
Można się zgadzać z jego tezami w tych kwestiach, można się z nimi nie zgadzać. Jedno w jego stwierdzeniu jest bez wątpliwości słuszne – człowiek raz na jakiś czas potrzebuje godziwej rozrywki.
Nie wiem, czy Zygmunt Miłoszewski zgodziłby się tezami Marka Krajewskiego. Nie wiem, jakie jest jego spojrzenie na kwestię pisarza-rzemieślnika i pisarza-artysty. Niewielkie to miało zresztą dla mnie znaczenie, gdy ostatnio sięgnęłam po jego najnowszą książkę Ziarno prawdy. Jakiekolwiek ideały mu przyświecają, jedno udało mu się znakomicie – dostarczył mi godziwej rozrywki.
Kryminał to jest taki specyficzny gatunek jednonocny. Jeśli pierwsza strona wciągnie, jeśli damy się wplątać w zagadkę, to nie oderwiemy się do samego końca, będziemy czytać do świtu, byle dowiedzieć się nareszcie, kto zabił. Kwestią wrażliwości i wyobraźni pozostanie, czy potem przez tydzień będziemy żyć kryminalną atmosferą, bać się szelestów za drzwiami i posądzać współlokatorów o mordercze zamiary. Możemy też po prostu po przeczytaniu ostatniej strony zamknąć książkę z poczuciem satysfakcji lub zadziwienia, w zależności od tego, czy autorowi udało się wpuścić nas w maliny, czy może od początku byliśmy lepsi od detektywa i wiedzieliśmy, kto nabroił. I nie wrócimy więcej do sprawy, nie będziemy roztrząsać, ale tych kilka godzin spędzonych na zbieraniu poszlak, analizowaniu dowodów i podejrzewaniu kolejnych bohaterów będzie ową godziwą rozrywką, na którą czasem trzeba sobie pozwolić.
Jakieś dwa lata temu czytałam Uwikłanie i wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Polubiłam postać Teodora Szackiego i kiedy dowiedziałam się, że Ziarno prawdy ma być kontynuacją jego przygód, wiedziałam, że raczej się nie zawiodę.
I nie zawiodłam się. Książka wciągnęła, jak należy, od pierwszej strony. Szacki, od kiedy ostatnio jego przygody dostarczały mi rozrywki, zdążył rozstać się z żoną i przenieść do Sandomierza. Początkowo trochę martwiłam się, że brak jednej z najlepszych części Uwikłania, którą były przepełnio
ne ironią opisy warszawskiego życia, zaszkodzi drugiej części powieści. Jednak osadzenie akcji w małym miasteczku, dało Miłoszewskiemu pole do popisu. Ironia, którą obdarzył postać, mogła rozwinąć się w wewnętrznych monologach, w których Szacki bezlitośnie komentuje życie ludzi na prowincji, samego siebie, kobiety, mężczyzn, polską mentalność. Zamiast złośliwych opisów talentu warszawskich kierowców do robienia z siebie idiotów, miałam porcję komentarzy dotyczących życzliwego wścibstwa ludzi żyjących na małej przestrzeni i różnych możliwości zatrucia się w małomiasteczkowych knajpach, które z zapadnięciem zmierzchu zamykane są na cztery spusty.
Wątek antysemicki został do powieści wprowadzony w taki sposób, że Miłoszewski zdołał obnażyć funkcjonujące wciąż bolesne stereotypy, zamiatane pod dywan problemy, dał prztyczka w nos mediom i politykom, a przy tym nawet na chwilę nie pozwolił na tym ucierpieć fabule. Doznając swojej porcji rozrywki, mogłam więc dowiedzieć się nieco o tajemniczym „misterium krwi”, przypomnieć sobie trochę faktów z historii i zastanowić się nad możliwościami naginania słowa tolerancja. I teoria o gatunku jednonocnym nic nie straciła, bo o świcie z wypiekami na twarzy przekonałam się oczywiście, że dałam się nabrać i od początku podejrzewałam nie tę osobę, co trzeba, ale nieco zyskała, bo kolejną noc poświęciłam na zgłębianie wątków zaproponowanych przez tego spryciarza, Miłoszewskiego.
Noc spędzona z Teodorem Szackim to była nie tylko zabawa w odnajdowanie trupów i analizowanie dowodów. Była to raczej rozmowa, która podtrzymywała stały poziom adrenaliny, bynajmniej nie dlatego że gdzieś za krzakiem czaił się morderca, ale dlatego że ironia bohatera, może nawet cynizm, wymagały podtrzymywania w sobie przynajmniej podobnego poziomu, nieustannej czujności, wyostrzenia poczucia humoru. W dodatku chłopak jest oczytany i lubi wtykać intertekstualne odniesienia – bardziej lub mniej jawne – gdzie się da. Odnajdowanie tych literackich inspiracji to była dla mnie kolejna porcja rozrywki.
Kryminał to nie jest gatunek, który ma ambicje pretendowania do miana wielkiej literatury. Autor, jeśli dobrze wyczułam jego dystans i poczucie humoru, świetnie zdaje sobie z tego sprawę i bawi się wszystkim tym, na co pisanie kryminałów daje mu możliwość. Poważne sprawy, wnioski płynące z obserwowania polskiej rzeczywistości i wątki z literatury wielkiego formatu wplata między trupy, noże do rytualnego uboju, zakurzone archiwa i codzienne problemy natury damsko-męskiej, z którymi Szacki radzi sobie znacznie gorzej niż z najtrudniejszymi zagadkami kryminalnymi.
I w ten sposób Miłoszewski dostarcza ziarna zasłużonej, naprawdę godziwej rozrywki.
Joanna Dobosiewicz