LJN: „Tajny dziennik” Mirona Białoszewskiego

Pisz wszystko. To ty jesteś ten na uboczu, ten nie biorący udziału, jak lala-joga.
Leszek  Soliński

1.

Jakie skojarzenia niesie ze sobą tytuł Tajny dziennik? Wydawałoby się, że potencjalny odbiorca tak nazwanego pamiętnika powinien oczekiwać zawartych w tekście fascynujących tajemnic i głębokich wyznań. Kupujący tę książkę, prawdopodobnie zastanawiali się, jakiego rodzaju tajne informacje zdobędą po przeczytaniu 900 stron zapisków Białoszewskiego. Jeszcze więcej prawdy o PRL-u? Nieujawnione dotąd pikantne anegdoty z życia literackiej bohemy tamtych czasów? Homoseksualne ekscesy poety opisane ze szczegółami? A może po prostu – nareszcie – kompleksowy portret „Mistrza Mirona”, który przez tak wiele lat wymykał się wszelkim próbom scharakteryzowania i opisu do tego stopnia, że z konieczności myślano o nim jako o „poecie pustelniku”, „pokornym, franciszkańskim i raczej bezpłciowym piewcy zwyczajności, od pieca i łyżki durszlakowej”?

Białoszewski zdecydował, że Tajny dziennik będzie mógł zostać oddany do druku dopiero w 2010 roku. Początkowo chciał zezwolić na rok 2000. Po krótkim zastanowieniu uznał jednak, że to data zbyt wczesna. Tymczasem 900 stron tych zapisków to – jak się wydaje – zupełnie zwyczajne notatki! Jedynym powodem, dla którego poeta nie zechciał oddać ich do druku za życia, jest – przez wielu recenzentów uważana za przesadzoną – obawa, aby nie urazić opisywanych w dzienniku postaci. Tajny dziennik to relacja 
z powszednich, przeciętnych wydarzeń, często odnotowanych bez żadnego komentarza. Poeta nagrywał na magnetofonową taśmę nieskomplikowane dialogi, wspomnienia z codziennych spotkań, impresje. Wyznania o sobie samym pojawiają się niezmiernie rzadko i niełatwo poddają się interpretacji – wysnucie jakichkolwiek wniosków jest możliwe dopiero po drobiazgowej analizie powiązań między opisywanymi zdarzeniami. Styl tych zapisków nie ułatwia zadania – jest jeszcze bardziej zagadkowy niż ten, który czytelnicy znają z powieści Białoszewskiego.

2.

„(…) pisanie i życie idą razem. A chwilami są tym samym.” – cytuje Białoszewskiego Tadeusz Sobolewski. Dalej wspomina: „Śmiano się, że gdy podczas spotkania Miron wychodzi na chwilę, to pewnie po to, żeby zanotować jakiś dialog”.

Gdyby wyciąć z Tajnego dziennika fragmenty dotyczące innych, zostałoby bardzo niewiele tekstu. Autor najchętniej pisze bowiem o swoich partnerach: Leszku Solińskim i Ludwiku Heringu, młodszych przyjaciołach-studentach: Ani, Tadziu, Agnieszce, Malinie i Anuli, niewidomej przyjaciółce – Jadwidze Stańczakowej i o swojej matce. Tajny dziennik w dużej mierze składa się z wypowiedzi wymienionych osób lub z dialogów Mirona z nimi. Większość z tych rozmów Białoszewski przytacza bez komentarza – tak, jakby sens tych wyrwanych z kontekstu słów był zupełnie oczywisty.

Zwraca uwagę fragment Chamowa, w którym Miron stwierdza, że wywiad z nim okazałby się całkowitą klapą, gdyby nie wtrącane przez innych wypowiedzi. Rozmowa z poetą odbywała się w trakcie jednego z tzw. wtorków, czyli dni, w których Białoszewski przyjmował gości. Sam poeta podczas wywiadu miał na temat swojego pisania niezbyt wiele do powiedzenia 
i wywiad musiał zostać uzupełniony tym, co dodali jego przyjaciele. Prawdopodobnie nie było to dla nich zadanie trudne: „Dziwne, ale mimo kilkunastu lat znajomości właściwie nie pamiętam, jaki Miron był osobno, bez literatury. W naszych oczach znikał cały w swoim pisaniu” – wyznaje Tadzio.

Z Mironowego przetransponowania relacji międzyludzkich na literackie wynikły 
w konsekwencji pewne problemy.

We własnych oczach każdy z nas czuł się trochę kimś innym. Wydawało mi się wtedy, że jako bohaterowie jesteśmy traktowani trochę protekcjonalnie. To przecież na skutek naszych niezbyt entuzjastycznych głosów Miron zdecydował się nie wydawać Chamowa i zaczął pisać tajny dziennik, do którego nie mieliśmy dostępu – stwierdza Sobolewski.

Warto zwrócić uwagę na to, jak w tamtych czasach Tadeusz Sobolewski postrzegał relację 
z Mironem. „Ludzie zauważeni przez Mirona stawali się od razu postaciami (…)” – pisze w swojej monografii. Wspomina, że podglądanie i podsłuchiwanie ludzi, jakie stosował Białoszewski, nazywał „ludożerstwem”. Sobolewski stwierdza dosłownie, że poeta „zaprzedał się literaturze” – trzeba było przed nim „bronić swojej tożsamości”:

Słowa Sobolewskiego najprościej podsumować fragmentem Tajnego dziennika:

(…) rozmowa poszła nam szczerze i serdecznie. Aż mi się głupio zrobiło, że za dwadzieścia pięć lat może coś nieprzyjemnego o sobie wyczytać.

3.

„Agnieszka mi mówiła kiedyś, że boję się, żeby kto z czym nie wyskoczył, łagodzę, 
a to nie zawsze się da, prawdy się nie przykryje” – pisze Białoszewski. A jednak – w istocie – podczas lektury jego zapisków ma się wrażenie, że prawda o stosunkach z opisywanymi osobami jest przez poetę zakryta. Jeszcze w Chamowie chętnie mówił o swoich uczuciach, ale już przy próbach interpretacji Tajnego dziennika jego emocji należy się domyślać. Pozornie wydaje się człowiekiem znajdującym się w samym centrum bujnego życia towarzyskiego artystycznej braci PRL-owskiej Warszawy. Dzieje się tak wiele, że czytelnik może się poczuć „jak w maglu na plotach”. Miron nieustannie składa komuś wizyty, w jego mieszkaniu codziennie pojawiają się coraz to nowe postaci. „Tak jakbyśmy trafili do głośnego salonu, w którym wszyscy coś opowiadają, albo wręcz na Facebook z lat 70.” – pisze Justyna Sobolewska, córka Tadzia. Metafora Facebooka zastosowana przy opisie dziennika Białoszewskiego jest doskonała – choć na portalach społecznościowych znajomych można mieć mnóstwo, spędzamy tam czas siedząc tak naprawdę samotnie, a jedyną formą kontaktu ze znajdującymi się tam osobami jest – nolens volens – słowo pisane.

„Za Mironowym leceniem do ludzi kryje się wielka samotność. (…) Poza imperatywem pisania jest odczucie pustki. Poza euforią – wyobcowanie”. Białoszewski przytacza opowieści i dialogi w taki sposób, jakby sam nie brał w nich udziału. Swoje wypowiedzi 
w zapisywanych rozmowach skraca, streszcza albo pomija. Podobne wrażenie można odnieść wtedy, gdy z opisywanych przez poetę historii zapragnie się stworzyć obraz jego relacji 
z kimkolwiek. Rozmowy przytaczane są w warstwie dosłownej – autor dziennika całkowicie pomija okoliczności, komunikację niewerbalną, nastroje. Białoszewski tajemnicę sygnalizuje, ale jej treści można się jedynie domyślać.

Nie sposób wyczuć w tych zapiskach przywiązania do kogokolwiek. Sposób bycia Białoszewskiego to raczej wieczne włóczęgostwo, nieumiejętność pozostania w bezruchu, funkcjonowania bez jakichkolwiek bodźców. Wydaje się, że nie zależy mu na wspólnym przeżywaniu – prosi współtowarzyszy jedynie  o wypełnienie pustki w jego życiu.

4.

„Przygody nieraz są dobre, ale nie za często. Lepsze są wyobrażenia o wszystkim i wspomnienia” – notuje Białoszewski w Tajnym dzienniku. Dopiero w końcowej części jego zapisków te słowa się wyjaśniają. Czytelnik dowiaduje się o pierwszym intensywnym emocjonalnie (a nie czysto fizycznym) związku Białoszewskiego z mężczyzną. „Nie chcę półprawdy” – pisze poeta i wyjaśnia „świadkowi życia – czytelnikowi pośmiertnemu”, dlaczego zdecydował się zrezygnować z życia uczuciowego.

O drobne zdrady nie dbałem. Ale przy grubszych zbuntowałem się. Nie od razu. Ileś wytrzymałem. Aż zmęczenie podbechtało wolę. Zerwałem nagłą decyzją. Jak to u mnie. 
I nagle poczułem się wolny. Aż tym oszołomiony. Jak to dobrze nie być zazdrosnym, nie pilnować kogoś, nie latać za nim. Głowa niezajęta, odbiór świata pełny. Przygody. Pisanie. Przyjaźnie. I tak do czasów Leszka. Ileś lat zaangażowania. Wreszcie i tu nagły bunt. Rzucenie się w przyjaźń z Ludwikiem. Miłość do Leszka przeszła w wielką przyjaźń. I tak do tej pory. Z przeszkodami. Bo te obydwie przyjaźnie okazały się obfite w trudy i zyski.

(…) Stłumienie w sobie uczuć do Adama jeszcze za jego życia – to było jeszcze jedno wielkie wyzwolenie. Obliczyłem sobie, że ze względu na wiek to będzie ostatnie zaangażowanie. Na dalsze, następne nie pozwolę sobie. Za dużo wysiłku. Zresztą po co? Lepsza wolność 
z przygodami. Miłość ma wymagania, pożera siły. Adam umarł w 1966 roku.

„Głowa niezajęta, odbiór świata pełny. Przygody. Pisanie.” – właśnie w takiej sytuacji Białoszewski poczuł się najbardziej komfortowo. Jak wielokrotnie zaznacza w Tajnym dzienniku, pisanie nie sprawia mu bowiem żadnych kłopotów – nie „pożera sił”. Znajomi pisarza i krytycy zwracali mu uwagę na to, że drukuje za dużo, jednak nie potrafił przestać tworzyć. Zupełnie tak, jakby jego bycie w świecie – niespisane – traciło sens.

Dużo napisałem w ostatnich latach, dużo drukowałem. Wszystkiego nie da się po prostu wydrukować. Byłoby to nawet za dużo. A dalej chce mi się pisać. Przyjemność pisania jest niezastąpiona niczym.

Rezygnacja z odczuwania i przeżywania silnych emocji okazała się wyzwoleniem. Poeta nabrał dystansu do ludzi, z chęcią przyjmował ich towarzystwo. Przestał być przyjacielem, partnerem, kochankiem. Stał się obserwatorem.

5.

Tajny dziennik Białoszewskiego nie zawdzięcza więc swojej nazwy temu, że poeta skrycie mierzył się na jego kartach z samym sobą. Zapiski były tajne, ponieważ ich autorowi zależało na tym, aby postaci z jego codzienności – w domyśle: postaci literackie – zachowywały się przy nim swobodnie. Tajny dziennik to zapis nieustannej pracy autora-reżysera nad teatralizacją życia. Jego rola jako komentatora była rolą jedynie pomocniczą.

Jest widownia. Są aktorzy o specjalnych cechach charakteru i wymowy. Ci ostatni spełniają role jakie sobie wywalczyli lub jakie wyznaczył im los, sytuacja, otoczenie. Ale wszystkim ludziom przyznaje się możliwość tworzenia zdarzeń istotnych lub charakterystycznych, zdolnych zainteresować pisarza – zaznacza Brudnicki.

„«Czy w ogóle potrafimy dotknąć samych siebie?» – pyta Sartre. – «Być może trzeba koniecznie być na zewnątrz (…)?»” – właśnie takie pytania wciąż powracają do odbiorcy dziennika poety. Białoszewski zdaje się nie mieć potrzeby posiadania własnego, ustalonego „ja” – chce jedynie, by to „ja” stanowiło część opowieści. „Jego pisanie cały czas dopędzało życie” – stwierdza Brudnicki. „Literatura była dla niego sposobem egzystencji” – dodaje Sobolewski. Poeta potwierdza własne słowa o tym, że lepsze od przygód są wspomnienia 
i wyobrażenia – jeśli w dzienniku pojawiają się wpisy dotyczące jego intymnego życia, są to szczegółowe opisy snów. Gdy czytelnik dociera wreszcie do prawdziwego wyznania – opowieści o życiu uczuciowym Białoszewskiego –  może poczuć się tak, jak gdyby narrator czytanej przez niego powieści nagle zdecydował się mówić o sobie. Autor Tajnego dziennika sprawia wrażenie, jak gdyby doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wyznanie podsumowuje bowiem słowami, którymi można podsumować dziewięćset stron jego zapisków:

(…) świadkowi życia – czytelnikowi pośmiertnemu, na pewno mylą się cudze przeżycia, imiona, daty.
Dlaczego ten świadek ma istnieć – nie bardzo wiem. Nie bardzo wiem, po co to wszystko piszę. Zabrnąłem z rozpędu.

Są bowiem ludzie, którzy nie umieją dokonać wyboru pomiędzy opowiadaniem a życiem. Pismo – to wszystko. Bez niego „męczy się człowiek Miron (…)/ znów jest zeń słów niepotraf/ niepewny cozrobień”.

6.

Co stanowi główny temat dziennika poety? Samo jego pisanie. We wspomnieniach bliskich uznawany za duszę towarzystwa Białoszewski – w rzeczywistości – był zawsze sam. Tajny dziennik uświadamia ten fakt z całą jasnością. Jego autor z biegiem lat coraz bardziej podporządkowywał się pisaniu. Bez pisania – nie istniał.

Na większości zdjęć Białoszewskiego, które się zachowały, poeta sprawia wrażenie pogodnego. Dominują uśmiechy i półuśmiechy, oczy są jasne i wesołe. I to właśnie one zwracają uwagę odbiorcy – duże, szeroko otwarte, bystro obserwujące. Zupełnie jakby nieustannie dziwiły się rzeczywistości, pragnęły jak najwięcej z niej wchłonąć. Wreszcie trafia się fotografia, na której Miron smutno spogląda w obiektyw – wykonał ją w 1967 roku Andrzej Holc. Oświetlone jedynie pół twarzy, na pierwszym planie półprzymknięte, chmurne oko, zaciśnięte usta. Można odnieść wrażenie, że postać na zdjęciu chce wycofać się z życia – twarz ma ospały wyraz, jest utrudzona, jakby zrezygnowana. Jednak choć wzrok patrzącego w stronę fotografa jest zamglony, nie sposób nie odczuć na sobie tego spojrzenia. Jest ono bowiem bezpośrednie, zdecydowane i dumne. Trudno wywnioskować, czy postać na fotografii bardziej zamyka się w sobie, czy zwraca w stronę drugiego człowieka.

We wstępie Sobolewskiego do Tajnego dziennika przyciąga uwagę stwierdzenie, że „za Mironowym leceniem do ludzi kryła się wielka samotność”. Nie chodzi jednak 
o zwyczajne wycofanie się z życia społecznego ani o poczucie odrzucenia – autor monografii Człowiek Miron, a zarazem wieloletni przyjaciel poety, stara się zasugerować, że życie Białoszewskiego było całkowicie zaprzedane literaturze. Według Sobolewskiego poeta za życia dla literatury poświęcił znajdujących się w pobliżu ludzi i swoje relacje z nimi, a chwilę przed śmiercią – samego siebie. Sobolewski cytuje Sartre’a: „«Być może trzeba koniecznie być na zewnątrz, żeby uchwycić cechy charakterystyczne?»”. W książce Człowiek Miron o wizycie Sartre’a u Białoszewskiego czytamy natomiast: „«Très interessant» – powtarzali do siebie Sartre i de Beauvoir, schodząc po schodach”. Nie wiemy wiele więcej o tej wizycie ani o stosunku Mirona do sartre’owskiej filozofii. Po lekturze dziewięciuset stron tajnych zapisków poety możemy się jednak dowiedzieć, jak wydatnie był on w swojej literackiej egzystencji zbliżony do bohatera pierwszej sartre’owskiej powieści.

7.

Mdłości Sartre’a – powieść napisaną w konwencji dziennika – otwiera Kartka bez daty. W pierwszym akapicie czytamy:

Lepiej byłoby opisywać wypadki z dnia na dzień. Pisać dziennik, żeby widzieć jasno. Nie pozwalać na umknięcie niuansów, drobnych faktów, nawet jeśli zdają się nieznaczące, a przede wszystkim klasyfikować je. Trzeba powiedzieć, jak widzę ten stół, ulice, ludzi, paczkę tytoniu, ponieważ właśnie  to uległo zmianie.

Twórczość Białoszewskiego jest w większej mierze takim właśnie dziennikiem, opartym na nieprzerwanej obserwacji rzeczywistości. Poeta nieustannie „był na zewnątrz”, a jego nadrzędnym celem było „opisywanie wypadków”. Jednak podczas gdy Roquentin wciąż odnosił zauważane przez siebie zmiany do swojej osoby, Miron postępował zupełnie odwrotnie. Nieustanne poszukiwanie przygód godnych spisania mogło być dla Białoszewskiego pewną formą ucieczki od rzeczywistości i (a może – przede wszystkim) od samego siebie. Po lekturze Tajnego dziennika można by zaryzykować stwierdzenie, że za Mironowym leceniem do ludzi kryła się nie tylko wielka samotność, lecz także rezygnacja. Można odnieść wrażenie, że autor czuł się w środku pusty i rozpaczliwie zapełniał tę pustkę pisaniem. Zwyczajne historie nabierały dla niego sensu dopiero wtedy, gdy stawały się opowieściami. I – jak się wydaje – właśnie poprzez to nadawanie sensu rzeczywistości poeta nadawał sens również samemu sobie: stwarzał samego siebie. Codzienne spisywanie wszystkich najdrobniejszych rzeczy – to wszystko po to, aby nie należało „znów zacząć żyć”, aby „wrażenie przygody”, za którym tak tęsknił bohater Mdłości, nie znikało nigdy. „Kiedy tylko żyjemy nie zdarza się nic” – pisał Sartre w Mdłościach. Roquentin zapisywał w swoim dzienniku:

Oto co pomyślałem: aby najbardziej banalne wydarzenie mogło się stać przygodą, trzeba 
i wystarczy zacząć je opowiadać. Na to właśnie nabierają się ludzie: człowiek jest zawsze opowiadaczem zdarzeń, żyje otoczony swoimi zdarzeniami i zdarzeniami innych, wszystko, co się z nim dzieje, widzi przez nie; i usiłuje przeżywać swoje życie tak, jakby opowiadał.

Rozważania sartre’owskiego bohatera sprowadzają się do postawienia pytania: lepiej jest „żyć, czy opowiadać”? Białoszewski dokonał jednoznacznego wyboru. Życie Mirona to natychmiastowe przemienianie teraźniejszości w przeszłość. „Pisz wszystko. To ty jesteś ten na uboczu, ten nie biorący udziału, jak lala-joga” – mówił mu Leszek Soliński. W Tajnym dzienniku mamy szansę obserwować, jak Białoszewski stopniowo rezygnuje z przeżywania czegokolwiek, a czasem nawet zdaje się nie zauważać własnej obecności. Spisuje jedynie to, co się przydarza i będzie warte przemienienia w literaturę. Latami ćwiczy się w tym, aby móc przemienić w literaturę wszystko. Zapisywanie świata staje się uzależnieniem, zacierają się granice.

Magdalena Pawłowska

Dokładna bibliografia i przypisy dostępne pod adresem mailowym autorki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *