Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że gdybyśmy zapytali kilka przypadkowo spotkanych na ulicy osób, kto to taki Paweł Kapliński, zaobserwowalibyśmy całą paletę zachowań wyrażających to samo: nie znam człowieka.
W kulturze polskiego hip-hopu (a przynajmniej u jej początków), gdzie „prawdziwy beat street, podwórka i ksywki”[1], nie ma to znaczenia. Ten świat, hermetyczny w założeniach i zorganizowaniu pewnej zbiorowości ludzkiej, rządzi się własnymi prawami. Dla tzw. chłopaków z osiedla imię i nazwisko figuruje w dowodzie osobistym, funkcjonuje w kontaktach z rodziną – i tyle. To tylko podstawowy sposób rozpoznania społecznego, im samym kojarzący się z przynależnością do tłumu szarych, nieróżniących się od siebie Janów Kowalskich, zamieszkujących ten czy inny blok.
Niektórzy z tych chłopaków mają szczególne poczucie odrębności. Udowadniają przed sobą i innymi, że sytuacja społeczna i „beton” nie pożarły doszczętnie ich naturalnych uczuć; kiedy indziej postanawiają zamanifestować swoje poglądy dotyczące zastanych realiów, które ich tłamszą.
W tak oczywistych warunkach musi nastąpić ruch, wartki strumień buntu, który – chociaż pochodzi z różnych źródeł – jako proces łączy osoby o podobnej mentalności oraz podobnym położeniu i wyprowadza je na szerokie wody aktów kreowania. Zaspokajając typowe dla człowieka pragnienie pozostawienia po sobie śladu, osoby te zaczynają podejmować działania kulturotwórcze. Zważywszy na kręgi, z jakich pochodzą, bardzo często wiąże się to ze współtworzeniem i – co za tym idzie – reprezentowaniem właściwej dla tego środowiska kultury hip-hopowej. Przekuwając myśli i emocje na rymy komponowane pod bit, dokładają kolejną cegiełkę. Sprawiają, że rap staje się pomnikiem twardszym niż ze spiżu.
Dzięki wymienionym działaniom raper, już nie everyman, zaczyna się wyróżniać, staje się na tle innych Janów Kowalskich kimś wyjątkowym. Tej wyjątkowości trzeba nadać jakiś kształt, jakiś symbol oderwania od szarej tkanki społecznej. Dlatego twórca hip-hopowy obiera nowe imię, niekiedy zawierające w sobie informacje na temat jego osobowości i preferencji. Zgodnie ze słowami ‘donGURALesko’, poznańskiego rapera: „ja to ja, a nie imię i nazwisko”[2] – niezwykle ważne jest dla twórcy hip-hopowego zamanifestowanie własnego „ja”, utożsamienie się z przybraną ksywą, sylwetką, której sam autorytatywnie nadał formę. Natomiast puszczenie opatrzonych tym imieniem tekstów w eter staje się swoistą inicjacją, narodzeniem na nowo dla docelowej rzeczywistości – tej, w której się odnajduje, która jest prawdziwie jego. To jak rytuał przejścia od zwykłego istnienia w plemieniu do realnego uczestniczenia w nim poprzez pokonanie odpowiednich prób, przy akceptacji starszych współplemieńców.
Gdzieś w tym wszystkim można także odnaleźć typową postawę egzystencjalną, za którą stoi z jednej strony potrzeba zerwania z determinizmem „imienia i nazwiska”, świadomy proces autokreacji, z drugiej – wzięcie pełnej odpowiedzialności za swoje wybory, pragnienie szczerości i poważnego potraktowania przez otoczenie, z którego chce się wybić.
Tak więc spotykamy się z dualistyczną sylwetką rapera: jeden z nich istnieje pod imieniem i nazwiskiem, drugi pod pseudonimem. Jednak to ten drugi stoi za tekstami i nagraniami, za przekazem, który trafia do nas na ścieżkach dźwiękowych. Nic więc dziwnego, że jesteśmy w stanie wymienić wiele pseudonimów popularnych w świecie hip-hopowym, nie wiedząc nawet, jak ich posiadacze mają właściwie na imię i nazwisko. Obchodzi nas ten drugi raper.
Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że gdybyśmy zapytali kilka przypadkowo spotkanych na ulicy osób, kto to taki PEZET – wyniki sondy uległyby znacznej zmianie. Bowiem – bez względu na czyjeś upodobania – jest to postać dobrze znana na arenie polskiego hip-hopu, a także często się zdarza, że ludzie niezwiązani z tą muzyką, tym środowiskiem gdzieś coś o nim słyszeli.
***
Skoro już namierzymy tego istotnego, tego „drugiego” rapera, znanego nam z tzw. ksywy, aby podjąć ciekawą analizę – lub może raczej w tym wypadku grę – należy zwrócić uwagę na to, jak łatwo przechodzimy ponad prawdziwym znaczeniem twórcy hip-hopowego, które, wbrew pozorom, nie jest oczywiste.
Przyjęliśmy spontanicznie, że skupiamy się na raperze dostępnym pod pseudonimem. Dlaczego? Oczywiście z perspektywy słuchacza muzyki to może najzupełniej wystarczać, lecz ta specyficzna forma przekazywania treści skłania do uważniejszego wnikania w warstwę tekstową. Niezwykle łatwo wtedy przejść od słuchania do „czytania” utworów hip-hopowych. Jak czytać rap? Rap, który wyjściowo był „trueschoolowy”[3], który w dalszym ciągu zawiera tak silny pierwiastek autobiografizmu?
Z filologicznego punktu widzenia – bo na ten będzie położony nacisk w tym artykule – znajdujemy się w specyficznej sytuacji, kiedy zacierają się granice pomiędzy „bohaterem tekstu” (podmiotem lirycznym, narratorem itd.) a autorem. Na podstawie treści podanych przez rapera w formie „muzycznego pamiętnika” wyrabiamy sobie o nim opinię, budujemy w głowie obraz – i to ciekawe – już nie raper
a jako artysty, nie konstrukcji literackiej, ale zwykłego człowieka, mającego ileś lat, posiadającego konkretny status społeczny, czasami już nie młodego chłopaka z osiedla, ale żonatego mężczyzny, ojca dwójki dzieci. Czy zatem możemy całkowicie oderwać się od choćby wspomnienia o tym „pierwszym” twórcy, figurującym pod imieniem i nazwiskiem?
Dlatego sądzę, że interesującym punktem wyjścia będzie nałożenie na teksty kawałków hip-hopowych autorstwa Pezeta rozważania o Pawle Kaplińskim; zastanowienie się, jaki jest Paweł przez pryzmat Pezeta, co kreacja mówi o człowieku z krwi i kości, jakie są relacje pomiędzy autorem i bohaterem tekstu.
Przedstawiony wstęp służy socjologicznemu umotywowaniu problemu, który mam zamiar wziąć pod uwagę podczas dalszych badań utworów warszawskiego artysty. Dodatkowo poddam jego teksty analizie i subiektywnej interpretacji. Faktografia będzie przeplatać się z moimi osobistymi wrażeniami estetycznymi dotyczącymi twórczości rapera. Ze względu na obszerność tematu, pominięcie produkcji dokonanych w składzie Płomień 81 oraz wszelkich featuringów[4] jest ruchem zamierzonym. Postanowiłem skupić się na pierwszych czterech solowych płytach[5] oraz przyjąć następujący porządek zawarty w dwóch częściach artykułu.
Pierwsza część będzie dotyczyła kalejdoskopowego obrazu bohatera, jakiego kreśli Pezet w swoich utworach. Przyjrzymy się kondycji jednostki obecnej na wszystkich czterech krążkach, by zadać sobie pytanie, co na przestrzeni tego paroletniego materiału ulega modyfikacji, a co pozostaje niezmienne. Przedstawiona zostanie też propozycja na odczytanie wymienionych płyt jako pewnej zgrabnej całości, na którą dodatkowo składają się spójne wewnętrznie elementy w postaci poszczególnych albumów. By to unaocznić, każda płyta (jej klimat, immanentna kompozycja itd.) poddana będzie charakterystyce oraz porównaniu z innymi; pod względem tekstualnym i muzycznym.
Drugą część poświęcę szczegółowej analizie i interpretacji wyselekcjonowanych utworów z wcześniej wybranego materiału. Obiektem obserwacji będzie zarówno treść, jak i forma, język występujący w omawianych przykładach. Interesować mnie będą również rozważania w ramach całych kompozycji: bit + tekst. Chciałbym, żebyśmy wspólnie zbadali synestetyczne efekty relacji dźwięku i słowa oraz zastanowili się, dlaczego pewni twórcy wybierają taką drogę przekazu i jak to może wpływać na odbiór.
Gdy zaczynałem skrupulatnie studiować twórczość Pezeta, bardziej świadomie słuchać jego muzyki, temat wydawał się w zasadzie prosty. Chodziło przede wszystkim o nakreślenie sylwetki rapera oraz odczytanie wybranych, najbardziej reprezentatywnych w moim mniemaniu, utworów. Z czasem okazało się jednak, że pierwotnie wyznaczony przedmiot badań prowadzi mnie w coraz to nowe obszary przemyśleń, podczas których wyłaniają się kluczowe pytania o sposoby współczesnego traktowania rapu, a także polskiej kultury hip-hopowej w ogóle. Dlatego – mimo wyznaczonej trasy do celu – chciałbym, by czytelnik podczas tej podróży miał świadomość obecności tych obszarów i pytań. Wtedy może się okazać, że kawałki, które w ogóle nas nie interesowały lub które traktowaliśmy jednowymiarowo, odsłonią przed nami nowe znaczenia, dając szanse na jeszcze niejedną wyprawę.
Jakub Sawicki
[1] Fragm. utworu To tylko ja Pezeta z płyty Muzyka Klasyczna.
[2] Fragm. utworu Palę majki donGURALesko z płyty Totem Leśnych Ludzi.
[3]Pojęcie trueschool (ang. prawdziwa szkoła) nie jest do końca sprecyzowane, zarówno przez badaczy kultury hip-hopowej, jak i przez samych jej współtwórców – często się zdarza, że w tym środowisku pewne zjawiska są rozumiane ogólnie, potocznie, skąd bierze się wielokrotność interpretacji i ocen. Jednak w tym wypadku zdania są zbieżne i określają trueschoolowy styl rapu zarówno pod względem konstrukcji, jak i treści utworów do niego zaliczanych. W kwestii kompozycji istotne są tu odniesienia do korzeni rapu i pokazów lingwistycznych umiejętności oraz przykładanie dużej wagi do formy. Charakterystyczne rozwiązania brzmieniowe w trueschoolu, to np. klasyczne sample, wykorzystanie brzmień instrumentów (pianino, skrzypce, gitara elektryczna, trąbka, saksofon), bębny z tzw. złotej epoki hip-hopu wczesnych lat 90., melodie niekiedy bliższe muzyce funkowej. Jeśli chodzi o treść, kawałki trueschoolowe poruszają z reguły poważne tematy egzystencjalne (relacje międzyludzkie, wspomnienia, trudności życia codziennego, problem biedy, marginalizacji społecznej i niezrozumienia przez otoczenie, refleksje nad zjawiskami globalnymi lub problem prezentacji systemu wartości) zaczerpnięte z autopsji rapera. Są to szczere wynurzenia, „głosy z wewnątrz”, bezpośrednio formułowane myśli oraz bezkompromisowo wypowiadane komentarze do otaczającej rapera rzeczywistości. Metafory często opierają się na porównaniach, skojarzeniach bliskich codzienności twórcy.
[4] Chodzi o występy gościnne w kawałkach innych artystów.
[5] Muzyka Klasyczna, Muzyka Poważna, Muzyka Rozrywkowa, Muzyka Emocjonalna.
Pomysł i plan przedstawienia twórczości Pezeta zapowiada się niezwykle ciekawie. Powiedziałam, że tego się wymaga od klasyki – jeśli tylko można nazwać Pezeta klasykiem. Na pewno starym wyjadaczem, który jest „po prostu dobry”, którego nie da się złamać.
Super, że bierzesz pod lupę 4 płyty, które tworzą jakby całość. Nie tylko przez tytuł – prosty, ale nie prostacki, tytuł, który całkowicie oddaje klimat i jest swoistym opisem płyty w dwóch słowach, gdzie połową tytułu jest po prostu wyraz 'muzyka’. Warto go przypominać, warto przypominać słuchaczom po co wydaje się płyty. Nie tylko hajs, ale MUZYKA. Ale nie o tym rzecz. 4 płyty, ale historia jednego życia… życia które nadal trwa. Co dalej, co po Emocjonalnej? Fajnie, jakbyś przebrnął tez przez „Dziś w moim mieście” i single z „Radio Pezet”. To jest naprawde duży krok, nagrania z Koka Beats i duet z Małolatem są ogromnym postępem jeśli chodzi o bit i tekst. Zmiany zmiany zmiany.
Najbardziej lubię w Pezecie to, że mimo że wciąż się zmienia, idzie doprzodu, że ludzie narzekają na jego nowy styl, on wciąż jest dobry. Skubany jeden.;-)
Dzięki Ci za pierwszą część artykułu, czekam z niecierpliwością na c.d.