LJN: „Ballada o kapciach”

Zwiększenie ilości wydawanych ostatnio książek eseistycznych może świadczyć negatywnie o czytelnictwie (nikt nie chce czytać powieści), ale też może sugerować problem wydawnictw, które szukają nowych kanałów komunikacji z czytelnikiem. „Czarne” od wielu lat konsekwentnie wydaje znakomite książki naznaczone znakiem biegłego pióra i sprawnego oka, więc tu – mamy do czynienia z kolejnym, trafnym strzałem w zmysły czytelników.

Aleksander Kaczorowski wsławił się jako tłumacz utworów czeskiego prozaika Bohumiła Hrabala. Jego wykształcenie slawistyczne i zamiłowanie do czeskiej literatury oraz czeskości zaowocowało wydaniem debiutanckiego zbioru esejów Praski elementarz. Tego gatunku autor trzyma się nadal, czego doskonałym dowodem jest Ballada o kapciach – niedawno wydana przez wydawnictwo „Czarne” książka eseistyczna.

Jest to opowieść o okolicach Grodziska Mazowieckiego. Takie umieszczenie centrum świata opowieści jest ważne dla samego autora – losy jego przodków są silnie związane z tym regionem. Historia nie jest jednak skupiona wyłącznie na tym punkcie – macki narracji szybko sięgają najdalszych zakątków kraju i świata.

Wstępem do książki jest fragment tekstu – domniemanie autora o swoich przodkach, których chce faktycznie odtworzyć. Chociaż – nie do końca wiadomo, jak chce to robić, bo same ślady wydają się jedynie cieniem czegokolwiek, co mogłoby przybliżyć mu sylwetki praojców. Książka ta jest bowiem zdominowana przez domniemywanie – pełne wątpliwości, ale zawierające w sobie wiele woli twórczej autora. W sukurs idą mu pamiątki po przodkach (zdjęcia, które pojawiają się dosyć licznie w bryle tekstu, wspomnienia matki autora i informacje archiwalne, które nie ulotniły się w czasie wojennej pożogi), ale i jego kreatywność i odtwarzanie historii według określonego schematu. Schematu przepełnionego nadzieją i interpretacją dziejów.

Powroty autora, bo tak należy nazywać motywy powiązane w tę opowieść, są wielowątkowe – w swojej pracy często porzuca wywód, by zacząć opisywać jeden szczegół historii i zacząć go obracać niemal jak proustowską magdalenkę. Obracać, by potem wrócić, jakby nigdy nic, do porzuconego wątku. Najwięcej takich przeskoków pojawia się w pierwszej części książki, skupionej głównie na pochodzeniu przodków i samego autora. Struktura tej narracji przypomina tu korale utkane z licznych spiral, które swój początek i koniec mają w nici, na której są zawieszone – takie powroty stają się ciekawymi ornamentami, bez których opowieść stałaby się zwykłym wyciągiem z metryk.

Tekst jest idealnym przykładem White’owskiej tezy „o tworzeniu opowieści o historii”. Autor bardzo mocno dowodzi tego poprzez przedstawianie faktów w sposób daleki od podręcznikowości. Bazując na informacjach zawartych w kanonicznych źródłach, tworzy własną historiozoficzną narrację dotyczącą mazowieckiej zbiedniałej szlachty, jej miejsca w polskim systemie społecznym po rozbiorach, powstaniach i rewolucji industrialnej. W odbiciu zwierciadeł twórczych Dąbrowskiej i Reymonta tworzy swój obraz okolic żyrardowskich. Ci wielcy pisarze polscy końca ostatniego tysiąclecia stają się dla niego przyczynkiem do nakreślenia alternatywnego, zamazanego przez cenzurę i późniejsze uproszczenia, wizerunku wsi mazowieckiej – pełnej ludzi postawionych pod ścianą codzienności, dotkniętych impasem i stłamszeniem przez dwór. Do tego ciekawie przedstawił relacje polsko-żydowskie na terenie, nomen omen, niemal całkowicie semickiego Grodziska (przed wojną stosunek Polaków do Żydów wynosił 20 do 80) i okolicznych chłopów, trudne porozumienia i wielkie spory między nimi. W tej sferze Ballada o kapciach jest traktatem antropologiczno-historycznym. Jednak ten element książki jest tylko tłem dla jej meritum – rodziny Kaczorowskiego (który w sumie wywodzi się od Kaczorów, a szlachecka końcówka -ski została dodana do nazwiska przez któregoś z przodków w czasie jednej z wielu zawieruch historycznych).

Elementem, który w jakiś sposób staje się centrum świata rodziny Kaczorowskich są kapcie przysłane z Ameryki przez jedną z sióstr babci autora. W sumie to one są jednym ze skrawków, z których utkana jest płachta mitu założycielskiego narratora-autora. Ciągłe dowodzenie swojej tożsamości jest momentami wręcz nachalne, ale i skuteczne – czytelnik czuje się przez niego przekonany. Wszystkie jego wyobrażenia (jakby to rozmawiał ze swoim dziadkiem – to już delikatnie zalatuje Jungowskimi koncepcjami) czy rekonstrukcje są spójne – to może sugerować czytelnikowi, że faktycznie, tak było. Chociaż można się zapomnieć i dopowiedzieć słówko „prawdopodobnie”. Dlatego ujmuję metodę pracy autora jako rekonstrukcję.

Z czasem narracja zmienia swoje proporcje – autor w okolicach drugiej połowy tekstu przestaje przyglądać się swojej rodzinie, a zaczyna analizować tło, na jakim obserwuje swoją historię. Skupiając się na czasach industrialnych, pokazuje pozorność „wewnątrzmazowieckiego dyskursu kresowego”, jak to można nazwać, a wskazuje na rewolucyjny dla świata charakter rewolucji przemysłowej. Na przykładzie jednej z fabryk pokazuje, jak materiały wytwarzane w jednej z żyrardowskich instytucji trafiały na front turecki, a sama fabryka stała się kością niezgody polsko-francuskiej w okresie międzywojennym. Podobnie zapatruje się on na pozorną prowincjonalność swojego „kraju lat dziecinnych” – wskazuje dworek w Żelazowej Woli jako miejsce narodzin Chopina, które staje się też przykładem fałszowania historii – wszak wielki polski kompozytor nie urodził się w pięknym dworku, ale w chałupie z klepiskiem, z której z resztą młody Fryderyk szybko został zabrany.

Również pojawia się wspominka o Stanisławie Rembeku – pisarzu osiadłym w okolicach Grodziska, autorze książek historycznych. Postać ta staje się chyba najwyraźniejszym przykładem relatywizmu spojrzenia na historię. Opisany przez tego prozaika granatowy policjant Franciszek Kłos w relacjach, na które powołuje się Kaczorowski okazuje się o wiele bardziej niejednoznaczną postacią, niż by to wynikało z opowieści Rembekowskich. Podobnie ma się sprawa z dziennikami, jakie pozostały po tym „wojennym opowiadaczu” – pojawia się w nich wspominanie o lepszym traktowaniu Żydów w czasie wojny niźli Polaków; wreszcie skazanie na zapomnienie okrucieństw wojennych poprzez nieopisywanie ich w dzienniku – te metody podjęte przez Rembeka idealnie pasują do sposobu opisu i interpretowania historii przez Kaczorowskiego; opisu pełnego luk dokonanych przez przemilczenie i ogień, pełnych interpretacji i subiektywizmu, ale i dopowiedzeń ze współczesnej perspektywy.

Taka niegodność do podtrzymywania pamięci pojawia się niejednokrotnie w tekście – jest ona z jednej strony karą za przewiny; z drugiej – przyznaniem się do takowej (chociażby przez przywłaszczenie sobie nagrobków żydowskich jako kamieni do studni). Funkcjonuje ona również jako obarczona subiektywizmem.

Ballada o kapciach jest tekstem wymagającym; wymagającym wiedzy historycznej, literackiej i społecznej – bez tych zasobów wiele elementów będzie miało tylko dosłowny charakter – zamierzone przez autora odwoływanie się do innych kontekstów niestety nie będzie skuteczne, a zrozumienie tekstu – niepełne. Mimo tego jest to ciekawa opowieść o wewnętrznych kresach, mazowieckim uboczu, które ma swoją małą-wielką historię, a która to bywa pomijana. A postać autora i jego rodzina… są tylko pretekstem do rozpoczęcia opowieści o ludziach, historii i miejscach. Historii przekonującej, pełnej wewnętrznych znaczeń i perswazji, nie umykającej określeniu jej jako subiektywnej. Czego w całym tekście dowodzi autor.

Bartosz Raducha

Tekst pochodzi z bloga Bartosza Raduchy – http://kurierliteracki.blogspot.com – prowadzącego audycję „Kurier Literacki” w Radiu Aktywnym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *