Wszystkim nam znane są programy typu reality competition show. W dzisiejszych czasach powstaje ich tak wiele, że właściwie każda osoba posiadająca określone zdolności może spróbować swoich sił, występując w jednym z nich. Tancerze z popularnego programu You Can Dance: Po Prostu Tańcz walczą o stypendium w Broadway Dance Center. Wokaliści zgłaszający się do X Factor mają szansę na podpisanie kontraktu na nagranie albumu muzycznego. Najlepszy z kucharzy występujących w programie Hell’s Kitchen może zostać szefem kuchni jednej z restauracji Gordona Ramseya. Istnieją konkursy dla modelek, projektantów mody, dekoratorów wnętrz, surferów, zawodników piłki nożnej, wynalazców, komików, a nawet dla debiutujących reżyserów. Mogłabym tak wymieniać bez końca.
Jestem przekonana, że ludzie obejrzą każdy reality competition show, nawet jeżeli wcześniej w ogóle nie byli zainteresowani daną tematyką. Niezależnie od tego, kto i o co walczy, zawsze jest to dobry show. Dlatego nie dziwię się nawet, kiedy widzę program zatytułowany Who wants to be a supehero, w którym miłośnicy komiksów mają za zadanie wcielać się w role wymyślonych przez siebie superbohaterów.
Myślałam, że już nic w tym temacie nie może mnie zaskoczyć. Jednak się myliłam. Ostatnio miałam okazję przypadkiem trafić na coś, co sprawiło, że poczułam się całkowicie zbita z tropu.
Okazuje się, że w roku 2010 firmy Pretty Maches Productions i Magical Elves Productions stworzyły razem program zatytułowany Work of Art: The Next Great Artist. Wzięło w nim udział czternastu amerykańskich artystów, wśród których znaleźli się abstrakcjoniści, performerzy, rzeźbiarze, fotografowie, malarze oraz osoby tworzące instalacje czy video art. Nagrodą w programie była indywidualna wystawa w brooklyńskim muzeum oraz sto tysięcy dolarów. Program powstał jako pierwszy na świecie reality show o takiej tematyce.
Na początku nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. Po chwili namysłu zaczęłam się śmiać. Wydało mi się to naprawdę absurdalne. Grono jurorów jest w stanie ocenić, czy dany wokalista fałszuje, czy śpiewa czysto. Wykwalifikowani trenerzy łatwo dostrzegą błędy w krokach tanecznych. Lecz w jaki sposób jury w tym programie może oceniać artystów? Oczywiście w jego składzie znalazły się osoby zajmujące się krytyką sztuki, więc może nie powinnam się dopatrywać w tym niczego niesamowitego. Jednak w tym przypadku sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Co jeżeli wykonanie określonego zadania nie jest zgodne z przekonaniami artysty, nie pokrywa się zupełnie z obszarem jego zainteresowań? Co w przypadku gdy podczas pracy w grupie dojdzie między uczestnikami do konfliktu, ponieważ będą chcieli zrealizować zupełnie inne pomysły? Przecież od zawsze wiadomo, że wolność artysty powinna być nieograniczona. Z drugiej strony, uczestnicy biorą udział w programie z własnej woli i są świadomi reguł gry.
Kolejna rzecz, jaka mnie zastanowiła, to – czy ze sztuki w ogóle powinno się robić widowisko. Podjęto pierwszą próbę, program odniósł komercyjny sukces, co udowadnia, że na pewno jest to możliwe. Tylko czy ma to jakikolwiek sens? Czy kultura wysoka powinna być przedstawiana w programie rozrywkowym, oglądanym przez ludzi zupełnie niezainteresowanych sztuką, którzy żyją w przekonaniu, że Krzyk został namalowany przez Vincenta van Gogha? A może to wcale nie ma być kultura wysoka? Może twórcy chcieli tylko i wyłącznie zrobić oryginalny program telewizyjny? Gdyby tak było, dlaczego zaproszono do grona jurorów osoby znaczące w świecie sztuki i obiecano zwycięzcy wystawę w renomowanym muzeum?
I wreszcie chyba najbardziej nurtujący mnie problem – czy wygrana w takim konkursie naprawdę może dobrze wpłynąć na karierę artysty? Tego, że na pewno nie zagwarantuje, że uczestnik show zapisze się on w historii, nie muszę mówić. Ale czy w ogóle świat sztuki może przychylnie odebrać uczestnictwo w programie typu reality competition show? Chyba nie jestem w stanie pojąć, jak to możliwe. Bardziej prawdopodobne wydawałoby się, że znawcy tematu spojrzą na to, jak na coś śmiesznego, żenującego, a w żadnym razie nie jak na niezwykły wyczyn. Idąc tym tropem, program może nie tylko nie pomóc artyście, ale wręcz odcisnąć piętno na jego sztuce. Może jednak idę zdecydowanie za daleko? Może Amerykanie zupełnie inaczej do tego podchodzą?
Postawiłam sobie za dużo pytań, aby przejść obok tego obojętnie. Zdecydowałam się obejrzeć wszystkie dziesięć odcinków Work of Art: The Next Great Artist. Pomyślałam, że może dzięki temu będę mogła wyrobić sobie konkretną opinię na ten temat. Po tym, jak groźny napis na czarnym tle ostrzega mnie przed treściami nieodpowiednimi dla młodszych widzów i zaleca kontrolę rodziców, zaczynam oglądać.
Muszę przyznać, że choć wciąż jest to program rozrywkowy, od pierwszej chwili widać, że postarano się, aby realizację dostosować w pewien sposób do tematyki i zadbano o to, żeby jak najmniej rzucał się w oczy jego komercyjny charakter. Castingi dla kandydatów, wzbudzające zazwyczaj niezwykłe emocje u widzów, nie zostały pokazane. Szalejącego tłumu, ogromnych kolejek i ludzi ze śpiworami nie widziałam. Może żadnych tłumów nie było? Trochę ludzi chyba jednak musiało się zgłosić, ponieważ – jak się okazało podczas oglądania programu – wybrano całkiem interesujących twórców.
Uczestników poznajemy już na początku. Opowiadają krótko o swoim życiu i pracach, które stworzyli, aby zakwalifikować się do konkursu. Niektórzy wcześniej słyszeli o sobie nawzajem. Kilka osób na pierwszy rzut oka wygląda dość pretensjonalnie. Inni mówią, że pochodzą z małych miejscowości i pracują w magazynie lub smażą hamburgery. Jeden z artystów przyznaje się, że nigdy wcześniej nie uczestniczył w żadnej wystawie. Wszyscy są niezwykle podekscytowani, że mogli się tutaj znaleźć, mówią o tym jako o niepowtarzalnej, ogromnej szansie i niezwykłej przygodzie. Po nikim nie widać, że mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości dotyczące tego przedsięwzięcia.
Artyści przechadzają się po galerii i z zaciekawieniem oglądają swoje prace, na podstawie których zostali wybrani. Aby przejść eliminacje, mieli wykonać autoportret, więc mają nadzieję, że dowiedzą się czegoś więcej o sobie nawzajem. W końcu poznają również grono jury. Prowadzącą programu i jedną z jurorek okazuje się modelka China Chow, która w dzieciństwie miała okazję poznać takich artystów jak: Andy Warhol i Jean-Michael Basquiat, będących przyjaciółmi jej rodziny. Mentorem jest szwedzki szef domu aukcyjnego – Simon de Pury. Pozostali jurorzy to krytyk sztuki – Jerry Saltz , kuratorka sztuki – Jeanne Greenberg Rohatyn, i właściciel Half Gallery w Nowym Jorku – Bill Powers.
Uczestnicy poznają pierwsze zadanie – zostają dobrani w pary i muszą wykonać portret swojego partnera. Mają na to tylko kilkanaście godzin. Po tym czasie ich prace zostaną wystawione w galerii i po uroczystym wernisażu poznają opinie jurorów. Zaczyna się show.
Już w tym pierwszym odcinku dochodzi do dość skomplikowanych sytuacji. Większości z uczestników udaje się stworzyć dobre portrety swoich kolegów, lecz pojawiają się prace, które zupełnie nie przemawiają do oceniających. Nao Bustamante, na co dzień zajmująca się sztuką performance, ma wyraźny problem ze stworzeniem klarownego portretu Milesa Mendenhalla, artysty tworzącego instalacje. Na wystawie prezentuje obraz przedstawiający połączone ze sobą małe kropki. Jurorzy proszą ją o wytłumaczenie takiej decyzji. Nao mówi, że chciała uchwycić proces twórczy Milesa, który starając się stworzyć swoje dzieło, biega przejęty po całej pracowni. Jerry Saltz pyta ją, ile z tego, co ona opowiada, odbiorca może odczytać sam. Gdy Nao bez wahania odpowiada, że absolutnie nic, miny jurorów stają się bardzo ponure. Zarzucają jej, że to nie jest portret. Nao broni się, wskazując na małe zdjęcie wiszące tuż obok obrazu. Gdy oceniający stwierdzają, że ludzie oglądający wystawę na pewno nie zauważą tego szczegółu, Nao zdenerwowana oświadcza, że jeżeli ktoś nie ogląda wystarczająco uważnie, to nie jest jej wina. Cytując – również „nie jest odpowiedzialna za odczucia, które wywołuje swoją pracą”. Myślę, że mówi naprawdę dziwne rzeczy i w duchu życzę jej, żeby odpadła.
Kolejny kłopot jurorzy mają z pracą abstrakcjonistki – Amandy Williams. Jej obraz budzi skojarzenia ze spadającymi liśćmi i nie ma zbyt wiele wspólnego z ilustratorką, Jaime Lynn Henderson. Poproszona o kilka słów na temat swojego dzieła, Amanda opowiada, że chciała uchwycić wrażenie, jakie zrobiła na niej Jaimie, przystrojona wielkimi kwiatami i obwieszona biżuterią. Bill Powers stwierdza, że widzi po prostu liście. Jerry Saltz mówi, że praca przypomina projekt wzoru czy tapety, ewentualnie krajobraz, ale na pewno nie jest to portret. Amanda nie umie obronić swojej pracy w żaden sposób. Jedyne, co ma do powiedzenia, to, że jest abstrakcjonistką.
Nadchodzi najbardziej emocjonujący moment w całym programie – są to oczywiście eliminacje. Pojawia się muzyka niczym z thrillera – pełna napięcia i grozy. Jurorzy obradują, siedząc wyprostowani na krzesełkach, a w tym samym czasie uczestnicy czekają w oddzielnym pomieszczeniu na werdykt, wzdychając i trzymając się za głowy.
Najpierw zostają poproszeni autorzy najlepszych prac. Ustawieni w równym rządku, uśmiechają się, gdy China Chow mówi z nienaganną dykcją: „Gratulacje, dzieła stworzone przez was w tym tygodniu były wyjątkowe”. Zadanie wygrywa Miles Mendenhall, którego praca nawiązuje do twórczości portretowanej przez niego artystki. Gdy Chow wygłasza formułkę: „Stworzyłeś prawdziwe dzieło sztuki”, którą będzie powtarzać innej osobie w każdym kolejnym odcinku, pojawia się radość i śmiech.
W kolejnym rzędzie ustawiają się osoby, których portrety zostały uznane za wyjątkowo słabe. Mina prowadzącej zmienia się z wesołej na poważną, gdy mówi, że żadna z ich prac nie poruszyła jury. Odpada Amanda, która jako pierwsza ma okazję usłyszeć złowieszcze słowa: „Twoje dzieło sztuki do nas nie przemówiło. Czas się pożegnać”.
Tak samo wyglądają wszystkie pozostałe odcinki. Za każdym razem uczestnicy mają stworzyć prace na zadany temat – zainspirować się naturą, samochodem, własnym dzieciństwem, stworzyć okładkę książki czy rzeźbę umieszczoną w przestrzeni publicznej. Jedynie artyści, którzy dotrwają do finału będą mogli zaprezentować kompletną wystawę, której temat nie zostanie im narzucony.
Podczas oglądania praktycznie przez cały czas towarzyszą mi mieszane uczucia. Nie wiem sama, czy staram się dowiedzieć czegoś na temat sztuki współczesnej, czy po prostu robię coś głupiego i nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Widzę jak Erik Johnson odpada, ponieważ nie chce współpracować w zespole, jak Miles Mendenhall manipuluje pozostałymi uczestnikami dla własnych celów w wyjątkowo wyrafinowany sposób i jak Mark Velasquez zostaje zmuszony do opowiedzenia o własnej chorobie, chociaż wcale tego nie chce. Dostrzegam, że w programie dochodzi do przedziwnych sytuacji i w niektórych momentach wydaje mi się on zwyczajnie głupi. Po pewnym czasie jednak coraz mniej zastanawiam się nad sensownością tego show, a wręcz ze zniecierpliwieniem czekam na możliwość obejrzenia kolejnego odcinka. Zauważam, że zupełnie nie wiadomo kiedy zaczęłam darzyć sympatią niektórych uczestników, innym zaś życzyć, aby odpadli jak najszybciej. Z zaciekawieniem obserwuję relacje między nimi i patrzę, jak zmagają się z kolejnymi zadaniami. Nie ma w tym niczego niezwykłego, ponieważ tak działa na widza każdy reality show. To, co jednak najbardziej mnie zadziwia – a wręcz nawet niepokoi – to fakt, że niektóre z prac stworzonych przez uczestników naprawdę mi się podobają. Jestem zdezorientowana. Nie wiem już, czy mam zły gust i jestem naiwna, czy te dzieła faktycznie są dobre.
Nagle okazuje się, że wszystkie dziesięć odcinków za mną, a ja, chociaż dobrze się bawiłam, nie uzyskałam odpowiedzi na większość nurtujących mnie pytań. Zaczęłam szukać informacji o twórcach, którzy uczestniczyli w programie, aby przekonać się, czym się teraz zajmują i jak sobie radzą. Jakiś czas później wpadłam na pomysł, żeby spróbować skontaktować się z którymś z uczestników. Wybrałam Peregrine Honig, ponieważ była ona moją faworytką w konkursie i wydawała mi się jedną z najbardziej świadomych i dojrzałych artystek biorących w nim udział. Przedstawiłam się, wytłumaczyłam krótko, dlaczego do niej piszę i zapytałam, czy nie zechciałaby odpowiedzieć na kilka moich pytań. Ku mojej radości, udało mi się wymienić z nią kilka maili. Dowiedziałam się, że udział w konkursie wspomina bardzo pozytywnie, było to dla niej ciekawe doświadczenie i na pewno nie żałuje. Wielkim plusem całej przygody była możliwość poznania niezwykle interesujących ludzi. Cieszy się, że mogła zaprzyjaźnić się z jedną z uczestniczek – Nicole Nadeau, a także otrzymać krytykę od osób, które ceni – w szczególności od Jerry’ego Saltza, którego teksty publikowane w „New York Magazine” czytała już od wielu lat.
W odpowiedzi na pytanie, jaki wpływ program miał na jej karierę i czy nikt nie krytykował jej uczestnictwa w show, napisała, że spotkała się z bardzo różnymi opiniami na ten temat. Wszystko zależy od tego, jak dana osoba w ogóle postrzega telewizję. Niektórzy bardzo popierali pomysł wystąpienia w programie, inni przekonywali, żeby wybiła to sobie z głowy. Mimo wszystko jednak była zaskoczona, że w ogóle były jakieś pozytywne głosy – znaleźli się na przykład intelektualiści, którzy zrozumieli, że Peregrine interesuje się kulturą popularną i chciała spojrzeć na nią od innej strony. Niektórzy kolekcjonerzy uznali to za zabawne, inni jednak strasznie się rozzłościli. „Nie warto żyć życiem przez nas niepoznanym – pisze artystka – i jeżeli nikogo nie wkurzysz, nie zrobisz niczego istotnego”.
Nie wiem, czy artyści, którzy wzięli udział w programie zrobili coś istotnego, ale pewne jest, że wymagało to dużej odwagi. Po wymianie wiadomości z Peregrine zdałam sobie sprawę, że była ona dużo bardziej świadoma tego, w co się pakuje, niż myślałam. Jej wytłumaczenie, że chciała zbadać dokładniej jeden z tematów, którymi zajmuje się w swojej twórczości, brzmiało dla mnie całkiem przekonywająco.
Przyszła mi do głowy następująca myśl – co by było, gdyby w ogóle cały program zrealizowała grupa artystów jako happening? Co gdyby zdawali sobie sprawę z kontrowersyjności tego projektu i właśnie dlatego zdecydowaliby się na niego? Uważam, że byłby to niezwykle ciekawy eksperyment artystyczny. Bill Powers w krótkim wywiadzie na temat programu stwierdził, że gdyby Andy Warhol żył w naszych czasach, być może wpadłby na pomysł stworzenia podobnego show. Niestety, w rzeczywistości producentką Work Of Art: The Next Great Artist jest Sarah Jessica Parker, amerykańska aktorka znana z roli w Seksie w wielkim mieście. O ile mi wiadomo, nie jest ona ani artystką, ani teoretykiem sztuki.
Zostawmy już kwestię tego, czy stworzenie Work of Art było istotnym wydarzeniem, czy miało głębszy sens, czy prace stworzone przez uczestników są wartościowe bądź nie. Chciałam zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Większość artystów, którzy zgłosili się do programu, zrobiła to z dużo niższych pobudek niż Peregrine. Najzwyczajniej w świecie chcieli zdobyć nagrodę. Do wygrania mieli możliwość zorganizowania wystawy i mnóstwo pieniędzy. Można patrzeć na nich z góry i śmiać się, z pogardą mówić o tym, że to niegodne artysty. Niedopuszczalne jest przecież, aby tworzył sztukę z myślą o dobrach materialnych – a jeśli już, to przynajmniej nie o tak wielkich sumach! Karygodne jest godzenie się, aby ktoś narzucał nam tematykę dzieła, a już zupełnie absurdalne, aby kazano nam zrobić coś wartościowego w ściśle określonym czasie.
Sama na początku tak właśnie myślałam. Po przeanalizowaniu całej sprawy śmieję się jednak z własnej hipokryzji. Czy niektóre kwestie, o których napisałam powyżej, nie brzmią czasem dla mnie znajomo? Czyż nie jestem studentką Akademii Sztuk Pięknych, której profesorowie dają regularnie zadania do wykonania, określają ścisłe warunki i mogą wyciągnąć konsekwencje z niezrealizowania pracy w danym terminie? Czyż podczas każdej sesji nie staję przed jurorami, którzy ogłaszają swój werdykt? Nie wszystko robię całkowicie w zgodzie ze sobą, bardzo często muszę robić coś, co wydaje mi się kompletnie bezsensowne. Czy artystom z Work of Art mogę mieć za złe, że szukają różnych sposobów na zmienienie swojej sytuacji materialnej, skoro pod co drugim z nich podczas emisji wyświetla się pasek z napisem „bezrobotny”? Uczestniczą oni właściwie w podobnym absurdzie, w jakim ja uczestniczę – robią to tylko w dużo bardziej spektakularny sposób.
Mam zupełny mętlik w głowie. Już sama nie wiem, czy powinnam teraz rzucić studia, czy pojechać do Ameryki na casting do reality show. Może za dużo się nad tym zastanawiam? Może po prostu trzeba oglądać Work of Art jako zabawną i ciekawą bajkę? Wydaje mi się, że ostatecznie nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy ten program ma więcej wad czy zalet. Może zamiast tego powinnam obejrzeć drugi sezon, który właśnie emitują w telewizji? Szczerze mówiąc – zrobię to z przyjemnością.
Adrianna Szwedkowicz
One Comment