Jarosław Marek Rymkiewicz nie ma wątpliwości – Adam Mickiewicz najwybitniejszym polskim poetą był. Nie myliła się Zofia Stefanowska, gdy w Literaturze polskiej. Przewodniku encyklopedycznym napisała o Mickiewiczu: „największy poeta polski”, określając tym samym przewodnictwo Adama w panteonie rodzimych wieszczów jako fakt obiektywny, równie oczywisty i niepodważalny jak to, że Mickiewicz urodził się w 1798, 
a zmarł w 1855 roku.

„Profesor Stefanowska wie, co mówi” – stwierdza Rymkiewicz, ale na potwierdzeniu słów wybitnej badaczki nie kończy. Idzie krok dalej. „Ja bym powiedział – kontynuuje autor Żmutu – że to był nie tylko największy poeta polski, ale i największy z Polaków”. Skąd to odważne stwierdzenie? Otóż według Rymkiewicza wielkość poety z Nowogródka odzwierciedla się w tym, jaki „wpływ, jaki Mickiewicz wywarł – i nie tylko na literaturę polską, na jej kształt późniejszy, ale także (…) na cały kształt naszej polskości; na wszystko, co wkładamy w pojęcie polskości”.

To jeszcze nie wszystko. Mickiewicz bowiem „nie tylko wpłynął, ale zadecydował o kształcie naszego języka, a więc i o kształcie naszego myślenia i o tym, jacy dzisiaj jesteśmy”.

Kiedy mówimy o tym, że autor Dziadów w jakiś sposób ukształtował nasze postrzeganie świata, mamy zazwyczaj na myśli kwestie związane z poczuciem patriotyzmu, który 
u Polaków łączony jest zwykle z martyrologią, celebrowaniem narodowych klęsk 
i zanurzeniem w stereotypie ofiary, oraz ze swoistym odczytywaniem roli narodu polskiego 
w losach ludzkości. Choć wielu literaturoznawców czy przedstawicieli innych nauk na podobne sugestie reaguje wręcz alergicznie, bardzo często trudno się z tymi założeniami nie zgodzić. Potwierdzenie tej tezy znaleźć możemy na każdym kroku, dowodów dostarcza nam na co dzień wiele gadających głów, nie tylko tych z ekranu telewizora.

Jeśli zgadzamy się z Rymkiewiczem, przychodzi nam stanąć przed szalenie istotnym problemem: skoro tak głębokie piętno odcisnął Mickiewicz swoją twórczością w umysłach Polaków, jak wpłynął na inne – prócz patriotyzmu – dziedziny ich życia duchowego? Rymkiewicz uważa, że poeta zadecydował o tym, jacy dzisiaj jesteśmy. Ja, „smarkaty student” (to celne sformułowanie zawdzięczam Marii Janion), idę być może jeszcze kroczek dalej i pytam: czy Mickiewicz mógł zadecydować też o tym, w jakiego Boga dziś wierzymy?

Mickiewicz naucza z ambony

Czwartek, 13 września 2008 roku, Piotrkowice koło Kielc. Uroczysta Msza święta 
w miejscowym sanktuarium. Okazja – „pożegnanie Matki Bożej nawiedzającej parafie diecezji kieleckiej w kopii cudownego obrazu Jasnogórskiej Królowej”. Biskup jednej 
z polskich diecezji, znany ze swojego zamiłowania do literatury pięknej, przywołuje w trakcie homilii multum cytatów: z Ewangelii, ze Starego Testamentu, w końcu z przeróżnych utworów polskich mistrzów pióra.

Rozważając tajemnicę Boskiego Wcielenia, hierarcha cytuje najpierw pieśń liturgiczną (zaznaczam, kolejność jest dosyć znamienna), po czym kontynuuje: „Dalej już niech pomoże mi Adam Mickiewicz”. Adam oczywiście pomaga. Wierni zgromadzeni w Sanktuarium Matki Boskiej Loretańskiej wsłuchują się we fragment Hymnu na dzień Zwiastowania N.P. Maryi – wiersza niezwykle tajemniczego, napisanego prawdopodobnie w grudniu 1820 roku przez dwudziestodwuletniego wówczas poetę. Posłuchajmy wraz z mieszkańcami Piotrkowic słów Mickiewicza:

A któż to wschodzi? – Wschodzi na Syjon dziewica.
Pojrzał Jehowah i w Niej upodobał sobie;
Pękły niebios zwierciadła,
Biała Gołąbka spadła
I nad Syjonem w równi trzyma skrzydła obie,
I srebrzystej pierzem tęczy
Niebianki skronie uwieńczy.
Grom, błyskawica!
Stań się, stało:
Matką dziewica,
Bóg ciało!

Adam Mickiewicz, ponad 150 lat po opuszczeniu ziemskiego padołu, nadal naucza. Tym razem już nie jako wykładowca literatury łacińskiej w Akademii Lozańskiej ani jako profesor literatur słowiańskich z katedry Collège de France. Teraz ustami katolickiego hierarchy wyjaśnia święte tajemnice wiary prosto z kościelnej ambony.

Podczas gdy biskup woła o pomoc Mickiewicza, księża Kajsiewicz i Semenenko głośno przewracają się w grobach.

Hieronim Kajsiewicz i Piotr Semenenko, katoliccy zakonnicy, członkowie istniejącego do dziś Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego, w latach 40. i 50. XIX wieku uczynili Adama Mickiewicza wraz z jego heretycką nauką wrogiem numer jeden i bardzo chcieli, aby tą wrogością zaraził się cały Kościół Powszechny z Ojcem Świętym na czele. To głównie dzięki Kajsiewiczowi i Semenence utwory Mickiewicza – o czym dziś mało kto pamięta – zostały w 1848 roku wpisane na indeks ksiąg zakazanych. Za ich czytanie groziła ekskomunika.

Póki co wróćmy jednak do biskupiej homilii i Adamowego Hymnu na dzień Zwiastowania N.P. Maryi. Otóż zdaje się, że względy czysto artystyczne przysłoniły księdzu biskupowi katolicko-teologiczną wartość utworu, czy może raczej jej całkowity brak. Hierarcha pominął w swoim kazaniu pierwszą część Hymnu, przesyconą tajemniczymi motywami ognia, grzmotów i „błyśnięć”. Bardzo dziwna aura towarzyszy u Mickiewicza rzekomemu niepokalanemu poczęciu, które bezpośrednio poprzedzają w wierszu „Grom, błyskawica”. Zdzisław Kępiński w swojej książce o frapującym tytule Mickiewicz hermetyczny tak pisze o Adamowej wersji Zwiastowania:

„Obraz ten nie ma literalnie nic wspólnego z żadnym Zwiastowaniem, czyli zapowiedzią wydarzenia przekazaną Maryi przez Anioła, ale odnosi się bezpośrednio do wcielenia Boga, czyli złączenia – integracji ducha z ciałem, nieba z ziemią. Przez przywołanie słowa: Fiat! – Stań się, które stworzyło ongiś cały kosmos, temat pioruna, czyli gromu i błyskawicy, odgrywa tam rolę siły biorącej udział w akcie stwarzania, a moment wcielenia Zbawiciela odnosi ów akt do stwarzania niejako nowego, odrodzonego świata”.

Od powyższego fragmentu, wyrwanego z szerszego kontekstu, może nieco zakręcić się 
w głowie, zacytuję więc dla ułatwienia inny: „Teozofia Boehmego (…), a do tego jeszcze 
i doskonała znajomość kabały, w zakresie wykładni stworzenia i zbawienia świata eksponowanym w księdze Zohar, odzwierciedliły się ze zdumiewającą wyrazistością przede wszystkim w najbardziej dotąd niepojętym z utworów poety – w Hymnie na dzień Zwiastowania N.P. Maryi”.

Dla niewtajemniczonych: Jakub Boehme był żyjącym na przełomie XVI i XVII wieku zgorzeleckim szewcem, który pewnego dnia został mistykiem. Mistykiem zafascynowanym neoplatonizmem, magią, alchemią, kabałą i hermetyzmem. Ze względu na głoszoną autorską wersję teologii potępił go – co całkowicie zrozumiałe – Kościół katolicki. Dziś uznaje się Boehmego za ojca nowoczesnego gnostycyzmu. Przede wszystkim jednak był Jakub Boehme tym, którego Adam Mickiewicz uznawał za najwybitniejszego filozofa w historii ludzkości.

Kabała z kolei to mający swoje korzenie w średniowiecznej Hiszpanii system żydowskich poglądów religijnych o charakterze tajemnym i mistycznym. Świętą księgą kabały jest Zohar, który obok Biblii i Tory stanowi podstawową księgę religijną Żydów.

Zdzisław Kępiński w przywołanych wyżej fragmentach swej książki analizuje więc Mickiewiczowski Hymn właśnie pod kątem zawartej w nim myśli kabalistycznej 
i boehmowskiej. Na nieszczęście księdza biskupa idzie mu to całkiem sprawnie.

Co tak naprawdę powinniśmy więc odczytać z Hymnu na dzień Zwiastowania N.P. Maryi? Niektórzy mickiewiczolodzy – jak Józef Kallenbach w latach 20. ubiegłego wieku – przyznawali ogólnie, że utwór stanowi przejaw „głębokiej postawy religijnej” poety. Inni zwracali jednak uwagę, iż religijność Mickiewicza, choćby nie wiadomo jak głęboka, nie musi wcale iść w parze z nauką Kościoła. Konrad Górski napisał stanowczo, iż „religijność taka nie da się ująć w ramki żadnej wyznaniowości i dlatego stwierdzając w Mickiewiczu przeżycie religijne nie mamy powodu przypuszczać, że poeta nagle przemienił się z niedawnego wolterianina w żarliwego katolika”.

Stefania Skwarczyńska zauważyła wprawdzie, że Mickiewicz właściwie w żadnym miejscu nie narusza nauki Kościoła w sferze dogmatycznej, postępuje więc całkiem sprytnie; zaznaczyła jednak również, że brak w Hymnie tego, czego po tytule powinniśmy spodziewać się w pierwszej kolejności, a mianowicie – jakichkolwiek nawiązań do Ewangelii! Mickiewicz zdaje się opierać na luźno dobranych fragmentach Księgi Izajasza, ale nie zmienia to faktu, że tytułowe zwiastowanie niewiele ma wspólnego z tym zwiastowaniem, o którym możemy przeczytać w Ewangelii, katechizmie czy innych dokumentach Kościoła.

Warto wiedzieć, że Hymn interpretowano też często jako wyraz przekonania o cudotwórczej mocy poetyckiego „słowa-logosu, słowa wywołującego światy z nicości i zapładniającego żywot Bożej Rodzicielki”. Byli również – ciekawostka – tacy, którzy w wizerunku Maryi dopatrywali się rysów mitycznej Afrodyty, a wiersz odczytywali jako erotyk.

Dokładne wyjaśnianie wspomnianych wyżej filologicznych analiz mijałoby się z celem, idzie bowiem w tym momencie o coś całkiem innego. Chodzi o pokazanie, że lepiej by się stało, gdyby ksiądz biskup nie przywoływał Adama Mickiewicza. Objaśnianie wiernym tajemnic wiary słowami jego utworów nie zawsze musi być bowiem trafnym pomysłem.

Konrad z Dziadów autorytetem dla katolików?!

Wspomniany wyżej incydent to oczywiście niejedyny przypadek powoływania się na niebezpieczną – z punktu widzenia nauki Kościoła – twórczość Mickiewicza przez księży. Niektóre z tych przypadków jawią się jako wręcz kuriozalne.

„Jakże mało dziś takich ludzi – ubolewał pewnego razu na kazaniu jeden ksiądz – jak Konrad z III części Dziadów Adama Mickiewicza, który zawołał do Jankowskiego, bluźniącego imieniu Maryi i Jezusa:

Słuchaj, ty! – tych mnie imion przy kielichach wara.
Dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara,
Nie mieszam się do wszystkich świętych z litaniji,
Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi.”

„Nie mieszam się do wszystkich świętych z litaniji” – mówi Konrad, a po nim powtarza 
z ambony katolicki ksiądz. A więc mieszajcie sobie z błotem imiona, kogo popadnie, od świętych Piotra i Pawła począwszy, a na błogosławionym Czesławie skończywszy. Ba, bluźnijcie sobie nawet imieniu Jezusa. Zostawcie tylko w spokoju Maryję. Przepraszam, imię Maryi.

Ten sam zacytowany przez kaznodzieję Konrad dosłownie kilka stron dalej, zainspirowany krwawymi marzeniami Feliksa Kółakowskiego, improwizuje słynną pieśń ze znamiennym refrenem: „Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga / z Bogiem i choćby mimo Boga!”. Nie trzeba mieć habilitacji z teologii żeby dostrzec, że Konrad przejawia w tym momencie, mówiąc ładnie, totalny indyferentyzm religijny. A ujmując rzecz dosadniej – ma gdzieś to, czy jego zemsta polegająca na wypiciu krwi wrogów i porąbaniu ich ciał spodoba się Stwórcy, czy nie. Zresztą gdy tylko Konrad zamyka usta, ks. Lwowicz i Kapral zgodnie przyznają, że usłyszeli właśnie „pieśń pogańską”, „pieśń szatańską”.

Po przewertowaniu kilku kolejnych stronic trafiamy na tak zwaną Wielką Improwizację. Zawartym w niej bluźnierstwom i herezjom poświęconych zostało już tyle przeróżnych publikacji, że przytoczenie tutaj wszystkich byłoby nie tylko zbędne, lecz także nierealne. Pozwolę sobie jedynie zaznaczyć, że wspomnianemu już Zdzisławowi Kępińskiemu wskazanie w Wielkiej Improwizacji nawiązań do przeróżnych tajemnych nauk i hermetycznych wierzeń zajmuje grubo ponad sto stron jego książki.

Ojciec profesor Jacek Salij OP, znany teolog i kaznodzieja, na organizowanej niedawno przez Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego konferencji poświęconej Dziadom wygłosił referat o patriotyzmie w III części arcydramatu Mickiewicza. Ojciec Salij zwrócił uwagę, że katolicyzm w Dziadach części III stanowi po prostu jedno ze znamion polskości. Jest to katolicyzm całkowicie obojętny religijnie! Najlepiej widać to właśnie na przykładzie Konrada – dla niego ojczyzna stanowi najwyższe pryncypium. Jednak pierwsze miejsce dla ojczyzny wiąże się z zepchnięciem Boga na dalszą lokatę w hierarchii wartości. Krótko mówiąc, Konrad bynajmniej nie wciela w życie hasła „Bóg, honor i ojczyzna”.

Mało tego, Konrad gotów jest walczyć ze Stwórcą, jeśli nie zechce On spełnić jego żądań. Ojciec Salij stwierdził, że Konrad w swojej pysze nie zwraca się do Boga, ale do Jego „pogańskiej karykatury”. Główny bohater dramatu nic nie wie bowiem o transcendencji Boga wobec stworzenia, kreowany w jego wypowiedzi obraz Stwórcy bliski jest – zdaniem dominikanina – panteizmowi, a nawet gnozie.

Znów wchodzę niepostrzeżenie w bardzo grząskie tematy, dlatego w tym miejscu puentuję i z góry przepraszam za ironizowanie. Otóż na miejscu katolickiego kapłana nie ubolewałbym publicznie nad faktem, iż brakuje wśród współczesnych katolików „takich ludzi jak Konrad z III części Dziadów”. Myślę, że jakoś bym się z tym pogodził, a w trakcie przygotowywania homilii na najbliższą niedzielę sięgnąłbym raczej do pism Ojców Kościoła, a nie dzieł Adama Mickiewicza.

Ostrożnie ze Zdaniami i uwagami

W pierwszą niedzielę adwentu A.D. 2010 wierni diecezji radomskiej wysłuchiwali w swoich kościołach listu pasterskiego skierowanego do nich przez lokalnego biskupa. Celem epistoły było wskazanie właściwego sposobu duchowego przygotowania się do nadchodzącej Uroczystości Narodzenia Pańskiego.

Już na samym początku listu autor wyjaśnił, że „Liturgiczny adwent ukierunkowuje nas na osobiste przyjęcie Chrystusa, który wciąż przychodzi do człowieka. Adam Mickiewicz ostrzegał:

Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie,
Lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie.”

Ten dwuwiersz ze Zdań i uwag, funkcjonujący dziś jako zgrabna sentencja, znany jest zapewne nie tylko wiernym diecezji radomskiej, lecz także bardzo wielu osobom bywającym regularnie w kościele, czytającym prasę katolicką, skrupulatnie dbającym o swój rozwój duchowy. Eksploatowany jest on bowiem przez duchownych stosunkowo często. Trzeba przyznać, że na pierwszy rzut oka brzmi bardzo sensownie – wszak każda osoba wierząca wie, że Boga powinna szukać w drugim człowieku.

Daruję sobie tutaj próbę wytłumaczenia, jak Mickiewicz mógł rozumieć proces „narodzenia się w nas Chrystusa” w okresie, w którym pisał i wydawał Zdania i uwagi – a więc wówczas, gdy pierwsze miejsce na jego liście zadań do wykonania zajmowało odnowienie chrześcijaństwa. Przedsięwzięcie to (szerzej będzie o nim nieco dalej) pośrednio wymierzone było właśnie przeciwko księżom katolickim, którzy – żyjąc w błogiej niewiedzy – dziś tak chętnie Mickiewicza cytują. Zaznaczę tylko, że Zdania i uwagi to nie same łatwo przyswajalne aforyzmy, które aż proszą się, by rzucać nimi na prawo i lewo w rozmaitych okresach liturgicznych. W tym niezwykle tajemniczym, nietypowym zbiorze maksym „z dzieł Jakuba Bema, Anioła Ślązaka i Sę-Martena” (sami kabaliści) znajdziemy co najmniej kilka o wiele bardziej skomplikowanych w swej treści dystychów.

Przypuśćmy, że ktoś zachęcony kazaniem albo pasterskim listem sięga do reszty ponad stu pięćdziesięciu króciutkich poetyckich płodów Mickiewicza. Co może tam przeczytać i jakie mogą być efekty lektury? Ano może taki osobnik na przykład dowiedzieć się, jak oddycha Bóg („Kiedy tchnie, całą przyszłość z piersi swych wyzionie / Gdy westchnie, całą przeszłość w piersiach swych pochłonie”). Mógłby znaleźć interesujące odpowiedzi na pytania, które prawdopodobnie nigdy wcześniej nie przychodziły mu do głowy („Czemu Bóg na wzór siebie stworzył naszą postać? / Bo sam lepszego wzoru nie mógł nigdzie dostać”). Poznałby też niejedną skrywaną powszechnie ciekawostkę („Czy wiecie, żeśmy dłużej niżeli Bóg żyli? / Bóg jest wieczny, a przecież nie żył ani chwili”)…

A teraz już poważnie. Jarosław Marek Rymkiewicz z niepokojem zauważył, że w Zdaniach i uwagach Mickiewicz „zaczyna ograniczać Boga w jego wszechmocy. Czyli zaczyna kształtować Go zgodnie ze wskazówkami europejskiego rozumu, którego przekleństwem stało się, (…) że usiłował Go ukształtować wedle swoich pomysłów, a nie wedle wskazań Pisma, czyli wskazań Bożych. (…) ile razy pojawia się w Zdaniach i uwagach stwierdzenie, że Bóg czegoś nie może. Albo że Bóg coś musi. (…) »Czemu Bóg na wzór siebie stworzył naszą postać? / Bo sam innego wzoru nie mógł nigdzie dostać«. A cóż to takiego? Co to za bezczelne uroszczenia europejskiego rozumu nagle zaczynają przemawiać ustami Mickiewicza? Co to za bezczelność: mówienie Bogu, że coś może lub czegoś nie może, że coś musi lub czegoś nie musi? Jakże można się na coś takiego puścić?”.

Istnieją co prawda publikacje, które usiłują zbagatelizować problem i udowodnić, że Mickiewicz w żadnym miejscu nie otworzył krytykom furtki do zarzucenia mu bezczelnego sprzeniewierzenia się nauce Świętego Oficjum. Z drugiej jednak strony pojawiają się głosy – jak chociażby Michała Masłowskiego – mówiące, że „Zdania i uwagi to dziennik mistycznych lektur poety: tych uznanych, prawowiernych, ale i tych odrzuconych przez Kościół”.

W każdym razie, kapłanom rozmiłowanym w cytowaniu jedynie wybranych „zdań i uwag” zalecałbym większą ostrożność i staranniejszy dobór autorytetów.

„Fideistyczny nalot”, czyli jak rodzi się herezja

W niezwykle ciekawym artykule pod tytułem Spór o Mickiewicza-katolika z lat 50. ubiegłego wieku Stefania Skwarczyńska starała się obronić autora Dziadów przed zarzutami o herezje. Polemizując z Wacławem Kubackim, zagorzałym zwolennikiem historycznoliterackiej wersji o antykatolicyzmie Mickiewicza, Skwarczyńska zwróciła jednak uwagę, że rzeczywiście jest w niektórych  wierszach Mickiewicza (np. w utworze Rozum i wiara z 1832 roku) coś, co je zdecydowanie od katolicyzmu oddala. Mianowicie – idea fideizmu.

Fideizm, jak tłumaczy Skwarczyńska, jest „skłonnością do formułowania stosunku człowieka do wiary jako stosunku opartego na uczuciu, nie na rozumowym przekonaniu”. Teza ta jest sprzeczna z nauką katolicką – tendencje fideistyczne zostały w 1840 roku potępione przez Kościół. Skwarczyńska usprawiedliwia Mickiewicza (jak to zresztą czyni w całym artykule), słusznie zauważając, że w 1832 roku nieskrajne sformułowanie założeń fideizmu „nie miało jeszcze jakiegoś znamienia herezji”. Nieco dalej jednak badaczka przyznaje, że:

„Akcent stawiany na emocjonalności w przeżyciach religijnych sprzyjał uśpieniu czujności wobec podstaw doktrynalnych katolicyzmu; przy rozmiłowaniu w lekturze wszelkiej mistyki, wszelkiej literatury mówiącej o życiu wewnętrznym człowieka, zarówno katolickiej, jak i niekatolickiej prowadził czasem do odchyleń od ortodoksji, które stawały się faktem nieraz nawet n i e p o s t r z e ż e n i e    d l a    s a m e g o    w i e r z ą c e g o (podkr. – K.R.); sam o tym nie wiedząc i sam twierdząc coś wręcz przeciwnego, znajdował się nagle poza nauką Kościoła. To była sytuacja Mickiewicza, którego fideistyczny nalot na jego katolicko-prawowiernej postawie religijnej w czasach drezdeńskich i pierwszych latach okresu paryskiego zaprowadził z czasem do towianizmu, czyli z punktu widzenia katolickiego – do herezji. Jak dalece stało się to dla samego poety niepostrzeżenie, dowód chyba w tym, że równocześnie wierzył w metempsychozę i przystępował do sakramentów.”

Pomińmy tutaj kwestię rzekomej wiary Mickiewicza w metempsychozę oraz wyłożoną wprost tezę, jakoby autor Dziadów do czasu zasilenia szeregów sekty Towiańskiego był „katolikiem z przekonania i postawy”, przejawiającym „pełną wolę prawowierności wobec Kościoła”.[1] Zapamiętajmy natomiast, czym był fideizm, oraz jak podstępnie wkradał się do nieświadomego obecności zagrożenia umysłu wieszcza.

Mickiewicz a „oficjalni”

Mickiewicz gości dzisiaj w kościołach dosyć często. Można go tam usłyszeć w niedziele i dni powszednie, w Boże Narodzenie i Wielkanoc, na ślubach i pogrzebach. Cytują go księża i zakonnicy, kapelani wojskowi i księża profesorowie doktorzy habilitowani specjalizujący się w teologii dogmatycznej, biskupi i kardynałowie. Cytował go w końcu papież Jan Paweł II, który – jako poeta – twórczość Mickiewicza niezwykle sobie cenił. Nie da się ukryć, że w czasach współczesnych Kościół katolicki zapewnia Mickiewiczowi dużo lepszy PR niż jeszcze półtora wieku temu.

A półtora wieku temu nie miał Adam Mickiewicz zbyt dobrych stosunków z katolickim duchowieństwem. Żyjący wówczas księża nie mogli bowiem nie wiedzieć – tak jak nie wiedzą tego dzisiaj – o podejrzanych związkach Mickiewicza z Kołem Sprawy Bożej, sektą założoną przez litewskiego „proroka trzeciego objawienia” Andrzeja Towiańskiego, któremu rzekomo ukazała się pewnego dnia Matka Boska, wskazująca ręką w kierunku Paryża (dla formalności dodaję, że pisma mistrza Andrzeja znalazły się na kościelnym indeksie dziesięć lat po utworach brata Adama). Nie mogli nie słyszeć tego, co o chrześcijaństwie i Kościele „oficjalnym” mówi profesor Mickiewicz z katedry w Kolegium Francuskim. Nie mogli nie widzieć, jak bardzo fascynują poetę postacie związane z różnego rodzaju mistycyzmem oraz tajemnymi wierzeniami. Postacie takie jak chociażby wolnomularz Józef Oleszkiewicz – człowiek, który zapoznał naszego poetę z tajnikami kabały i hermetyki.

Wspomniani już Kajsiewicz, Semenenko i jeszcze kilku innych członków zakonu zmartwychwstańców (który, paradoksalnie, nie powstałby, gdyby nie inicjatywa grupy przyjaciół poety) swoją kapłańską działalność w dużym stopniu poświęcili na walkę 
z Mickiewiczowymi herezjami. Herezjami rażącymi ich tym bardziej, że Mickiewicz „wobec emigracji w Paryżu występował jako chrześcijanin katolik”, a bardzo wielu ludzi mu w tej kwestii wierzyło. Historia walki kapłanów z „kacerzami”, jakimi byli w oczach zmartwychwstańców Mickiewicz i Towiański, a także wpływ Koła Sprawy Bożej na życie 
i twórczość autora Pana Tadeusza doczekały się już zresztą rozmaitych badań i sporej literatury przedmiotu. Może gdyby z ową literaturą zetknęli się kiedykolwiek dzisiejsi księża, byliby nieco bardziej powściągliwi we wplataniu słów Mickiewicza do swoich homilii.

Okres paryski (od 1831 z przerwami do 1855), poprzedzony rzekomym „przełomem religijnym”, który miał nastąpić podczas pobytu poety w Rzymie (1829/1830) oraz czas fascynacji towianizmem wydają się najwdzięczniejsze do rozpatrywania pod kątem wiary Mickiewicza i jego wzajemnych stosunków z Kościołem. Zwłaszcza Zdania i uwagi (1836) oraz cykl wykładów w Collège de France (1840-1844) stanowią dla wielu badaczy dowód na to, że Mickiewicz był heretykiem. Co nie zmienia oczywiście faktu, że są jednocześnie tacy, którzy katolickiej prawowierności poety zagorzale bronią.

Błędne byłoby przy tym mniemanie, jakoby Adam Mickiewicz herezje zaczął rozprzestrzeniać dopiero po zetknięciu się z Andrzejem Towiańskim w lipcu 1841 roku. Wszak udowodnione już zostało, że podejrzane motywy występują u poety z Nowogródka od wczesnej młodości, a w Dziadach części III (1832) i utworach późniejszych osiągnęły być może swoje apogeum. Jak pisze Krzysztof Rutkowski, ksiądz Hieronim Kajsiewicz doskonale zdawał sobie sprawę, że „źle się Mickiewicz prowadził od początku. W Rosji przyjaźnił się z wyznawcami Saint-Martina, mistyka nieprawomyślnego, a ponadto wiadomo, że wpływy rosyjskie, przecież prawosławne, albo i bezbożne, uczyniły w jego duszy pierwsze spustoszenia. (…) Mickiewiczowi już we wczesnej młodości głęboko zapadło w duszę ziarno herezji”.

Kogo nie przekonuje tok myślenia Hieronima Kajsiewicza, postaci bynajmniej nie bez skazy, ten niech uwierzy współczesnej monografistce Mickiewicza Alinie Witkowskiej. Charakteryzując wczesne utwory autora Ody do młodości, inspirowane postępową myślą oświeceniową, badaczka zapowiada, że „w całej właściwie twórczości poety instytucja Kościoła podlegać będzie krytyce, choć przy użyciu różnych argumentów, w odmiennych celach i z niejednakową intensywnością. Tak np. z ogromną siłą wybuchnie ten krytycyzm w erze towianizmu, ale już teraz postrzec się dają jego zalążki”.

Zobaczmy więc teraz, co o Kościele mówił Mickiewicz już po tym, jak ów krytycyzm z całą siłą w jego duszy wybuchnął. Niezwykle ciekawej i przejrzystej analizy stosunku poety do Kościoła w ostatnim, najgorętszym bodaj cyklu wykładów w Collège de France dokonał przed laty Ignacy Chrzanowski. Oto krótka mozaika cytatów z rozprawy legendarnego profesora:

„Akt oskarżenia [wystosowanego przez Mickiewicza – przyp. K.R.] przeciw Kościołowi streszcza się w dwóch głównych zarzutach: 1) brak żywej wiary w dzisiejszym Kościele, brak dawnego ducha chrześcijańskiego; 2) brak czynu chrześcijańskiego.” Mickiewiczowi nie podobało się, że „Kościół boi się męczeństwa, boi się wszelkiej ofiary – i dlatego, będąc z pozoru, z nazwy, z teorii Kościołem chrześcijańskim, nie jest Kościołem chrystusowym”. „Kościół nie dorósł do zadań nowych czasów, nie umiał przepoić nowoczesnej kultury ideałem chrześcijańskim”.

„Dzisiejszy Kościół – przemawiał poeta do swoich braci-towiańczyków – zachował już same tylko formy: ducha, życie Chrystusowe zupełnie utracił. Papież stał się wybornym gospodarzem, prawnikiem, nawet dyplomatą. (…) Poznacie to, bracia, później w życiu, iż od nich [księży – przyp. K.R.] żadnego ducha ani światła dziś nikt nie zaczerpnie. Napróżnobyście księdza przy spowiedzi prosili o uspokojenie waszych wątpliwości; gdybyż przynajmniej miał sumienie powiedzieć: ja tego sam nie wiem, ale słyszałem, iż jest tu ten albo ów święty człowiek, prorok, on ci lepiej może to objaśnić, udaj się do niego! Ale ksiądz, przeciwnie, wszelki ruch ducha w was przytłumi”.

Jak widać, posłusznym dzieckiem Kościoła Mickiewicz zdecydowanie nie był. Jako towiańczyk chciał odnowić chrześcijaństwo, z tym że w żadnym wypadku nie uwzględniał chrześcijaństwa instytucjonalnego. Odnowieniu chrześcijaństwa ówczesny Kościół przeszkadzał. Mickiewicz twierdził, że chrześcijaninem można być poza Kościołem. Owszem, bez chrześcijaństwa nie ma życia, ale jego prawdziwy ideał – polegający na literalnym naśladowaniu Chrystusa – realizuje się po zerwaniu z obecną formą Kościoła „oficjalnego”.

Mickiewicz równocześnie doceniał rolę Kościoła w kształtowaniu wiary, jak mało kto szanował „instytucję sakramentów”, a w niedziele chodził do kościoła. Z własnego punktu widzenia nie robił nic złego. Nawet jeśli w tym samym czasie jako wysoko postawiony członek Koła Sprawy Bożej sam chrzcił nowo przyjmowanych braci, udzielał w Kole ślubów, spowiadał, a czasem błogosławił zachwycone jego wykładami słuchaczki.

Jednak z punktu widzenia Kościoła Mickiewicz postępował jak niesłychanie śmiały 
i bezczelny heretyk. Śmiem twierdzić, że ten punkt widzenia nie zmienił się do dziś, reakcja księży na postępowanie poety powinna więc być identyczna. Nie ma chyba powodów, dla których Kościół miałby zastosować coś w rodzaju rehabilitacji naszego wieszcza.

Wydaję mi się też, że – pomijając wszystkie dotychczasowe argumenty – cytowania Mickiewicza we współczesnych świątyniach nie życzyłby sobie również… sam Mickiewicz. Zastanawiałem się, czy Kościół powinien kontynuować dzieło rozpoczęte 170 lat temu przez księży zmartwychwstańców i nadal potępiać twórczość autora Dziadów. A jeśli nie potępiać, to przynajmniej nie stawiać Mickiewicza i postaci z jego dzieł w rolach moralnych autorytetów. Tymczasem na sprawę można spojrzeć także przez inny pryzmat.

Mam nieodparte wrażenie, że gdyby Mickiewicz cudownym trafem powrócił na chwilę do świata żywych i przyjrzał się dzisiejszemu Kościołowi oraz dzisiejszemu chrześcijaństwu, bynajmniej nie uznałby ich za „odnowione”. Być może zasmuciłby się, że zapoczątkowane przez niego przedsięwzięcie nadal czeka na realizację. Że cud póki co nie nadszedł.

Obawiam się, że gdy biskupi z kościelnych ambon proszą naszego poetę o pomoc, 
w trumnach przewracają się nie tylko Kajsiewicz i Semenenko. Bardzo prawdopodobne, że we wszystkich trzech swoich grobach jęczy wtedy także sam Adam Mickiewicz.

„My z niego wszyscy”

Publikacji na temat wiary i przynależności wyznaniowej Mickiewicza powstało bez liku, 
a kolejne – o czym wiedzą wybrani – są w przygotowaniu. Na ten temat można dyskutować bez końca, a gdy już się będzie miało dość, machnąć ręką i ująć sprawę tak, jak to uczynił mój przyjaciel: „Mickiewicz był chrześcijaninem, tylko… źle odczytał paruzję”. Jednak w świetle tego, co powiedział o oddziaływaniu poezji Mickiewicza Jarosław Marek Rymkiewicz, sprawy Boga Adama nie można lekceważyć, ponieważ wykracza ona daleko poza ramy literaturoznawstwa.

Analizowałem stosunki na linii Mickiewicz–Kościół i wytykałem księżom cytowanie utworów naszego największego poety po to, aby udowodnić, że Kościół katolicki i Adam Mickiewicz w rzeczywistości rzadko kiedy walczyli we wspólnej sprawie, a niezważający na ten fakt współcześni księża bardzo często sugerują, że było dokładnie odwrotnie. Przede wszystkim jednak po to, aby pytanie o wpływ Mickiewicza na wiarę współczesnych Polaków uczynić jak najbardziej podstawnym. Nie istnieje bowiem w naszym kraju instytucja, która miałaby większy lub równie duży wpływ na kształtowanie wiary tak znacznej części społeczeństwa jak właśnie Kościół katolicki. Kościół, który tak bardzo upodobał sobie Adama Mickiewicza i jego poezję.

Największy problem leży chyba w tym, że wielu księży upodobało sobie sztucznego Mickiewicza. Mickiewicza, który przepełniony patriotyzmem i ogromną wiarą lubił mawiać, że „tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”. Tymczasem taki Mickiewicz nie istnieje. Autor Zdań i uwag nigdy czegoś takiego nie napisał, osobiście wątpię też, żeby kiedykolwiek podobne zdanie powiedział. Cytat ten jest swoistym apokryfem, który najlepiej świadczy o tym, jakiego Mickiewicza pewna część Kościoła potrzebuje i oczekuje. I przez jaki pryzmat postrzega całą jego twórczość.

Jednak „o tym, jacy dzisiaj jesteśmy”, z pewnością nie zadecydował sztuczny, ale jak najbardziej prawdziwy Mickiewicz. Czas na przeanalizowanie domniemanych skutków.

Jest w mojej rodzinnej miejscowości bardzo ładna, dosyć duża i zadbana przydrożna kapliczka. Kilka metrów za nią stoi przy szosie uliczna latarnia. Skonstruowana jest ona 
w taki sposób, że słupy, na których ją umocowano, znajdują się po obu stronach chodnika. Kto idzie tym chodnikiem, musi więc przejść pomiędzy dwoma słupami (niczym pod drabiną). Pamiętam dokładnie scenę, której byłem świadkiem przed kilku laty – idąca chodnikiem kobieta najpierw pobożnie przeżegnała się przed kapliczką, po czym zeszła na trawę i ominęła szerokim łukiem słupy latarni. Bo przecież gdyby między nimi przeszła, 
z pewnością spadłoby na nią takie nieszczęście, że święty Boże nie pomoże. Matka Boska 
z kapliczki też nie.

Zastanawiam się czasem, czy pozorna pobożność bardzo dużej części polskiego społeczeństwa, deklarującej przynależność do Świętego Kościoła Powszechnego, nie jest przypadkiem tak samo wątpliwa, jak katolicyzm Adama Mickiewicza.

Czy wewnętrzne przyzwolenie na wiarę w różnego rodzaju zabobony może być spowodowane na przykład tym, że wśród ludzi Kościoła mało kogo razi dziś, iż tytułowe „dziady” z naszego narodowego arcydramatu – tak chętnie używanego jako źródło cytatów 
o wierze i patriotyzmie Polaków – są obrzędem pogańskim, jeszcze kilka wieków temu potępianym przez ówczesnych kaznodziejów?

Czy nasza religijność nie czerpie przypadkiem podejrzanych elementów z przeróżnych kultur, tradycji, wierzeń, ludowości – podobnie jak z przeróżnych kultur, tradycji, wierzeń 
i ludowości czerpał natchnienie poeta z Nowogródka?

Czy w sprawach wiary nie pociąga nas często to, co tajemnicze, niepotwierdzone, apokryficzne? Czy nie fascynuje nas to o wiele bardziej niż dogmatyczna nauka Kościoła, która każdego katolika bezwzględnie obowiązuje? Czy katolicy nie próbują przypadkiem szukać odpowiedzi na pytania o prawdy wiary zupełnie nie tam, gdzie trzeba? Słowem, czy nie postępują tak, jak niemal od początku literackiej kariery postępował Mickiewicz?

Czy w naszych modlitwach nie zwracamy się często do „karykatury Boga”, niczym Konrad 
z Dziadów części III? Czy nie próbujemy sami Go „wymyślać”? Czy nie kłócimy się z Nim, zarzucając Mu brak miłości, oskarżając o złe zaplanowanie świata? Czy nie lubimy wmawiać sobie, że potrafimy „ograniczać Boga w Jego wszechmocy”, bo bez nas niczego nie może On uczynić? Czy nie robimy z Niego momentami pogańskiego bożka? Albo tyrana, z którym mamy ochotę trochę powalczyć? Czy nie jesteśmy czasem nie tylko „mądrzejsi od papieża”, ale mądrzejsi od samego Stwórcy?

Czy przypadkiem katolikom nie jest łatwiej publicznie, odważnie i zagorzale bronić przed bluźnierstwami imienia Maryi, niż faktycznie dawać świadectwo swojej wiary przez, dajmy na to,  Jej naśladowanie? Czy kiedy jesteśmy opanowani złością, albo – nie daj Boże – nienawiścią do naszych największych wrogów (zarówno tych indywidualnych, jak i zbiorowych), nie jest nam obojętne, czy zemsta, którą co noc śnimy, dokona się z Bogiem czy mimo Niego?

Czy polski katolicyzm nie jest dziś traktowany po prostu jako jedno ze znamion polskości 
i nic poza tym?

Dalej – czy wiara katolików nie jest często oparta na bezmyślnym fideizmie? Czy nadgorliwe przywiązywanie wagi do „przeżyć wewnętrznych” oraz zbyt skrupulatne trzymanie się wskazówek dawanych przez to, co nazywamy uczuciami, przy równoczesnym celowym pomijaniu pierwiastka rozumowego nie sprawia chwilami, że wiara staje się „ślepym ruchem duszy”, a wyznacznikiem postępowania i najwyższym kryterium moralnym jest tak zwane „przeczucie”?

„Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” – pisał w encyklice Fides et ratio Jan Paweł II – czy to drugie skrzydło u części Polaków nie jest aby zwichnięte? No i czy odchylenia od nauki Kościoła – wynikające paradoksalnie z chęci zbliżania się do Boga przez odrzucanie poznania rozumowego, uznawanego często za zwodnicze – nie zachodzą, jak to określiła Skwarczyńska, „niepostrzeżenie dla samego wierzącego”? Czy bardzo wielu ludzi nie idzie tu śladami Adama?

Z przeprowadzanych co jakiś czas ogólnopolskich badań wynika, że bardzo znaczący procent polskiego społeczeństwa wierzy w reinkarnację. Najciekawsze jednak jest to, że część spośród zwolenników koncepcji wędrówki dusz deklaruje jednocześnie katolicyzm… Czy czegoś nam to nie przypomina?

W końcu – czy my dziś, nawet jako katolicy, nie krytykujemy Kościoła i w ogóle całego chrześcijaństwa za to, że brak mu „żywej wiary”? Czy katolików nie kusi momentami, żeby stwierdzić, iż „oficjalni” w rozwoju naszego ducha wcale nam nie pomagają? Że „papież stał się wybornym gospodarzem, prawnikiem, nawet dyplomatą”, ale utracił przy tym „ducha Chrystusowego”? Że Kościołem trzeba „wstrząsnąć”? Słowem – czy nie mamy po prostu ochoty na „odnowienie chrześcijaństwa”?

Ko na wyżej wymienione pytania lub ich większość odpowiedział twierdząco, ten może skreślić znak zapytania w tytule.

Kazimierz Roztocki

___________

Korzystałem z następujących książek i artykułów:

M. Burta, Reszta prawd. „Zdania i uwagi” Adama Mickiewicza, Warszawa 2005;
I. Chrzanowski, Mickiewicz wobec Kościoła w ostatnim kursie Prelekcji paryskich, [w:] tegoż, Wśród zagadnień, książek i ludzi, Lwów 1922;
Z. Kępiński, Mickiewicz hermetyczny, Warszawa 1980;
W. Kubacki, Pierwiosnki polskiego romantyzmu, Warszawa 1949;
Mickiewicz czyli wszystko. Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Adam Poprawa, Warszawa 1994;
K. Rutkowski, Stos dla Adama albo Kacerze i kapłani. Studium w czternastu odsłonach 
o sporze zmartwychwstańców z towiańczykami, Warszawa 1994;
S. Skwarczyńska, Spór o Mickiewicza-katolika, [w:] tejże, Mickiewiczowskie powinowactwa
 z wyboru, Warszawa 1957;
S. Skwarczyńska, Rozważania genologiczne nad dwoma utworami Mickiewicza („Hymn na dzień Zwiastowania N. P. Maryi” i „Słowa Panny”), [w:] Mickiewicz. Sympozjum 
w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Lublin 1979;
A. Witkowska, R. Przybylski, Romantyzm, Warszawa 2007.

* * *

Inspiracją dla powstania niniejszej pracy były także:

panel naukowy „Dziady nasze mają to szczególnie” zorganizowany 4 listopada 2010 roku przez Zakład Literatury Romantyzmu Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego
oraz
konwersatorium „Bóg Adama. Zajęcia o Mickiewiczowym doświadczaniu wiary” prowadzone przez prof. Krzysztofa Rutkowskiego w semestrze zimowym roku akademickiego 2010/2011 w Instytucie Badań Interdyscyplinarnych „Artes liberales” na Uniwersytecie Warszawskim.

* * *

Fragmenty homilii i listu pasterskiego pochodzą ze stron internetowych: www.kielce.opoka.org.pl, www.duszpasterstwo.org oraz www.diecezja.radom.pl.

_______

PRZYPISY:

1. Trudno powiedzieć, na ile rozprawa Skwarczyńskiej była jedną z odsłon historycznoliterackiej walki pomiędzy zwolennikami myśli marksistowskiej a antykomunistami, w której to walce argumenty obu stron w czynieniu z Mickiewicza odpowiednio skrajnie racjonalistycznego obrońcy proletariatu i gorliwego katolika mogły się często zdawać naciągane lub wymuszane. Dla Skwarczyńskiej Mickiewicz był katolikiem przede wszystkim dlatego, że… sam tak o sobie mówił.

4 Comments

  1. Brak mi słów. Chciałoby się napisać, że artykuł znakomity, że zakończenie – używam tego słowa bez poczucia przesady – jest mistrzowskie. Takie określenia wyrażałaby jednak moje ukontentowanie estetyczne, a przecież nie o to mi chodzi. Czytać zacząłem z przekonaniem, iż autor zabrał się po prostu do kolejnej roboty historycznoliterackiej, zbierając w jedno materiały o religijnej niejednoznaczności Mickiewicza, część z tych faktów należy zresztą do powszechnie znanych. Ostatnie zaś słowa zrobiły zaś na mnie wrażenie podwójne – z jednej strony odebrałem je jak łyk świeżego powietrza, z drugiej – poczułem coraz bardziej narastający ciężar na piersi. Tak, to jest świadomość, że ja też jestem trochę winny. Po lekturze przeczytałem z niepokojem „Rozmowę wieczorną”, jeden z tych wierszy, którym zwykłem przyznawać miejsce pośród świetniejszych utworów w poezji polskiej. Nieco odetchnąłem z ulgą, bo nie dostrzegłem w nim niczego niepokojącego. Ale czy tak jest na pewno? Może nadal tam się kryje „skażenie” fideistyczne, tyle, iż ja wolę je uważać za przefiltrowanie tematu przez wrażliwość romantyczną? Tego pewien nie jestem. Wiem mimo to, że nawet w dziedzinie wiary obowiązuje ścisła hierarchia.
    Szczęśliwy jest człowiek, który potrafi pisać o sprawiedliwości, ale o wiele szczęśliwszym jest ten, kto udanie podejmuje temat sumienia. Nawet jeżeli przynosi ze sobą gorycz.

  2. Artykuł świetnie zbiera myśli, które także mi kłębiły się od jakiegoś czasu w głowie. Pierwszy kontakt ze „Zdaniami i uwagami” miałam na lekcjach religii – słynny dystych zamieszczony był w podręczniku do nauki religii rzymsko-katolickiej. Ostatnio patrzyłam z zamyśleniem na tablicę w kościele Krzyża Świętego poświęconą Mickiewiczowi. Takich tablic, typu: „wieszczowi narodowemu wdzięczni rodacy”, jest w Polsce, w kościołach multum. Teraz zastanawiam się, dlaczego i po co to wszystko. Chyba ludzie stworzyli sobie wieszcza na własne potrzeby, wykorzystując do tego osobę Adama Mickiewicza. Ostatnią część artykułu określiłabym jako niezwykle trafne podsumowanie postawy większości współczesnych „katolików”. Oni sami, zbuntowani przeciwko wierze, z której wyrośli, działają na niekorzyść tych, którzy jeszcze – dalecy od fideizmu – prawdziwymi katolikami pozostali.

  3. Brawo! Praca rzeczywiście obszerna, styl i jaka lekkość pióra. Jednak – według mnie – tytuł nie jest do końca adekwatny. Rozumiem, że chodziło, o to, by ukazać powiązanie między Bogiem kreowanym przez Mickiewicza, a Bogiem dzisiejszego Polaka?.
    Chciałbym podkreślić, że na nasz obraz Boga, czy też (posłużę się słowami autora) naszą „karykaturę Boga” wpływ ma przede wszystkim relacja, jaką tworzymy z naszym ojcem ziemskim. Jeden z teologów – Ks. Góral -zauważa, że: „w zależności od postawy ojca wobec dziecka, od przyjemnych lub przykrych doznań w kontaktach z ojcem, dziecko kształtuje sobie obraz Boga” Zatem zaburzona identyfikacja z rodzicami powoduje powikłania w obrazie Boga. Po przeczytaniu artykułu odniosłem wrażenie, jakoby to kaznodzieje cytujący Mickiewiczowskie „herezje” byli odpowiedzialni za wypaczony obraz Boga. A homilia to także gatunek literacki i rządzi się swoimi prawami. Co powinniśmy odczytać z Mickiewiczowskich utworów? To pytanie najlepiej postawić Mickiewiczowi. Jeśli zaś kogokolwiek nurtuje pytanie: co znów „przewodnik duszy” miał na myśli cytując utwór literacki w swoim kazaniu, wystarczy podejść i go zapytać.
    Może zatem, Drogi p. Kazimierzu, należałoby raczej przeprowadzić analizę relacji rodzinnych Mickiewicza i odnieść je do kreowanej przezeń idei Boga. Myślę, że można byłoby dojść do wielu ciekawych wniosków.
    Życzę nieustannego „rozwoju ducha”, a gdyby potrzebna była pomoc… adres ten sam:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *