką i jednym z najważniejszych amerykańskich poetów XX wieku. Już w 1967 roku zauważył to Michael Perkins:
Jego książki nie są recenzowane w „New York Timesie”, ale jego podziemna reputacja jest olbrzymia; jest niezmiernie popularny wśród ludzi, którzy normalnie nie lubią poezji. Jest równie odległy od głównego nurtu poezji co 95% amerykańskich czytelników. Zważcie: poeta, który lubi kobiety; który najchętniej spędza czas w barze albo na torze wyścigowym; poeta, który zamiast uczyć albo recenzować książki zarabia na życie w fabryce.
Cennym dodatkiem do tekstów zebranych w omawianym zbiorze jest wstęp do nich, napisany przez Davida Stephena Calonne’a. Amerykański redaktor w bardzo celny sposób uchwycił filozofię pisarską i literacki rodowód Bukowskiego, który – o czym pisał już m. in. Stefan Adamski – był pisarzem z ducha europejskim:
Nie jest on w istocie żadnym „nihilistą”. Raczej dąży do jakiegoś zenistycznego oddalenia. (…)Kim jest Bukowski, jeśli nie gnostykiem? Ostateczny outsider, samotny, rzucony w świat, będący kosmiczną pomyłką, obcy. W ten świat zostajemy wrzuceni, śpiewał Jim Morrison, i Bukowski też czuł się wrzucony w Amerykę, pozbawioną duszy. (…) Henry Miller pisał o mądrości serca i Bukowski również poszukuje dróg w mroczne serce podświadomej wiedzy, ku mrocznym bogom D.H. Lawrence’a. Jest podziemnym zwierzęciem, które pragnie wyzwolić duszę, spętaną naszym technologicznym, „chrześcijańskim”, poganianym przez zegar, wiecznie zajętym społeczeństwem Ameryki. (…)
Na wiele sposobów niezrozumienie Bukowskiego przez amerykańskich literatów wzięło się właśnie z niechęci do poznania jego mrocznych korzeni, z nieznajomości jego prawdziwego rodowodu. Wychodzi bezpośrednio z niemieckiej tradycji romantyzmu i ekspresjonizmu, z długiej linii dämonisch i szalonych poetów: Hölderlina, Kleista, Nietzschego, Trakla, Kafki, Hessego, Rilkego – wszyscy oni poruszali się po krawędzi szaleństwa, dręczeni mrocznymi nocami duszy.
Gdybym miał wybrać najpoważniejszą wadę omawianych wywiadów, byłaby nią powtarzalność, co jest oczywiście winą niektórych dziennikarzy rozmawiających z Bukowskim: nierzadko pytany jest o oczywistości, pytania na przestrzeni lat powtarzają się, podobnie jak informacje biograficzne, a wśród niektórych rozmówców Bukowskiego można zaobserwować automatyzm i brak głębszej refleksji, ignorowanie wypowiedzi pisarza i przechodzenie do następnego, zapewne przygotowanego wcześniej, zapytania. Oczywiście wywiadów nie można było skrócić, a usunięcie powtarzających się wypowiedzi byłoby dla redaktora dość przykrą pracą, zatem i z tego zarzutu można wydawnictwo wybronić.
Niedawno przeczytałem inny zbiór rozmów, tym razem z Emilem Cioranem[6]. Również w przypadku tych wywiadów można wysunąć zarzut o powtarzalności: Cioran w co drugim tekście przytacza te same anegdoty, używając niemal identycznych sformułowań, opowiada na okrągło historie ze swojego życia, zwłaszcza dzieciństwa i czasów studenckich. Jest to oczywiście wina powtarzających się, nieraz banalnych pytań, które przewijają się przez prawie każdy wywiad. Ale w rozmowach z Cioranem jest także spora doza nudy i, w ostatecznym rozrachunku, czytelniczej irytacji (nie tylko dlatego, że rumuński filozof często o nudzie mówi i jest o nią do znudzenia pytany). Tymczasem rozmowy Bukowskiego, choć również bardzo często powtarzające podobne zagadnienia, nie irytują, a czasem wręcz bawią. Bukowski nie lubił udzielać wywiadów, co sam wielokrotnie podkreślał[7], przez co potrafił być w nich złośliwy, buńczuczny, drwił, żartował, przeklinał. Na pytania F. A. Nettelbecka odpowiada: „Dlaczego zadajesz tyle głupich pytań?”. Bukowski wyłaniający się z tych rozmów jest bardzo różny: czasami kapryśny, skacowany, znudzony, zły, agresywny, innym razem radosny, rozentuzjazmowany albo wręcz przeciwnie, łagodny i spokojny. Dlatego jest ludzki, a czytanie rozmów z nim – choć być może nie przyniesie ono zagorzałym fanom jego twórczości nowych, zaskakujących informacji – nie nudzi i sprawia, że ma się ochotę na więcej.
Błażej Szymankiewicz
Dziękuję wydawnictwu Replika za egzemplarz recenzencki książki.
[1] Ch. Bukowski, Świecie, oto jestem. Wywiady i spotkania, 1963-1993, red. D.S. Callone, tłum. M. Tumidajewicz, Zakrzewo 2018, s. 292. O ile nie podano inaczej, dalsze cytaty pochodzą z tej książki.
[2] B. Szymankiewicz, Wieczny powrót i odświętny potwór, czyli Charles Bukowski pisze o pisaniu i nie lubi udzielać wywiadów (co i tak czyni), w: „Niewinni Czarodzieje: studencki portal kulturalny”, nr 29/2016, [online: http://niewinni-czarodzieje.pl/wieczny-powrot-i-odswietny-potwor-czyli-charles-bukowski-pisze-o-pisaniu-i-nie-lubi-udzielac-wywiadow-co-i-tak-czyni]
[3] To określenie posłużyło Ablowi Debritto za tytuł jego monografii poświęconej Bukowskiemu, zob. A. Debritto, Charles Bukowski, King of the Underground: From Obscurity to Literary Icon, New York 2013.
[4]„«Jeden z owych dziwacznych nowych świętych dwudziestowiecznej literatury» (Philippe Sollers, «Le Nouvel Observateur»). «Najlepsze, co się przydarzyło Ameryce od Faulknera i Hemingwaya» (Cavanna, «Charlie Hebdo»). «Najlepsze, co się przydarzyło amerykańskiej literaturze od Normana Mailera» (Andre Berkoff, «Lui»). «Krnąbrny męczennik Amerykańskiego Snu» (Michel Braudeau, «L’Express»). «Idzie dalej w szczerości, konfuzji, obsceniczności, w dzikiej i radosnej prowokacji oraz mistyfikacji, która je transmutuje, niż Céline, Miller, Burroughs i Kerouac» (Paul Morelle, «Le Monde»)”.
[5] „Mam nadzieję, że nigdy nie będę modny. Ten, kto modny, jest przeklęty i stracony na wieki. Znaczyłoby to, że coś jest nie w porządku ze mną albo z moją pracą”.
[6] E. Cioran, Rozmowy, tłum. I. Kania, Warszawa 2017.
[7] Na pytanie włoskiej dziennikarki Fernandy Pivano „Kiedy czuje się pan nieszczęśliwy?” odpowiada: „Kiedy udzielam wywiadów”. Ch. Bukowski, Śmieję się z bogami. Rozmowy z Fernandą Pivano, tłum. K. F. Rudolf, Gdańsk 2016, s. 45.