Pomiędzy Muzeum Narodowym a Muzeum Fryderyka Chopina, mniej więcej na wysokości skarpy, rozciąga się niewielki park, który rozdziela Śródmieście Północne od Powiśla. Zejść ze skarpy na dół można albo przez dworzec PKP Powiśle, albo ulicą Tamka, na wysokości wspomnianego Muzeum Chopina. Park zaś — wąski, zielony pasaż — jest często niezauważany, zupełnie jakby był marginesem błędu miejskiego architekta; coś tam kiedyś miało powstać, ale nikt już do końca nie wie co. Ostatecznie więc ufundowano ławki, wyregulowano alejki parkowe, a potem jeszcze zbudowano plac zabaw. W dni wolne od pracy można tu spotkać idących pod rękę staruszków albo psy ze swoimi właścicielami, natomiast w ciągu dni roboczych na parkowych ławkach najczęściej zasiada wagarująca młodzież z pobliskich liceów: Zamoyskiego i Dąbrowskiego, o czym sam miałbym w zasadzie wiele do powiedzenia.

Przesiadywanie na ławkach w pobliżu Tamki ma w dodatku jeszcze jedną, niezwykłą zaletę: z sąsiadującego z parkiem Uniwersytetu Muzycznego dochodzą nieraz odgłosy nieśmiałych prób studentów, co tworzy oryginalną, niełatwą do opisania atmosferę. Wiele osób przychodzi zresztą pod Uniwersytet Muzyczny specjalnie po to, aby posłuchać prób, choć oczywiście nikt się do tego wprost nie przyzna.

Nie ulega jednak wątpliwości, że tym, co najbardziej zachęca do odwiedzenia parku, jest widok ze szczytu skarpy na rozciągające się wzdłuż rzeki Powiśle. Nie ma tam (na szczęście) niczego w rodzaju tarasu widokowego. Panoramę byłej dzielnicy biedoty można podziwiać tylko w jeden, dość egzotyczny sposób: przez szeroko rozstawione, czarne kraty, będące częścią ogrodzenia klasztoru sióstr szarytek.

Wiekowe ogrodzenie, bardzo zniszczone i w wielu miejscach pomazane sprejem, od strony zachodniej rozciąga się na krawędzi skarpy, przez co mogłoby uchodzić za relikt dawnego podziału Śródmieścia na część lepszą (związaną z Traktem Królewskim) i gorszą (powiślańską). Rzecz jednak w tym, że ogromną część położonego pod skarpą Powiśla zajmuje właśnie teren klasztorny. Wymyka się on łatwym klasyfikacjom, ponieważ ze względu na monstrualny – jak na warunki miejskie – rozmiar nie pasuje ani do części lepszej, ani gorszej; jest dziurą zieleni w środku zszarzałego miasta.

Wszystko to staje się jeszcze bardziej osobliwe w obliczu faktu, że wielki teren klasztoru jest praktycznie niezagospodarowany: oprócz kompleksu klasztornego, który zajmuje może jakieś 30% przestrzeni, pustą ziemię porastają nieliczne drzewa. Nie utworzono nawet alejek parkowych dla sióstr, gdzieniegdzie tylko stoi niebieska ławka, a nieopodal ogrodzenia można dostrzec samotny krzyż. I to jest chyba największy sekret Powiśla: dlaczego ten ogromny teren, którego wartość w gotówce trudno sobie nawet wyobrazić, leży niemal odłogiem od setek lat (klasztor w 1659 roku ufundowała Maria Ludwika Gonzaga, a kompleks budynków powstawał w ciągu następnych stu lat), skoro wszędzie wokół powstają osiedla mieszkaniowe i przestrzeń miejska nieustanie się pomniejsza? W czyim interesie jest obecny stan rzeczy?

Sprawa jest z pewnością dość zagadkowa, ale niekoniecznie przygnębiająca. Taka niejasność niewątpliwie zwiększa urok miasta, stwarza pole do interpretacji. Uwielbiam w sobotnie przedpołudnia (a już szczególnie zimą, gdy leży śnieg) wysiąść z pociągu na dworcu Warszawa Powiśle i przespacerować się wzdłuż ogrodzenia klasztornego w kierunku Tamki. (Polecam spacerowanie w sobotnie przedpołudnia, to najlepszy moment w tygodniu na tę aktywność). Zwykle o tej porze nie ma w parku tłumów, co więcej, trudno wtedy spotkać zalegających ławki miejscowych pijaczków, którzy przez hałaśliwą ekspresję swoich emocji bardzo utrudniają kontemplację. Potem, gdy dojdzie się już do Tamki, można zejść nią w dół, do skrzyżowania i skręcić w lewo w ulicę Topiel. Topiel wkrótce zamienia się w Browarną, a po lewej stronie wyłaniają się ze szczytu skarpy znane wszystkim studentom mury Pałacu Kazimierzowskiego.

Sprawą oczywistą jest, że od momentu, gdy Bolesław Prus wysłał swego Wokulskiego na „medytacje” po Powiślu, a więc grubo ponad wiek temu, osiedle to zdecydowanie zmieniło swój charakter i nie sposób już traktować go jako ostoi dla drobnych handlarzy i biednych rzemieślników. Za sprawą poszerzenia „dzielnicy uniwersyteckiej”, a także za sprawą wielu niemal pionierskich inwestycji (nowa Biblioteka Uniwersytecka, nowoczesne bloki mieszkaniowe przy Dobrej, wreszcie niedawno otwarte Centrum Kopernika) osiedle to staje się coraz bardziej prestiżowe. Wszystko to, na szczęście, nie psuje jednak specyficznej, powiślańskiej atmosfery, która bardzo sprzyja spacerom. Choć Powiśle administracyjnie należy do Śródmieścia, a więc stanowi — przynajmniej na mapie — centrum stolicy Polski, panuje tu względny spokój (wyjątkiem jest wiecznie zakorkowana Tamka). Można odnieść wrażenie, że jednocześnie w wielkim mieście się jest i nie jest. Ponadto – spacerując po Powiślu – łatwo odczuć, iż przebywa się w swoistej enklawie, z jednej strony bowiem granicę zarysowuje krawędź skarpy, a z drugiej – brzeg Wisły. Człowiek podąża więc tym naturalnym pasażem i nim się obejrzy, stoi już na Mariensztacie.

* * *

Gdy ostatnim razem wybrałem się na zwyczajowy spacer i — jak zawsze — przystanąłem, by poobserwować panoramę Powiśla przez szeroko rozstawione, czarne kraty ogrodzenia klasztornego, zupełnie przypadkiem usłyszałem osobliwą opowieść na temat dziejów klasztoru.

Szpital szarytek odegrał ogromną rolę podczas epidemii cholery w Warszawie. Większość chorych z tego rejonu trafiała właśnie pod opiekę sióstr. Nie jest żadną tajemnicą, że zaraza zabijała tysiące ludzi, nawet pomimo rzetelnej opieki szarytek. Nie wiadomo było, co robić z ciałami zmarłych, których liczba wciąż wzrastała. Ostatecznie zdecydowano się ponoć na pochowanie ich na ogromnym terenie klasztoru. W chwili obecnej przeniesienie szczątków w inne miejsce miałoby być niemożliwe ze względu na trwający wciąż rozkład bakterii. Tym bardziej niemożliwe byłoby zagospodarowanie terenu w jakikolwiek sposób.

Być może ta historia jest całkowicie nieprawdziwa. Może za nią oczywiście przemawiać fakt, że nieznane jest inne wytłumaczenie obecnego – dość irracjonalnego – stanu rzeczy, z drugiej strony znalazłoby się zapewne gros argumentów przemawiających na jej niekorzyść. W internecie odnalazłem jedynie informację, że szarytki faktycznie opiekowały się ofiarami zarazy, dzięki temu zresztą powstała ich legenda (najpierw, w czasie potopu szwedzkiego – odszukiwały biedaków dotkniętych zarazą, a potem – w trakcie zarazy morowej w roku 1677 – zabierały do swego ambulatorium chorych, których nie stać było na leczenie w płatnych szpitalach miejskich).

Jednak niezależnie od wszelkich wątpliwości, historia ta bardzo pasuje do powiślańskiego klimatu. „Cmentarz” jest zawsze obok, można go obserwować zza krat, lecz nigdy nie jest na wyciągnięcie ręki. Teraz uchodzi za oazę spokoju w środku miasta, zielony przyczółek, ale kiedyś rozgrywały się tutaj sceny dantejskie. Po tych scenach nie ma dziś wprawdzie ani śladu, ale niewzruszony, klasztorny spokój prowokuje wyobraźnię o wiele bardziej niż jakiekolwiek tablice czy głazy pamiątkowe.

Artur Hellich

foto: Klasztor ss. Szarytek / warszawamoimoczkiem.blogspot.com

9 Comments

  1. Z przyjemnością przeczytałam ten tekst – budzi on wspomnienia z czasów licealnych. Skwer Bohdana Wodiczko (bo tak oficjalnie nazywa się park przy Akademii Muzycznej) służył nam, uczniom Dąbrowskiego, za miejsce rozgrzewek i ćwiczeń, którymi bezlitośnie męczyła nas pani T. Pamiętam, że wtedy nienawidziłam tych setek schodków, po których trzeba było wbiegać niezliczoną ilość razy (przy okazji należało zaliczyć również przepisowe potknięcie, za wywrotkę nauczycielka stawiała nam nawet plusy do dziennika), ale teraz, gdy zdarza mi się tamtędy przejść, zawsze uśmiecham się do swoich wspomnień, związanych nie tylko z wuefem, lecz także z jednymi z pierwszych doświadczeń picia piwa w plenerze.
    A historia szarytek i domniemanego cmentarza jest bardzo ciekawa, warto byłoby gdzieś to sprawdzić :)

    1. Dziękuję za komentarz!
      Na początku drugiej klasy liceum, tuż po inauguracji, poszedłem ze swoją klasą do na plac zabaw koło Akademii, aby napić się piwa. Strażniczka miejska, pani Mariola, przyłapała nas i wypisała nam mandaty. Z powodu tego jednego piwa mieliśmy potem w szkole (Zamoyskim) wiele nieprzyjemności.

      Co do historii szarytek i „cmentarza” – w internecie niczego nie znalazłem, może trzeba by zapytać kogoś związanego z klasztorem?

      Pozdrawiam
      Artur

  2. Bardzo ciekawa historia z tym cmentarzem cholerycznym na Powiślu, nigdy o tym nie słyszałem. Mnie również strasznie intryguje ten rejon i chociaż nietrudno znaleźć wiele miejsc w śródmieściu będących oazą spokoju (Warszawa wbrew pozorom jest bardzo luźno zabudowanym miastem), to to miejsce ma w sobie coś szczególnego.
    Powiśle bardzo się zmieniło w ciągu ostatnich 15, 20 lat. Przez dziesiątki lat było dzielnicą biedoty, a teraz pięknieje w oczach, a poza tym ma dosyć specyficzny klimat. Zachowało się tutaj, szczególnie bliżej Solca, relatywnie dużo przedwojennej zabudowy, również dobrej modernistycznej architektury okresu międzywojennego.

    1. Dziękuję za komentarz,
      o Solcu już nie chciałem pisać, bo to temat na inny artykuł, choć dla mnie stanowi wraz z Powiślem integralną całość. Cieszę się, że nie tylko ja czuję ten „specyficzny klimat” :)
      Pozdrawiam
      Artur

  3. mieszkałem kiedyś dawno temu jako 15latek na powiślu na browarnej i muszę przyznać, że jest to jeden z fajniejszych okresów w moim życiu. W sumie można to trochę porównać do klimatu praskiego, tyle że ludzie z powiśla są spokojniejsi. Dla mnie ten fragment Warszawy stanowi jeszcze enklawę prawdziwych Warszawiaków i chodź sam jestem inastrańcem to miło jest tam się wtapiać w „tłum”. Niezależnie od pory dnia jest zawsze ten sam mgłą spowity zawiesisty spokój i słońce. To tak jak palić papierosa w wilgotny dzień, dym rozprzestrzenia się wolno powoli po ulicach ktoś krzyknie a to zaraz się ktoś uśmiechnie, pies zaszczeka, tyn dym robi wszystko to czego nie robi normalnie.

  4. Mieszkam w Warszawie od niedawna i zawsze obiecuję sobie, że zwiedzę Powiśle gruntownie. Przemykając do biblioteki, nigdy nie mam na to czasu. Moim zdaniem to naprawdę intrygująca dzielnica a Twój interesujący artykuł przekonał mnie, że się nie mylę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *